Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

piekielni.pl

Pokaż menu
Szukaj

Od dłuższego czasu czytam Piekielnych, jednak do tej pory nie miałam nic…

Od dłuższego czasu czytam Piekielnych, jednak do tej pory nie miałam nic wartego opisania. Aż do niedawna.

Rzecz będzie o Piekielnej Prowadzącej i Biednej Studentce.

Była sobie Biedna Studentka (BS). Kierunek i uczelnia nie są istotne dla sprawy. Tak się złożyło, że na pewnym etapie studiów BS musiała zaliczyć przedmiot. Przedmiot ani łatwy, ani trudny. Z przedmiotu w planie studiów przewidziano wykład i ćwiczenia. Ćwiczenia kończyły się zaliczeniem, wykład zaś egzaminem, ale żeby zostać do niego dopuszczonym, trzeba było zaliczyć ćwiczenia (to chyba częsta praktyka na uczelniach). Pech chciał, że BS trafiła do grupy ćwiczeniowej prowadzonej przez Piekielną Prowadzącą (PP).

Semestr się zaczął, zajęcia ruszyły. PP poinformowała studentów na pierwszych ćwiczeniach o tym, jak będą wyglądały zajęcia. Podała również zagadnienia do każdych zajęć (dość szczegółowe, wypisane tematy z podręcznika do przeczytania, z podanymi konkretnymi stronami).

Na każdych zajęciach omawiany był 1 temat. Temat ten był także WCZEŚNIEJ omawiany na wykładzie. Studenci powinni byli przyjść na zajęcia przygotowani, po przeczytaniu ze zrozumieniem podręcznika. Zagadnienia były w trakcie zajęć powtórnie omawiane przez PP. Przygotowanie studentów do zajęć sprawdzane było krótkim kolokwium (10 pytań, przeważnie testowych) na koniec KAŻDYCH zajęć.

PP poinformowała również na początku, jak wygląda ocenianie pod koniec semestru. Do oceny końcowej liczyły się oceny ze wszystkich kolokwiów. Gdyby komuś przydarzyło się oblać któreś kolokwium, nie było tragedii, każdą negatywną ocenę można było RAZ poprawić. Był jednak pewien haczyk: poprawić można było tylko oceny negatywne i obie oceny z danego poprawianego kolokwium (i 2, i poprawiona) liczyły się wtedy do średniej.

Przykład objaśniający: student ma z kolokwiów 3, 4, 3 i 2, które poprawia na 3. Średnia = (3+4+3+2+3)/5 = 3

Do oceny końcowej liczyła się również aktywność na zajęciach, i to liczyła się bardzo wymiernie: aktywność na jednych zajęciach to jeden +, każdy + to dodatkowe 0,05 do średniej z ocen. Jaki z tego wniosek? Opłacało się zgłaszać na zajęciach. Zajęć było kilkanaście, więc przy dobrych wiatrach można było sobie podciągnąć ocenę nawet o stopień.

Semestr trwał, kolejne zajęcia się odbywały. BS z różnym skutkiem radziła sobie na kolokwiach. Czasem miała szczęście i dostawała 3 albo 3,5, czasem szczęścia miała nieco mniej i dostawała 2, które poprawiała na 3, czasem szczęścia nie miała wcale i dostawała 2, które poprawiała na kolejne 2. Nie zgłaszała się na zajęciach, więc plusów nie dostawała. Czas płynął.

Przyszły ostatnie zajęcia. Biedna Studentka zaliczyła wszystkie kolokwia z wyjątkiem dwóch. Jedno odbyło się na początku semestru, ale ona je oblała i przez kilkanaście tygodni jakoś nie miała głowy do poprawy. Drugie było z ostatnich zajęć, je również oblała. Piekielna Prowadząca była nieugięta, BS musiała podejść do poprawy, bo inaczej zostałoby jej wpisane z tej poprawy 2 (tak mówił regulamin kursu). Dodatkowo BS musiała te kolokwia poprawić na ocenę pozytywną, bo z poprzednich kolokwiów średnia jej wychodziła poniżej 3 (brakowało jej do zaliczenia 0,05, a że nie miała plusów, musiała brakujące punkty zdobyć inaczej). PP okazała się piekielną służbistką i nie naciągnęła oceny o 0,05. Nie było rady, do poprawy trzeba było podejść.

Kolejne odcinki tej przygody działy się na przestrzeni niecałych 2 tygodni. BS umówiła się z PP na poprawę obu kolokwiów na piątek, nie przyszła. Potem tłumaczyła się mailowo ważnymi sprawami. No dobra, zdarza się.

BS umówiła się na poprawę po raz drugi, na poniedziałek. Tym razem przyszła, ale na wstępie stwierdziła, że poprawi tylko jedno kolokwium (to ostatnie), bo do drugiego (tego zaległego) nie zdążyła się nauczyć. Był weekend, a ona pracowała. Piekielna Prowadząca odkryła w sobie głęboko skrywane pokłady człowieczeństwa i przyjęła tłumaczenie. Z poprawy BS dostała 3, więc w dalszym ciągu musiała zaległe kolokwium zaliczyć.

BS umówiła się na poprawę po raz trzeci. W dniu poprawy wysłała maila, że nie przyjdzie. Znowu czymś się tłumaczyła. PP znowu dała się nabrać.

BS umówiła się na poprawę po raz czwarty. Przyszła, napisała i oblała. Jako że PP sprawdzała pracę przy niej, udało jej się wybłagać jeszcze jedną szansę. PP się zgodziła, ale termin poprawy ustaliła na dzień następny.

BS przyszła na poprawę po raz PIĄTY, było to jej SZÓSTE podejście do zagadnienia. Warto przypomnieć, że regulamin dopuszczał 2. Ale Piekielna Prowadząca miała widać "tydzień dobroci dla zwierząt".

I tym razem BS nie miała szczęścia, oddała właściwie pustą kartkę. PP sprawdziła i bez zaskoczenia wystawiła 2. Skomentowała sprawę krótkim "Trudno, w takim razie widzimy się w przyszłym roku" i uznała sprawę za zamkniętą.

Ale nie byłoby tej historii, gdyby sprawa się na tym skończyła. Biedna Studentka przez następne dni molestowała PP mailami z prośbą o jeszcze jedną szansę poprawy. Wkurzonej PP puściły nerwy i odparła, że wystarczająco dużo swojego czasu na BS zmarnowała.

Biedna Studentka miała poczucie krzywdy. W końcu brakowało jej TYLKO 0,05 do zaliczenia kursu. No a gra była warta świeczki, bo przecież skoro oblała ćwiczenia, to do egzaminu z wykładu też nie mogła podejść. Poczucie krzywdy pchnęło ją do napisania maila do wykładowcy ze skargą na Piekielną Prowadzącą z prośbą o interwencję.

Przyszedł poniedziałek, niczego nieświadoma PP przyszła do pracy i została zagadnięta przez wykładowcę, czy kojarzy nazwisko BS. A jakże, pewnie, że kojarzy, a o co chodzi? Tu wykładowca pokrótce wyłuszczył sprawę. Dostał maila od BS, że PP taka zła i niedobra i uwzięła się na bogu ducha winną BS, a jej przecież tylko 0,05 do zaliczenia brakuje. Toż to nieludzkie! Wykładowca jest mądrym człowiekiem i nie dał tak o, na ładne oczy, wiary studentce i spytał Piekielną Prowadzącą o jej wersję wydarzeń. Tutaj PP pokrótce opisała historię, którą mieliście przyjemność (albo i nie) przeczytać. Wykładowca popadł w zadumę. Ostatecznie wyrok zapadł. Wykładowca nie przychylił się do prośby studentki o kolejną szansę. Za to podzielił się z PP uwagą, że nawet gdyby BS zaliczyła i podeszła do egzaminu, pewnie i tak by go oblała. Nie warto marnować i PP, i Wykładowcy czasu.

Również tutaj mogłaby się historia zakończyć, ale i tym razem się nie zakończyła. Przyszedł czas egzaminu, PP mimo woli stała się świadkiem rozmowy Wykładowcy ze Starostą roku BS, który prosił o szansę dla BS. Tonący brzytwy się chwyta. Wykładowca również odkrył w sobie Piekielność, i tym razem nie przystał na prośbę.

Kim byłam w tej historii? Oczywiście Piekielną Prowadzącą. Ze swej strony uważam, że zrobiłam wszystko, by BS zaliczyła. W pewnym momencie nawet doszłam do wniosku, że to mi bardziej na tym zależało niż jej.

Przy okazji pogadanki z Wykładowcą zaczęłam się zastanawiać, jaki trzeba mieć tupet, żeby olewać tak sprawę, a potem iść na skargę na "piekielnego" prowadzącego. I co trzeba mieć w głowie, żeby przedstawiając tylko jedną stronę medalu liczyć na to, że druga wersja nie wypłynie? No kim trzeba być?

Czy piekielna była prowadząca, czy może jednak studentka, pozostawiam waszej ocenie.

Na koniec napomknę tylko o dalszych losach Biednej Studentki. Zaczął się nowy semestr, studentka zapisała się na kurs poprawkowy. Na jej szczęście tym razem to nie ja jestem prowadzącą. Ale rozmawiałam z koleżanką prowadzącą tę grupę. Przygoda ze mną niczego BS nie nauczyła. Dalej olewa temat, dalej oblewa kolokwia i poprawia je na ledwo 3. Ciekawe, czy na koniec semestru też będzie tak jęczeć jak ostatnio?

uczelnia

by konto usunięte
Zobacz następny
Dodaj nowy komentarz
avatar Issander
11 11

Studentka była piekielna głównie dla siebie, bo z takim podejściem odpadnie przy pierwszym trudniejszym przedmiocie... Ale swoją drogą, czy ja dobrze rozumiem ten fragment? "Piekielna Prowadząca była nieugięta, BS musiała podejść do poprawy, bo inaczej zostałoby jej wpisane z tej poprawy 2 (tak mówił regulamin kursu)." Ja to rozumiem tak, że jeśli student dostanie dwa i nie wyrazi chęci poprawienia oceny, to dostanie kolejne dwa "z poprawy". To jest zdecydowanie piekielne, bo nie może być tak, że pozytywne oceny liczą się raz, a negatywne dwukrotnie do średniej!

Odpowiedz
avatar konto usunięte
11 15

@Issander: W regulaminie wyraźnie stoi zapis, że student MA OBOWIĄZEK ocenę poprawić. W zamyśle za pewne ma to oznaczać, że mimo nieprzygotowania na któreś tam zajęcia w ostatecznym rozrachunku student i tak ma dany temat opanować. I z reguły tak się to kończy. Student oblewa, uczy się jeszcze raz, poprawia na pozytywną i wszyscy są szczęśliwi. Czasem zdarza się, że student pisze ponownie i znowu 2. No cóż, zdarza się. Obie oceny liczą się do średniej. Czasem też zdarza się student pokroju BS, który ewidentnie olewa temat i do poprawy podejść nie zamierza. Gdyby nie respektować obowiązku poprawy i nie wpisywać drugiego 2, byłby on w lepszej sytuacji niż student, który podjął próbę poprawy, ale się nie powiodło. Przykład: student A poszedł do poprawy, ale bez sukcesu. Oceny: 3,4,2 i z poprawy 2, średnia: 11/4=2,75 student B nie podszedł do poprawy. OcenyL 3,4,2 średnia:9/3=3 Nie należy faworyzować lenistwa i olewactwa, dlatego też ten zapis regulaminu uważam za słuszny.

Odpowiedz

Zmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 13 marca 2016 o 1:18

avatar pinoaisai
7 9

@Massai: kiepsko u ciebie z czytaniem ze zrozumieniem. Jak ma przepraszam zdac na 5 jak nie chce sie pojawic na poprawie?

Odpowiedz
avatar elefun
19 19

Tak myślałam, że Autorka jest prowadzącą. Niestety niektórzy nigdy się nie naucza, ze na studiach nie wszystko wolno. Znałam wielu takich, którzy probowali do upadłego i wylecieli, bo może i skierowali się do wszystkich władz i zrobili papierkowo co mogli, tylko w tym wszystkim zapomnieli o nauce... żeby nie było, ze jestem czysta-ja z powodu depresji wzięłam dziekankę, potem na studia nie wróciłam. Bo juz sobie inaczej ułożyłam życie, a studia były tylko i wyłącznie dla mnie (filozofia). Spotkałam tez wielu piekielnych wykładowców (ale i wspaniałych drugie tyle:) ). Czasem powinno się schować dumę do kieszeni... albo po prostu pouczyć ;) Cóż, zrobiłaś co mogłaś.

Odpowiedz
avatar Nace
10 16

Bo takich mamy teraz studentów. Studia traktowane jako swoiste przedłużenie maminej pępowiny, dzieciństwa, okresu beztroski i braku poważniejszych obowiązków poza wyniesieniem śmieci i pozmywaniem garów. Smutne to, bo kiedyś na studia to szła elita, która chciała się czegoś nauczyć i miała ambicje. Też zdarzały się matoły, ale było to zjawisko marginalne. Dziś ludzie walą na studia całymi masami a 3/4 nie wie dlaczego. Część, bo rodzice chcą, inni bo "wypada" i tak to się toczy. Dziś skończyć studia to jak skończyć gimnazjum, gówno to warte i polega najczęściej właśnie na takiej nadziei prześlizgnięcia się z roku na rok licząc, że podobnie jak w gimnazjum wszystkim dookoła będzie zależeń na tym, by uczeń (student) zdał. Wielu zapomina, że studia nie są obowiązkowe i to nie wykładowcy ma zależeć, by się matoł nauczył. Autorko, tak na prawdę BS nie nauczyła się niczego, bo Ty jej pokazałaś, że można w ten sposób pogrywać. Pokazałaś jej, że można naciągać wykładowcę w bambuko. Któregoś dnia trafi na kolejnego jelenia, który kupi jej tłumaczenia i może tam któregoś pięknego dnia uda jej się zaliczyć i tak oto kolejny matoł dostanie dyplom uczelni szumnie zwanej "wyższą".

Odpowiedz
avatar konto usunięte
4 8

@Nace: Cóż, to prawda, to był mój błąd. Chciałam być ludzka, a obróciło się to przeciwko mnie. Nigdy więcej tego błędu nie popełnię. Nigdy więcej nie pozwolę, by mi zależało bardziej niż studentowi.

Odpowiedz
avatar Malibu
6 6

@Nace: takich mamy studentów powiadasz... niedawno skończyłam studia. Nie musiałam na siebie zarobić. Do moich obowiązków należała nauka i inne związane z samodzielnym zamieszkaniem czyli nic specjalnego. Na początku studiów chciało mi się, przykładałam się do nauki, nadrabiałam niektóre rzeczy (miałam pewne "braki" z liceum w stosunku do części osób po mat-fizach), nie opuszczałam zajęć, sumiennie i regularnie uczyłam się na kolokwia, przesiadywałam nocami nad projektami byleby nie przekroczyć wyznaczonego terminu. Na początku nie byłam studentką piątkową ale na samych trójach tez nie leciałam. I wiesz co? Odechciało mi się gdzieś na trzecim roku. Przez to, że prowadzący pozwalali grupce olewaczy poprawiać w nieskończoność kolokwia, przyjmowali projekty po terminach. Zgoda. Takich mamy studentów- bo ktoś im na to pozwolił. Gdyby przyzwolenie na takie zachowanie nie szkło od wykładowców/ dziekana/ rektora studenci musieliby zabrać się do roboty lub pożegnać ze studiami. Uczelnie same wychowały sobie bandę roszczeniowych studenciaków, chcących tylko zaliczenia przy jak najmniejszym wkładzie w naukę. Bo student jest najważniejszy- za studentem idzie kasa.

Odpowiedz
avatar konto usunięte
1 1

@Malibu: No właśnie! Za studentem idzie kasa. I to jest główna przyczyna patologii. Prowadzący też by woleli mieć mniej studentów, ale takich, którzy wiedzą, po co są na tych studiach, a nie takich, którzy poszli studiować, bo "mama kazała". Problem jednak polega na tym, że uczelnie nie wywalają studentów, którym nie poszło. A nie wywalają ich, bo władza sobie życzy, żeby w kochanej ojczyźnie było dużo osób "wykształconych". Niestety, krzywa Gausa nie pozwala osiągnąć w społeczeństwie poziomu ludzi relatywnie mądrych ponad pewien poziom. Tak jest. Więc jak ma być więcej studentów, to będzie, ale tych głupich. Ale ministerstwo tego nie rozumie. Daje pieniądze za studentów, nie za ich wyniki na rynku pracy. Więc jak rektor chce utrzymać uczelnię, musi zapewnić odpowiednią zdawalność. Skutki są opłakane, jak widać.

Odpowiedz
avatar CatGirl
12 12

Nie miałabym odwagi tak olewać prowadzącego.

Odpowiedz
avatar Persefona
10 14

"Był jednak pewien haczyk: poprawić można było tylko oceny negatywne i obie oceny z danego poprawianego kolokwium (i 2, i poprawiona) liczyły się wtedy do średniej." Niektórzy z wykładowców na mojej uczelni też kieruje się tą zasadą, którą ja uważam za zwyczajne bezprawie i absurd, bo nie można wyrzucić ciastko i mieć ciastko. Często wiąże się to z kolejną zasadą: "nie ma cię na kolosie = masz z miejsca 2, nawet jeżeli był on niezapowiedziany. Pamiętam jak w czasie mojej niespodziewanej hospitalizacji jedna z prowadzących zrobiła 2-3 kolosy, a że mnie nie było otrzymałam dwie lub trzy 2, które oczywiście poprawiłam na całkiem dobre oceny, ale co z tego, jeżeli miałam trzy 2, które się liczyły, choć moja obecność została usprawiedliwiona?

Odpowiedz
avatar inga
8 8

@Persefona: To nie wina systemu wyliczania średniej a tego, jak traktowane są zwolnienia lekarskie. Na mojej uczelni studentowi, który ma usprawiedliwione nieobecności, nie wpisuje się 2 z kolokwium czy egzaminu, na którym nie był. W przypadku zwykłego kolokwium wystarczy przedstawić zwolnienie prowadzącemu, jeśli student był nieobecny na zaliczeniu całego kursu lub egzaminie - musi złożyć podanie o przywrócenie terminu, nie ma z tym żadnego problemu.

Odpowiedz
avatar konto usunięte
8 10

@Persefona: Jeśli Twój prowadzący liczył Ci oceny z zajęć na których Cię nie było, bo byłaś chora i masz na to zwolnienie, to zgadzam się, że nie powinien tak robić. Jeśli natomiast sytuacja wygląda tak, że student po prostu sobie nie przychodzi, to tutaj już bym nie mówiła, że to takie bezprawie ze strony prowadzącego. No bo: mamy dwóch studentów, A jest na wszystkich zajęciach i każde koło napisze na 4, drugi (B) olewa, przychodzi na jedne i udaje mu się napisać na 4. Gdyby nie liczyć tych nienapisanych kartkówek, to obaj mieliby tę samą ocenę, a chyba oczywistym jest, że student B nie zasłużył na tę samą ocenę co A. Sytuacja ta jednak nie dotyczy mojego przypadku. Po pierwsze nie ma niezapowiedzianych kartkówek, wszystkie są zapowiedziane, wiadomo, że co zajęcia jest sprawdzian. Gdy studenta nie ma, musi on napisać zaległe kolokwium na następnych zajęciach. I to jest jego podejście pierwsze, potem (jeśli obleje), pisze poprawę.

Odpowiedz
avatar konto usunięte
5 11

@Persefona: Dodam jeszcze jedno. Dlaczego obie oceny liczą się do średniej? Bo dzięki temu student, który oblał i poprawił na 4 nie ma na koniec takiej samej oceny jak ten, który od razu napisał na 4.

Odpowiedz
avatar konto usunięte
9 11

@Massai: Tak, za fryzurę też. I za to, kto ma ładniejsze ołówki w piórniku. Weź człowieku na wstrzymanie...

Odpowiedz
avatar Nace
-4 8

@echidna1: Ale Massai ma rację... jest skrajnie głupie traktowanie kogoś gorzej tylko dlatego, bo zaliczył dopiero w drugim terminie. Tak jak mówi Massai... liczy się wiedza. Jeśli student opanował wiedzę, dostaje 4 bez względu, czy zrobił to za pierwszym, czy dziesiątym razem. Wybacz, ale Massai ma rację, to dziecinada oceniać ludzi na studiach w ten sposób. To nie podstawówka. Grunt to poziom wiedzy. Czy chirurg, który zaliczył anatomię człowieka za drugim razem będzie gorszy od tego, który zaliczył za pierwszym? Jaki ma związek jedno z drugim?

Odpowiedz
avatar konto usunięte
4 4

@Massai: Moim zdaniem liczy się nie tylko wiedza, ale też podejście do przedmiotu. Co do egzaminów i poprawek. Są dwie szkoły, na niektórych uczelniach (np. na pewnej bardzo konkretnej Politechnice) nie wpisuje się oblanych poprawek, a jedynie końcowa ocenę. Co kończy się tym, że całe gro studentów idzie na pierwszy termin nie ucząc się, tylko po to, żeby zobaczyć jakie są pytania. Na innych (w tym na pewnym Uniwersytecie z wielowiekową tradycją) z kolei oblany I termin jest wpisywany do indeksu i chyba też liczony do średniej (chyba, nie jestem pewna na 100%). Która szkoła jest lepsza? Gdy byłam studentką pewnie bardziej pasowało mi podejście I, chociaż skorzystałam na nim chyba tylko raz. Gdy zaczęłam uczyć, przestałam być pewna tego, że to takie świetne rozwiązanie.

Odpowiedz
avatar konto usunięte
5 5

@Nace: A jak rzeczony lekarz nie postawi prawidłowej diagnozy za pierwszym razem, to też nic nie szkodzi. To nie podstawówka. Liczy się efekt końcowy.

Odpowiedz
avatar Nace
0 2

@echidna1: Podejście do przedmiotu to liczyło się w gimnazjum i liceum, a nie na studiach. Przypomina mi to mojego nauczyciela w technikum, który oceniał prowadzenie zeszytu i wymagał, aby tematy w nim były oddzielane kolorowym szlaczkiem. Tak - wymagał tego od dorosłych ludzi. Czymś takim mi to zalatuje. Różne są powody nie przyjścia na pierwszy termin, różne są powody napisania czegoś gorzej. Skoro regulamin jakiś tam gwarantuje mi więcej, niż jeden termin to tego powinno się trzymać. I teraz jest nieuczciwe, że jeden wykładowca liczy pierwszy termin do średniej, a inny stwierdza, że nie. Studia to nie gimnazjum, żeby sobie wzajemnie wchodzić w tyłek. Liczy się efekt końcowy. Opanowałem materiał na 5? To poproszę 5, a nie 4,5. Tak samo z obecnością. Nikogo nie powinno interesowac, czy jestem na zajęciach, czy właśnie leżę zalany w trupa. Liczy się to czy opanowałem materiał, a nie czy byłem na zajęciach ku uciesze profesora. Pomijam już, że na polskich uczelniach wyższych panuje zdecydowanie za duża samowolka wykładowców. W większości zaliczenie danego przedmiotu wynika głównie z kaprysu profesora, a nie z faktycznej wiedzy. Moja znajoma trafiła na takiego wykładowcę na studiach, który podobnie do mojego nauczyciela z technikum - życzył sobie prowadzenia zeszytów jak w gimnazjum. Temaciki, szlaczki i inne cuda wianki. Taki jest obraz polskiej uczelni - szumnie zwanej wyższą. Samowolka profesorów, studenci matoły, leniwe Panie w dziekanacie. Istny studencki folklor. W gruncie rzeczy wyłania się obraz szkolnictwa wyższego, w którym zdaje nie ten, który coś wie, tylko ten, który ma więcej cierpliwości by przebrnąć przez wszystkie te uczelniane absurdy od profesorskich widzimisię, aż po legendarne przeboje z Paniami w dziekanacie. Koniec końców powinno dostawać się dyplom z cierpliwości i samozaparcia.

Odpowiedz

Zmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 15 marca 2016 o 16:44

avatar JasniePanQrdupel
2 2

@Nace: O ile w kwestii nieobecności - masz rację, o tyle nie zgadzam się, że "óżne są powody napisania czegoś gorzej". Zwykle powód jest ten sam - nieopanowanie wiedzy w określonym terminie. No, chyba, ze całość poprzedza długa choroba... ale o tym w historii nie ma mowy. W sumie zatem dobry pomysł, żeby do średniej wliczać też ocenę negatywną, nawet poprawioną. Rozważę u siebie...

Odpowiedz
avatar mesiaste
5 5

Sama na swoim wydziale miałam takich ludzi i było mi szkoda prowadzących, poważnie. Bo wręcz czasem się prosili aby ktoś szedł na tą poprawkę. Sama miałam sytuację na jednych ćwiczeniach, same plusy z aktywności, miałam wiedzę, zawsze byłam przygotowana z tekstów, ale nie poszło mi na kolosie jednym, co zaniżyło mi ocenę. Prowadząca wręcz stawała na głowie by mi ocenę podwyższyć, ale skoro nie szło, to powiedziałam, że trudno no, niech ocenia tak jak wychodzi ze średniej. Nigdy by mi jednak nie przyszło do głowy aby się tak zachować w stosunku do chcącego mi pomóc wykładowyc, tym mocniej gdybym zaliczenie miała prawie na wyciągnięcie ręki, bo wierzę, że za którymś razem..no po prostu automatycznie, jak coś czytasz, to zapamiętujesz i oddanie pustej kartki, uważam, za mega nietakt albo po prostu chroniczną głupotę i liczenie, że odpuścisz.

Odpowiedz

Zmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 12 marca 2016 o 23:59

avatar konto usunięte
3 3

@mesiaste: Nauczona doświadczeniem w tym semestrze zmodyfikowałam regulamin. Student ma na popraw 2 tygodnie. To powinno nauczyć systematyczności.

Odpowiedz
avatar inga
6 6

Znam to z własnego doświadczenia. Przeważnie kombinatorstwo łączy się z ordynarnym okłamywaniem prowadzącego ("ale pani wicedyrektor mi pozwoliła"), władz ("pani doktor mnie nie lubi i specjalnie daje trudniejsze pytania"), dziekanatu i wszystkich osób w jakikolwiek sposób zaangażowanych w sprawę. Najskuteczniejszą metodą radzenia sobie z takimi sytuacjami jest bieżąca wymiana informacji między prowadzącymi oraz informowanie opiekuna roku, dyrektora instytutu czy szefa katedry o takich niepokojących sytuacjach. Ważne jest też dokumentowanie sprawy na każdym etapie. W przypadku zaliczeń pisemnych to jest łatwiejsze - dowód, że student przystąpił do zaliczenia i oblał jest na piśmie. W przypadku opornych studentów dobrze jest ustalać wszystko pisemnie lub podsumować rozmowę w mailu, wysłanym z uczelnianej skrzynki: "w nawiązaniu do dzisiejszej rozmowy przypominam, że ustaliłyśmy termin poprawy kolokwium z dnia ... na ....". Tacy piekielni to na szczęście margines, ale kilka lat pracy oduczyło mnie nadmiernego ufania studentom :( Dobry uczynek - jak ten, opisany w historii - jest często przykładnie karany, a wykładowca, który idzie na rękę, naginając regulamin zamiast na podziękowania może liczyć na skargę.

Odpowiedz
avatar konto usunięte
4 4

Może nie bardzo w temacie, ale mam taką historyjkę, która do dzisiaj jest dla mnie zagadką (na historię się nie nadaje, bo piekielne to nie jest, raczej dziwne). Dosyć ważny, wysoko punktowany przedmiot, profesor poszedł nam na rękę i wyznaczył termin zerowy. Przyszły dwie osoby, więc z lekka (mocno...) się zdenerwował, na całą resztę padł blady strach, co to będzie. No i było tak: Pierwszy termin - uff, spoko, łatwy ten test zrobił, niepotrzebnie się baliśmy. Wyniki - zdało 5 osób. Drugi termin - nauczeni doświadczeniem studenci już nie twierdzili, że test był łatwy, tylko zaraz po egzaminie sprawdzali poprawność swoich odpowiedzi w notatkach i w ogóle gdzie się dało, spoko, na pewno dobrze poszło. Wyniki - zdały 4 osoby. Trzeci termin - totalna panika: skąd on ku*wa te pytania wziął, tego nie było, ktoś wie o co chodzi??? no chce nas uwalić jak nic, ktoś coś napisał w ogóle? Wyniki - zdali wszyscy. No właśnie - ktoś wie o co chodzi?

Odpowiedz
avatar korbalodz
2 2

@Igielka: Tak sobie myślę, że w pierwszym terminie zdało może z 70% ale chciał dać nauczkę. Uwalił większość. W drugim terminie to samo. Waszą wiedzę już poznał więc do stresował was głupimi pytaniami w trzecim podejściu i zdaliście.

Odpowiedz
avatar konto usunięte
3 3

@korbalodz: Ano mogło tak być, że się profesor lekko wkurzył i postanowił dać wyraz swojego zdenerwowania. Trochę to małostkowe ze strony profesora, ale też bym się chyba wkurzyła na jego miejscu. Pozostaje pytanie, po grzyba rok Igiełki starał się o termin zerowy, skoro z niego nie skorzystał. Toż to zawracanie głowy profesora bez potrzeby.

Odpowiedz
avatar konto usunięte
2 2

@echidna1: Nie staraliśmy się, sam zaproponował, my się po prostu zgodziliśmy, bo faktycznie lepiej zdawać w terminie zerowym. Zaraz potem okazało się, że egzamin ma być ustny i co do tej kwestii nie ma żadnej dyskusji - przypuszczam, że to spowodowało masową nieobecność na zerówce. Ja byłam jedną z tych dwóch osób, które jednak poszły, więc resztę historii znam z relacji innych osób, ale dokładnych relacji, interesowało mnie to bardzo, więc dowiadywałam się dokładnie, każdy mówił to samo. A wkurzyć się wkurzył (profesor), widziałam jego reakcję jak przyszedł i zobaczył dwie osoby... Tylko po co taki cyrk ze stopniem trudności pytań, wystarczyło pozostać przy formie ustnej i każdego można uwalić, jak się odpowiednio długo popyta (całej reszcie zrobił jednak pisemny).

Odpowiedz
avatar konto usunięte
1 3

@Igielka: Widocznie nie chciał uwalić, tylko dać nauczkę. I jak widać, udało mu się. A studenci zamiast pieklić się, że profesor robi takie "cyrki" powinni być wdzięczni, że tylko na cyrkach się skończyło. Bo pewnie byliby jeszcze mniej zadowoleni, jak by profesor w ramach zemsty faktycznie wszystkich uwalił, a nie tylko narobił im stracha. Nie znaczy to, że profesora w pełni popieram. Ale jednak go rozumiem.

Odpowiedz

Zmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 13 marca 2016 o 18:51

avatar konto usunięte
1 1

@Massai: Nie jestem taka pewna, że by takie wielkie problemy ten wykładowca. Sama miałam na studiach kursy, które rok w rok oblewało 70-80% osób. I co? I nico, profesor dalej ma się dobrze, a niektórzy ludzie, którzy ze mną studia zaczynali, dalej męczą się z prowadzonym przez niego przedmiotem.

Odpowiedz
avatar konto usunięte
0 0

Aż mi się przypomniała koleżanka z roku. Miejsce akcji: laboratorium. Prowadzący wymagający, nieco nadgorliwy, ale dawał szansę i wszystkich traktował równo. Do wykonania było sześć ćwiczeń, na wykonanie każdego miało się cztery godziny, jeśli ktoś się nie wyrobił mógł poprawić w innym terminie, ale dopuszczalna była tylko jedna poprawka. Koleżanka nie wyrobiła się z jednym ćwiczeniem. No trudno, zdarza się. Następne ćwiczenie zrobiła zupełnie inaczej niż nakazywała instrukcja i prowadzący. Tak po prostu jej się zachciało. Najprawdopodobniej nie chciało jej się wysilać. Taki sposób wykonania ćwiczenia nie był poprawny i każdy jej to powiedział już po zajęciach. Jednak gdy powiedział to prowadzący i oznajmił, że nie może tego zaliczyć, rozpoczęła się awantura. Koleżanka krzyczała, że prowadzący się na nią uwziął. Zaczęła również wjeżdżać na tematy z jego życia osobistego. Akcja odbyła się w obecności całej grupy, więc zrobiło się dość nieprzyjemnie. Na koniec poszła z wielkim żalem do dziekana, że prowadzący taki okropny i taki niesprawiedliwy. Najprawdopodobniej dla świętego spokoju (koleżanka była już znana z wszczynania afer kończących się nawet u rektora) dziekan przeniósł ją do grupy prowadzonej przez kogoś innego, jednak tam też nie zaliczyła. W międzyczasie próbowała buntować innych, którzy nie zaliczyli u "tego okropnego" prowadzącego, jednak inni najwyraźniej mieli nieco więcej umiejętności samokrytyki niż koleżanka, bo nikt się do niej nie przyłączył.

Odpowiedz
avatar 123tomek
0 0

A ja widzę kolejnego pseudo "profesorka" nie widzącego nic poza swoim światem dla którego jego przedmiot to ten najważniejszy i reszta się nie liczy. Zakład, że ledwo po ukończeniu swoich studiów, testujący własny system ocen, tak dostosowany aby najbardziej dać w kość, promujący takich samych kujonów jak pani "psor". Kolokwia na KAŻDYCH zajęciach to najgłupszy system jaki można wymyślić. Do tego należy zaliczyć KAŻDE z zajęć pewnie bez względu na nieobecności bo przecież papierek można bez problemu załatwić a każdy student to oszust. No i te plusy za aktywność - czysta podstawówka. Domyślam się, że jeszcze na wykładach sprawdzana obowiązkowa obecność i jest pełny obraz "studiów-przedszkola". Wykłady nieobowiązkowe, ćwiczenia obowiązkowe ale służące do przeprowadzenia obliczeń i tłumaczenia zagadnień, góra 2 zapowiedziane kolosy na semestr i egzamin końcowy to stary i sprawdzony system a nie wymysły nowej "psorki" na uczelni chcącej naprawiać a raczej uszczelniać system.

Odpowiedz
avatar margotek
2 2

@123tomek: To w sumie po co Ci studia? Może naucz się w domu i zdaj egzaminy eksternistycznie :)... Ja na studiach miałam ćwiczenia, z których każde musiałam zaliczyć. Złamałam nogę i 5 tygodni nie chodziłam na zajęcia. Spałam potem po 4 godziny tygodniami, żeby nadążyć za rokiem i nie brać dziekanki. Da się. A teraz wyobraź sobie lekarza, któremu przy pierwszej operacji "nie wyszło" i teraz musi "robić poprawkę". I koszty ogromne i czas zmarnowany, kolejki się wydłużają, a i pacjent cierpi (czasem rodzina, pracodawca itp.).

Odpowiedz
Udostępnij