Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

piekielni.pl

Pokaż menu
Szukaj

Mój znajomy wraz ze starszym bratem założył parę lat temu firemkę zajmującą…

Mój znajomy wraz ze starszym bratem założył parę lat temu firemkę zajmującą się produkcją. Obaj po technikum, ledwie zdali maturę, ale fachowcami są świetnymi.
Jako że nie znają się na księgowości i tym podobnych, z formalnościami pomagał im szwagier.

Jakiś czas temu firma się rozwinęła - bracia kupili dodatkową halę produkcyjną, zatrudnili dodatkowych pracowników i postanowili przy okazji wejść na wyższy stopień profesjonalizmu i zatrudnić coś na kształt kierownika firmy - żeby odbierał telefony i umawiał zlecenia (obaj bracia mówią gwarą i mieli z tego powodu problemy z komunikacją) po uprzednim sprawdzeniu, czy mają odpowiedni sprzęt i ekipę, by wykonać produkt, prowadzenie arkusza w excelu (lub innym programie) z bilansem, kontrola zaopatrzenia i tym podobne. Człowiek all-in-one, ale i pensja po zbóju - jak usłyszałam kwotę to żałowałam, że na co dzień mieszkam w innej części kraju i nie mogę aplikować.

Ale do rzeczy - oni uznali, że nie mają kwalifikacji, by przeprowadzić rekrutację, ale że ja jestem na studiach technicznych, pracowałam trochę w pokrewnym zawodzie, miałam do czynienia z programami do księgowości, potrafię pisać oficjalne pisma itp., zostałam zatrudniona "za przysługę" do znalezienia odpowiedniej osoby.

Wspólnie napisaliśmy ogłoszenie z konkretnymi wymaganiami, m.in:
- wykształcenie co najmniej średnie (preferowane wyższe techniczne)
- angielski bardzo dobry
- obsługa komputera łącznie z prowadzeniem korespondencji i podstawami księgowości
- b. dobra znajomość języka polskiego bez naleciałości gwarowych
Doświadczenie niewymagane, ewentualne kwestie techniczne związane z produkcją lub samą pracą mogłam wyjaśnić ja lub bracia-szefowie.

Jako że oferowana pensja była wysoka, chętnych było od groma. Ich jakość była tak zachwycająca, że finalnie ubłagałam mojego przyjaciela, który postanowił przejść na magisterskie zaoczne i się zatrudnić, był jedynym kandydatem, który się nadawał...

Dlaczego miałam ochotę walić głową w biurko?

1. Pamiętacie, że w szkole pani od przedsiębiorczości zawsze mówiła, żeby CV było ładne, przejrzyste i dobrze rozłożone?
Jak w wypadku mniej zaawansowanej pracy można wysłać CV z szablonu z Internetu z byle jak powstawianymi danymi, tak w wyżej wymienionym przypadku po prostu nie wypada...
Dostawałam CV (drogą mailową lub przynoszone ręcznie) z błędami ortograficznymi, bez przecinków, z akapitami robionymi spacją, niewyjustowany tekst, co linijka to inna czcionka, z liniami, które znikały w połowie strony, pisane ręcznie kolorowymi flamastrami na pomarańczowej kartce (a nad każdym "i" zamiast kropki było serduszko >.>).
Możecie stwierdzić, ze się czepiałam - ale jak sobie wyobrażacie taką osobę i pisanie e-maili? Wyślę oficjalne zapytanie, a kontrahent padnie ze śmiechu...
Pomijam fakt CV ze zdjęciami-selfie, żałosne adresy pocztowe czy takie głupoty jak "starsze kobiety" w sekcji hobby, bo to inna sprawa.

2. Przyszła do mnie niepełnoletnia dziewczyna z liceum. Na moje pytanie, jak wyobraża sobie pogodzenie codziennej pracy ze szkołą, odpowiedziała, że może pracować co dwa dni, a w pozostałe przychodzić na kilkanaście minut i "poogarniać". Maile i rozmowy może odbierać w szkole, jej nauczyciele nie będą mieli nic przeciwko.
Bez komentarza.

3. Osoby wpisujące angielski (lub inny język) do CV w stopniu "biegłym" czy "bardzo dobrym", w większości wypadków na zadane pytania odpowiadały prostymi zdaniami, używając słówek z zakresu podstawówki. Jeden wyjątkowo dukający pan na pytanie "Dlaczego uważa pan, że pana angielski jest bardzo dobry?" odpowiedział, że miał 50% z podstawowej matury i piątkę na koniec liceum.

4. Część przychodzących osób nie potrafiła wypowiedzieć zdania bez wtrąceń gwarowych. Mało nie padłam ze śmiechu, jak jeden z kandydatów na pytanie "Skąd dowiedział się pan o rekrutacji?" odpowiedział "Fater mi padoł, że szukocie kerownika :)))"

5. Panie, którym się wydawało, że krótka spódniczka i wydekoltowana bluzka spowodują, że z radości posikam się w gacie i od razu je przyjmę. Dodać do tego dumne tytuły "magister inżynier zarządzania produkcją" czy "technik przesyłu informacji", gdzie panie miały problem z wpisaniem paru wartości do excela, nie wspominając o czymkolwiek bardziej zaawansowanym... Bycie nazwaną szowinistką i seksistką za to, że wprost powiedziałam, że niestety, ale pani nie zatrudnimy - achievement unlocked.

6. CV jednego z kandydatów wyglądało bardzo fajnie, inżynier mechatroniki, ma doświadczenie w pracy na produkcji i był zmianowym w okolicznym zakładzie.

Zaprosiłam na rozmowę kwalifikacyjną - pan wchodzi, nawet nie zdążyłam się odezwać, a on zaczął na mnie wrzeszczeć, że z głupią sekretarką rozmawiać nie będzie, że jak już zostanie kierownikiem to mnie wyrzuci, bo nic nie robię tylko siedzę za biurkiem i kuszę porządnych pracujących mężczyzn. Facet dwa metry, łapy jak dwie łopaty. Wyprosiłam za drzwi i modliłam się, żeby nie był agresywny... Wyszedł.

by Hancia
Zobacz następny
Dodaj nowy komentarz
avatar wampisia
51 51

@GuideOfLondon: Raczej wymóg polskiego na Śląsku (tak wnoszę po gwarze) to nie taki głupi wymóg... Ktoś z innej części kraju raczej tej gwary nie zrozumie.

Odpowiedz
avatar Hancia
36 40

@GuideOfLondon: Pomogłam im napisać ogłoszenie. Doświadczenie nie jest wyznacznikiem dobrego speca - bo gdzie ludzie mają je zdobyć jak nie w pracy? W razie problemów pod ręką przez najbliższy czas jestem ja, zawsze mogę podpowiedzieć czy pomóc. Co innego "znać" osoby ze Śląska, a co innego tu mieszkać, wiesz? Ja się tu urodziłam, mieszkałam przez większość życia, a i tak mam problem ze zrozumieniem części rodziny, która mówi tylko gwarą, a jak już po polsku cośtam to dukają i mają problem ze składaniem zdań bez używania wyrażeń gwarowych lub dziwnie odmieniają czasowniki... W gruncie rzeczy to gwara śląska i język polski nie są podobne wcale a wcale. W najbardziej skrajnych przypadkach brzmi bardziej jak niemiecki niż jak polski... Znajomi zawsze się przechwalają, że rozumieją każde słowo Ślązaków, ale zmieniają zdanie, gdy zaczynam zasuwać gwarą :)

Odpowiedz
avatar Hancia
31 35

@GuideOfLondon: Mówię, że co innego znać parę osób ze Śląska, które prawdopodobnie pochodzą z jednej grupy społecznej, a co innego mieszkać na Śląsku i znać dość sporą grupę osób, które mówią gwarą z rodzicami, dziadkami, sąsiadami, kasjerką w sklepie, ba, nawet w szkole, słuchają audycji po śląsku i oglądają śląskie programy i się po prostu nie nauczyły mówić po polsku w dzieciństwie i nawet jeśli teraz będą się uczyć to i tak nie będzie to ich język ojczysty, nie będą się nim posługiwać płynnie bez nakładu pracy. A po co się uczyć, skoro u nas i tak większość osób gwarę zrozumie, robotę na kopalni znajdzie, więc po co się martwić. Pomyśl trochę.

Odpowiedz
avatar mlodaMama23
25 27

W antryju na wilyju stoi szolka tyju, czy jakoś tak to leciało. Rozumiesz to? Ja gdybym nie rozmawiała ze ślązaczką teź bym nie wiedziała że to znaczy w przedpokoju na komodzie stoi szklanka herbaty. Śląska gwara jest totalnie niezrozumiała, jeśli w domu dziadkowie, rodzice wujkowie i ktos jeszcze mówi tylko po Śląsku, to ciężko z samej tv, internetu i szkoły wynieść prawidłowe nawyki językowe. A z doświadczeniem autorka na rację, jedna z nielicznych firm, która stawia na to, że pracownika nauczy sobie od podstaw bez złych nawyków. Od tego jest pierwsza praca, żeby to doświadczenie zdobyć.

Odpowiedz
avatar dodolinka
22 24

Dopuszczalny brak doświadczenia na tym stanowisku rzeczywiście dziwny - personelem zarządzać trzeba umieć po prostu a i znajomość branży na stanowisku kierowniczym wydaje mi się niezbędna. Jeśli chodzi o wymóg dobrej polskiej mowy - domyślam się ( może źle), że historia miała miejsce na Śląsku. Mój mąż jest Slazakiem z dziada pradziada. Jak weszłam do tej rodziny, to naprawdę miałam problem ze zrozumieniem. A na Śląsku mieszkam od urodzenia. Pozostaje jeszcze akcent, którego ja jakoś specjalnie nie słyszę w mówię potocznej, ale doskonale wylapuje w TV. No niestety, i może Ślązacy się oburza, gwara slaska brzmi mało elegancko w sytuacjach oficjalnych " jusz zech ci pedzioł że zostawiłech we antyrju"

Odpowiedz
avatar Jango_Fett
9 9

@dodolinka: A Kaszuby to pies, jak zaczynają gaworzyć to też nic byś nie zrozumiała

Odpowiedz
avatar GlaNiK
12 12

@GuideOfLondon: Tak samo jest z Kaszubami. Zrozumienie prawdziwego Kaszuba jest prawie niewykonalne dla kogoś kto języka kaszubskiego nie zna (to jest język a nie gwara, ze śląskim powinno być podobnie jeżeli jeszcze nie jest).

Odpowiedz
avatar acccid
4 4

@GuideOfLondon: Brak doświadczenia ok, strzał w stopę. Brak wtrącania regularnej gwary wszędzie akurat ma sens. Czasem szukaliśmy w internecie poszczególnych słów które okazywały się być śląską gwarą. I wtedy jakimś cudem trochę rozumieliśmy co twórca e-maila miał na myśli. Poza tym to wstyd przed klientem i brak profesjonalizmu. W branży produkcji klientów masz w całym kraju i Europie.

Odpowiedz
avatar dodolinka
6 6

O tak! Mieliśmy w liceum nauczyciela j.angielskiego, chyba znudziło mu się prowadzenie lekcji po angielsku, bo zaczął opowiadać po kaszubsku. Czytał i tłumaczył nam opowiadania. Też byłam w szoku.

Odpowiedz
avatar maulwurf
20 22

@Day_Becomes_Night: odpowiem przykladem :) mieszkam w Austrii. Corka uczy sie w szkole niemieckiego. Niemiecki jest rowniez jezykiem urzedowym, telewizja, radio, gazety "nawijaja" po niemiecku. Austriacy ktorych kazdego dnia spotykam w pracy czy na ulicy uzywaja gwary austriackiej ktora wyraznie "przebija" i NIE JEST czystym jezykiem niemieckim. Szczerze to po 13 latach mieszkania tutaj (niemieckiego nauczylam sie wczesniej przebywajac w niemczech) czasami nie rozumiem o czym mowia. :)

Odpowiedz
avatar dodolinka
19 19

Podobnie jak starsi Irlandczycy w Irlandii Północnej

Odpowiedz
avatar Litterka
13 13

@Day_Becomes_Night: @maulwurf: @dodolinka: Albo jak Irlandczycy na wsi w Irlandii. Albo jak Kaszubi z wiosek w środku lasu na Kaszubach - a to przecież Polska, prawda? Poza tym, ileż to razy się słyszy, że Polacy wyjeżdżający do UK po iluśtam latach nie rozumieją nadal angielskiego? Ich dzieci też średnio sobie radzą, mimo, że uczęszczają do szkół angielskich... Tak, wiem, że nasi rodacy mają polską telewizję i polskich znajomych, ale jednak język angielski jest językiem urzędowym i wypadałoby go poznać. Inna sprawa - z moich obserwacji wynika, że w każdym angielskim mieście jest inny akcent, wymowa, słowem - co miasto, to inna gwara. Mieszkałam w Rugby, niedalego Birmingham i Coventry... Języka uczyłam się w szkołach i na kursach, z pasją, bo lubię ten język, bez mała 20 lat. Przyjechałam, poszłam do sklepu... 3 minuty zajęło mi zrozumienie, że ekspedientka zapytała się mnie, czy życzę sobie siatkę... Tak zaskoczyła mnie miejscowa odmiana języka, tak inna od tego, co szlifujemy na kursach. Teraz przeprowadziłam się do Cork na południowym wybrzeżu Irlandii. Jest ciekawie - co dzielnica, to inny akcent. Zapraszam na Mayfield - angielszczyzna autochtonów zabija... A brzmi tak: https://www.youtube.com/watch?v=0ocWVgmkUSk

Odpowiedz
avatar saperka
16 16

@Day_Becomes_Night: Ile godzin w tygodniu jest języka polskiego? 5? 6? Pozostałe przedmioty nie nauczą poprawnej polszczyzny. A ile godzin w tygodniu Ślązak goda ze Ślązakami? Zanim pójdzie do szkoły to już goda. W pozostałych regionach naszego kraju język polski też jest niby językiem urzędowym/wykładowym/ jak zwał tak zwał a jednak: "włanczam światło"; "(tu) pisze"; "mi się" (na początku zdania); "łączmy sie w bulu"

Odpowiedz
avatar Fomalhaut
6 6

@Litterka: Nieźle, a ja zawsze uważałem klasyczny irlandzki akcent za trudny do zrozumienia. Mam plan, żeby wybrać się na parę dni do Irlandii. Pożyczyć samochód, pojeździć po mieścinach nad oceanem i pić piwo w pubach z miejscowymi.

Odpowiedz
avatar margotek
9 9

@saperka: Albo "ubrałam buty, płaszcz" zamiast "założyłam buty" czy "ubrałam SIĘ w płaszcz", wyszłam na dwór/ wyszłam na pole, założyłam ciapy, kapcie/założyłam pantofle... itp. itd. (u nas, w mazowieckim, pantofle to zupełnie inny rodzaj obuwia niż to "po domu"). A najgorzej, że to "ubrać" pojawia się już nawet u dziennikarzy telewizyjnych czy prasowych. Żenua :). Akurat dziennikarze powinni dbać o czystość języka polskiego, bo jak nie oni, to kto?

Odpowiedz
avatar Litterka
5 5

@Fomalhaut: Może być problem - piwo dostaniesz, wszyscy będą mili, ale zawsze pozostaniesz obcym...

Odpowiedz
avatar GlaNiK
1 1

@Litterka: Haha :-) Cork, z tego co wiem (od znajomych Irlandczyków), ma najśmieszniejszy akcent w Irlandii, do tego dość ciężki do zrozumienia. Co do innych akcentów w różnych dzielnicach to Dublin jest taki sam. Co dzielnica to kompletnie różny akcent.

Odpowiedz
avatar vonKlauS
5 5

W angielskiej okolicy gdzie żyje moja siostra ze szwagrem, to miejscowi (podobno, bo sam nie słyszałem) mówią jakby nie zamykali ust. "Heoo. Hau Aee Yuu?" I podobno aż się czasem sami nie rozumieją. Z opowieści siostry i szwagra są tam planowane, albo już wprowadzone kursy poprawnej angielszczyzny dla rodowitych Brytyjczyków.

Odpowiedz
avatar saperka
4 4

@margotek: Jakbyśmy mieli wyliczać wszystkie błędy/ pomyłki językowe "osób publicznych" to by trzeba było oddzielną stronę założyć. Wiadomo, że każdemu się zdarza, ale nie jestem w stanie zrozumieć, gdy (przykład z autopsji) radna sejmiku wojewódzkiego odczytuje na uroczystości patriotycznej przemówienie, które pełne jest błędów (i to nie merytorycznych). I jak tu mówić o szacunku do języka ojczystego? Skoro "Ci z góry" nie potrafią się prawidłowo nim posługiwać. Co najbardziej piekielne - incydent ten miał miejsce podczas rocznicy odzyskania niepodległości.

Odpowiedz
avatar archeoziele
16 16

@Fomalhaut: Zjeździłam Irlandię autostopem. Zasada jest prosta- 2 Guinnessy- zaczynasz rozumieć akcent. 4 Guinnessy- zaczynasz mówić z lokalnym akcentem. 8 Guinnessów- gadasz po gaelicku.

Odpowiedz
avatar Fomalhaut
10 10

@archeoziele: Kiedś z kumplami zawitałem do jakiejś mordowni we wschodnim Glasgow. Pijąc pierwsze piwo miałem nieodparte wrażenie, że zanim je skończę dostaniemy bęcki od bywalców. Wtedy dosiadł się do nas John - koneser, raczej element wystroju tego miejsca niż klient. Zaczął nawijać, a my postawiliśmy mu piwo. No i się zaczęło. John łaził po całym pubie, pokazywał nas wszystkim zakapiorom i zabronił nas dotykać, mówiąc, że jesteśmy jego przyjaciółmi. A jak się dowiedzieli, że nie jesteśmy Anglikami (o co poczatkowo nas posądzano), to już w ogóle każdy się uśmiechał. W każdym razie gdy opuszczaliśmy to miejsce, żegnano nas jakbyśmy tam przychodzili codziennie przez ostatnie dziesięć lat. A bariera językowa zaczęła zanikac tak gdzieś przy piątej kolejce.

Odpowiedz
avatar archeoziele
0 0

@Fomalhaut: Irlandczycy to w ogóle bardzo przyjaźni ludzie. Też zawsze wybierałam puby oddalone od szlaków turystycznych. I omijałam z daleka te puste. Im więcej ludzi tym fajnej.

Odpowiedz
avatar Fomalhaut
2 10

Trudno uwierzyć, że można mieszkać od urodzenia w Polsce i nie mówić po polsku. Przypomniała mi się historia aktora Mariana Dziędziela. On to będąc młodym chłopakiem poszedł na egzaminy do szkoły aktorskiej. Oczywiście na przesłuchaniu zaczął walić gwarą, co wywołało salwę śmiechu u egzaminatorów. Bez litości wyszydzili go i wyrzucili z sali. Tak mu to weszło na ambicję, że nauczył się mówić normalnie i ponownie poszedł na egzamin. Tym razem zdał. Mówiącego gwarą możemy zobaczyć pana Mariana np. w filmie "Vinci".

Odpowiedz
avatar denaturat
8 8

@Fomalhaut: Można, niestety. Jak byłam mała, przeprowadziliśmy się na Śląsk. Miałam 6 lat i przez pierwsze miesiące często nie mogłam dogadać się z innymi dziećmi. Na szczęście z czasem stało się lepiej, bo w szkole uczono dzieci mówienia po polsku :)

Odpowiedz

Zmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 25 stycznia 2016 o 23:32

avatar Jorn
5 5

@Fomalhaut: Mieszkam we Flandrii. Jedynym językiem urzędowym na poziomie gminy i regionu jest niderlandzki (po francusku można coś załatwić wyłącznie w urzędach federalnych), a i tak mieszka tu masa Walonów, którzy tego języka się nigdy nie nauczyli, choć spora część z nich się tu urodziła. Zamiast tego się obrażają, że Flamandowie nie chcą z nimi rozmawiać po francusku.

Odpowiedz
avatar Fomalhaut
3 3

@Jorn: A gdzie konkretnie? Ja byłem tylko w Brugii, Antwerpii i Gent. Ach to włóczenie się uliczkami nad kanałami, Brugse Zot i Straffe Hendrik, a pomiędzy nimi frytki z majonezem. Jakoś niedługo po powrocie obejrzałem film "In Bruges" i znowu zapragnąłem tam wrócić. Co do języka to to chyba nie jest ten sam niderlandzki, co w Holandii. W każdym razie mój kumpel Holender mówił mi, że dla nich flamandzki to tak jak dla nas słowacki - dogadują się, ale też trochę naśmiewają z akcentu i wymowy. A dwujęzyczność Belgii to już w ogóle jest jakaś masakra. Kiedyś nawet mieli sporą katastrofę kolejową, bo się dyspozytorzy z dwóch części kraju nie dogadali jak pociągi puszczają.

Odpowiedz
avatar rozowy_magnes
1 1

@Fomalhaut: Pozwole sobie sie wtracic :) Brugia rzeczywiscie jest przepiekna. A jesli chodzi o jezyk niderlandzki to w Holandii i w Belgii uzywa sie tych samych slow, zwrotow, tylko wymowa jest inna(mieszkam we Flandrii wiec musze troche ogarniac jezyk). Holenderska wymowa jest bardzo miekka. Musze powiedziec, ze nie sprawia mi problemu zrozumienie ani Holendrow ani Belgow, o ile mowia oficjalnym jezykiem. To, ze oni nawzajem sie nie rozumieja... to chyba kwestia tego, czy sie chce zrozumiec. Zupelnie inna sprawa jest dialekt... ja do tej pory nie zawsze ogarniam co klienci mowia, jesli posluguja sie dialektem. A dwujezycznosc Belgii jest i smieszna i irytujaca, ale nie zanosi sie zeby sie mialo cos zmienic. Takze pozostalo tylko ponarzekac ;)

Odpowiedz
avatar Jorn
1 1

@Fomalhaut: To jest ten sam język. Nauczyłem się go raz, a porozumiewam się nim w obu krajach. Różnice są, ale nie większe niż między angielskim w Londynie, a angielskim w Sydney. Kolega Holender najwyraźniej nie ma pojęcia o polskim i słowackim. Oczywiście, jest tez masa dialektów i wariantów wymowy (ponad 600 w obu krajach), czasem w TV nawet dają napisy, ale oficjalny język literacki jest ten sam, tylko Holendrzy bardziej chrumkają. Ja mieszkam pod Brukselą.

Odpowiedz
avatar ocelota
5 5

Trzeba było zatrudnić mnie :) zamiast napisać o kierowniczym stanowisku bez doświadczenia. Wiadomo, że na to łapią się największe lenie nie mające pojęcia o zarządzaniu, za to mnóstwo chęci na rządzenie się.

Odpowiedz
avatar Mimikmaister
-1 1

Oho, akutalne? Gdzie mam wysłać CV?

Odpowiedz
avatar Ona12321
2 2

Moim zdaniem rzeczą najważniejsza przy zakładaniu biznesu jest znanie się na tym co chce się robić, sama jestem z wykształcenia inżynierem sanitarnym, że pracującym w zawodzie, i chyba nigdy nie zapomnę mojej miny, jak mój eks stwierdził że założy firmę BUDOWLANA, bo on skończył ZARZADZANIE i zna się na zarządzaniu ludźmi a budowlanka to dobra branża żeby UWAGA dorobić się i nie narobić :-D

Odpowiedz
avatar vonKlauS
5 5

@Ona12321: Z Historii wywnioskowałem, że ci bracia się doskonale na swej robocie znali. Tak doskonale, że biznes im się zaczął rozwijać w takim stopniu, że mogli wchodzić na rynek poza regionem. I do tego im był potrzebny ktoś kto się będzie kontaktował z kontrahentami braciom pozostawiając to, na czym się znają najlepiej. Na swej robocie. edit: Chyba ten Twój komentarz miał być w innym miejscu. Bo zdublowany umiejscowiony poniżej doskonale już pasuje.

Odpowiedz

Zmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 26 stycznia 2016 o 14:56

avatar Ona12321
2 2

@Vonklaus: dokładnie, miał być poniżej, ale piekielni.pl w wersji mobilnej odrobinę nie ogarniaja :)

Odpowiedz
avatar Jorn
11 13

@ZaglobaOnufry: Na czymś trzeba się znać i z historii wynika, że panowie bardzo dobrze się znają na tym, co robią.

Odpowiedz
avatar dodolinka
12 14

Znam takiego, co ledwo zawodowke skończył i zarządza dosyć sporym i znanym w Polsce zakładem z branży żywności. Facet nie umie poprawnie sklecic zdania, robi mnóstwo błędów ortograficznych, dlatego zatrudnił sobie sekretarkę do pisania meili, brak wykształcenia ( i oglady) nadrabia intuicja ( jak ułatwić i unowoczesnic pracę) oraz zaangażowaniem graniczacym z fiksacja. Szef ma go za głupka ( bo takie sprawia wrażenie jak mówi), ale gostek w tym co robi jest świetny. Znam takich, co po studiach na produkcji jako szeregowi robią. Wiele zależy od cech charakteru.

Odpowiedz
avatar konto usunięte
15 15

@ZaglobaOnufry: A ktoś Ci kiedyś mówił że trzeba? Że karierę robi się po latach nauki? To cię w konia robił. Najważniejsze to mieć pomysł i umiejętności do jego wykonania. Do prowadzenia firmy można ludzi nająć, a do stworzenia dobrego produktu kogoś ciężko znaleźć.

Odpowiedz
avatar Ona12321
5 5

Moim zdaniem rzeczą najważniejsza przy zakładaniu biznesu jest znanie się na tym co chce się robić, sama jestem z wykształcenia inżynierem sanitarnym, pracującym w zawodzie, i chyba nigdy nie zapomnę mojej miny, jak mój eks stwierdził że założy firmę BUDOWLANA, bo on skończył ZARZADZANIE i zna się na zarządzaniu ludźmi a budowlanka to dobra branża żeby UWAGA dorobić się i nie narobić :-D

Odpowiedz
avatar vonKlauS
4 4

@ZaglobaOnufry: Świat oszalał, że byle pospólstwo pracą swych rąk może coś osiągnąć.

Odpowiedz
avatar szafa
6 6

A tak w ogóle to skąd jesteś? Pytam z ciekawości, bo w moim regionie (podkarpacie) "po zbóju" znaczy "beznadziejny, kiepski", a u Was wręcz przeciwnie :>

Odpowiedz
avatar bromba69
8 8

@szafa: Na Śląsku "po zbóju", to wzmocnienie. W tym kontekście "pensja po zbóju..." oznacza "bardzo wysoka". W języku polskim nasze "po zbóju" brzmi "zaje..ście". Oczywiście mogę przytoczyć też wiele cenzuralnych synonimów, ale ten każdy zrozumie :)

Odpowiedz
avatar konto usunięte
6 6

W moim rodzinnym domu gwarą się nie mówiło, ale jednak kilkadziesiąt specyficznych gwarowych zwrotów się nauczyłam o których nie miałam pojęcia, że są gwarowe :) Dowiedziałam się dopiero na studiach w Krakowie, gdzie koleżanka-rodowita krakowianka nie rozumiała pewnych określeń albo się z nich śmiała :)

Odpowiedz
avatar konto usunięte
4 4

Ależ mam bekę z komentujących, którzy nie wiedzieli, że na Śląsku są ludzie, którzy mówią tylko po śląsku, i jeszcze zamiast przyjąć tę wiedzę na klatę, idziecie w zaparte, że jak to, przecież w szkole MUSZĄ się nauczyć! Gratuluję znajomości polskiej rzeczywistości:) A jeśli chodzi o to doświadczenie, to rzeczywiście coś w tym jest. Z jednej strony szlachetnie, że chcą dać komuś szansę zdobyć doświadczenie, a z drugiej - taka oferta przyciąga różnych oszołomów, którym się wydaje, że oni to tylko na stanowisko kierownicze, ale oczywiście takie, na którym się tylko siedzi i "zarządza", a nie pracuje

Odpowiedz
avatar Rafiq
0 0

Odnośnie punktu 3. Hancia mógłbym cię prosić o podanie innych przykładowych pytań? Zainteresowało mnie to jak ja bym sobię z tym poradził. Z góry dzięki

Odpowiedz
avatar Mikhail91
-2 2

Tak z własnego doświadczenia: 1. Inżynier i poprawna ortografia czy poczucie stylistyki to pojęcia sprzeczne albo jedno albo drugie, co do CV u osób z troszkę większym doświadczeniem to jest standard, bierzesz szablon byle by był czytelny i od punktu piszesz doświadczenie i technologie które ogarniasz, zatrudniając osobę za spore pieniądze nie interesuje cie czy ma ładny adres email, CV tylko to co umie 2. Znam wielu 19, 20 latków ogarniających naprawdę duże projekty i studiujących dziennie, zależy od ogarnięcia 3. Jeśli potrafisz samodzielnie rozwiązać problem w danym języku to poziom biegły jest ok, obecnie nikogo nie obchodzi gramatyka czy bogate słownictwo, bo po drugiej stronie w 90% jest osoba na tym samym poziomie angielskiego bądź gorszym, Podsumowując praktyka wygląda inaczej niż wykładają to na uczelni

Odpowiedz
avatar asmok
0 0

@Mikhail91: "Inżynier i poprawna ortografia czy poczucie stylistyki to pojęcia sprzeczne albo jedno albo drugie" Zdecydowanie się nie zgadzam. Mamy w firmie 30 inżynierów. Dobrych. Wszyscy, bez wyjątku, potrafią posługiwać się w piśmie poprawną polszczyzną. Używają też słów wielosylabowych i zdań podrzędnie złożonych, a gwary typu chalengowanie targetu używają tylko dla jaj.

Odpowiedz
avatar asmok
0 0

"Możecie stwierdzić, ze się czepiałam" Nie możemy, przecież w wymaganiach było "- b. dobra znajomość języka polskiego" :) Tak ogólnie. Współczuję, wiem jak to jest i mam nadzieję że się udało znaleźć kogoś normalnego.

Odpowiedz
Udostępnij