Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

piekielni.pl

Pokaż menu
Szukaj

Dzisiejsze spotkanie po latach przywołało pewne wspomnienie. Na studiach jeszcze będąc, dorabiałem…

Dzisiejsze spotkanie po latach przywołało pewne wspomnienie.

Na studiach jeszcze będąc, dorabiałem sobie na korepetycjach i tłumaczeniach. Pewnego dnia od jednego z wykładowców otrzymałem cynk, że jest możliwość dostać umowę o pracę w drugiej z tych branż. Kto w tłumaczeniach siedzi, ten wie, że umowa o pracę to czystej rasy biały kruk.

Zasady były następujące - biuro w mieście obok (jakieś 40 minut pociągiem, + czas z i na dworzec), w przypadku braku doświadczenia - staż.

Doświadczenie miałem (nie jakieś oszałamiające, ale jednak), więc w dość dobrym nastroju powędrowałem na rozmowę kwalifikacyjną. Przeszła dość szybko, bez większych konkretów. Tego samego dnia wieczorem dostaję wiadomość, że jest kilka osób chętnych na jedno miejsce, ja nigdy w większym zespole nie pracowałem, czyli jak dla szefa, to ja nie mam doświadczenia. Mogą mnie wziąć na 3-miesięczny staż bezpłatny i dopiero potem umowa o pracę.

Młody był człowiek, głupi... ale nie aż tak głupi. Stwierdziłem, że jeżdżenie za darmo dzień w dzień do innego miasta i odcięcie się od dotychczasowych zarobków to lekkie samobójstwo, więc wystosowałem kontrpropozycję - pół etatu. Właściciel firmy nosem pokręcił, ale w końcu się zgodził. Do tego w umowie znalazł się zapis, że po około 3 tygodniach (dokładna data była podana) otworzy się filia w moim mieście, więc odpadną koszty dojazdów. Umowa podpisana, szczęściu nie było końca.

Jeździłem więc grzecznie dzień w dzień, aż po 2 tygodniach trafiłem do szefa na dywanik z następującym problemem - pół etatu to za mało, nie wyrabiamy się. Potrzebujemy Grava na etat pełen. No to może połowa długości stażu i umowa? Stoi!

Część dotychczasowych zajęć oddałem dziewczynie, część zachowałem, stwierdziłem, że z tydzień tak pociągnę. No i co? No i filia nie otworzyła się w terminie. No ale moment, ja mam zapis w umowie pod jakim adresem pracuję od kolejnego tygodnia. Po dłuższej pyskówce dostałem laptopa do domu z zapewnieniem, że "jak będziesz już miał umowę o pracę, to nie będzie można takich numerów mi robić". Dobra, dobra, póki co, to nie ja się z umowy nie wywiązałem.

Po tygodniu filia się otworzyła, popracowaliśmy dzień czy dwa i... kontrakt zawieszony. Bo jeden z już zatrudnionych tłumaczy robił niezgodnie z życzeniem klienta. Klient wściekły, chce zerwać kontrakt. Następnego dnia - mamy robić, ale tak, żeby klient się nie kapnął, że nadrabiamy.

W międzyczasie poinformowano mnie, że robię zbyt wiele błędów interpunkcyjnych, że tak być nie może, masz tu książeczkę, doszkol się. 2 dni później wiadomość na mailu, że jednak nie mogą podjąć współpracy. Ta sama wiadomość poszła do jeszcze jednej dziewczyny na stażu. Potem dowiedziałem się, że druga też poleciała tego samego dnia. Ponoć się nie nadawaliśmy.

Być może faktycznie ja, lub moje koleżanki, robiliśmy błędy. Być może się nie nadawaliśmy. Być może. A być może nadgoniliśmy zlecenie i nie byliśmy już dalej potrzebni. Biorąc pod uwagę okoliczności zakończenia współpracy, oraz jednoczesne pozbycie się wszystkich stażystów, a także zamieszczone miesiąc później identyczne ogłoszenie jak to, na które ja się złapałem... cóż, mam pewne swoje podejrzenia.

Ja nie wyszedłem na tym źle. Miałem kolejny papier do CV, odzyskałem od mojej dziewczyny moje zlecenia, wróciłem do spokojnego życia z miesiąca na miesiąc. Ale moje koleżanki nie miały tak fajnie. Jedna rzuciła dla tego stażu pracę, druga miała kompletnie rozsypany grafik na studiach, żeby móc dojeżdżać.

No i taki drobny niesmak pozostał po wykładowcy, który do mojej dziewczyny pisał, żeby mnie motywowała, bo z szefem, a jego kumplem gadał, i że wszystko tak świetnie idzie... na tydzień przed końcem współpracy :)

staż

by Grav
Zobacz następny
Dodaj nowy komentarz
avatar didja
8 8

Błędy robisz, nie tylko interpunkcyjne, ale akurat od wygładzania poprawności jest korekta językowa, więc nie masz sobie nic do zarzucenia. Prędzej pracodawca, który pewnie podłapał zlecenie, oferując za pół ceny całość prac (przekład, redakcja językowa, redakcja merytoryczna, korekta językowa), i próbował później orać pracownikami...

Odpowiedz
avatar hunimka
3 3

Heh, miałam identyczną sytuację u siebie na studiach. Wykładowczyni "poleciła" koleżankę i mnie swojemu koledze, który chciał żebyśmy pracowały na początek miesiąc na "okresie próbnym". Oczywiście darmowym. Po rozmowie z miesiąca zrobiły się dwa dni na szczęście. Potem miała być umowa zlecenie oczywiście. I nic. Po tygodniu powiedziałam, że chcę albo umowę w końcu dostać do ręki na warunkach na jakie się umówiliśmy, albo pieniądze za przepracowany czas i do widzenia. Cóż, pieniądze odzyskałam po miesiącu... A wykłądowczyni do dziś coś dziwnie milutka jest.

Odpowiedz
avatar Sway
2 2

Cóż, wykładowca niekoniecznie zdawał sobie z tego sprawę. Możliwe, że "szef" znalazł sobie po prostu źródełko do czerpania taniej siły roboczej

Odpowiedz
avatar Grav
1 1

@Sway: Nie sądzę, nie była to jedyna okazja, przy której polecał znajomego jako świetne miejsce do robienia kariery w branży tłumaczeniowej. I mówię tu o wspominaniu o tym na przestrzeni lat, nie tygodni.

Odpowiedz
avatar nitro2012
2 2

ja tak miałem z poprzednim, obiecywał złote góry, a z kasy nici... wpisałem dziada do czarnej bazy pracodawców...

Odpowiedz
avatar Morog
0 0

Nie rozumiem jak można zgodzić się na bezpłatny "staż", na 100% to szukanie bezpłatnego pracownika

Odpowiedz
Udostępnij