Razem z mężem prowadzimy małą firmę poligraficzną. Część prac wykonujemy u siebie, ale bywa tak, że trzeba coś zlecić na zewnątrz i to niekoniecznie w jedno miejsce. Na przykład dużą pracę zlecamy do firmy [A], z niej należy przewieźć do [B] do uszlachetnienia, po czym wraca to do [A] do oprawy, a część do mnie do „wykończenia".
Czasem zdarzają się naprawdę duże nakłady, wtedy do przewiezienia pomiędzy firmami potrzebny jest solidny dostawczy samochód - i takim samochodem dysponuje mój klient [K], właściciel firmy.
Mamy taki układ, że przy dużych pracach, zamawianych zresztą przez niego, daje swojego kierowcę albo sam wsiada i zawozi. Współpraca kwitnie od wielu lat i się sprawdza. Tak było i tym razem.
Pośpiech okropny, bo materiały potrzebne na już, jednego dnia z [A] do [B], drugiego dnia rano telefon, że o 10.00 praca do odbioru z [B] i przewiezienia do [A], klient powiadomiony, osobiście ma pojechać odebrać.
Specjalnie nie trzęsłam się nad tą pracą, bo system zawsze działał, czekałam na hasło z [A], że mogę odebrać "swoją" część odciętą z dużego arkusza do dalszej obróbki, w międzyczasie zajęłam się czymś innym.
Ok. godziny 13 we względny spokój wdarł się telefon z firmy klienta. Zadzwoniła pani [D], najważniejsza osoba po szefie, z pytaniem, kiedy otrzyma część pracy, którą ja mam przygotować. Odpowiadam, że dzisiaj nie ma na to sposobu, bo pracy z tym jest bardzo dużo, a ja jeszcze nie dostałam wiadomości, że mogę zabrać to z [A]. Mam czas do 16, żeby przywieźć do klienta, na pewno nie zdążę.
No to się zaczęło: że ona to musi dostać już, natychmiast, bo ma zamówienia, bo będę mogła sobie to wyrzucić, ona nie weźmie, jak będzie za późno itp.
Staram się zachować spokój, tłumaczę, że dzisiaj nie zdążę, zresztą zadzwonię do [A], dowiem się, kiedy mogą mi to oddać i na jutro przygotuję. Z łaską wielką i fukaniem, pani [D] się zgadza na następny dzień.
Dzwonię do [A]. Zdziwienie - przecież ta praca jeszcze nie wróciła z [B]. Spieszyło się klientowi, czekają ciągle, a pracy nie ma. Zgłupiałam. Dzwonię do [D].
- W [A] nie mają jeszcze tej pracy.
- No tak, bo szef jeszcze po nią nie pojechał - odpowiada spokojnie [D] i, zwracając się do szefa - [K], kiedy pojedziesz po pracę?
- A wpół do trzeciej.
Nie miałam już nic więcej do powiedzenia. Jak tego klienta lubię i szanuję, tak tego dnia miałam bardzo mieszane uczucia.
uslugi
Opierdzielic kogo trzeba.
OdpowiedzZmodyfikowano 2 razy. Ostatnia modyfikacja: 16 września 2015 o 17:24
nic nie rozumiem, kto A, B, C a kto D i kto był piekielny
Odpowiedz@xpert17: To może naucz się czytać?
Odpowiedz@xpert17: Ze zrozumieniem. Bo literki to chyba zna...
OdpowiedzTeż nie bardzo rozumiem gdzie ta piekielność. Skoro jest czas do 16, a facet powiedział, że pojedzie o 14.30, to w czym problem?
OdpowiedzMoze to? Pojedzie gościu o 14:30 przewieźć rzeczy z punktu 1 do 2, nie pamiętam, czy A czy B ale to bez znaczenia. A ona do 16 ma odebrać gotowe z 2 i jeszcze coś tam obrobić. Dość, że mało czasu i się denerwuje, to jeszcze dostaje telefon z opierniczem od babki, która doskonale wie, że szef jeszcze nie pojechał
Odpowiedz@izka8520: no i ? Serio, ten portal z tymi historiami to zaczyna schodzić na psy, bo to nie piekielne historie, a zwykłe marudzenie....
OdpowiedzRaczej nie powinnaś mieć mieszanych uczuć w stosunku do swojego klienta, a do jego pracownicy (D). Jak dla mnie, nie dogadała się wcześniej z szefem, dodatkowo miała PMS i stąd jej wyskok.
Odpowiedz