Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

piekielni.pl

Pokaż menu
Szukaj

Tajemnicą poliszynela jest, że na studiach obowiązuje kwadrans akademicki. Nie wszystkim się…

Tajemnicą poliszynela jest, że na studiach obowiązuje kwadrans akademicki. Nie wszystkim się to jednak podoba, najczęściej osobom z "niższej" uniwersyteckiej kadry.
Grupa studentów miała zajęcia na ósmą rano. Stawili się więc, minął ów wspomniany kwadrans, prowadzącej nie ma - więc trudno, rozeszli się każde w swoim kierunku.

Jakież było zdziwienie, kiedy wpłynęła oficjalna skarga, że grupa bez żadnego powiadomienia opuściła zajęcia! Rozsierdzona pani prowadząca, szczycąca się dr przed nazwiskiem, nie mogła darować, że "olano" jej (mało znaczące swoją drogą) ćwiczenia.

Szanowna pani doktor zapomniała o dwóch drobiazgach.
Po pierwsze - jej słowo było przeciwko słowu dwudziestu kilku studentów.
Po drugie - istnieje coś takiego jak monitoring. I tam jasno i przejrzyście było widać ową panią wpadającą na wydział z rozwianym włosem kilka minut przed godziną... dziewiątą...
Bo łatwiej było wysmażyć skargę, napsuć nerwów studentom (i sobie przy okazji), niż przyznać się, że utknęło się w korku.

na uczelni

by konto usunięte
Zobacz następny
Dodaj nowy komentarz
avatar lady0morphine
22 22

Następnym razem pamiętajcie żeby zrobić listę obecności, którą potem zostawicie w dziekanacie. To tak na wszelki wypadek, gdyby monitoringu nie było. O ile panie z dziekanatu nie są wrednymi flądrami, które "zgubią" listę, nie powinno być problemu. U mnie na uczelni ten sposób zawsze działał, kiedy spóźniony wykładowca próbował wpisać całej grupie nieobecność.

Odpowiedz
avatar archeoziele
12 12

@lady0morphine: Racja. Chociaż my listy zostawialiśmy na portierni lub w sekretariacie a nie w dziekanacie.

Odpowiedz
avatar konto usunięte
15 15

@archeoziele: Zawsze można zrobić kopię i zostawić w dwóch miejscach. Mniejsze prawdopodobieństwo, że się "zgubi".

Odpowiedz
avatar timo
16 16

@lady0morphine, @archeoziele, @Shaienne: u nas był taki jeden wykładowca, któremu chyba się coś pomieszało odnośnie własnej rangi (ledwo mgr, a mniemanie o sobie jak co najmniej profesor zwyczajny). Miał bardzo luźne podejście do zajęć, na których często pojawiał się kilka minut przed końcem (sprawdzić obecność) lub wcale. W dodatku były to zajęcia, na które czekało się 2,5 godziny (tzn. na ich planowy początek) i już nic po nich nie było (a kończyły się o takiej porze, że część osób dojeżdżających traciła ostatni pociąg/autobus do domu), w dodatku był to czwartek, podczas gdy piątek był wolny dla około 1/3 grupy, więc można było jechać do domu. Dziwnym trafem (podejrzewaliśmy, że za sprawą częstych pogaduszek kawowych rzeczonego magistra z kadrą administracyjną uczelni) 2 czy 3 razy z rzędu sporządzone przez nas listy "nogów dostały", więc od kolejnego razu listę składał starosta roku, biorąc na kopii potwierdzenie złożenia jej w dziekanacie. Cóż, pan ważny już nie wykłada :)

Odpowiedz

Zmodyfikowano 2 razy. Ostatnia modyfikacja: 15 września 2015 o 19:42

avatar konto usunięte
7 7

@lady0morphine: Dzięki Bogu studia skończyłam kilka lat temu i teraz mnie to już nie dotyczy. A sytuacja zdarzyła się znajomym z roku :)

Odpowiedz
avatar obserwator
5 5

@lady0morphine: Można listę taką zeskanować i wysłać e-mailem prowadzącemu.

Odpowiedz
avatar Fou
9 9

W pewien zimowy poranek czekaliśmy na naszego wykładowcę. Minęło piętnaście minut, zrobiliśmy listę, podpisaliśmy i włożyliśmy w drzwi. Tydzień później okazuje się, że pan doktor przyszedł kilka minut po tym, jak my się zwinęliśmy... i już czekaliśmy na solidny opieprz (nie zdziwiłabym się), gdy jednak sam przyznał się do winy, że bez uprzedzenia się spóźnił i że powinien był nam dać znać. a poza tym, on sam był studentem i sam pewnie w takiej sytuacji dyla by dał :)

Odpowiedz
avatar konto usunięte
9 9

@Fou: Ja miałam taką sytuację z profesorem. Zagadał się w swojej kanciapie ze znajomym, spóźnił się ponad pół godziny. Studenci się rozeszli, część spotkał na korytarzu. "A państwo dlaczego nie w sali?" "Bo pan profesor się spóźnił, myśleliśmy, że pan nie przyjdzie...". Spojrzał na zegarek, roześmiał się, przyznał, że jego wina. I po sprawie :)

Odpowiedz
avatar Litterka
9 9

@Fou: Opowieść koleżanki: pani wykładowczyni (stopnia nie pamiętam) raczyła się spóźnić pół godziny na wykład. Były to jedne z pierwszych zajęć na pierwszym roku, więc grupa karnie czekała. Pani prowadząca przyszła pod salę i rzekła mniej więcej tak: "O, jesteście? A to państwo o kwadransie akademickim nie słyszeli? No, skoro z państwa głupie kasztany (to zapamiętałam!), to zrobimy zajęcia!" Od tego czasu kwadrans akademicki był przestrzegany co do joty.

Odpowiedz
avatar Fou
4 4

@Litterka: Chociaż dobrą naukę z tego wynieśli. Inna pani zaś, ku naszemu utrapieniu, przychodziła (na każde zajęcia!) równo szesnaście minut po umówionej godzinie. My - lista napisana, wszyscy przebierają nogami, chodźmy stąd, a wtem - wchodzi ona. Echh :)

Odpowiedz
avatar asmok
11 11

Tak czytam komentarze i stwierdzam, że za moich studenckich czasów było nie do pomyślenia, żeby spóźniony wykładowca próbował zwalać winę na studentów. Nie było trzeba kombinować z żadnymi listami ani monitoringiem. Kwadrans akademicki to kwadrans akademicki. Inna sprawa, że w miarę postępu studiów następowała przyspieszona ewolucja studentów i wyglądało to tak: 1 rok - "Ludzie ... jest 16 po, spadamy! Tylko lewymi schodami bo on zawsze wchodzi prawymi". 2 semestr 2 roku - "Ej, już 17 po, niech ktoś skoczy do dziekanatu dowiedzieć się co się stało i czy będą zajęcia" 3 rok - "Jak to nie dotarł i nie będzie zajęć? No trudno, przypadki się zdarzają. W środy mamy okienko, może przyjechać i odrobić. Jak przepadną zajęcia to nie przerobimy wszystkiego w tym semestrze, nie, to nie wchodzi w grę".

Odpowiedz
avatar konto usunięte
7 7

@asmok: Myśmy mieli jeszcze wykładowcę, który ZAWSZE się spóźniał 20 minut. Ale wtedy byśmy nie mieli przeprowadzonych ani jednych zajęć, zresztą doktor był taki jakiś rozbrajający w tym swoim roztargnieniu, zamyślony i targający zawsze gigantyczną mapę. I zawsze zajęcia kończył o czasie, nigdy nie było "zostaną państwo pięć minut dłużej". Na takiego to można było poczekać, tym bardziej, że przedmiot liczył się do średniej. A pan doktor miał z nami egzamin z innego przedmiotu na kolejnym roku :)

Odpowiedz
avatar TrustMeIamVet
3 3

Na mojej uczelni kwadrans akademicki rozumiany jest trochę inaczej, mianowicie niepisaną umową jest, że każde zajęcia zaczynają się kwadrans po pełnej godzinie podanej na planie, np. mam ćwiczenia na 10.00 i wiem, że de facto zaczną się one o 10.15. Jeśli jakiemuś wykładowcy zależy na punktualnym rozpoczynaniu to umawia się z grupą że mają być wcześniej, albo też później, np. często rano zaczynamy dopiero o 8.30 zamiast o 8.00.

Odpowiedz
avatar Hachimaro
4 4

UJ, polonistyka, wykład z historii Polski. Prowadzący przychodzi dziesięć minut po czasie, zastaje salę zamkniętą. Pyta studentów, czy ktoś ma klucz :P - na portierni pustki. Dowiedziawszy się, że bynajmniej, ogłasza, że zajęcia odwołane, robi piruet na pięcie i wychodzi.

Odpowiedz
avatar Hachimaro
4 4

Inny przykład: CM UMK, biochemia. Pan doktor spóźnia się pół godziny - samochód mu padł, musiał dojechać tramwajem - po czym idzie na obowiązkową kawę do katedry :P Zajęcia zamiast o ósmej zaczynają się o dziewiątej, ale nie słychać słowa skargi, bo prowadzone są wybitnie, a w ramach nadrobienia straconego czasu pominięta zostaje wejściówka...

Odpowiedz
avatar erdeks
6 6

Ech, nigdy nie zapomnę czekania na nudne zajęcia, czternaście minut spóźnienia, ustalamy że jak wg mojego zegarka będzie 15 to spadamy... 3... 2... 1... i doktor własnie wychodzi zza rogu. :)

Odpowiedz
avatar zuziorro
3 3

Może się czepiam, ale chyba "niepisane prawo" miast "tajemnicy poliszynela"...

Odpowiedz
avatar Werchiel
0 2

Z niepisanymi prawami problem jest taki że nigdzie zapisane nie są. Niektórzy powinni to sobie powtórzyć w myślach kilka razy. Widać od "moich czasów" też się pozmieniało bo skorzystanie z tego "kwadransa" w sytuacji gdy wykładowca mógł przyjść 20 minut po fakcie szkodziło tylko studentom. A jeżeli komuś nie zależy to po co w ogóle na studia poszedł? Jest czas przeznaczony na zajęcia - ale ludzie usilnie widzę tutaj próbują uzasadnić zerwanie się. Wykładowca nie przeszedł - jego wina, zdarzenie losowe, nieistotne. Można usiąść pod salą i pouczyć się do egzaminu. Ale to właśnie osoby którym nie zależy pierwsze są do zrywania się z zajęć. Zdarzyło się i u nas że wykładowca przyszedł na pół godziny przed końcem zajęć - ale praktycznie cała grupa czekała. Zawsze to pół godziny.

Odpowiedz

Zmodyfikowano 2 razy. Ostatnia modyfikacja: 6 października 2015 o 14:48

avatar nitro2012
0 2

@Werchiel: to wina wykładowcy a nie studentów, dostaje pieniądze z ich podatków za naukę, jeżeli coś mu wypadło niech zadzwoni do dziekanatu...

Odpowiedz
Udostępnij