Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

piekielni.pl

Pokaż menu
Szukaj

Lata temu w szkole mojej córki. Ewa chodziła do pierwszej klasy. Wiem,…

Lata temu w szkole mojej córki.

Ewa chodziła do pierwszej klasy. Wiem, że wiele matek uważa swoje dzieci za genialne, natomiast fakt jest taki, że na wywiadówkach często otrzymywałam sygnały, że jest dobrą uczennicą, bardzo aktywną na lekcjach, nierzadko do odpowiedzi zgłaszała się tylko ona lub jako jedyna znała prawidłową odpowiedź.

Po którymś kolejnym zebraniu zostałam poproszona do wychowawczyni. Czy coś się stało, Ewa przestała się zgłaszać, siedzi cicho, zapytana odpowie prawidłowo, ale nie przejawia już inicjatywy.

W domu rozmawiam z małą, odpowiedziała mi: „Mamo, a po co ja mam się zgłaszać, skoro pani i tak nigdy mnie nie wybiera? Sama jedna z klasy rękę podnoszę, nikt więcej, już na końcu zmieniam lewa/prawa, bo mi drętwieje, a pani pyta i pyta innych, chociaż oni nie wiedzą”.

Cóż. Telefon do wychowawczyni, relacja z rozmowy, odpowiedź nauczycielki: „Ja wiem, że Ewa jest zawsze przygotowana, ale chcę zmobilizować i resztę klasy”.

Z jednej strony jak najbardziej kobietę rozumiem, ale z drugiej niech się nie dziwi, że dzieciak miał dość bezskutecznego machania ręką pod sufitem.

szkoła

by ejcia
Zobacz następny
Dodaj nowy komentarz
avatar kaska095
15 27

Tak to jest niestety, szkoła zabija w dzieciach ambicje

Odpowiedz
avatar pytajsmialo
30 34

Niekoniecznie. Edukacja w Polsce niestety skupia się na pracy z dzieckiem przeciętnym/z trudnościami w nauce. Nieczęsto tyle samo uwagi bądź wcale - poświęcanej jest dziecku zdolnemu. To jest porażką dzisiejszej edukacji. Nauczyciel dwoi się i troi, bo "musi" zrealizować program, nie ma się co dziwić, że uczeń zdolny gaśnie w szkole, a słaby tonie jeszcze bardziej.

Odpowiedz
avatar katem
10 24

@pytajsmialo: doskonale to zdiagnozowałaś. Moja , niestety nieprzeciętne zdolna i też nieprzeciętnie nieśmiała córka nie była chwalona, czy motywowana w szkole, bo pani nauczycielka miała za cel wyciągnięcie mało zdolnych dzieci ( w czym pani ta miała ogromne sukcesy i to, swoją drogą jej siębardzo chwali) więc tymi zdolnymi się nie zajmowała w ogóle - było ich w tej klasie może ze trzy sztuki. Nigdy na wywiadówce nic nie usłyszałam na jej temat - po prostu nie istniała, jak i jej zdolni koledzy. Dopiero w późniejszych klasach zaczęła zdobywać nagrody w konkursach matematycznych i czytelniczych. Ale też nie zauważyłam, żeby to kogokolwiek obchodziło poza mną. Ona nie wymagała uwagi, zachowywała się spokojnie (ta nieśmiałość!),to po tracić czas na takie nieproblematyczne dziecko ?

Odpowiedz
avatar Zmora
-4 50

@katem: Ojej, biedne nieprzeciętnie zdolne dzieci w szkole, nie są motywowane... To może trzeba było zapisać do lepszej szkoły? Tam może by już nie była najzdolniejsza w klasie, nie byłoby z brakiem uwagi ze strony nauczyciela. Naprawdę, są w Polsce szkoły o różnym poziomie dla dzieci z różnym poziomem umiejętności. Jak się dziecko wysyła do szkoły, w której z palcem w nosie będzie miało same szóstki, to co się dziwić, że się nim mało kto przejmuje... Zresztą... o ile się orientuję, na wywiadówkach jest określona ilość czasu, na lekcjach jest określona ilość czasu, więc nic dziwnego, że nauczyciele wolą się skupiać na dzieciach problematycznych, niż takich, które i tak są perfekcyjne. Jasne, nauczycielka z historii może nie postępuje do końca fair, bo powinna dziecku choć powiedzieć, że docenia jej inicjatywę i że wie, że ona zna odpowiedź (!!!!!!!*). Ale z drugiej strony przydałoby się, żeby ktoś dziewczynce wytłumaczył, że pani nie zadaje pytania, bo chce poznać odpowiedź, tylko po to, żeby zobaczyć, co dzieci umieją i zachęcić je do nauki. Więc naprawdę nic jej po kolejnej poprawnej odpowiedzi od dziecka, które i tak wszystko wie. I o tym dziewczynka z historii powinna zostać poinformowana. Nawet teraz na studiach profesorzy starają się na siłę częściej pytać tych, co się mniej odzywają z tych samych powodów, co nauczyciele w szkole. To jest całkowicie naturalna sytuacja. Może ja głoszę niepopularne opinie, ale naprawdę nie ma się co dziwić, że idioci potrzebują, by poświęcić im znacznie więcej czasu niż dzieci inteligentne i bezproblemowe. A jak się nie podoba, to zostaje nauczanie indywidualne. Wtedy wasze zdolne dziecko będzie miało całą uwagę nauczyciela na świecie. * wstawiam wykrzykniki, bo jak nic ludzie nie zauważą, że napisałam to zdanie i potem będzie mówienie, że bronię wrednej nauczycielki, co nie jest prawdą.

Odpowiedz
avatar ptj
5 21

@Zmora: Tylko ściąganie na siłę zdolniejszych, do poziomu tych mniej zdolnych nie prowadzi do niczego dobrego. Tych zdolnych zniechęca do nauki, a pozostałych uczy że wszystko zostanie im podane na tacy. Co do Twojego argumentu o studiach, to sytuacja że profesor traktuje studentów jak dzieci w podstawówce nie powinna mieć miejsca.

Odpowiedz
avatar Bryanka
16 16

@Zmora: W liceum miałam bardzo fajnych nauczycieli i faktycznie zdarzyło się, że kilku nauczycieli zdecydowało się zorganizować dla zdolniejszych dodatkowe zajęcia po lekcjach. Było to strzałem w dziesiątkę. Po jednej z lekcji biologii nauczycielka wzięła mnie na stronę i powiedziała wprost, że ona wie, że ja wiem, ale musi "ruszyć" też innych. To wystarczyło. Wiedziałam, że nie jestem ignorowana, a rozwijałam swoją wiedzę na zajęciach pozalekcyjnych.

Odpowiedz
avatar mailme3
3 17

@ptj: A co, to szkoła (nauczycielka) ma odpuścić pracę z większością klasy, by zająć się grupką najzdolniejszych? Od tego, by motywować dzieci zdolniejsze niż średnia klasowa są chyba kółka zainteresowań? Nie wiem, jeszcze ten etap przede mną. @Bryanka: No przecież Zmora to napisała "bo powinna dziecku choć powiedzieć, że docenia jej inicjatywę i że wie, że ona zna odpowiedź (!!!!!!!*)"

Odpowiedz
avatar Zmora
1 13

@mailme3: Widzisz, specjalnie napisałam z kupą wykrzykników, a i tak nie zauważają. Ech, czytanie ze zrozumieniem to taka trudna umiejętność... @ptj: "Co do Twojego argumentu o studiach, to sytuacja że profesor traktuje studentów jak dzieci w podstawówce nie powinna mieć miejsca." To nie jest traktowanie ludzi jak dzieci w podstawówce, tylko jak normalnych uczniów. I zważ, że nie mówię o wykładach tylko o tutorialach/ćwiczeniach/nie wiem jak to nazwać, które są organizowane własnie po to, żeby upewnić się, że wszyscy rozumieją, co mają zrozumieć. Więc ja naprawdę nie widzę w tym nic złego, że zamiast pytać ciągle tę samą osobę, profesor woli spróbować wyciągnąć odpowiedź od kogoś innego. @Bryanka: Pomińmy może fakt, że nie czytasz ze zrozumieniem, bo w drugim akapicie napisałaś dokładnie to samo co ja. Chcę ci tylko powiedzieć, że zajęcia dla zdolniejszych uczniów istnieją w każdej szkole i nazywają się "kółka zainteresowań".

Odpowiedz

Zmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 30 kwietnia 2015 o 11:05

avatar Bryanka
5 9

@mailme3 @Zmora: Czytam ze zrozumieniem i swoim wpisem potwierdziłam, że niektórzy nauczyciele robią tak jak Ty to napisałaś. Także sarkazm nietrafiony. U mnie to niezupełnie były kółka zainteresowań. Nazywali to "konsultacjami", były to wykłady wyprzedzające program nauczania i też byliśmy na nich oceniani, były sprawdziany, itp. Kółka zainteresowań miałam w gimnazjum i podstawówce - ot, kółko dziennikarskie, tańce, kółko polonistyczne i takie tam luźne spotkania.

Odpowiedz
avatar katem
4 4

@Zmora: Opisałam sytuację. Moje dziecko motywowaliśmy dostatecznie sami, tłumacząc jej właśnie, że mało zdolne dzieci potrzebują więcej uwagi, więc ona, jako osóbka zdolna tej uwagi nie potrzebuje w szkole, ma jej wystarczająco dużo w domu, bo od tego jesteśmy my - jej rodzice.

Odpowiedz
avatar jass
4 4

@Zmora: "To nie jest traktowanie ludzi jak dzieci w podstawówce, tylko jak normalnych uczniów. I zważ, że nie mówię o wykładach tylko o tutorialach/ćwiczeniach/nie wiem jak to nazwać, które są organizowane własnie po to, żeby upewnić się, że wszyscy rozumieją, co mają zrozumieć. Więc ja naprawdę nie widzę w tym nic złego, że zamiast pytać ciągle tę samą osobę, profesor woli spróbować wyciągnąć odpowiedź od kogoś innego. " - Ale bzdury. Cóż, na moich studiach tak nie było, pewnie, były ćwiczenia na których prowadzący pytał osoby zwykle się niezgłaszające albo po prostu wszystkich po kolei, ale na większości zajęć prowadzący po prostu rozmawiali z grupką osób, które się do tej rozmowy same zgłaszały. Studia to nie podstawówka, jak ktoś nie ma ochoty się przygotowywać/wykazywać inicjatywy to właśnie zwykle nikt go na siłę do tego nie zmusza, w końcu to dorośli ludzie, więc Twój argument uważam za wyjątkowo chybiony. A kiedy ktoś czegoś nie rozumiał to zawsze mógł prowadzącego zapytać na zajęciach albo po nich (ponownie - to nie podstawówka, dorosły człowiek powinien umieć sam poprosić o pomoc). Ba, zdarzało się że wykłady mieliśmy z osobą która kompletnie nie umiała przekazać wiedzy i wtedy z własnej inicjatywy prosiliśmy ćwiczeniowca o dodatkowe wyjaśnienia na zajęciach albo w ogóle o dodatkowe zajęcia - i nikt z tym nigdy nie robił problemów.

Odpowiedz
avatar Zmora
1 1

@jass: No cholera, po 3 latach mi odpowiedzieli. Łaaadnie. Przepraszam bardzo, ale zadaniem wykładowcy jest wyłożenie pewnego materiału studentom, tak by się nauczyli. Rozmawiać o fascynujących zagadnieniach, to zawsze można z wykładowcą po zajęciach gadać (chyba, że zajęcia polagają na dyskusji/rozmowie, to wtedy rzeczywiście niech gadają sobie ci co chcą i tyle). Ja uważam za wysoce wskazane, by wykładowca upewnił się, że wszyscy na pewno zrozumieli wskazany materiał, jeśli czas/struktura zajęć mu na to pozwala. Czasem niektórzy myślą, że zrozumieli, a się okazuję, że coś im się pomieszało. Czasem niektórzy są za nieśmiali, by popytać. Tu nie chodzi o zmuszanie studentów do wykazywania się. Nie chodzi mi o odpytywanie z pracy domowej, z przygotowania do zajęć i innych takich. Nie sugeruję wstawiania pał za brak udziału w lekcji. Ba! Ja myślę, że na studiach nawet nie powinni sprawdzać obecności i ganić za braki w niej, bo po co? Ale, kurde, upewnienie się, że studenci zrozumieli temat to zupełnie inna kategoria. Kurna, tym głupszym nawet warto poświęcić uwagę po to, by zebrać informację o tym, jakie formy nauczania są skuteczniejsze, a jakie mniej, żeby się rozwijać jako wykładowca. Bo w twojej wizji to w ogóle wykładowcy, ćwiczeniowcy i studia są zbędne. Walnąć każdemu przed nos książkę, wyznqaczyć termin egzaminu i tyle! Kto się chce nauczyć, to się nauczy, tak? Egzamin zdany - proszę dyplom, a jak nie to nie. Jaka oszczędność na zatrudnianiu zbędnych ludzi.

Odpowiedz
avatar chiacchierona
19 19

Ja rozumiem, że dzieci są różne więc jedno szybciej wpadnie na odpowiedź a drugie później i jemu też trzeba dać szansę ale chyba nie tędy droga. Przecież można powiedzieć takiemu dziecku, że się wie, że ono wie ale chce się sprawdzić czy inni wiedzą. I prymus zadowolony bo nauczyciel docenił i reszta dzieciaków bo wiedzą, że dla nich też jest "miejsce"na lekcji.

Odpowiedz
avatar Poecilotheria
15 15

No właśnie to samo miałam napisać. Nie chcę się tu jakoś chwalić, ale w podstawówce/gimnazjum byłam jednym z najlepszych uczniów i jakoś nigdy nie miał nikt ze mną takiego problemu. "Wiem, że ty wiesz, ale daj też szansę innym" i tyle. Od wykazywania się były koła zainteresowań, konkursy itp. Nie raz też nauczyciele specjalnie dawali "orłom" dodatkowe zadania albo jakiś temat do opracowania i np. się robiło referat do przedstawienia przed resztą klasy.

Odpowiedz
avatar bazienka
-5 9

@Poecilotheria: taaa znam to... klasa maturalna, jezyk polski , przerabiamy wiersz w ten sposob, ze kazdy po kolei tlumaczy 2 linijki napotykaja slowo " cynizm" jedna osoba nie wie, druga, trzecia ja szeptem podpowiadam kumpeli, by sie wykazala, ona stwierdza, ze ja oklamuje... wychowawczyni pyta olimpijki z polskiego- nie wie, pyta, czy ktos w ogole wie a potem- "Basia, wytlumacz klasie"...

Odpowiedz
avatar mimibby
0 0

@bazienka: Już byś mogła nie opowiadać, że olimpijka z polskiego nie wie, co to cynizm. Akurat licealne olimpiady to nie to samo, co konkurs czytania ze zrozumieniem w podstawówce. :)

Odpowiedz
avatar krusty4
0 10

Byłem w podobnej sytuacji, przeniesiono mnie z klasy 2 do 4. Po 15 latach nie żałuję ;)

Odpowiedz
avatar falka_85
14 14

Odwróćmy sytuację: w klasie jest bardzo zdolne dziecko, albo grupa dzieci. Nauczycielka zamiast aktywizować całą klasę, tak aby każdy w klasie brał udział w lekcji, także dzieci mniej zdolne, nieśmiałe itd., całą uwagę poświęca tym najzdolniejszym. A przecież takie postępowanie jest dla nauczyciela najwygodniejsze, bo nie musi się wysilać tylko, pławiąc się w poczuciu sukcesu edukacyjnego, słucha poprawnych odpowiedzi uczniów. W efekcie większość dzieci nie nadąża, nie rozumie, nudzi się i tylko siedzi i czeka na dzwonek. A dziecku wystarczyło wytłumaczyć, że pani chce by inne dzieci też udzielały się na lekcji i nie musi trzymać ręki wysoko w górze przez długi czas aż jej drętwieje, wystarczy na chwilę unieść rękę, bo nauczycielka widzi, że się zgłasza, ale chce dać szansę innym uczniom.

Odpowiedz
avatar bonsai
9 13

Też byłam zdolnym dzieckiem... Zwłaszcza jeśli chodzi o spostrzegawczość. Szybko wykombinowałam, że [jeśli nie chciało mi się uczyć] wystarczy się zgłaszać. Za to jeśli chciałam być wzięta do odpowiedzi to kuliłam się z niewinną miną za książką - każdy nauczyciel po kolei dawał się na to złapać :P.

Odpowiedz
avatar konto usunięte
2 6

pamiętam dokładnie to samo z podstawówki, też kiedyś byłam taką Ewką..niestety liczyło się średniactwo i nie zachęcana dorównałam do średniej.. żałuję bardzo z perspektywy czasu

Odpowiedz
Udostępnij