Gdy chodziłem do podstawówki, katechetą był kościelny z pobliskiej parafii. Miał naprawdę dobry kontakt z dzieciakami. Zajęcia prowadzone przez niego były dostosowane do wieku dzieci z podstawówki, ale nie pozbawione treści merytorycznych. Skupiały się one na różnych pracach plastycznych, śpiewaniu modlitw i zabawnych historyjkach, które przybliżały nam istotę religii. Wszyscy uwielbiali te zajęcia.
Niestety w czwartej klasie katecheta musiał zrezygnować z powodu problemów zdrowotnych. I tak przybyła do nas siostra zakonna, która już po pierwszym tygodniu dorobiła się pseudonimu "siostra zło".
Lekcje religii zmieniły się diametralnie. Na sali miała panować idealna cisza. Odezwanie się bez pozwolenia odnotowywane było kropką, gdzie uzbieranie ich pięciu równało się ocenie niedostatecznej. Przebieg lekcji był zawsze taki sam. Czytanie fragmentu biblii przez kolejną osobę według dziennika, kartkówka z właśnie przeczytanego fragmentu, odczytanie ocen z zeszłotygodniowej kartkówki, przepisanie najlepszej pracy do zeszytu, pytanie pięciu osób z losowej modlitwy z małego katechizmu i na koniec modlitwa aż do zakończenia lekcji.
Niestety każdy nauczyciel może mieć indywidualne podejście do nauki, więc chcąc nie chcąc musieliśmy zaakceptować nowe zasady. I pewnie męczylibyśmy się z siostrą zło do końca szkoły podstawowej gdyby nie jej uprzedzenia.
W tamtym okresie panowała moda na dość dziwną fryzurę. Chłopacy zapuszczali kitkę, a boki golili jak do irokeza (mam nadzieję, że wiecie o co chodzi :D). Katechetce nie spodobała się nowa moda i na każdych zajęciach komentowała: "Ta fryzura nie jest dziełem Boga i każdy kto ją nosi odwraca się plecami do Pana.", "Te małe szatany z kitami...", itp. Oczywiście "szatany z kitami" byli jej ulubionymi kandydatami do odpytywania.
Kolejną modą, która nie przypadła do gustu katechetce były wszelkiego rodzaju fanty z czipsów. Pokemony, Beyblade'y, karty z Dragon Ball'a były przez nią konfiskowane. Pamiętam jak rozstawialiśmy czaty, a na hasło "zło idzie" chowaliśmy wszystkie skarby :D
Najgorzej miała jednak dwójka uczniów, którzy wyjątkowo nie spodobali się siostrze zło. Mam tu na myśli dziewczynę, której tata był Wietnamczykiem (rodzina chrześcijańska) oraz chłopaka z długimi czarnymi włosami. Opisze jednak tylko historię dziewczyny, gdyż chodziła ze mną do klasy i byłem świadkiem szykanowania jej przez katechetkę.
Zaczęło się już na pierwszej lekcji, na której mieliśmy się przedstawić. Gdy przyszła kolej Wietnamki katechetka stwierdziła, że jej obecność obraża Boga i kazała kontynuować następnej osobie. Na kolejnych zajęciach podobne docinki były normą. Poza tym dziewczyna była odpytywana praktycznie co drugie zajęcia i otrzymywała zdecydowanie niższe oceny niż powinna. Cała klasa starała się ją bronić, ale katechetka szybko nas utemperowała kropkami za odzywanie się bez pozwolenia. Radziliśmy dziewczynie żeby powiedziała to rodzicom albo dyrektorce, ale bała się to zrobić. Na szczęście katechetka sama strzeliła sobie w kolano.
Nasza klasa organizowała jasełka. Sami wykonywaliśmy dekoracje, stroje, rekwizyty, itp. Przeznaczone były na to lekcje plastyki, techniki i religii. Na zajęcia z siostrą zło mieliśmy przynieść farby i pędzle. Niestety Wietnamka całkowicie o tym zapomniała i dostała ocenę niedostateczną oraz uwagę o treści: "Wietnamka obraża Boga swoim nieprzygotowaniem do zajęć.". Gdy dziewczyna pokazała notkę od katechetki rodzicom, pękła i powiedziała im o wszystkim co działo się na religii (to wiem z relacji dziewczyny). Ci oczywiście natychmiast zareagowali.
Siostra zło została wyrzucona, gdyż wcześniej już dostała ostrzeżenie w sprawie w/w chłopaka z długimi włosami i było na nią wiele mniejszych skarg. A nas zaczął uczyć ksiądz z pobliskiej parafii i wszyscy żyli długo i szczęśliwie :D
Ps. Historia miała miejsce ponad 10 lat temu, więc cytaty to tylko parafrazy.
szkoła_podstawowa
A to nie była fryzura na Limahla?
Odpowiedz@Kumbak: Raczej na disco-polo. W wersji młodzieżowej w zestawie z cieniutkim wąsikiem.
Odpowiedz@Kumbak: Stary, nie chcę cię martwić ale fryzura "na Limahla" była nie 10, a 30 lat temu....
Odpowiedz@Fomalhaut: Fryzura a'la czeski piłkarz :D.
OdpowiedzNo to niezły był ten kościelny. Facet musiał zdobyć całkiem sporo uprawnień i pewnie skończyć studia teologiczne ze specjalizacją katechetyczną. Czyli, że musiał to lubić i się w tym realizował. A co do "siostry zło" to powinniście zgłaszać jej przegięcia już od samego początku. Nie każdy nadaje się do pracy z dziećmi i ona była jedną z takich osób. Być może lepiej się będzie realizować pieląc zakonne grządki, albo rozdając zupę w stołówce dla biednych. ;) Myślałem, że dzieciaki z 4 klasy są już na tyle duże, żeby się nie dać zastraszyć jednej nauczycielce (czegokolwiek by nie uczyła).
Odpowiedz@Draco: niestety źle myślałeś. I nie mówię tego złośliwie. Każdy miał w swoim życiu jakiś epizod konfliktów z nauczycielem. A dzieciaki tego prawie nigdy nie zgłaszają, bo są na przegranej pozycji. Sama pamiętam jak chyba w pierwszej klasie gimnazjum katechetka wyrzuciła z klasy i zwyzywala koleżankę od wiedźm i wariatów, bo okazało się, że jej babcia pracowała jako wróżka. Pod koniec szkoły obniżyła ocenę z religii dziewczynie, którą widziała w mieście z CHŁOPAKIEM. Nikt tego nigdzie nie zgłaszał, bo sprawy zamiatano pod dywan albo robiono większe problemy uczniom.
Odpowiedz@Draco: Albo zaczynał pracę w czasach, gdy przepisy były inne.
Odpowiedz@rahell: Że tak to określę - gówno prawda. Dzieciaki mają w kieszeniach od kilkudziesięciu lat telefony. Co to za problem włączyć nagrywanie i mieć dowód na zachowanie nauczyciela? Tylko dzieciaki muszą mieć wyuczone pewne postawy i wiedzieć, że do rodzica można pójść z każdym problemem. Przykład z mojej podstawówki. Ja wtedy byłem chory ale sprawę znam dość dobrze. Klasa II. Na zastępstwie z wf-u nauczyciel zaczął wyzywać moich kolegów i koleżanki i kilka osób walnął dziennikiem. Na drugi dzień w szkole byli już rodzice i sprawa bez problemu doszła do dyrekcji szkoły. Facet bardzo przepraszał bo jego praca w szkole wisiała na włosku. Dostał drugą szansę i z niej skorzystał bo potem wf u niego był bardzo fajny. Sytuację rodzicom zgłosiło około 10 dzieci. Ja też bym to zrobił gdybym wtedy był obecny. Nie wiem, może te 20 lat temu dzieci miały większe jaja i ich kontakty z rodzicami były lepsze?
Odpowiedz@Draco: "Dzieciaki mają w kieszeniach od KILKUDZIESIĘCIU lat telefony" Nie no, teraz to mnie rozwaliłeś :) Od kiludziesięciu lat? Jesteś pewien? Może jeszcze przed wojną dzieciaki zasuwały do szkoły z ajfonem w kieszeni? Z moich doświadczeń wynika, że komórki wśród dzieci w 2003 roku (czyli w okolicach okresu kiedy autor był w podstawówce) były bardzo niepopularne, miało je może kilka osób. I nikt z pewnością nie odważyłby się nagrywać nauczyciela, bo groziłoby to nieprzyjemnymi konsekwencjami (odebranie telefonu, wezwanie rodziców, obniżone zachowanie).
Odpowiedz@lady0morphine: Plus w tamtych czasach mało, który telefon miał chociażby dyktafon. O kamerze nawet nie wspominam :D
Odpowiedz@lady0morphine: Mój błąd miało być "kilkunastu". Gdy ja kończyłem gimnazjum, czyli 12 lat temu to ponad połowa dzieciarni z podstawówki miała przy sobie komórki. To z połowy klasy wystarczyło jedno dziecko które by nagrało taką zła nauczycielkę. Chodziłem do normalnej publicznej szkoły, a te dzieciaki nie były z jakichś super zamożnych rodzin. @Satsu akurat dyktafony to dość szybko pojawiły siew telefonach komórkowych. O wiele szybciej niż aparaty.
Odpowiedz@Draco: ale nie rozumiem, czemu tak na mnie naskoczyłeś. Bo w odróżnieniu od Ciebie nie mówię o jakiejś patologii, tylko o zwykłej złośliwości spowodowanej tym, że nauczyciel stoi wyżej w hierarchii niż uczeń. Takie sytuacje jak opisałam dzieją się nagle i trwają może kilkanaście sekund, już to widzę jak wszyscy w tym czasie zdążą to nagrać. Co do wsparcia rodziców tudzież zgłaszania wychowawcy. Odniosę się do tego co wcześniej mówiłam, czyli obniżenia oceny z przedmiotu za chodzenie z chłopakiem. Dziewczyna była z bardzo katolickiej rodziny, dla której ksiądz czy katechetka to autorytety. W rodzicach nie miała wsparcia, nie tylko w takiej sytuacji. A nasza wychowawczyni miała poglądy takie same jak katechetka, wg niej chłopak i dziewczyna nie mogli siedzieć ze sobą ani w ławce, ani na korytarzu. Wszystko zależy od wielu czynników, na które składają się rodzice, postawa nauczycieli, polityka dyrekcji. A najczęściej dziecko w tym ginie i jest uświadamiane na każdym kroku że wszystko co robi jest głupie i niewłaściwe, właśnie z tego względu że jest dzieckiem.
Odpowiedz@rahell: W podstawówce toczyłem regularną wojnę z "nauczycielką" fizyki. Po kilku miesiącach (i szyderstw kolegów z klasy) wygrałem. W liceum miałem cały czas ostro na pieńku z polonistką i prawie straciła pracę przez to. Ksiądz w liceum zwyzywał mnie od "pancernej świnii" a po którejś kartkówce doniósł na mnie do wychowawcy. Sprawę poruszył na wywiadówce i (wiem z relacji mamy) odczytał treść wspomnianej kartkówki. I wiesz co? Od tej wywiadówki nie chodziłem na religię i włos mi z głowy nie spadł. Tak, wiele zależy od sytuacji ale w przypadku stonowanego podejścia (a dziecko może się pohamować moim zdaniem) można wygrać. Zwłaszcza, że przeciwko jednemu nauczycielowi jest ze 30 uczniów. Jeden na jeden - nauczyciel wygra. Jeden na trzydzieści? Trudniej. No i dalej... Rodzice biorą stronę nauczyciela? Po to jest instytucja pedagoga szkolnego, któremu nawet dziecko może się poskarżyć...
Odpowiedz