Pisklęciem będąc jakoś nigdy nie przepadałam za potrawami mięsnymi. Odrzucało mnie na widok, ścięgien, kostek, zaróżowionej skórki upieczonego kurczaka. Byłam dzieciakiem wrażliwym i takim co każdego rannego gołąbka do domu przyniesie, bezpańskie koty po komórkach upycha i oddaje im swoje kanapki, wychodząc rano do szkoły. Nie znane mi było pojęcie weganina, wegetarianina i innych tego typu osób. Ale jeść mięsa nie chciałam z przekonania, że np kurczaczek też był zwierzątkiem i mamusię i tatusia posiadał. Moja mama miała ze mną gehennę, bo wszelkiego typu powiedzenia "zostaw ziemniaki i zjedz kotleta" skutku nie odnosiły. Ja wolałam siedzieć z marchewką.
Inaczej jednak sytuacja się miała gdy pojechało się w "gości". Wiadomo, co na talerzu położą trzeba zjeść, żeby gospodyni przykro nie było. I tak też mając lat może 10, pojechałam na weekend do koleżanki do domu na wieś. Gospodarstwo pełną gębą, kury, kaczki, krówki się pasą. Koty i psy biegające po podwórku. Dla mnie raj. Mama koleżanki widząc moje wielkie oczy i ucieszoną mordkę zaprowadziła mnie do królików. Wielkie, piękne i puszyste, siedzą sobie w klatkach leniwie przeżuwając koniczynę.
Mama koleżanki - I co Solll? Który podoba Ci się najbardziej? Którego wybierzesz będziesz mogła zabrać do domu.
Niewiele się zastanawiając pokazałam największego, najbardziej puszystego i według mojego mniemania najfajniejszego królika. Zastanawiałam się co mama na to powie, ale już w duchu planowałam zakup klatki, zrywanie mu trawy i zrobienie wybiegu z mojego pokoju.
Następny dzień minął na zabawie z wesołym zwierzyńcem i nim się zorientowałam nadeszła pora obiadu. Grzebię sobie w talerzu, mieszając dziwny gulasz, który został mi podany z ziemniakami. No cóż grzeczną trzeba być bo inaczej mnie nie zaproszą. Próbuję, ale oczywiście ledwo przez gardło przechodzą mi kolejne kęsy.
Obserwująca mnie Mama koleżanki - Co się dzieje Solll? Obiad ci nie smakuje? Przecież wczoraj sama sobie królika do uboju wybrałaś, a teraz jeść go nie chcesz?
Nie muszę chyba mówić co było dalej? Płacz i trauma to mało powiedziane. Wiem, że może ktoś powie, że to normalne, że zwierzęta się je, że na wsi tak to wygląda. Mama mojej koleżanki doskonale wiedziała jakie mam podejście do całego tego "zwierzęcego" tematu. Każdy może decydować o tym jakie ma przekonania. Ja od tamtej pory "pokłóciłam" się z mięsem. Do tej pory słyszę, że przez to jestem mała i niewyrośnięta :) Jak się okazało parę lat później szanowna Pani kucharka zachowała się tak specjalnie, aby mi wyrzucić z głowy całe te "głupie uprzedzenie do mięsa" i udowodnić, że nawet ukochany króliczek jak nie będę wiedziała co to, zacznie mi smakować. Cóż, NIE smakował.
Ps. "będziesz go mogła zabrać do domu" polegało na wpakowaniu resztek gulaszu do pojemnika i przekazaniu mi go na pożegnanie, abym mogła poczęstować rodzinę w domu.
wieś
kiedyś już tu czytałem Historię, jak to rodzice zmuszali płaczące dzieciaki do zjedzenia ich ukochanego króliczka.
Odpowiedz@vonKlauS: Ja bym się ucieszył, bo w końcu bym wiedział co jem.
OdpowiedzPrawda jest taka, że ludzie mięso lubią ale procesu jego produkcji oglądać nie chcą. Gdyby dzieci miały obowiązkowe wycieczki do ubojni - więcej ludzi byłoby wegetarianami. Pozdrawiam, wegetarianin od wielu lat. :)
Odpowiedz@glan: Może niektórzy po zobaczeniu jak zabija się zwierzęta przeszliby na wegetarianizm. A jako osoba mieszkająca na wsi i uczestnicząca czynnie przy zabijaniu kury lub świni stwierdzam, że jeśli ktoś lubi mięso to jest w stanie żyć ze świadomością skąd się to mięso bierze :)
Odpowiedz@glan: No kurna gratulacje - fundujmy DZIECIOM traumę, żeby biedne krówki nie poszły pod nóż dla jedzenia! Lepiej niech je wybiją bo nie a komu ich utrzymywać. Mam nawet lepszy pomysły - niech dzieci mają też obowiązek widzieć seks! I poród! Żeby same dzieci nigdy nie miały i biedne zwierzątka mogły wyżynać się wzajemnie w spokoju. Nobla dać, kurna, a najlepiej Noblem w pusty łeb.
Odpowiedz@glan: a ja się śmiałem z tekstu: "Jak poznać wege? Sam Ci o tym powie".
Odpowiedz@glan: Prawda jest taka, że większość ludzi nie jest zainteresowana oglądaniem procesu produkcji czegokolwiek. Czy zwolenników transplantacji będziesz prowadzał na lekcje pobierania tkanek i narządów? Pozdrawiam, mięsożerca od urodzenia :-)
Odpowiedz@glan: a gdzie tam, mam znajomych którzy pracowali w ubojni i chociaż nie wspominają dobrze tego miejsca, to schabowy jak smakował tak smakuje dalej.
Odpowiedz@Shakkaho: Ależ mi porównanie- seks i zabijanie zwierząt... Jakoś jak dzieci mieszkają na wsiach widzą zabijane kury i nikt tak nie panikuje :O Wg mnie dlaczego by nie uświadamiać od dziecka w kwestii "skąd się bierze mięso"?:O Dzieci więcej przyjmą od dorosłych mam wrażenie i bardziej świadomie zdecydują. Ja kiedy widziałam zabijaną kurę, kiedy byłam mała, wiedziałam, że mięsa nie będę jadła. Że jestem uczulona na mleko i wszystko z białkiem związane, to czekałam do jakiegoś tam momentu w życiu, żeby świadomie i w miarę zdrowo zrezygnować z mięsa. Jednak nie miałam żadnej traumy, nie płakałam po nocach, ale czekałam na dzień, kiedy urosnę i się wykształcę i takie tam. I wiesz czego mi brakowało? Świadomości. A dlaczego mi jej brakowało? Bo dorośli sami nie wiedzieli jak mi pomóc zbilansować dietę- bo i skąd? I niby w jakim momencie życia ŚWIADOMOŚĆ jest czymś złym? Ona jest zawsze dobra, nawet kiedy jesteś dzieckiem. Szczególnie kiedy jesteś dzieckiem. Wtedy podejmiesz decyzję, czy obchodzi Cię to, czy nie. Bo wcale nie musi obchodzić, a może. I wiesz, jestem wege, ale jak będę miała dziecko to sama dam mu wybór. Bo dlaczego mam je wrzucać do worka "wege", skoro np się okaże, że będzie uwielbiało mięso? :o I tak samo odwrotnie, dlaczego skazywać dzieci na nieświadomość? To wcale nie zabiera im dzieciństwa :)
Odpowiedz@justine: Super, że nie jesteś "nawiedzonym" wege :) Mam ogromny szacunek do rodziców, którzy się żywią roślinami, ale nie narzucają tego dziecku. Co do świadomości - pamiętam moją pierwszą styczność z uświadomieniem, że mięso jest ze zwierząt. Matka mi powiedziała, że szynka (jadłam z nią kanapki) jest z "pośladków świni". Nie wiem, dlaczego tak powiedziała, ale tak było. Siedziałam na podwórku jedząc kanapkę i każdemu o tym mówiłam. Nie było to dla mnie traumatyczne. Jakieś takie... naturalne.
Odpowiedz@Shakkaho: ale to jest prawda. zadna trauma, rzeczywistoc. przeciez latwiej myslec o miesie jako o zgrabnym kotleciku na tacce w markecie niz o tym, ze by taki kotlecik powstal musiala zginac krowka czy kura, prawda? ja powiem to inaczej- gdyby kazdy dostal noz i musial wlasnorecznie zabic zwierze, z ktorego potem zrobi kotlecika, miesozercow byloby duzo mniej ps. bylam wegetarianka 6 lat, teraz jem tylko to, co bylabym w stanie sama zabic- kurczaki i ryby
Odpowiedz@bazienka: Gdyby Cię dopadł głód, to byś zabijała wszystko jak leci, byle tylko przeżyć. A tak swoją drogą, to czym się różni kurczak od krówki? Że niby gorszy? Albo ryba?
Odpowiedz@bakalia16: jakos ptaki i ryby wydaja mi sie bardziej " bezduszne" no i jasne, jakby bylo trzeba, to pewnie nawet czlowieka by sie zjadlo, tylko rozwala mnie postawa ludzi, dla ktorych wszystko jest ok, dopoki mieso, ktore jedza, jest zgrabnym kotlecikiem na tacce i wola nie myslec, ze kiefdys zylo, mialo oczka i plany na przyszlosc a juz w ogole trafia mnie marudzenie na wegetarian ( zaznaczam tych normalnych a nie podchodzacych do ciebie z tekstem 'jesz trupa'), a niech kazdy sobie je co chce, byleby innych nie przymuszal do swojej diety
OdpowiedzZmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 23 marca 2015 o 17:23
@Nimfetamina: A pewnie, że naturalne. Bo przecież wieki temu dzieci wiedziały, że tatuś idzie na polowanie i przyniesie jedzenie i też traumy nie miały i jakoś żyły. Dzieci na wsi na pewno widzą wiele razy zabijanie zwierząt. Można wyliczać w nieskończoność. Każdy ma inną wrażliwość i tyle i dlatego może warto wziąć pod uwagę, czy dziecko to obrzydzi i przerazi, czy wzruszy ramionami i powie "pyszne". Ostatnio byłam u koleżanki i jej roczna córka na pytanie "jak robi kura?" mówi "mniam mniam :)", bo uwielbia kurczaka.. A ja nie będę jako wegetarianka uświadamiała, czy to dobrze, czy źle. Bo to MOJA wrażliwość, by zwierząt nie jeść, a szanuję podejście innych, bo każdy ma do swojego prawo. Tylko pozwólmy każdemu podjąć decyzję. Bo sorry, ale ja jako dziecko KOCHAŁAM zwierzęta. Uwielbiałam głaskać krówki po mokrym nosku, czy odchrumkiwać do świnek. I mnie przerażało najzwyczajniej to, że potem to trzeba jeść. I tyle. Musiałam, bo musiałam przez jakiś czas, ale świadomie zrezygnowałam. Bo miałam do tego prawo i niech każdy ma. To nie jest traumatyczne przeżycie dowiedzenie się z czego pochodzi mięso. No sorry. Jeżeli coś jesz, to dlaczego masz się tego bać?:| tego nie rozumiem. Bo jak się boisz procesu zabijania itp, to po co jesz...? haha :) ale cóż, tylko moje podejście. Każdy ma swoje :)
OdpowiedzJa tu widzę głównie piekielność Twoich rodziców, skoro zmuszali Cię do jedzenia mięsa, mimo że wzbudzało to w Tobie takie emocje. A wpychania w siebie czegoś, żeby gospodarzowi nie było przykro, to w ogóle nie rozumiem, bo przecież można czegoś zwyczajnie nie lubić lub być na coś uczulonym.
Odpowiedz@Miryoku: wpychanie na siłę jedzenia żeby gospodarzowi nie było przykro jest ciągle żywe. W zeszłym tygodniu przyjechał do mnie chłopak (na co dzień mieszkamy razem, ale akurat tak się złożyło że przez miesiąc musiałam pomieszkać z mamą i z babcią, więc wpadł w odwiedziny). Kilkanaście razy zaznaczałam, że nie będziemy jeść w domu a jeżeli już to przygotujemy sobie coś sami, do babci nie docierało. Nagotowała potraw wszelkiej maści, pięć posiłków dziennie, trochę się wkurzyłam ale nic nie powiedziałam i jedliśmy ile mogliśmy (ale nie na siłę, więc często po prostu odmawialiśmy). Wczoraj usłyszałam jak babcia żali się siostrze jak to się na nas zawiodła i jak bardzo sprawiliśmy jej przykrość, bo ona tak się starała, a my nie chcieliśmy jeść...
Odpowiedz@pandora: Jak byłam mała byłam uczona, żeby w gościach zjeść wszystko. I też miałam wstręt do mięsa, jadam głównie pierś z kurczaka. Kiedyś u znajomych mamy podali mi jakies mięso, nie pametam co, ale można było na tym znaleźć odcienie różu, czerwieni no i najgorszego - białego. Mama dawała mi do zrozumienia że mam zjeść. Wziełam jakis chdszy kawałek przełknęłam, potem wzięłam cos tłustego i mi się cofnęło. Miałam może z 10 lat. Mama ze mną do lekarza poszła, bo ja mięsa nie chce jeść to na pewno chora jestem. Do dziś jem tyle mięsa ile mój organizm potrzebuje i przyrządzam je sama. Miłuje sie w owocach i warzywach. Od rodziny i znajomych ciągle słysze ciągle, że mięsa jem za mało. Znajom każde moje przeziębienie, złamane paznokcie, złe samopocucie itp tłumaczą "niedoborem mięsa" w organiźmie. Chociaż im taki rzeczy zdarzają sie tak często ja i mi a jedzą mięsa trzy razy więcej niż powinni.
Odpowiedz@8400111: Ja miałam podobnie. Lubiłam tylko kurczaka (i wciąż lubię) ale przez całe swoje 22 letnie życie nie zjadłam schabowego. Nie lubię też kiełbasy ani większości wędlin, generalnie nic tłustego.
Odpowiedz@8400111: Widzisz :) Jakbym widziała siebie. To, że jestem niska-za mało mięsa, to że mam matowe włosy-za mało mięsa i tak dalej. Może i to trochę racja, bo cierpię często na anemię, ale mięsożercy też ją mają. To normalne, że ktoś czegoś nie lubi. Jedni nie lubią np rosołu inni kapusty. Ja nie lubiłam mięsa. Takie wciskanie jedzenia przez rodziców też pewnie wynika z ich wychowania - Dziecko musi jeść mięso, będzie duże, silne i zdrowe. Mi mięso nie smakowało i nie smakuje. Są ludzie i ludzie :)
Odpowiedz@Solll: "Cierpię często na anemię" - no super, to na pewno stosujesz cudowną dietę, wyjątkowo skuteczną (jeśli celem jest ukatrupienie się jak najszybciej). Prawda jest taka, że jeśli ktoś całkowicie rezygnuje z mięsa, to musi bardzo dokładnie pilnować, by jego dieta była zbilansowana, zwłaszcza jeśli chodzi o białko i żelazo, które u roślin są ogółem rzadko dostępne w wystarczających ilościach. "Mięsożercom" jest naprawdę ciężej w anemię popaść, bo przecież starczy 1/2 schabowe na tydzień, by do tego nie dopuścić, a większość normalnych wszystkożerców jada mięso codziennie (co jest przesadą w gruncie rzeczy, ale ja np. mięso lubię, więc lubię jeść codziennie).
Odpowiedz@Miryoku: moi kazali mi jadac na desce sedesowej ( bylam niejadkiem) albo po prostu chlastali pasem po plecach ku motywacji. babcia karmila nienawidzona smietana z twarogiem lyzkami do porzygu nosem, bo usta zakrywala bym nie wypluwala... niektorzy rodzice maja po prostu cos z deklem
OdpowiedzJezu... co za baba, masakra.
OdpowiedzNo psychiczna trochę ta babka. Spodziewała się, że mlaśniesz i poprosisz o jeszcze? Przecież reakcja była do przewidzenia. Zresztą takie eksperymenty, to sobie mogła na swoich dzieciach robić, a nie cudzym traumę załatwiać. Ps. Lata całe miałam królicę, wiem nie wiem co bym zrobiła jakby mi ktoś jej pobratymca na talerzu podał.
Odpowiedz@BlueBellee: czuję się złym człowiekiem w takim razie, bo po śmierci kwoki odchowałem kurczęta od małego, garnęły się pode mnie, biegały za mną, a jak dorosły to je zjadłem bez wyrzutów.
Odpowiedz@BlueBellee: moje dzieci dziś zjadły krupnik na króliku, bardzo im smakował. Królik to bardzo dobre i zdrowe mięso : D
Odpowiedz@BlueBellee: Dla mnie to najważniejsze jest przeznaczenie zwierzęcia. Jak kupowałam sobie królika, to kupowałam królika, żeby był moim ukochanym zwierzątkiem, więc oczywiście nie byłabym w stanie go zjeść. Ale jak do ciotki na wieś jechałam i prosiłam o świeży pasztet z królika, to żadnych wyrzutów sumienia nie miałam, a pasztet był pyszny, mimo że tego samego królika kilka dni wcześniej widziałam jeszcze żywego. W ogóle mięsko z królika jest bardzo smaczne i takie mięciutkie. Mniam. :D Wybaczcie, ale ja po prostu jestem strasznym mięsożercą i ja mentalnie cierpię na co dzień, że wybór mięsa w sklepach na ogół zbyt szeroki nie jest (zwłaszcza w moim zakresie finansowym), podczas gdy ja bym chciała spróbować czegoś bardziej egzotycznego, więc nawet szansa na królika od czasu do czasu jest przeze mnie mile widziana.
Odpowiedz@Zmora: ale za co Ty przepraszasz? Jeśli komuś nie pasuje, że jesz mięso to on ma problem, nie Ty.
Odpowiedz@Zmora: Też jestem miesożercą, uwielbiam mięso i jadam je w zasadzie codziennie. Tyle, że nie potrafiłabym zjeść królika czy konia, nie wspominając już o np. psie ;) Nie wyobrażam sobie, że królik gdzieś obok i królik na talerzu. Ja odróżniam raczej tak, że jedne są do jedzenia, a inne nie. Coś jak z roślinami: ziemniaka zjem, ale paprotkę to już nie bardzo.
Odpowiedz@NobbyNobbs: Tak właściwie to ja często używam słówa “wybaczcie” w znaczeniu “proszę, nie róbcie shitstormu, nawet jeśli się ze mną nie zgadzacie, bo wiem, że moje opinie są często niepopularne”. @BlueBellee: A teraz wybacz mi, ale będę szczera. Od razu powiem, że nie próbuję cię obrazić lub do niczego przekonać, ale zamierzam wygłosić dokładnie to, co myślę, a moja opinia jest jaka jest. Uprzedzam zawczasu, żeby nie było niedomówień. Uważam tego typu podejście za wyjątkowo bzdurne. Kieruje nim przekonanie, że każdy gatunek ma swoje zastosowanie w społeczeństwie ludzkim i nie można go używać do niczego innego. A już zwłaszcza się pojawiają problem, kiedy chodzi o jedzenie gatunków w domyśle (w sensie w nowoczesnej kulturze europejskiej) przeznaczone do “bycia przyjaciółmi człowieka”. I stąd nagle podejście, że króliczków i piesków jeść nie można, bo to wszystko “przyjaciele”. Już pominę fakt, że takie podejście wyjątkowo zalatuje rasizmem (gatunkizmem), ale jest ono praktycznie nieprawdziwe. Np. takie świnie, które zwykle zapełniają 1/3 działu mięsnego w supermarketach, są świetnymi zwierzętami domowymi. Uwielbiają się bawić,są inteligentniejsze od psów i ogólem są bardzo towarzyskie. Mój dziadek ma trzy kaczki, czyli trzeci najczęściej jedzony rodzaj drobiu, które reagują na swoje imiona, przychodzą na zawołanie i ogółem grzecznie chodzą mu koło nogi, a nawet znają kilka prostych sztuczek. Kaczki te nigdy nie zostaną zjedzone, bo dziadek uważa je za swoje domowe zwierzątka. Czy te przykłady oznaczają, że nagle wszyscy mamy przestać jeść wieprzowinę i kaczki, bo przecież te zwierzęta też nadają się na “przyjaciół”? Nie, nikomu nawet przez myśl nie przejdzie, żeby przestać wsuwać schabowe, bo sąsiad 4 bloki dalej ma wieprza nauczonego aportowania. A to tylko wskazuje, że tak naprawdę podejście co jemy, a czego nie jemy jest uwarunkowane tylko i wyłącznie kulturowo, a cała reszta ideologii jest sztucznie dorobiona. Co innego oczywiście, gdy ktoś osobiście posiada domową świnkę i z tego powodu przestaje jeść wieprzowinę. Niektórym się zdarza (choc ja osobiście bym się nie przejęła). Ale tu wkraczają uczucia personalne wobec tej konkretnej świni i uczucie, że je się “jej rodzinę”. Ale przecież są ludzie, którzy twierdzą, że kota/psa/konia by nigdy nie zjedli, mimo, że nigdy osobiście takiego zwierzaka nie posiadali. Po prostu ich umysły są kulturowo uwarunkowane, że pewne gatunki się “jada”, a pewnych się “nie jada”. Jeszcze do tego dochodzi wrażenie, że jedzenie “niejadalnych” gatunków jest okrutniejsze, niż jedzenie “jadalnych”, mimo że przecież między nimi nie ma żadnej różnicy, bo na upartego, to i z krową można się zaprzyjaźnić, a psa traktować jak śmiecia i narzędzie to rozpłodu i zarabiania kasy. Oczywiście nie poruszam tu w ogóle tematu nie jedzenia pewnego rodzaju mięsa ze względu na nieopłacalność (np. pies na wsi jest bardziej użyteczny jako stróż niż potrawka), mówię jedynie o mentalności. Kwestia królików to już w ogóle głupawa jest, bo przecież te króliki, które trzyma się w domu, a te które się je, to są zupełnie inne króliki. Nie wiem, czy widziałaś, ale one nawet nie wyglądają podobnie, więc ja już zupełnie nie widzę tu powodu, by wstrzymywać się przed jedzeniem króliczego mięsa. Powiem tak: Ja królika lubię. Tak samo lubię jeleninę i inne mięska z uroczych stworzonek. Psa i konia nie miałam jeszcze okazji zjeść, ale chętnie bym spróbowała (mimo, że przez 19 lat życia mieszkałam w domu, gdzie pies zawsze był i był wyjątkowo kochany). Chińczycy przecież nawet stworzyli rasę Chow Chow po to, by ją jeść, więc chętnie bym taką chińszczyznę wszamała na spróbowanie. Nie sądzę, żeby mój ukochany piesek się z tego powodu czuł urażony. Zresztą ja jestem otwarta na wszelkie rodzaje potraw, o ile nie zawierają surowej cebuli, którą pluje, więc chętnie bym i kangura czy inne diabelstwo spróbowała, jeśli by taka okazja (legalna, oczywiście, bo kłusownictwa na schabowe wspierać się nie powinno, tak samo jak żadnego
OdpowiedzZmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 12 marca 2015 o 14:46
@Zmora: taaa konie nie jadłaś. Żebyś się nie zdziwiła:P
Odpowiedz@Zmora: Całkowicie się z Tobą zgadzam. Wczesniej się za bardzo nie rozpisałam, więc może wyjaśnię: Nie o to mi chodziło, że powinno się jeść tylko świnki/krówki/kurki. Mówiłam jedynie o sobie. I nie jest to też moje postanowienie typu: nie zjem żadnego zwierzaka poza w/w. Po prostu mi to nie podchodzi. Ty to oddzielasz, a ja nie. Nie wyobrażam sobie mieć królika i jeść królika, ale to jest tylko moje indywidualne podejście, nie wrzeszczę na ludzi, że mają jeść tylko to co ja ;] Może to i pewnego rodzaju dyskryminacja, ale cóż, świat sprawiedliwy nie jest i nie będzie. Po prostu szczerze mówiąc jakby mi ktoś na talerz nałożył kotleta z psa, to bym chyba trafiła do Księgi Rekordów Guinnessa w kategorii "największy zasięg bełta" (za przeproszeniem). Natomiast mimo, że krowa ma śliczne oczy, to bardzo mi smakuje. Nie chodzi więc też o to, które zwierzę jest "milusie", a które nie. Część to na pewno kulturowe uwarunkowanie o którym wspomniałaś, ale większą część nazwałabym "ja już tak mam i tyle". Tak samo nie jadam śledzi - mam wrażenie, że jadłabym łuski(chociaż kiedyś spróbowałam i smak też mi nie podchodzi), a nie są to zwierzątka domowe. Według mnie okrutne jest jedynie np. jedzenie żywych zwierząt. Moim zdaniem wyglądaja podobnie(króliki), ale to moze dlatego, ze nie miałam miniaturki, a "skundloną wersję". ;)
Odpowiedz@BlueBellee: "Natomiast mimo, że krowa ma śliczne oczy, to bardzo mi smakuje. Nie chodzi więc też o to, które zwierzę jest "milusie", a które nie." Nie chodziło mi o "bycie milusim", a o "bycie traktowanym jako tylko zwierzę domowe i przyjaciel człowieka". Nawet najbardziej szkaradnego kota raczej nikt, by jeść nie chciał. "Według mnie okrutne jest jedynie np. jedzenie żywych zwierząt." A jedzenie żywych zwierząt jest w ogóle fizycznie możliwe? Toż większość jest za duża na to... "Tak samo nie jadam śledzi - mam wrażenie, że jadłabym łuski(chociaż kiedyś spróbowałam i smak też mi nie podchodzi), a nie są to zwierzątka domowe." To mi brzmi tak, że nie jadasz śledzi z tego samego powodu, co nie jadasz paprotki, a nie co nie jadasz królika. Czyli: bo są niesmaczne. Z tego samego powodu ja np. nie jadam surowej cebuli, mimo że nie darzę jej gorącym uczuciem. O króliku za to mówisz "Nie wyobrażam sobie mieć królika i jeść królika,". Więc powstaje pytanie, czy jest to przez twoje uczucia wobec twojego (byłego) królika, czy jednak uwarunkowanie kulturowe bardziej? Odpowiedz sobie na pytanie: Jakiego typowego zwierzęcia domowego nigdy nie miałaś i czy w takim razie byłabyś w stanie je zjeść? Jeśli tak, to jest to kwestia twoich uczuć wobec gatunków, które masz/miałaś osobiście, jeśli nie, to to jednak głównie kwestia uwarunkowania... I ja naprawdę myślę, że kultura i sposób wychowania ma straszny wpływ na to, bo przecież są regiony świata, gdzie się psy/świnki morskie/itp. jada i nikt tego nie uważa za nic dziwnego... Ech, aż pisaniem tego komentarza sobie smaku na świnki morskie narobiłam (bo intensywnie myślałam o jakimś odpowiedniku królika :P), bo słyszałam kiedyś, że smaczne, a akurat strasznie głodna jestem. xDD W takim wypadku nic tylko iść i zjeść kanapkę z dżemem w kolorze krwistym (bo truskawkowym), no bo w końcu taki mięsożerca ze mnie straszny. Może jeszcze bananem zagryzę. xD
OdpowiedzZmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 12 marca 2015 o 23:16
@Zmora: Ale szkarady też bywają "milusie". Nie, że ładne, ale urocze ; Jedzenie żywych zwierzat jest jak najbardziej możliwe: http://ciekawe.onet.pl/fototematy/te-potrawy-sa-jeszcze-zywe,5442901,13901488,galeria-maly.html Czytałam też kiedyś o jedzeniu mózgu żywej małpy. I błagam, powiedz, że chociaz ten ser Cię obrzydza. Odnośnie śledzi: nie, nie jadam ich, bo mnie odrzuca. Nie jadłam nigdy, spróbowałam dopiero mając lat około 20. Więc kwestia smaku potwierdza tylko, że nie są mi chyba przeznaczone. Nie miałam np. wspomnianej w formie obiadu świnki morskiej i nie byłabym w stanie jej zjeść, a co za tym idzie raczej uwarunkowanie. Tyle, że z tym uwarunkowaniem to chyba tak nie do końca u mnie, bo ludzie przecież normalnie jedzą koninę, sarninę itd. - może i rzadziej niż schabowego, ale jest to jednak w przeciwieństwie do mięsa z psa społecznie u nas akceptowalne, zreszta można kupić w normalnym sklepie. A jednak ja nie zjem. Heh próbuję banana skojarzyć z jakimś zwierzęcym "przysmakiem", ale jedyne co mi się skojarzyło, to byczy penis :P
Odpowiedz@BlueBellee: "Jedzenie żywych zwierzat jest jak najbardziej możliwe: http://ciekawe.onet.pl/fototematy/te-pot...-maly.html" Oj, to trochę okrutne. Ja jeszcze zrozumiałabym zjedzenie żywego takiego owada/skorupiaka (w końcu w naturze stworzenia też giną zwykle od zębów), choć sama pewnie bym się nie zdecydowała, ale te tortury przed podaniem? "Krewetki smażone tylko przez chwilę, żeby ich nie zabić"? Tragedia i sadyzm, no ludzie. "I błagam, powiedz, że chociaż ten ser Cię obrzydza." A czemu? Z całej tej listy ser jest najnormalniejszy. Jedyne obiekcje jakie mam, to to, żeby mi się te larwy gdzieś potem nie rozlazły, ale skoro on taki tradycyjny, to chyba jednak wiele osób go testowało i nie skończyło jako wylęgarnia dla much. Jasne, zjedzenie go uznałabym za cokolwiek szalone, ale myślę, że może bym się zdecydowała nawet. A co, jak jeść egzotycznie i ekscentrycznie, to to jest właśnie to, bo przecież i larwy tak źle nie mają, bo poza zjedzeniem nic im się nie dzieje (brak tortur przed podaniem itp.) :P. Jasne, przy próbie zjedzenia tego pewnie bym miała niezły skok adrenaliny, ale ja od adrenaliny jestem uzależniona, więc chyba bym przeżyła. :D A od owadów nie ma co stronić. Ludzkość już obecnie zbliża się wielkimi krokami do momentu, gdy na produkcję mięsa nie będzie mogła sobie pozwolić i trzeba będzie zastąpić je owadami. Owady są znacznie bardziej ekonomiczne. Nie dość, że można wyhodować znacznie więcej "jadalnych" kg owadów niż np. krów na tym samym terenie, to jeszcze kg owadów jest bardziej odżywczy niż kg mięsa. W Chinach już na ulicach sprzedają prażone pasikoniki niczym pop corn (ponoć są śmiesznie chrupkie :D), a w niektórych regionach świata smażona tarantula to przysmak, choć nie sądzę, żeby to akurat tarantule miały kiedykolwiek stanowić podstawowe źródło naszego białka zwierzęcego. :D A larwy owadów są już wyjątkowo odżywcze. Niestety obawiam się, że smakują jak gluty (taka wyobraźnia moja), ale bez próbowania się nie dowiem, więc raz nigdy nie zaszkodzi. :P
Odpowiedz@Zmora: Tak w teorii, to większość ginie od zębów. Teraz Ty dyskryminujesz małe zwierzątka. Ich wina, że są na gryza:P? A tak serio, to jest to moim zdaniem chore. Niepotrzebny sadyzm. Chociaż homara zawsze chciałam spróbować, a gotuje się je na żywca. Jest najnormalniejszy, ale jednak najbardziej obrzydliwy. Owady też nie są moim wymarzonym posiłkiem, a żadnego nie hodowałam;] Wolę jednak cycka z kurczaka. W ogóle mnie hamuje konsystencja. Pamiętam jak w Holandii mój kolega sobie kupował ślimaki w słoiku - no kurde podobno dobre i chciałam spróbować, ale jak sobie wyobraziłam jak bardzo są oślizgłe, to wolałam jeść pizzę :P Czy jest coś czego byś nie zjadła(nie licząc żyjątek)? Balut może?
Odpowiedz@Zmora: dzięki za przypomnienie. Mój facet mi wisi kolację w restauracji, gdzie podają m.in. prażone pasikoniki :D
Odpowiedz@BlueBellee: Ślimaki mogą być oślizgłe, prawda, ale przecież ślimaki to nie owady. :D "Tak w teorii, to większość ginie od zębów. Teraz Ty dyskryminujesz małe zwierzątka." No bez przesady, nie ja dyskryminuję, tylko moja anatomia. Nie moja wina, że urodziłam się zębami za małymi, by np. antylopie przegryźć gardło. Gdybym miała takie, to by dyskryminacji nie było... Ser najbardziej obrzydliwy, bo muchy? Dyskryminacja much :( Szczerze mówiąc, mogłoby się okazać, że jest to bardzo dobry ser. Co do rzeczy, których bym nie zjadła, to jak mówiłam, nie wiem, czy zdecydowałabym się na żyjącą potrawę. Możliwe, że tak, ale możliwe, że nie. W gruncie rzeczy uważam podawanie żyjących potraw za lekko bzdurne, ale to już inna kwestia. Ale oprócz tego, raczej nie ma potrawy, której bym nie spróbowała (chyba, ze potrawa byłaby w sposób oczywisty szkodliwa dla zdrowia). Oczywiście, są rzeczy, których bym nie zjadła (jak surowa cebula i żółtko gotowanego jajka - stąd mogłabym mieć pewne obiekcje przed balutem), ale ja jestem otwarta na wszelkie propozycje i jestem gotowa spróbować wszystkiego. Oczywiście, jeśli czegoś spróbuję i będzie w smaku paskudne, to przecież się zmuszać nie będę. :P Przyznam szczerze, że ja tą postawę z domu wyniosłam. Sorry, rodzice mnie nauczyli, żeby nie jeść wzrokiem i żeby próbować zanim się zrezygnuje (przy czym powiem, że wykonali kawał dobrej roboty, bo ja zaczynałam jako paskudny niejadek, a tu proszę. Siostra też zawsze wybrzydzała i "jadła wzrokiem", ale poprawiło jej się bardzo, przez ostatnie półtora roku). Oni sami też uwielbiają próbować różnych śmiesznych rzeczy, jak jeździmy za granicę. Może ja to trochę wyolbrzymiłam do granic absurdu, ale powiedzmy sobie szczerze, że ja tylko mówię, że tego i tamtego bym spróbowała, ale pewnie nigdy tego nie zrobię, bo po prostu nie będę miała okazji. :D
OdpowiedzZmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 14 marca 2015 o 23:40
@Zmora: Wiem, że nie owady, to był tylko taki przykład co do konsystencji. Mam irracjonalne wrazenie, że nawet prazone owady byłyby w środku..no jak owady :P Heh wybacz, ale własnie wyobraziłam sobię zmorę z półmetrowymi kłami:P Ja na żyjącą jeszcze na bank bym sie nie zdecydowała. Nie dość, że to niepotrzebne okrucieństwo, to jeszcze jak? Po talerzu mam ganiać? W sensie ugotowanego? Na twardo lub na miękko czy jak? Jeśli chodzi o to, to ja tam lubię, a baluta bym nie tknęła. A co do surowej cebuli, to lubię, ale cienko krojoną. I jakiejkolwiek? Bo czerwona jest pycha ;] A ja własnie nigdy nie byłam niejadkiem. Oczywiście zdarzało mi się jako dzieciakowi "nie mieścić" obiadu i doskonale znam słynne "ziemniaki zostaw, zjedz mięso i surówkę", ale nigdy z tym problemu nie miałam, więc i reformować mnie nie trzeba było ;] Ja natomiast poza królikami oczywiście, nie zjadłabym przede wszystkim śledzi, golonki, wątróbki, brukselki i kaszanki. Oprócz golonki wszystkiego próbowałam i poza tym, że mnie odrzucają, to rzeczywiście mi nie smakują. Za to pamietam jak kiedyś byłyśmy z koleżanką u znajomych na imprezie i kolega podał kolację na ciepło, to zajadałam, aż mi się uszy trzęsły. Dopiero po fakcie zauważyłam, że przyjaciółka ograniczyła się do kanapek. Sarnina. Pyszna była, ale trochę mi się niedobrze zrobiło jak mi powiedzieli co jadłam. Dla mnie samej to dziwne, bo akurat sarna, to nie świnka morska. Ja chyba mam jakieś takie gusta już fabrycznie i tyle. Ps. Do tej pory żałuję, że tych ślimaków nie zjadłam ;P
Odpowiedz" A co do surowej cebuli, to lubię, ale cienko krojoną. I jakiejkolwiek? Bo czerwona jest pycha ;]" Smażona jest pycha. Ale jakakolwiek surowa cebula nie przejdzie mi przez gardło. Dosłownie. "Ja natomiast poza królikami oczywiście, nie zjadłabym przede wszystkim śledzi, golonki, wątróbki, brukselki i kaszanki." Wiesz, ale mi nie chodzi o zjedzenie, a o spróbowanie. Bo wątróbki też bym nie zjadła, bo moim zdaniem smakuje jak podeszwa, a brukselka jakoś wybitnie smacznym warzywem też raczej nie jest. A golonki powinnaś spróbować, bo jest pycha.
OdpowiedzSzczerze, to jak przeczytałam, że masz niby zabrać królika ze sobą do domu, to pomyślałam, że na odchodne dostaniesz pasztet domowej roboty... Ja jako dziecko za to miałam odwrotnie, mogłam mięso w każdych ilościach, za to surówkę jadałam od święta a ziemniaków wcale.
OdpowiedzMiałam kiedyś podobną "przygodę". Dziadek hodował króliki i spędzając u niego wakacje, co roku wybierałam jednego z małych, mianowałam "Tuptusiem" i opiekowałam się nim z takim entuzjazmem, że pod koniec sierpnia biedaczek dostawał napadu paniki na sam mój widok. Któregoś razu po powrocie z wakacji bardzo narzekałam rodzicom, że nie mogłam zabrać ukochanego zwierzaka do domu, na co mój tata odpowiedział: "Jak to nie? Przecież go zabraliśmy!", po czym z całkowitym spokojem poprowadził mnie do kuchni i otworzył zamrażalnik. Chyba nie przewidział, że ani trochę nie uznam tego za zabawne...
OdpowiedzSam jestem miesozerca ale nie wyobrazam sobie takiego podejscia do tematu przez osobe dorosla. Sam w wieku maloletnim miakem tak ze nic mi nie smakowalo. Rodzicenie nie byli psychopatami inke wmuszali mi jedzenia. Do dzis opowiadaja mi anegdotki jak to na swieta jadlem suchy chleb bo ni mieso ni warzywo mi nie smakowalo. Wspolczuje Ci.
Odpowiedz@Darrjus: No to rzeczywiście bardzo dobrzy rodzice, jak pozwalali ci jeść sam suchy chleb... Jeśli dziecku coś nie smakuje, a nie chce się go zmuszać do jedzenia, to nie "pozwala mu się tego nie jeść i już" tylko w zamian powinno mu się dać coś o podobnych wartościach odżywczych, żeby dzieciak anemii czy awitaminozy nie dostał...
OdpowiedzZmodyfikowano 2 razy. Ostatnia modyfikacja: 12 marca 2015 o 23:23
@Zmora: Ale gdzie on napisał, ze się samym chlebem przez całe lata żywił? A nawet jeśli to widocznie jakoś przeżył. Zombiaki zwykle się na piekelnych nie udzielają.
Odpowiedz@BlueBellee: No wybacz, ale ja nie wyobrażam sobie, żeby dzieciak się samym chlebem najadł i tego jednego dnia, a nie wyobrażam sobie, żeby jacykolwiek rodzice pozwolili iść dziecku spać, kiedy dziecko głodne...
Odpowiedz@Zmora: No już nie przesadzajmy, jakby raz w roku dzieciak zjadł tylko chleb to nic by mu nie było.
OdpowiedzNie tylko „na wsi tak to wygląda” – po prostu są zwierzęta, które hoduje się dla mięsa i każde mięso: w spożywczym, w budce z kebabem czy w restauracji, kiedyś było małe, urocze czy puchate. Ja od dziecka wiedziałam, skąd się biorą małe zwierzątka, widziałam jak się rodzą lub wylęgają, jak dorastają (albo i nie, różnie bywa przecież), jak są zabijane i co się dzieje z padłym zwierzęciem, które nie zostało przez nic zjedzone i poleżało z tydzień, zwłaszcza latem. Jednak wrzucanie kogoś znienacka w sam środek „procesu pozyskiwania mięsa”, jest tak samo durne jak zabicie żyrafy w ZOO, na oczach niczego nie spodziewających się dzieci. Dziecko widzi przyjaciela, a za chwilę – zwłoki, które na dodatek mają być zjedzone. Mało prawdopodobne, że od razu zaakceptuje sytuację na zasadzie: „taka jest po prostu kolej rzeczy”. Jako dziecko byłam dość mięsożerna, młodsze rodzeństwo natomiast – nie. I to nie z litości dla zwierząt - po prostu wolą potrawy mleczno - mączne. Nigdy jednak żadne z rodziców nie zmuszało nas do jedzenia czegokolwiek, czego nie lubiliśmy – czy to mięsa czy czegoś innego. Nawet „w gościach” – chcesz tylko ziemniaki i surówkę, to zjedz tylko to. I tyle. W głowie mi się nie mieści, że można zmuszać kogoś do jedzenia czegoś, co powoduje u niego odruch wymiotny.
Odpowiedz@kukielka: "W głowie mi się nie mieści, że można zmuszać kogoś do jedzenia czegoś, co powoduje u niego odruch wymiotny." Teoretycznie się zgadzam, ale pamiętam okres, gdy moja siostra upierała się, że ona będzie żyła jedynie na tostach z serem, cukrze i dżemie truskawkowym. Tak więc musieliśmy ją zmuszać, mimo że jej nie smakowało, bo przecież by się, głupia, zagłodziła. No bo przecież nawet nie było co jej dać w zamian tych rzeczy, których ona nie lubiła, skoro ona niczego nie lubiła...
OdpowiedzZmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 13 marca 2015 o 2:42
czekam w końcu na historię biednego dziecka co chciało zjeść kotleta ale rodzice weganie kazali mu go zostawić na talerzu i zjeść ziemniaki http://www.quickmeme.com/img/49/49c715d18aa076cfaa08e0c6c14b7adee0aa6d3a8973be908c97ef3579c9d910.jpg
OdpowiedzRozumiem doskonale Twój ból. U mnie zrobiono coś podobnego, tylko nie z królikiem, a z ukochaną kaczuszką. Rosół był smaczny - owszem. Póki nie dowiedziałam się z kogo go zrobili. Rozchorowałam się strasznie i nigdy więcej nie ruszyłam nic do czego choćby użyto piórka kaczuszki.
OdpowiedzZmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 13 marca 2015 o 13:13
Trochę spaczone poczucie humoru...
Odpowiedzpaskudne babsko powiem ci, dramat po prostu, tak perfidnie wprowadzic dziecko w blad wiedzac o awersji do miesa i jej powodach, widzac, jak dziecko na zwierzeta reaguje... w zyciu nie pojechalabym tam ponownie a juz na pewno nic u nich nie zjadla mam nadzieje ze rodzice nie pchali cie pozniej na sile do tych ludzi?
Odpowiedzokeeeej moje pytanie brzmi- CO NA TE SYTUACJE TWOJA MAMA? jakby mi cos takiego dziecku zrobili, to w sekundzie spakowalabym sie ubrala i wyszla. nikomu nie pozwolilabym krzywdzic mojego dziecka tym bardziej w imie zasad "goscinnosci" i " dobreog wychowania"...
Odpowiedz@bazienka: Nie, nie pojechałam tam drugi raz. Nie wiem jak to dorośli między sobą załatwili, ale jakoś kontakt nam się urwał. Mamę koleżanki spotkałam dopiero jak trafiłam z jej córką do jednego liceum, czyli niemal 7 lat później. Moja mama nigdy nie zrozumiała faktu, że nie chcę jeść mięsa, ale biegałyśmy po dietetykach, żebym miała zdrową dietę. Dałam się przekonać do ryb i swego czasu raz na jakiś czas do kurczaka (czyli semiwegeratianizm). I tak do momentu kiedy sama zaczęłam podejmować decyzję co jem i co jest dla mnie zdrowe. Nie jestem wegetarianką. Nie mogę siebie tak nazwać. Jem jajka i przetwory pochodzenia zwierzęcego. Mogłabym bardziej pokusić się o stwierdzenie, że to bardziej Laktoowowegetarianizm, ale musiałabym wykluczyć z diety również ryby i np żelatynę, lub większość serów (które uwielbiam) ze względu na obecność podpuszczki.Wiem, ze każdy inaczej do tego podchodzi. Mi zwyczajnie mięso nie smakowało i odrzucało mnie na jego widok. Do tej pory odwracam wzrok kiedy mijam stoiska mięsne w sklepach. Obiadów sama sobie nie przygotowuję (taki fantastyczny narzeczony), ale kiedy zmuszona jestem sama zrobić obiad np z ryby to wybieram gotowego fileta. Mam żal odnośnie losu zwierząt, ale staram się nie popadać w paranoję, bo akurat wiem że niektóre rzeczy mimo wstrętu i przekonań muszę jeść (pisałam, ze często wpadam w anemię-niestety to już mam uwarunkowane genetycznie) i żadne zamienniki mi nie dostarczą tego co np w dzwonku z łososia.
Odpowiedz@Solll: rozumiem :) sama bylam wege 6 lat, teraz wlasciwie jem mieso tlyko jak zdarza sie ze mama zrobi kurczaka, a tak to ewentualnie ryby i wspomnianego kurczaka od czasu do czasu. miesi nei jest mi potrzebne do szczescia, kanapki do pracy nie musza byc z szynka, moga byc z ogorkiem czy pomidorem niech kazdy je co chce
OdpowiedzJedzenie mięsa czy nie, takie podpuszczanie dziecka to zwyczajna złośliwość. Ja nigdy nie miałem problemów z jedzeniem mięsa, do dziś je bardzo lubię, ale sądzę że mógłbym mieć opory przed zjedzeniem zwierzaka, którego znałem i miałem okazję się przywiązać. Tym bardziej jako dziecko, przekonany że królik będzie moim zwierzęciem domowym? Naprawdę nie rozumiem co tą kobietą kierowało i czego się spodziewała...
OdpowiedzBaba ma ostro pokręcone we łbie, ale... dzieci powinny jeść mięso, to podstawa prawidłowego rozwoju i nie ogarniam jak można słuchać opinii dzieciaka co on uważa za słuszne jeść a co nie. Może jak dzieciak uzna za jedyne koszerne jedzenie słodycze, to należny przytaknąć i kupować mu kilo czekolady dziennie? Dzieciak dostaje dziennie powiedzmy 50g mięsa i ma to zjeść, koniec. Może wybrać sobie w jakiej formie...
Odpowiedz@egow: Uważam, że wszystko z rozsądkiem. Jak dzieciak nie chce czegoś jeść, to trzeba się temu bliżej przyjrzeć. Jak dziecko nie lubi mleka,to trzeba zobaczyć, czy nie lubi mleka samego w sobie, czy po prostu nienawidzi kożucha i nie trzeba mu tego mleka zagotowywać przed podaniem. Jak kaprysi na masło, to posmarować cienką warstwą, a nie kłaść plastry zmrożonego tłuszczu na kanapkę. Jak kaprysi na wołowinę, bo najchętniej jadłoby tylko pierś z kurczaka, to wytłumaczyć, że pani stomatolog kazała jeść więcej mięska które trzeba porzuć, a przecież chce co chwile chodzić do dentysty. Itp, itd. Moi rodzice jakoś potrafili sobie ze mną poradzić, a jeśli jakaś rzecz nie wyglądała im na niezbędną w moje diecie(herbaty, wszelkie napoje gazowane (w tym woda) królująca na imprezach dziecięcych lat 90' "śnieżka", tłuszcz przy obrzeżach wędlin itp, to nawet mnie nie namawiali. Byłam totalnym niejadkiem, takim którego nie da się "wziąć na przetrzymanie" bo chodziłabym głodna cały dzień i nic nie zjadła. Ale rodzice potrafili stanąć na głowie, kroić kanapeczki na małe kawałki, układać na talerzu obrazki z obiadu, wycinać zwierzątka z ziemniaków na frytki itp. Nikt mnie nie karmił na siłę, zdarzyło się parę razy, że w talerzu było więcej moich łez niż nielubianej zupy, ale nigdy nie było jakiegoś wpychania łyżkami jedzenia do gardła. Pewnych rzeczy nadal nie tknę, niektóre polubiłam z czasem, a inne jem, bo jem. Czyli można to załatwić. A uprzedzając, moi rodzice należeli do zapracowanych, ale potrafili znaleźć dla mnie chociaż trochę czasu, albo powierzali w opiece babci, która może nie wydziwiała aż tak, ale wiedziała, że wystarczą mi mniejsze, a częstsze porcje jedzenia z dużą ilością kolorowych warzyw i owoców i że jak się dzieciaka zagoni do "pomocy" w lepieniu pierogów, to dzieciak będzie je z dumą pochłaniał, choćby były najbardziej nieforemne na świecie.
OdpowiedzWspółczuję. Jem mięso, lubię. Ale gdyby mi ktoś zrobił coś takiego, gdy byłam mała, to nie wiem jak by się to skończyło... Ale prosze o jedno: TO uprzedzenie, lub TE uprzedzeniA ;)
OdpowiedzChore babsko. Nie ogarniam jak można coś takiego zrobić. Sama obecnie jestem sporym mięsożercą, choć w dzieciństwie bardzo niechętnie jadłam mięso, za to wciągałam nabiał kilogramami. W pewnym momencie, tak około 8 roku życia mi mineło, zaczęłam sama chętnie mięsko jeść. Rodzice i dziadkowie zawsze próbowali mnie nakłonić do mięsa, ale nigdy nie zmuszali. Irytują mnie ludzie, którzy muszą wszystkim mówić, żeby jedli mięso, tak jak nie ogarniam agresywnych wege-świrów. Takie samo spaczenie, tylko w drugą stronę. Ja nikomu na talerz nie wciskam steku, więc prosze o nie wciskanie mi ideologi bezmięsnej, szczególnie w "hardkorowy" sposób. Uważam, że każdy dorosły człowiek ma prawo do decyzji o własnym jadłospisie, w przypadku dziecka większą część odpowiedzialności mają rodzice i powinni zadbać o zdrowy rozwuj swojego potomka. Jeśli katygorycznie nie chce jeść mięsa to postarać się jego wartości uzupełnić odpowiednikami itd. Z zwierząt "jadalnych" mam konia. Mój egzemplarz uważam za całkowicie niejadalny. Jednak nie mam nic przeciwko koninie :D
OdpowiedzSam mięso uwielbiam i naziweganie powodują u mnie dreszcze ale muszę przyznać że jakby mojej córce ktoś coś takiego zrobił (i nie byłoby znaczenia czy to rodzina czy cholera wie co) to bym zdjął szable ze ściany i sam ich przerobił na gulasz.
Odpowiedz