Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

piekielni.pl

Pokaż menu
Szukaj

Ostatnia wywiadówka... Mamusia-kwoka zgłasza, że jej dziecko jest po wizycie w Poradni…

Ostatnia wywiadówka...

Mamusia-kwoka zgłasza, że jej dziecko jest po wizycie w Poradni i tamże panie, po specjalistycznym badaniu, orzekły zaległości w wiadomościach (nieutrwalone zasady ortografii i gramatyki).

Uczeń to taki mały leniuszek. Jego plusem jest fakt wykorzystywania każdej, niekoniecznie wolnej chwili poza lekcjami na sport (komputer, niestety, byłby najgorszą opcją).

Problem w jego przypadku polega na tym, że trzeba utrwalać i wkuwać zasady. Nauczyciel może wytłumaczyć, tak jak np. tabliczkę mnożenia, ale wkuć trzeba. Utrwalać też trzeba. No nie da się inaczej.

Mamusia twierdzi, że to wina nauczyciela. Ona nawet JEST GOTOWA KUPIĆ zeszyt. Żeby nauczyciel miał gdzie z nim ćwiczyć.

Tylko, że co to da? Sam uczeń musiałby chcieć pisać dyktanda. Nie tylko w szkole. W domu też. Wkuwać zasady. Mamusia jednak uparcie, że ona TYLKO kupi zeszyt.

Jakoś nie dotarła do mamusi informacja polonisty, że jej syn od początku roku został zaproszony na dodatkowe zajęcia wyrównawcze i na nich się nie pojawia. Wszak to zajęcia nieobowiązkowe. W jaki sposób nauczyciel ma coś z uczniem ćwiczyć? Przyjechać do niego do domu? Nie wolno.

Po co ten zeszyt, jeśli uczeń nie chce w nim pisać, zaś mamusia przypilnować w domu przez pół godziny? I przede wszystkim chłopak nie ma zamiaru uczestniczyć w zajęciach dodatkowych?

szkoła

by luska
Zobacz następny
Dodaj nowy komentarz
avatar cujoo
16 18

@mskps: ale też z drugiej strony to załatwienie światka z poradni nie oznacza że nauczyciel sam poradzi sobie z problemem, szczególnie że uczeń nie ma zapału i nie ma zachęty ze strony rodziców (czytaj: nauczyciel ma nauczyć)

Odpowiedz
avatar mamaOli
29 29

@mskps: A przepraszam od czego jest mamusia, jeśli nie od pomocy dziecku w nauce czy zagonienia lenia do roboty. Mądre wychowanie to wychowanie z zasadami i wyznaczonymi granicami. Szkoła nie wychowa Ci dziecka, od tego jest rodzic.

Odpowiedz
avatar luska
13 15

@mskps: niestety, jak się jest rodzicem, to ma się obowiązki. Jednym z nich jest wychowanie i opieka nad dzieckiem, a o tym coraz więcej rodziców zapomina, zwalając wszystko na szkołę i ewentualnie nianie. Dziecko nie ma poczucia obowiązku, nie rozumie, że trzeba się uczyć, zwłaszcza, jeśli alternatywą jest zabawa z kolegami. Też pamiętam z dzieciństwa, jak trudno było się zmobilizować do powtarzania, odrabiania prac, itp. Gdyby rodzice pozwolili mi wyjść z domu, nikt do wieczora by mnie nie zobaczył. A już studia, gdy nie było nadzoru rodzicielskiego w postaci wywiadówek, to czas drogi przez mękę (kto tego nie przeszedł, gdy było się w stanie nawet rozpocząć malowanie pokoju, byle tylko nie siadać do nauki lub pisania pracy?). Tyle, że szybko dotarło jak ważna jest systematyczna praca, utrwalanie wiadomości. Zresztą człowiek był już nieco dorosły i miał świadomość, po co tam poszedł. Nikt nie każe siedzieć rodzicowi z dzieckiem. Jego zadaniem jest przypilnowanie, żeby dziecko się w domu uczyło. Można przecież prasować, sprzątać, czy gotować i cały czas mieć na oku pociechę. Nie uznaję tutaj tłumaczenia- bo dziecko uczy się w swoim pokoju. Jak się tak uczy, to się nie nauczy. Zrobi to samo, co my przed sesją egzaminacyjną. Trzeba tylko zrezygnować z kilku seriali i zająć się dzieckiem. Pamiętam, jak miałam opanować tabliczkę mnożenia. Rodzice i dziadkowie siedzieli w garażu, sortując tytoń, a mama cały czas mnie odpytywała. Pomogło. Nikt nie każe rodzicowi uczyć, on ma tylko przypilnować, żeby dziecko się uczyło. P.S.: Rodzice byli wcześniej informowani o problemach, o dodatkowych zajęciach dla syna, ale efektów nie było. Plan działania zakładał pilnowanie dziecka, o czym była mowa na każdej wywiadówce i spotkaniu indywidualnym. Odpowiedź była zawsze jedna:- no bo wie pani, on tak lubi ruch, cale dnie spędza poza domem, no ja wiem, no ale trudno go w domu zatrzymać... i w ten deseń. Jak do mamy dotarło, że test kompetencji na horyzoncie, to poleciała sama szukać ratunku w poradni. I dostała informację o zaległościach, ale nadal nie chce współpracować. Ona kupi zeszyt, a polonista nauczy. Kiedy? Jeśli syn wyraźnie mówi, że on nie będzie pisał, ćwiczył ani tym bardziej zostawał na zajęcia dodatkowe.

Odpowiedz
avatar Jorn
2 4

@luska: Pamiętam, że jako dzieciak i młody człowiek – od wczesnej podstawówki do magisterki; a w zasadzie do dziś, bo ciągle się czegoś nowego uczę - spędzałem na nauce w domu przeciętnie ok. 5 - 10 minut dziennie. Oczywiście z wyjątkiem krótkich okresów przed maturą, egzaminami wstępnymi, każdą sesją i czasu poświęconego na tworzenie różnych prac i projektów. Lekcje odrabiałem na przerwach, zanim wróciłem do domu; potrzeby dodatkowego wkuwania w ogóle nie widziałem, bo to, co usłyszałem w szkole, na uczelni, czy na szkoleniach, zawsze mi wystarczało. Zbojkotowałem też naukę tabliczki mnożenia, zamiast tępego wkuwania, nauczyłem się szybko obliczać wyniki w pamięci (nauczycielka się nie zorientowała, że nie miałem wkutej na blachę). I żyję. Szkoły pokończyłem z dobrymi lub bardzo dobrymi wynikami, nie miałem też problemów ze znalezieniem dobrej pracy.

Odpowiedz
avatar MyCha
11 11

@Jorn: Problem w tym, że ludzie są różni. Jeden tak jak ty nie potrzebuje za wiele czasu aby mieć same 5 w szkole, drugi codziennie musi poświęcić po kilka godzin dodatkowo aby dostać 3. Także twój komentarz za wiele tutaj do dyskusji nie wnosi. Swoją drogą skoro już ten temat został poruszony. Ja również za wiele czasu na naukę nie poświęcałam, a problemów w szkole nie miałam. Z perspektywy czasu, zastanawia mnie tylko ile obecnie mogłabym umieć i co osiągnąć, gdyby jednak ktoś wymagał ode mnie przez cały okres nauki szkolnej wykorzystywania tak co najmniej 90% swoich możliwości.

Odpowiedz
avatar NocnaMara
16 16

Podstawówka jest dość łatwym etapem nauczania i co ważne koniecznym. Zaległości z podstawówki jeśli nie zostaną nadrobione, będą się mściły na kolejnych etapach nauczania. Obowiązkiem rodzica i ucznia jest powtarzanie i utrwalanie materiału. Ja naprawdę rozumiem, że się nie chce. Sama mam czasem strasznego lenia ale nie oskarżam wszystkich wokół, że przy braku wysiłku z mojej strony efekty są mierne. Zeszyt, ćwiczenia, podręczniki ani nawet korepetycje czy zajęcia wyrównawcze niestety magicznie nie sprawią, że wyniki się poprawią, potrzebne są chęci i praca ucznia.

Odpowiedz
avatar luska
9 9

@Draco: źle oceniam postawę matki a nie zachowanie dziecka. Szkoła zrobiła tyle, ile była w stanie na ten moment. To nie czasy mojego dzieciństwa, kiedy nauczyciel wskazał palcem, kto ma chodzić na zajęcia dodatkowe i nikt nie pisnął słówkiem. Miałam kolegę, który na takie zajęcia nie poszedł i po jednej wizycie nauczyciela w domu (w tej chwili nie wolno nam chodzić do uczniów, jeśli nie jest to nauczanie indywidualne), dostał od matki w skórę i więcej już absencją nie grzeszył. Denerwuje mnie roszczeniowa postawa matki, która domaga się wyrównania zaległości w wiedzy, jednocześnie blokując nam wszelkie możliwości wywarcia wpływu na syna. Latanie do poradni jest takim symptomem poszukiwania winnych wokół siebie, bo już widać, że dzieciak ma problemy. Polonistę mamy akurat świetnego. Wyciągnął z "dna wiedzowego" ucznia z upośledzeniem w stopniu lekkim. Dzieciak zaczyna czytać, składając literki (głoskując). Siedział z nim i przerabiał gry edukacyjne planszowe i komputerowe, wymyślał zabawy i powoli pomogło. Mimo, że dziecko jest z rodziny patologicznej, znalazło oparcie w swojej cioci, która zaczęła wspierać wymagania nauczyciela. Weszłam na twój profil, w którym opisałeś swój zawód. To zobrazuję tę sytuację na twoim przykładzie. Dajmy na to, że pracujesz w archiwum w Warszawie i potrzebne są ci jakieś ważne dokumenty, które miał opracować i przesłać pracownik biura z Żywca. Czas upływa, facet nic nie przesyła i nie jesteś w stanie nic zrobić, mimo, iż kontaktujesz się z nim i jego przełożonym. Proponujesz nawet wspólne spotkanie, aby razem opracować papiery. Przełożony tłumaczy to chwilową niedyspozycją podwładnego, bo jest na chorobowym, wyjechał w delegację, na szkolenie, ma inne zlecenia. Ten drugi zaś konsekwentnie odmawia spotkania i wspólnej pracy. W ten sposób nic nie drgnie przez kolejne miesiące. I nagle dostajesz "opie..prz" od kierownika biura z Żywca, że dokumenty nie są jeszcze opracowane i to twoja wina. Kierownik jest nawet w stanie opłacić podwładnemu delegację abyście razem mogli popracować. Tylko...ten pracownik dalej nie chce przyjechać, ani sam to zrobić. Kierownik z Żywca ma do ciebie pretensje, że dokumenty leżą odłogiem, on opłaca delegacje pracownikowi a ty nic. Zamiast pogonić pracownika i wesprzeć twoją prośbę, całą winę zwala na ciebie. Prawda, że to od razu inaczej wygląda z tej perspektywy? Problemy uczniów wydają nam się błahe i nieskomplikowane. Tyle, że one są tak samo trudne jak nasze, choć oczywiście proporcjonalnie. Jeśli matka nie będzie mobilizować dziecka tylko szukać winny innych, to wyrośnie z niego kompletny aspołeczny leser. Jakie nawyki wpoi się w dzieciństwie, takie będą procentować w przyszłości, a to są nasi przyszli pracownicy, lekarze, nauczyciele, murarze, mechanicy, sędziowie, itp. Nie warto usprawiedliwiać za wszelką cenę, bo nas też nikt nie usprawiedliwiał. A ten, który miał łatwo w dzieciństwie, dostawał niezłe baty w dorosłym życiu.

Odpowiedz
avatar Rafikk222
-1 1

No ja z tego co pamiętam to też tak do ortografii się nie paliłem chyba w 4 klasie podstawówki się nauczyłem.

Odpowiedz
avatar jonaszewski
3 3

Rodzice twierdzą "moje dziecko, moja sprawa" tylko wtedy, kiedy chodzi o posłanie dziecka później do szkoły albo o załatwienie mu zaświadczenia o dyletanctwie... przepraszam: dysleksji. W momencie, kiedy to oni powinni poświęcić dziecku trochę czasu i z nim popracować, nagle twierdzą, że od wychowywania i uczenia jest szkoła. Marny rodzic, a dziecka szkoda, bo przeważnie to ono płaci swoją przyszłością za głupotę rodziców.

Odpowiedz
avatar mutant
-1 1

4/10

Odpowiedz
Udostępnij