Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

piekielni.pl

Pokaż menu
Szukaj

O tym, jak lenistwo zepsuło opinię "dysortografii". Zanim zacznę, wyjaśnię, czym jest…

O tym, jak lenistwo zepsuło opinię "dysortografii".

Zanim zacznę, wyjaśnię, czym jest dysortografia z punktu ludzkiego. Otóż osoba z dysortografią w pełni zna zasady ortograficzne i pisze poprawną polszczyzną z łatwością, ma kłopot tylko z parą/trójką (czasem z dwoma-trzema parami) słów brzmiących podobnie. Dla przykładu: hala-chata, kąt-klomb, żaden-rzadko. Po prostu w przypadku swojej malutkiej grupki wyrazów napisze obie formy (poprawną i błędną) obok siebie i obie wyglądają albo tak samo dobrze albo tak samo źle.

Pierwsza rzecz, która mi się nie podoba: Poradnie. Do niedawna dysortografia w poradni była leczona zeszytami dla dzieci opornych, gdzie przez ~50 stron do znużenia powtarzało się zasady wpisywania "ch" i "h", przez kolejne 50 stron zasady dla "ó" i "u", aż dziecko załapie. I każdy człowiek z dysortografią obecnie w wieku 20+ zapewne potwierdzi, że te zeszyty dają dużo, nawet najgłębsze problemy są w ten sposób leczone. W dzisiejszych czasach jednak poradnia daje... papierek. Ot - nie możesz się tego uczyć, biedne dziecko, bo jesteś inne (w domyśle chyba "niepełnosprawne", jeśli nie "gorsze"). Zamiast wpajać piękno naszego języka każdemu, dziecko dostaje papierek, który pokazuje nauczycielce, a ona ma być dla niego bardziej tolerancyjna, bo przecież "ma dysfunkcję".

Druga rzecz, bardziej bolesna - lenistwo. Mam z ludźmi głównie (pod względem ilościowym) kontakt elektroniczny, jest to spowodowane działalnością w grupach zainteresowań. I po prostu boli, ale to bardzo boli mnie, gdy widzę (przepraszam za wypalenie wam oczu) "rzeby", "poco" (brak spacji), "wzioł", czy mój ostatni faworyt "tfuj". Nie jest ciężko włączyć autokorektę w przeglądarce internetowej, nie jest ciężko też, jak myślę, przez te 12/13 (a w tej chwili o ile wiem już 13/14) lat uważać na przedmiocie o nazwie "Język Polski" w szkole, by podstawy wyłapać.

Najgorsze błędy z przypływu frustracji poprawiam tej osobie w komentarzu/wiadomości prywatnej, co skutkuje zwrotem albo "musisz się bardzo nudzić, że szukasz błędów"(czasem także błędnie napisane), bądź mój ulubiony "odczep się, mam dysorto". Dyskusja milknie zazwyczaj po mojej odpowiedzi na niego "ja też", ale stosowanie tej przypadłości jako wymówki jest dla mnie bolesne.
Mówienie "mam dysortografię" nie powinno być równe "nie jestem tak fajny, jak Ty", ale powinna być to ostateczna odpowiedź równoznaczna z "przepraszam, miewam problemy, postaram się poprawić".

Konkluzja, bo rozpisałam się bardziej, niż planowałam:
Świat postanowił określać ludzi różnymi mianami: dysortografii (kłopotami z nauką zasad pisowni), dysgrafii (kłopotami z kaligrafią i rysunkiem), dyskalkulii (kłopotami ze zrozumieniem zasad matematycznych) i pewnie o czymś jeszcze nie słyszałam. Dzieci(i nie tylko) to wykorzystują do tego, by się usprawiedliwiać z czystego lenistwa, a osoby "W pełni sprawne" patrzą na tych starających się przez pryzmat tych leniwych. I rośnie nam pokolenie nie znające dobrze własnego języka. Uważam, że to piekielne.

by Yassamet
Zobacz następny
Dodaj nowy komentarz
avatar inga
23 27

Gdy kończyłam liceum (w mieście akademickim, w rankingach zawsze w pierwszej piątce), byłam jedyną osobą w klasie bez orzeczenia o dysortografii. Tak naprawdę spotkałam na różnych etapach edukacji tylko dwie osoby, które na pewno na nią cierpiały. Pierwszą była niesamowicie oczytana koleżanka, która mimo pochłaniania kilku(nastu) książek tygodniowo, potrafiła pisać "rzeby". Ćwiczyła do upadłego, skończyła kierunek humanistyczny i... pracuje w wydawnictwie. Drugą jest wybitny młody naukowiec, humanista, oczytany autor kilkudziesięciu publikacji. Robi koszmarne błędy. Naprawdę koszmarne... Ale zawsze korzysta z automatycznego sprawdzania pisowni. W prywatnych, nieoficjalnych wiadomościach zdarza mu się czasem pomylić wierzę i wieżę, ale każdy ważniejszy tekst (nawet maila czy wpis na fb) daje do przeczytania komuś biegłemu w ortografii, by wychwycił to, co ominęła autokorekta, więc swoich "byków" nigdy nie puszcza w świat.

Odpowiedz
avatar Moby04
3 5

@inga: Ja w liceum miałem 2 kolegów z dysortografią. Tyle, że nie mieliśmy litości i zawsze jak wypadały 2 lekcje z rzędu w tej samej klasie na nauczyciel nas nie wyganiał to robiliśmy konkurs na 10 słów do napisania na tablicy dla nich. W efekcie w klasie maturalnej goście byli w czołówce poprawności ortograficznej. To ostatecznie przekonało mnie, że to schorzenie to bujda i wymaga po prostu więcej czasu na naukę (ja tak mam np. z biologią ale nie biegam po orzeczenia o "dysbiologii").

Odpowiedz
avatar Eander
2 2

@Moby04: Wybacz, ale to nie do końca tak. Będąc w szkole średniej miałem nauczycielkę biologii, która uważała (słusznie według mnie), że pilnowanie poprawności pisowni to nie tylko rola polonistów. Więc po każdej pracy klasowej osoby, które zrobiły błąd ortograficzny w pracy musiały na następne zajęcia napisać dany wyraz 100 razy na końcu pracy. W moim przypadku musiałem założyć sobie oddzielny zeszyt do tych słówek, a po skończeniu szkoły okazało się, że wyraz "który" znalazł się w nim 5600 razy. Więc nie wmówisz mi, że to kwestia czasu potrzebnego na naukę. Co nie zmienia faktu, że przez 6 lat uczęszczałem w poradni na dodatkowe zajęcia (2 godziny tygodniowo + zadania do domu), podczas których ćwiczyłem w grupie trzech osób regułki oraz wyjątki właśnie po to, żeby nikt mi nie powiedział, że moje błędy wynikają z lenistwa lub niewiedzy. Nawet teraz mając przeszło 30 lat mam problemy z ortografią i zawsze pisze ze słownikiem bądź kilkakrotnie sprawdzam tekst pisany ręcznie i właśnie na tym powinno to polegać. "Papierek" powinien być pomocą w ustalaniu kryterium oceny dla nauczyciela, ale nie usprawiedliwieniem dla wszystkiego, ponieważ po skończeniu szkoły nikt się nim nie będzie przejmował, a błędy w CV czy oficjalnych pismach pracodawca zauważy. Ps. Nauczycielka biologi to jedna z najlepiej wspominanych przeze mnie osób ze szkoły, między innymi za jej humor i ten nieszczęsny zeszyt :).

Odpowiedz
avatar Nietaka
6 6

@PolitischerLeiter14_88: Tłuki jak ty?

Odpowiedz
avatar AveLinux
9 9

Ja innych dys-ów niż dyslektyków nie spotkałem. I pod tym pojęciem znajdowały się osoby, które przede wszystkim miały problemy z ortografią i bazgrały niemiłosiernie (czasem łamiąc wkłady od długopisów podczas pisania (sic!)), czasem oprócz tego z czytaniem; prawie zawsze na każdy swój błąd odpowiadały "mam dyskleksję". Smutne jest to, że oni uważają że nie mają szans, i że tak po prostu jest. Gdy byłem w gimnazjum, nauczyciel (na szczęście innej klasy, nasz tylko ulgi) W OGÓLE nie wpisywał błędów ortograficznych, tak jakby ich nie było, a że punktacja była liczona w różnych kategoriach, dostawał 100% za ort! W podstawówce zaś pamiętam, że takie osoby mogły zaliczyć dyktando na szóstkę mając 40%. Do tego mają łatwej na egzaminach, przez co na pytanie, czy wie że nie będzie umiał, bo później się już nie nauczy, odpowiadają, że "przecież są inne egzaminy dla dyslektyków".

Odpowiedz
avatar Eander
1 1

@AveLinux: Zobaczymy co powiedzą kiedy skończą się oceny na papierze, a zaczną inne: na rozmowie kwalifikacyjnej, w korespondencji służbowej czy w urzędach. Ps. Jestem dyslektykiem ale jakoś nie widzę powodu by traktować mnie z tego powodu ulgowo w życiu codziennym. To raczej informacja dla mnie na co mam bardziej uważać.

Odpowiedz
avatar mru
23 23

Nie dzieci a rodzice to wykorzystują. Praca z dzieckiem "dys" jakakolwiek dys toby była, wymaga wysiłku. A ludzie nie lubią się męczyć. Poza tym uzyskanie papierka w prywatnej poradni to często formalność. Miałam okazję obserwować to z dwóch stron. Jako matka dysgrafika i jako pracownik poradni. Młody też się cieszył że jest dys ponieważ koledzy mu naopowiadali że będzie miał z tego wielkie ulgi. Wytłumaczyliśmy mu że niestety to oznacza tylko że będzie musiał więcej pracować. Jeśli ktoś się rodzi bez nogi to też nikt gonie będzie nosił na rękach.

Odpowiedz
avatar sla
26 26

Dysortografia powinna być tylko i wyłącznie diagnozą, dzięki której będzie wiadomo, jak dziecko uczyć, nie sposobem na zdobycie większej ilości punktów na maturze. Egzamin państwowy powinien być identyczny dla wszystkich, bez żadnych ułatwień i obniżonych standardów. Wówczas papierki otrzymywałby te osoby, które faktycznie mają problem i będą nad nim pracować, nie lenie.

Odpowiedz
avatar menevagoriel
15 15

też mam problemy z pisaniem, choć u mnie przejawia się to zamienianiem konkretnych par liter, m.in. m-p, k-d, g-d. Napiszę "pałma" i serio przeczytam to jako "małpa". Dlatego cieszę się bardzo, że pisząc na komputerze mam możliwość autokorekty. Zresztą w biegiem czasu nauczyłam się uważniej czytać to co napisałam i wiem na co zwracać uwagę. Więc nie jest źle :) Co ciekawe, zaburzenie nie występuje u mnie w innych językach :)

Odpowiedz
avatar grupaorkow
7 7

@menevagoriel: o pacz pani. Mój facet też ma dysleksję - nie ogarnia ortografii i koszmarnie bazgroli, a z pisaniem po angielsku nie ma nawet najmniejszych problemów. "Żeby" napisze przez "rz", a obcojęzyczne słowo, które widział raz w życiu przeliteruje bez najmniejszych problemów. I gdzie tu sens?

Odpowiedz
avatar inga
4 4

@grupaorkow: mój też. Tzn w obcych językach robi czasem standardowe błędy, jakie mogłyby się zdarzyć każdemu (speak-speek itp.), po polsku - jest znacznie gorzej. Żeby było zabawniej, innymi alfabetami pisze znacznie czytelniej niż łacińskim ;)

Odpowiedz
avatar Nietaka
0 0

@menevagoriel: A to ciekawe, myślałam, że to się nawet nie zalicza, ale ja też często zamieniam "a" na "e", "s" na "c" i tym podobne.

Odpowiedz
avatar NobbyNobbs
14 14

Autokorekta w przeglądarce... To jest genialna sprawa. Robiłem błędów znacznie więcej niż wąska grupa. Czytałem masę książek, przepisywałem całą masę tekstów - jakieś kilkadziesiąt zeszytów i nic nie pomagało. Oczywiście zasady pisowni znałem i rozumiałem. Co mnie wyleczyło? Autokorekta. Poza dysortografią mam jeszcze dysgrafię, często mam problem żeby siebie rozczytać. Akurat kilka lat temu był bum na netbooki - tanie i bardzo małe laptopy, więc takiego sprzętu używałem do robienia notatek. Dzięki temu potrafię pisać jak człowiek.

Odpowiedz
avatar Szpadelek
10 10

Witam Będąc w szkole podstawowej kolega z klasy miał właśnie dysortografię. Dzięki temu,że się leczył (nie za bardzo mu to pomogło) z każdego dyktanda czy pracy domowej miał 3- lub 3= (wtedy obowiązywała skala 2-5). To była taryfa ulgowa To, co się teraz dzieje,pozostawię bez komentarza....

Odpowiedz
avatar Eander
0 0

@Szpadelek: Moja nauczycielka Polskiego, jeszcze z podstawówki, po pierwszym dyktandzie wezwała moich rodziców i zapytała czy byłem badany na dysleksje. Później zaś stawiała mi z wszelkich prac (oprócz dyktand oczywiście) dwie oceny jedną za styl drugą za ortografie średnia wypadała pomiędzy 2-3 (skala ocen 1-6) co było wystarczające bym nie zawalił klasy przez ortografie, ale nie zwalniało mnie to z pracy nad moimi brakami.

Odpowiedz
avatar MilaWatson
10 10

Popieram autorkę historii. Sama mam problem z zapisem kilku wyrazów ale przez myśl by mi nie przeszło żeby się o jakiś papier starać, z matematyką też miałam problemy ale wystarczyło się nauczyć (dobry korepetytor) i teraz pozostało mi tylko czasem bezwiedne przestawianie cyfr. Wracając do "dysortografii", "coś" mnie trafia jak muszę czytać teksty z błędami bo takiemu leniowi nie chce się sprawdzić jak coś się pisze. Tych kretynów co to piszą "tfuj" bo to teraz takie modne, też bym chętnie zdzieliła w puste łby.

Odpowiedz
avatar bloodcarver
20 20

W mojej podstawówce osoby z dys* były przez nauczycielkę Polaka traktowane ulgowo tylko, jeśli pokazywały zeszyty z poradni, że robią ćwiczenia. Inaczej dalej mogły dostać pałę z klasówki. I to było uczciwe: musisz się uczyć inaczej, to OK, ucz się inaczej, ale nie że wcale. Ciekawe czy dziś jej podejście byłoby legalne...

Odpowiedz

Zmodyfikowano 2 razy. Ostatnia modyfikacja: 4 marca 2015 o 8:15

avatar Agness92
6 10

W podstawówce miałam problemy z orto, ale moi rodzice nawet nie pomyśleli o wysłaniu mnie do poradni, tylko Tata robił mi dyktanda i kazał przepisywac słowa, które miałam błędnie

Odpowiedz
avatar chiacchierona
7 9

@Agness92: U mnie było to samo, rodzice męczyli mnie dyktandami w domu nawet w gimnazjum bo byki strzelałam straszne ("Chiac! Bój się Boga! Życzyć przez rz?!" - polonistka w gimnazjum oddając dyktando). W podstawówce nawet chcieli mnie wysłać do poradni ale dla mnie, wtedy piątkowej uczennicy, to był straszny wstyd i jakoś ubłagałam nauczycielkę żeby to nawet do rodziców nie dotarło. Mimo połykania książek, błędy robię nadal ale od czego jest autokorekta? W dzisiejszych czasach i tak mamy ułatwioną sprawę i nie widzę usprawiedliwienia dla robienia błędów niezależnie od tego czy wynikają z dys czy z nieznajomości zasad.

Odpowiedz
avatar RudaMaupa
10 12

Nie byłam nigdy w poradni. Bazgrałam jak kura pazurem, gorzej od większości chłopców w klasie, co było okropnym upokorzeniem. Przepisywałam dziesiątki książek, zeszytów. Do tej pory jeśli się nie skupię piszę potwornie. Mam problem z parami żaden-rzadko, hydra-chimera; do końca gimnazjum sądziłam, że pisze się "chańba" i parę innych kwiatków, choć książek czytałam na tony - po prostu nie mogłam zapamiętać. Miałam w klasie kolegę, który jako jeden z pierwszych w klasie miał dokument o dysleksji. Ćwiczył twardo i się nie poddawał. Na egzaminie gimnazjalnym gdy inni załatwiali sobie karteczki o powyższym, żeby mieć dłuższy egzamin, on się zaparł i pisał w "normalnym" czasie, dla siebie. Mam dokładnie to samo zdanie, co autorka - diagnoza takich problemów utrudnia zamiast pomagać, jest traktowana jak usprawiedliwienie. A to tylko oznacza, że trzeba starać się bardziej.

Odpowiedz
avatar nero_marquina
13 13

Moja córa ma właśnie taki papierek. Muszę się w pełni zgodzić z opinią o lenistwo.W szkole córki to głównie lenistwo rodziców. "Moje dziecko ma dys... wiec nie muszę z nim pracować". Pracy jest dużo bo wraz z córką każdego dnia ćwiczymy min godzinę i dużo czytamy. Młoda nie ma taryfy ulgowej w szkole, a pomimo problemów ma prawie same 5 z przedmiotów humanistycznych. Moje pretensje zawsze będę kierować do rodziców ponieważ widzę jak duże postępy dzięki ćwiczeniom robi moje dziecko. Mamy jeszcze wiele pracy przed sobą.Jestem z niej bardzo dumna!

Odpowiedz
avatar novacianka
3 3

Jako dziecko pisałam swoje imię z ortem (coś w stylu Jolia zamiast Julia), ze o innych wtopach nie wspomnę. Kiedy w 4 klasie przeniosłam sie do lepszej szkoły i dzieciaki z klasy zaczęły sie ze mnie naśmiewać, to wstyd pchnął mnie do tak intensywnej pracy, ze po roku zajęłam 4 miejsce w ogolnoszkolnym dyktandzie. Miałam stwierdzona dysortografie, dysgrafie, dyskalkulie i jeszcze jeden bajer, którego nikt nazwać nie umiał (przykładowo: patrzę na numer autobusu 24, ale będę przekonana, ze to 42). Z ortografia problemów nie mam (za brak polskich znaków w niektórych wyrazach z góry przepraszam, telefon mocno mi utrudnia te kwestie), nad charakterem pisma pracowałam długo i jest w miarę znośny. W liceum Posxlam do klasy o profilu ścisłym. Zdawałam rozszerzona maturę z j.polskiego, z całkiem sympatycznym wynikiem. Jak ktoś mi w mailu sadzi byki takie, ze mi wypalają oczy i usprawiedliwia sie jakimś dysem, to aż mnie świerzbi nazwanie tego dysmózgowiem...

Odpowiedz
avatar Mikkelson
2 4

@novacianka: Bo większość dyslekcji i tych innych to jest właśnie dysmózgowie :/

Odpowiedz
avatar dzien_dobry
4 4

Święta prawda. Moja mama od mojego wczesnego dzieciństwa męczyła mnie zeszytami ze słówkami i ortografią, bo miałam z tym duże problemy. Dzisiaj jakoś sobie radzę, a jeśli czegoś nie umiem napisać upewniam się dwa razy. To społeczeństwo ogłupia tą młodzież, chociaż trochę rygoru by im się przydało. Strach pomyśleć jaka era nas czeka.

Odpowiedz
avatar Mikkelson
3 3

U mnie tak samo, meh. 1 osoba w klasie ma orzeczoną dyslekcję, dysgrafię i co tam jeszcze może być. Ale żeby coś robił- to jeszcze. A nie robi nic, pff.

Odpowiedz
avatar Hidekino
5 5

Znam to wszystko z autopsji... Mam stwierdzoną dysortografię i dysgrafię ale wałkowałem zeszyciki chodziłem na spotkania i udało mi się tego pozbyć. Ok czasem mam problemy i muszę się dwa razy zastanowić czy przypadkiem znowu nie pochrzaniłem czegoś i w który nie wpisałem znowu "u" ale nigdy się tym nie tłumaczyłem ba nawet mimo dysgrafii dzięki ćwiczeniom potrafię nawet dobrze rysować. Pamiętam jeszcze taką sytuację że gdy w klasie okazało się że z powodu mojego "upośledzenia" mam dodatkowe minuty na kartkówkach i sprawdzianach nagle sporo osób w klasie równo stwierdziło że ma jakieś dysfunkcje i muszą iść do poradni po papierek.

Odpowiedz
avatar didja
9 9

Kiedyś, gdy jeszcze bawiłam się w belferkę, zobaczywszy w klasie 70% uczniów z różnymi dys-, westchnęłam do kolegi anglisty: "jakoś ci rzekomi dysortograficy nigdy nie mają problemów z poprawnym napisaniem słowa ku.wa". A co do żyć pisane przez rz - u "moich" dzieciaków problem rozwiązał się, gdy wyjaśniłam, co oznacza słowo rzyć :).

Odpowiedz
avatar apoptoza
3 3

O "dys"coś tam, można całą książkę napisać i dalej nie wyczerpiemy tematu. U mnie bardzo dawno temu stwierdzono dysortografię i dysgrafię. O ile z tego pierwszego wyleczyły mnie książki i obecnie powinnam mieć jakąś "dysinterpunkcję", bo stawiam zbyt dużo przecinków, o tyle z dysgrafii... No nie wyrosłam z tego i jak bazgrałam tak bazgrzę jak kura pazurem. Z moich notatek z wykładów umiem się doczytać tylko ja, ale za to załóżmy, że egzaminy mam względnie czytelne :D Chociaż nie mogę powiedzieć, żebym nie pamiętała tej zazdrości w podstawówce, że ja mam świstek, a większość nie. I nie nazywajmy ludzi z "dys" od razu dysmózgami. My po prostu zwracamy uwagę na inne kwestie naukowe ;) Ps. Jak się pisze słowo: "rzygać"? :P

Odpowiedz
avatar Shido
9 9

@apoptoza: pisze się puścić pawia/bełtać stary sposób jak nie wiem jak coś napisać, znajdź inne o podobnym znaczeniu które wiesz jak napisać :D

Odpowiedz
avatar nighty
0 0

@apoptoza: Też mam orzeczoną dysleksję - z tym że "na odwrót". Bez problemu zrobię każde zadanie wymagające znajomości zasad gramatycznych/zasad ortograficznych/zasad stylistycznych poprawnie ale jeśli spytasz się o uzasadnienie DLACZEGO je tak zrobiłam, to ci nie powiem bo nie wiem. Już kilku nauczycieli było zafascynowanych tym że potrafię zrobić zadanie bez jednego błędu ale nie potrafię określić na jakiej zasadzie je rozwiązałam. Wśród znajomych to ja jestem wręcz uznawana za grammar nazi :) Natomiast pisma mam "dwa" - na zajęciach piszę pismem technicznym żeby inni ludzie nie mieli problemów z odczytywaniem moich testów a tak na luzie to piszę swoim "normalnym" pismem które ja bez problemu odczytuję ale inni ludzie mieliby pewnie z tym problem. Chociaż moje i tak jest lepsze niż kolegi z liceum - ja chociaż robiłam odstępy między literami i wyrazami, kolega nie :D

Odpowiedz
avatar Qniczynka
2 2

W sumie w życiu spotkałam kilku ludzi, którzy naprawdę mają dysortografię i dysleksję (problemy z przeczytaniem na głos tekstu za pierwszym razem, zamienianie kolejności literek w słowach, czy opisany w historii problem z podobnymi słowami), w tym moją mamę, która nigdy diagnozowana nie była. Takie czasy, dostawała linijką po łapach za błędy w dyktandzie ;) Teraz sobie radzi, wyuczyła się, chociaż ważne teksty zawsze daje komuś do sprawdzenia. A z takich ortograficznych ciekawostek. Na dyktandzie w podstawówce, parę lat temu w klasie mojej siostry pojawił się twór: rzóraf Nikt nie wiedział z czym to się je.

Odpowiedz
avatar ZielonaSowa
3 3

Pamiętam, że od zerówki do czwartej klasy miałam okropny problem z dysortografią. Potrafiłam napisać słowo z 'rz', które było nieprawidłowe, a kilka linijek dalej to samo tylko z 'ż'. Oprócz tego mój styl pisania był i dalej jest koszmarem sennym mojej mamy ;) Teraz żeby nie 'stoczyć się' do poprzedniego poziomu dysleksji czytam co się pod rękę nawnie. A co się po poradniach na chodziłam to moje :D

Odpowiedz
avatar Shido
5 5

Lenistwo, sam jestem leniwy, ale proszę was, to co prezentują niektórzy to przesada, to już nie lenistwo tylko debilizm. Mam dysorto. dyskgraf. i pewnie i w tym tescie znajdą się jakieś błędy, bo teraz nie mam autokorekty, która jak już sotało wspomniane - pomaga, pomaga się nawet nauczyć co i jak pisać. Zasłanianie się dys przy tym jak ktoś zwraca uwage szarga opinie "prawdziwym dys", sam zawsze jestem wdzięczny gdy ktoś mnie poprawia - zwykle gdy mnie poprawią 20 razy za to samo słowo to z poczucia wstydu już się samemu nauczę jak dane słowo pisać. Nie powiem chociaż mam 24 lata to niestety nie miałem, lub po prostu nie pamiętam bym miał jakieś zajęcia w związku z dys, coś tam się w podstawówce się przewinęło, dodatkowe polskie czy coś, ale nie specjalnie na to chodziłem, mimo to teraz uczę się jak dobrze coś napisać dzieki autokorekcie czy też właśnie dzięki zwracaniu uwagi, na szczęście aktualnie jestem na etapie "piszę wolno = mam czas zastanowić się = brawie wcale błędów", niestety "szybkie pisanie = duże prawdopodobieństwo błędu co 2 słowo". Jest jeszcze jedna rzecz która rozróżnia prawdziwych dys od papierowych poza podejściem do zwracania uwagi. Prawdziwi dys mają to do siebie że w przypadku może to za duże słowo ale niech będzie "upośledzenia" którejś z umiejętności, inna umiejętność nadrabia braki. W przypadku dysorto - zazwyczaj są dobrzy z matematyki/logicznego myślenia, dyskalkul zwykle stają się humanistami itp. zazwyczaj gdy jedna rzecz nie idzie, to zupełnie przeciwna idzie bardzo dobrze.

Odpowiedz
avatar Yassamet
1 1

@Shido: Dopowiem do drugiego aspektu: znam osobę, która faktycznie ma dysortografię i dyskalkulię w jednym (wiem, bo sama jej udzielałam korepetycji przez pewien czas). Osoba ta tworzy z wikliny i szkicuje, naprawdę - mało co jak dla mnie może się równać z jej cudeńkami.

Odpowiedz
avatar NocnaMara
4 4

Mam dysgrafię. Z dzieciństwa pamiętam to, że musiałam dużo, dużo i jak najładniej pisać. Miałam oddzielne zeszyty w których ćwiczyłam. Gdy piszę wolno jest to ładne i czytelne, im szybciej piszę tym pismo jest gorsze. Obecnie przynajmniej jestem w stanie zawsze rozczytać swoje pismo, gdyż w podstawówce miałam z tym problemy. Bardzo denerwuje mnie zawsze gdy ktoś twierdzi, że ludzie z dysfunkcajimi mają łatwiej gdyż dla mnie wiązało się to z dużą ilością dodatkowej pracy. Częściowo jedna rozumiem ten sposób rozumowania, gdyż w bardzo wielu przypadkach w poradni daje się skierowanie i na tym się kończy, to tak jakby powiedzieć komuś "Ma Pan raka, proszę oto papierek to stwierdzający, do widzenia" (mam czasem wrażenie, że NFZ próbuje doprowadzić do takiej sytuacji). Jestem za tym by jakiekolwiek oświadczenia z poradni miały moc tylko i wyłącznie w przypadku gdy są podejmowane środki zaradcze np. dziecko chodzi na zajęcia dla osób z dysfunkcjami (jeśli są takie w szkole oczywiści) , uczeń przynosi zeszyty gdzie po x razy pisze słówka z którymi ma największy problem.

Odpowiedz
avatar ijabuba
2 2

Odkryłam , ze mam dys.. Zawsze mam problem z para wyrazów zaden-rzadko.. Nie mówiąc juz o kaligrafii..

Odpowiedz
avatar ejcia
3 3

Przez trzy lata siedziałam w jednej ławce z dziewczyną, piątkowa uczennica, dużo wysiłku wkładała w naukę, ale bazgrała jak kura pazurem i potrafiła w czteroliterowym wyrazie zrobić pięć błędów. O takiej chyba nikt nie powie, że jej się nie chce uczyć. Choć nie przeczę, że tak jak piszesz bywa częściej

Odpowiedz
avatar Vister
3 3

Od siebie mogę dodać, że ostatnio (wcześniej tego nie zauważyłem) jak piszę cokolwiek to popełniam różne podstawowe błędy - zamieniam litery, np. piszę "chlep" czy "jusz". Nie wiem dlaczego nagle zacząłem popełniać te błędy. Najczęściej mi się to zdarza gdy piszę coś na komputerze (piszę szybko) albo na jakiejś pracy klasowej z polskiego.

Odpowiedz
avatar Yassamet
0 0

@Vister: Też na to zaczynam cierpieć, chociaż u siebie zrzuciłam winę na to, że przestawiłam się na czytanie tekstów po angielsku, a nie po polsku. Co ciekawe, podczas pisania ręcznie to się mi nie zdarza, tylko przy pisaniu na klawiaturze. Komputery ogłupiają? :)

Odpowiedz
avatar Bialy_Lis
2 2

Sama mam dysleksję i jedyne, co z tego tytułu "zyskałam" w szkole, to łagodniejsze ocenianie na dyktandach - choć i tak zawsze łapałam z nich jedynki, bo takich byków, jak moje, to żadna ulga nie obejmie. Do dziś zresztą robię koszmarne błędy i potrafię długo ślęczeć nad jednym słowem, bo nie mogę ustalić, czy bardziej słyszę w nim "b" czy "p" lub "w" czy "f". Z tej samej "głuchoty" wynikają problemy w wymowie słów w innych językach, ale tu już nie ma bata i jak trzeba się nauczyć, to trzeba. Co jest natomiast najbardziej upierdliwe i złości mnie niemiłosiernie, to problemy z czytaniem. Uwielbiam książki i czytam dużo, ale za to koszmarnie wolno. Nie pomogły żadne "techniki szybkiego czytania", nic, zero. O czytaniu na głos nie wspomnę, bo na samą myśl, że kiedyś być może będę musiała czytać coś swoim dzieciom do snu, wstyd mnie bierze, jaki dam przykład swoim dukaniem. I co mnie wnerwia koszmarnie, to fala dzieciaków ze stwierdzoną "dys-coś". Bo człowiek się naprawdę użera z tym cholerstwem i jest to dla niego upierdliwość, a kto inny specjalnie robi z siebie chorego, co tak mu wygodniej. A ja bym bardzo chętnie oddała i niech biorą w cholerę te dwa błędy więcej, jakie mogłam zrobić na wypracowaniu bez obniżenia oceny.

Odpowiedz
avatar luna9119
3 3

Byłam żywym przykładem na to, że łatwiej jest załatwić dziecku papierek z orzeczeniem, niż siąść z nim i pomóc w nauce. Moi rodzice zawsze byli zbyt zajęci, żeby mi pomóc. W podstawówce robiłam koszmarne błędy. Dlatego wysłano mnie do poradni gdzie mądra pani stwierdziła, że mam dysleksje. I nagle moje dyktanda przestały być oceniane na 1, a zaczęły na 3. Bo przecież jestem "chora". W gimnazjum zaczęłam bardzo dużo czytać. Nagle oceny zaczęły być coraz wyższe. Mimo tej dysleksji miałam 4-5. Pamiętam jak w trzeciej klasie liceum polonistka spytała się nas na lekcji kto ma orzeczenie o dysleksji. Podniosłam rękę. Jej zaskoczonej miny i zdziwionego "TY masz dysleksje?!" nie zapomnę nigdy. Moje wypracowania zawsze podawała za wzór. Nigdy nie dostałam za nie mniej niż 4. Jeżeli zdarzył się w nich jakiś błąd to był to incydent. I wtedy stwierdziłam, że mam dość tych orzeczeń. Przed maturą stwierdziłam, że nie idę na łatwiznę. Osoby z orzeczeniami na maturze mają dodatkowy czas na pisane pracy- podajże godzinę. Zbuntowałam się. Przecież byłam już pełnoletnia. Mogłam sama o sobie decydować. Mimo namów rodziców nie odnowiłam orzeczenia. Pisałam maturę w normalnym czasie, na sali dla osób bez dysfunkcji. I napisałam ją ze wspaniałym wynikiem. Teraz z perspektywy czasu myślę, że takie orzeczenia to robienie krzywdy dzieciom. Ale jest to przecież łatwiejsze wyjście niż siąść z nimi i pomóc w nauce.

Odpowiedz
avatar konto usunięte
3 3

Moja nauczycielka(starej daty) powiedziała wprost, jak zobaczyła że z gimnazjum przeszła klasa leni patentowanych, którzy wszyscy zgodnie orzekli że mają "dysleksję" i popełniali serię błędów ortograficznych, w ogóle się nie przejmując pisownią, że mają "dysdupię".

Odpowiedz
avatar yannika
3 3

Znam te przypadki. Rok po otrzymaniu w podstawówce orzeczenia o dysleksji wygrałam konkurs ortograficzny na poziomie szkolnym, okręgowym i dopiero na wojewódzkim wyleciałam poza pierwszą trójkę. Za to zapamiętałam do końca życia jak się pisze "zadzierzgnięte powrósło utrzymywało snop pszenicy" :P

Odpowiedz
avatar Yumka
2 2

Byłam kiedyś przekonana, że nie potrafię już nauczyć się czytelnie pisać. Nie miałam papierka, ale to dys było w mojej głowie. Przeszło mi, jak zapragnęłam zostać mechanikiem i trafiłam na wyjątkowo podłego profesora, który jest swoistym guru na kierunku. Kilka zawalonych kół, czy wejściówek na laborkach, bo "nie będzie rozszyfrowywać tych bazgrołów" i teraz piszę już szybko pismem zbliżonym do technicznego i nikt się nie czepia. Własne notatki nadal robię po swojemu, ale to kwestia tego, że kilkakrotnie pożyczyłam i nie zwrócono mi. Jak wyjątkowo brzydko je napiszę to nikt ich nie chce, a ja nie mam problemu z odczytaniem.

Odpowiedz
avatar nighty
1 1

O, pamiętam te zeszyty. I całą serię badań i testów w kierunku co dokładnie spowodowało że piszę tak jak piszę. Badania trwały tak gdzieś od 2 podstawówki do 6. Ostatecznie nauczyłam się pisać pismem technicznym żeby nie zajmować ludziom czasu na odczytywanie moich bazgrołów. Chociaż w liceum miałam kolegę z jeszcze gorszym pismem niż moje - bo kolega pisał ściskając litery i słowa w jedną linię. Byłam jedyną osobą w klasie która bez problemu mogła go rozczytać :)

Odpowiedz
avatar matehezer
0 0

Mam 21 lat. W klasie podstawowej powiedziano mi ,ze mam dyslekcje. Dali jakis papier i kazali przychodzić co iles tam lat/miesiecy. Ale moja mila Pani wychowawczyni namowila rodziców by przyprowadzali mnie dwa razy w tygodniu o godzine szybciej na zajecia. I faktycznie. Miala ona do tego dar,bo przez wszystkie lata edukacji podstawowej i gimmazjalnej robilem naprawdę malutko bledow. Potem przyszly czasy technikum i milosc do literatury sprawily ze tych bledow nie robilem,ale niestety,teraz jak nie ma sie czasu na czytanie i posanie jakis "durnych" wypracowań tych bledow robi sie troszke więcej. Przez brak cwiczen. Wiec reasumując, masz dziecko z dyslekcja ? Niech dziennie przepisze jedno,krotkie dyktando. To pomaga. Koszt takiej ksiazki to max 10zl a starcza na dlugo :) (taki komentarz bez sensu ,ciezko go sie czyta,wiem :) )

Odpowiedz
avatar konto usunięte
0 0

Może i jestem podła i nieczuła, ale dla mnie wszelkiego rodzaju dysfunkcje, faktycznie posiada może 1% społeczeństwa jak nie mniej. W moim najbliższym otoczeniu mam dysortografa z ż i rz i dość często z ó i u. Pomimo, że bardzo dużo czyta i pisze taka jest "jej uroda". :) Wiem, że faktycznie taka dysfunkcja istnieje. Jednak jak widzę, że każdy szczeniak ma "dys..." to dla mnie nie jest to dysfunkcja tylko dysmózgie. Raz usłyszałam od gimnazjalistki, że poloniści powinni się "wzionć do roboty". Zapytałam, że chyba już się wzięli, ale czy nie uważa, że odrobina pracy także mogłaby pomóc? 100% uczniów z dysmózgiem, leczy się ze swojej dysgłupoty czytając książki. Napisałam jej o tym - "może zacznij czytać? Wyleczysz się z tej swojej dysortografii" co usłyszałam w zamian? "A może ktoś nie lubi czytać i pisać?". To podstawa. Też robiłam mnóstwo błędów. Zaczęłam czytać książki - błędy ortograficzne się nie pojawiają. Ja naprawdę nie rozumiem tego papierka; chodziłam do szkoły, chodziło moje rodzeństwo, moi rodzice w różnych dekadach XX/XXI wieku i każdy wtedy mógł się wyuczyć tej ortografii nagle nie można, bo jest internet i robi sieczkę z mózgu? Wystarczy porównać bogactwo słownictwa i zachowanie kogoś kto miał lat naście w latach '70, '80tych i sam początek '90tych ( o dziwo urodzeni na samym początku lat 90'tych też są jeszcze normalni) a wziąć smarkacza rocznik 1998 czy 2002. Przepaść nie do zasypania. Nie mówiąc o roszczeniowej postawie tych "dorosłych".

Odpowiedz

Zmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 12 marca 2015 o 6:08

avatar konto usunięte
0 0

Mam w klasie jednego dyslektyka. Prawdziwego. 5 osób ma papierek. On-uczy się jak może. Oni-nie zrobią kilku slajdów na prezentację z hiszpańskiego, no bo MAJOM PABJEREG. Oj, pardon. Plagiat. No bo muszem mić pintke!

Odpowiedz
avatar JezdzeUzywanymVolvo
-1 1

Jeszcze kilka lat i będziemy mieli pokolenie cierpiące na "dysmózgię"...

Odpowiedz
avatar konto usunięte
0 0

@JezdzeUzywanymVolvo: Jeszcze kilka lat? My już je mamy.

Odpowiedz
avatar Patapon
0 0

Ja też mam dysortografię i pisałam już w jednym z komentarzy to co teraz pojawiło się jako osobna historia. Mianowice, że te wszystkie dys- są traktowane jako wymówka do nie pracowania nad sobą i przyzwoleniu na robieniu błędów. A jest odwrotnie taka osoba jeszcze bardziej powinna się pilnować i pracować nad ortografią. Osobiście jak nie jestem pewna jak dane słowo się pisze to sprawdzam. Staram się też mówić poprawnie i jak ktoś wytknie mi błąd i mnie poprawi to fajnie, że mogę nauczyć się go wyeliminować. Sama też poprawiam bo drażni mnie "w każdym bądź razie", "włonczać", "wziąść" czy "tu pisze".

Odpowiedz
avatar Alschi
0 0

Odkąd zaczęłam pisać, moja ortografia spędzała sen z powiek wszystkim. Regułki wyryte do porzygu, pół lasu wycięte na papier, na którym zapisywałam wyrazy w słupkach i wymyślałam setki zdań z kłopotliwym wyrazem. Nic nie pomagało. Jak byłam w 5. czy 6. klasie podstawówki rodzice zabrali mnie na badania "o opinię". Pani badania przeprowadziła i powiedziała, że testy nic nie wykazują, ale jej się widzi, że ja jednak dysortografię mam.(Podobno tak bywa, jak dzieciak dużo czyta- ile w tym prawdy, nie wiem.) Czyli problem jest, ale opinii wydać nie ma jak. Co zrobili moi rodzice? Piekielną awanturę? Zapłacili pani ekstra kasę, za wydanie opinii, bo z D na sprawdzianie szóstoklasistów dostawało się dodatkowy czas? Nie. Wysłali mnie na zajęcia na których układałam zagadki logiczne, łączyłam ponumerowane kropeczki w obrazki (schodziło na to sporo czasu, bo kropeczek na takim obrazku było mnóstwo i jeszcze trochę) i jeszcze milion innych rzeczy, z których tylko niewielka część miała konkretny związek z ortografią. Pomogło. Nadal nie wygrałabym konkursu ortograficznego, nadal mam chwile zawahania jak się pisze jakiś wyraz, albo robię straszne babole, jak szybko notuję (dlatego wszystkie notatki z wykładów przepisuje w domu jeszcze raz) ale jest zdecydowanie lepiej. Tak więc są różne metody walki z takimi problemami, praktycznie zawsze da się chociaż trochę poprawić. Tylko trzeba chcieć, a nie głaskać dziecko po główce, bo ma dyscośtam i może mieć wyłożone na wszystko. PS: Jest jeszcze tylko jeden problem, jeszcze się taki nie narodził, co by mnie nauczył poprawnej interpunkcji :(

Odpowiedz
avatar GoscNiezgody
0 0

Fakt, że osoby z "dys" bywają krytykowane czy postrzegane inaczej zdarza się dość często. Faktem jest też, że często zdarza się, że ludzie potrafią to wykorzystywać. Sam kiedyś podchodziłem do tego sceptycznie. Mam też wrażenie, że kiedyś było inaczej, dziś wśród młodzieży, czy tzw. "gimbazy" jest to, w moim odczuciu, w jakiś sposób powodem do dumy, przechwałek i niezłą wymówką, coś w stylu: "Ja mam na to wyhebane, nic mi ta *** nie zrobi, mam papiery". ALE...oglądałem kiedyś dokument na temat dyskalkulii i nie jest to tylko "kłopotami ze zrozumieniem zasad matematycznych" tak ogólnie przyjętych. Jedna z bohaterek dokumentu miała problemy z "odczuwaniem" odległości, czy z poczuciem czasu. Jak ktoś jej powiedział np, że musi przejść 100 m i znajdzie np. pocztę, stanowiło to dla niej wielki problem, bo po prostu jej umysł działa nieco inaczej niż "normalny". Znam osoby z "dys" i wiele z nich jest osobami inteligentnymi, a na pewno nie leniwymi. Biorąc pod uwagę powyższe, tj. dokument i "znajomości" dochodzę do wniosku, że jednak jest to choroba i spora niedogodność, ale mimo wszystko stosunkowo łatwo, w dzisiejszych czasach, "żółte papiery" da się załatwić, co nie powinno mieć miejsca :).

Odpowiedz
Udostępnij