Czasy mojego liceum, rok 1999. Piątek rano. Poczułem jakiś ból w brzuchu, ale do szkoły iść trzeba. Ubrałem się i na zajęcia. Nie wysiedziałem długo, bo ból coraz większy i większy. Akurat miałem zajęcia z nauczycielką od biologii, podszedłem i się zwolniłem z lekcji, mówiąc że mnie boli, że tak myślę, że to wyrostek, i idę do lekarza.
Lekarz w przychodni zbadał, stwierdził, że faktycznie to może być wyrostek, więc wystawił skierowanie do szpitala i kazał się pośpieszyć. Zatem do domu, zawiadomić rodzicielkę, spakować się, rodzicielkę pod łokieć i do szpitala (nie byłem jeszcze wtedy pełnoletni). W szpitalu standardowo trzeba swoje było odczekać, chirurg zlecił badanie: krew, mocz, usg. Na wynikach czysto, a mnie boli. No nie wiadomo, więc co? Do domu. Jak się pogorszy to wrócić.
W nocy z piątku na sobotę doszły wymioty. Bez możliwości zastopowania, nic nie pomagało. W sobotni poranek obolały i wymęczony (wymioty nie pozwalały zasnąć, a też nie bardzo już było czym, wymiotowałem już żółcią) stawiam rodzicielkę przed decyzją - jedziemy do szpitala.
W szpitalu istna powtórka, ten sam lekarz (miał dobowy dyżur), te same badania, znów nic niby w wynikach nie ma. Diagnoza przekazana mojej mamie? (ja zwijałem się z bólu na korytarzu): syn symuluje, do szkoły mu się pewnie chodzić nie chce. Znów odsyłają do domu.
Przez całą dobę nic się nie poprawiło, a było tylko gorzej. O piątej rano obudziłem wszystkich w domu, ledwo się ubierając, bo ból był już nie do wytrzymania. Jedziemy do szpitala, bo jest źle.
W szpitalu podobnie, badania itd. - ale tym razem coś jest. Diagnoza: wyrostek i do zabiegu. Szybko przyjęty na oddział, tam godzinę zabiegu wyznaczono na 10. Około godziny 8 już krzyczałem, że chcę na stół operacyjny ;)
Po zabiegu, kiedy spałem, lekarz operujący wziął moją mamę do siebie i informuje: "Dobrze że pani syna przywiozła, bo wyrostek całkiem sperforowany, nie mieliśmy co wycinać, zapalenie otrzewnej, szczęście że go pani dziś przywiozła, bo jeszcze z pięć godzin i by było po nim. Czemu tak długo zwlekaliście?" Kiedy mamę odetkało, to ze zdenerwowania trochę pokrzyczała podając wszystkie fakty (badania i odsyłanie do domu oraz diagnoza że symuluję).
Dzięki temu odsyłaniu posiedziałem nieco w szpitalu, z niezszytym do końca brzuchem (jak mi wytłumaczono - taka technika przy zapaleniu otrzewnej, że zszywa się to co w środku, ale nie skóry na wierzchu, żeby "gazy" mogły spokojnie uciekać i się lepiej wszystko w środku leczyło). Do teraz mam piękną i ogromną bliznę, gdyż na wyjściu ze szpitala jedynie mi związano przygotowane podczas zabiegu szwy.
Takie moje szczęście. Kilka lat później moja mama, również z wyrostkiem, również kilka dni była odsyłana... Widać szczęście jest rodzinne...
szpitalne
Mnie też odsyłali, bo taka natura dziecka, że płacze. Miałam zaledwie kilka miesięcy i tylko płakać potrafiłam. W ostatnim momencie trafiłam na stół. Za to całe życie mam spokój, bo nie muszę się zbytnio martwić bólem brzucha z prawej strony ;)
OdpowiedzZmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 24 stycznia 2015 o 21:24
A jakieś konsekwencje lekarz poniósł? Nie? Aha, po przecież przeciętny człowiek ma 9 żyć. Lekarze mimo, że mają w swoich rękach najcenniejszą rzecz na świecie zdrowie/życie - dalej są bezkarni.
Odpowiedz@Zeus_Gromowladny: Konsekwencji nie. Teraz po kilku latach studiów i z większym doświadczeniem życiowym już bym tak tego nie zostawił. Dodatkową anegdotką już jest fakt, że lekarz odsyłający (co się okazało po tym jak wróciłem do szkoły) był wujkiem mojego kolegi z klasy.
Odpowiedz@Zeus_Gromowladny: "po" przeciętny człowiek? :) Tak się innych czepiasz w historiach, że literówki robią, a sam to co?
OdpowiedzJa bym tak sprawy nie zostawił. Należało napisać skargę na tego bufona. Sam miałem wiele lat temu wielkie komplikacje po takiej operacji i opisałem je na: http://piekielni.pl/30417
Odpowiedz"Na wynikach czysto, a mnie boli" - tak to czasem (nie czesto!) przy appendicitis bywa, ale w sobote rano byly juz (niektore) klasyczne objawy, wiec lekarz MUSIAL pomyslec o diagnozie wyrostka. A jak chirurg mysli, ze to moze byc wyrostek, to juz najwyzszy czas otwierac brzuch, bo jak sie nic nie znajdzie, to tylko maly problem, ale przynajmniej wykluczy sie perforacje i w konsekwencji - peritonitis i exitus. Na wyrostek NIE TRZEBA UMIERAC! Ale trzeba o nim ZAWSZE myslec, gdy brzuch boli!
OdpowiedzJa chyba jakas dziwna jestem, bo nie wyobrażam sobie iść grzecznie do domu (gdy mnie z bólu zgina), tylko dlatego, że lekarz uprzejmie sugeruje symulację...
Odpowiedz@Mirame: Kwestia raczej tego zaufania do lekarzy, że wiedzą co robią a skoro odsyłają do domu to może naprawdę nic nie jest. Jako dziecko sporo chorowałem, a nawet w tym szpitalu przebywałem, co jakiegoś zaufania do lekarzy i ich wiedzy nauczyło.
Odpowiedz@Mirame: mi zdiagnozował kolkę nerkową i też odesłał do domu. Skarga potem poszła, ale chyba nic nie dała.
Odpowiedz@niedzwiadek: A widzisz ja też dużo bywałam w szpitalach i bywam u lekarzy i wiem że najlepiej ich dwa razy sprawdzić i nie zawierzać we wszystko co mówią. Nie rozumiem jak mogłeś się zgodzić na powrót skoro Cię tak bardzo bolało i jak mogła na to Twoja matka pozwolić. Co do samego wyrostka, ostatnio moja kuzynka miała z nim problem też było ciężko zdiagnozować, jak się okazuje są trzy typy umiejscowienia tego wyrostka i jeden jest taki, że skurczybyka nijak nie widać na usg więc ciężko wówczas stwierdzić czy ból brzucha to od niego czy też nie.
Odpowiedz@niedzwiadek: Bardzo mi się podobają medyczne historie. Wszyscy są mili, sympatyczni, grzecznie idą do domu, jak lekarz każe. Serio jesteście tacy bierni, że jak boli tak, że nie jesteście w stanie chodzić, to zrobicie nic?
OdpowiedzTwoja mam "nauczona" na Twoim przypadku dała się mimo wszystko odsyłać? Dziwne...
Odpowiedz@Toki221: Moja mama jest bardzo ugodową i grzeczną osobą. Najzwyczajniej.
Odpowiedz@niedzwiadek: no to miala szanse byc nie dosc ze grzeczna to jeszcze i martwa :/
OdpowiedzMi też nigdy nic nie wychodzi na badaniach. Kiedyś jak się uderzyłam na zajęciach w potylicę o beton to po tomografii też mnie odesłali do dom twierdząc, że symuluje. Normalnie zgodziłabym się z tym, że mi nic nie jest, ale miałam wrażenie, że lewituje (nie wiem jak to opisać) i nie mogłam ruszyć głową. Trzy miesiące później okazało się, że nabawiłam się mocnego nerwiaka, ale nie było już sensu usuwać, bo się wchłonie. Do tej pory mam guza, ale już ruszam głową i prawie nie boli.
OdpowiedzPrzyjaciółkę tak całkiem niedawno odsyłali z atakiem woreczka żółciowego. Bo pewnie przez Święta się nażarła i teraz ją wątroba boli. Gdyby nie to, że jej mama po znajomości załatwiła wizytę to jeszcze trochę i dziewczyna by się przekręciła.
Odpowiedz