Kurs na prawko - opowieści część druga.
W mojej piekielnej szkole jazdy był jeden charakterystyczny instruktor - nazwijmy go Panem Jędrzejem (PJ). PJ miał koło czterdziestu lat, okulary wielkie i grube jak denka od słoika i dziwny układ włosów - na środku wyłysiały, dookoła głowy długie koloru zielono-blond (nie wiedziałam, że można sobie zrobić taki kolor - ponoć jak nie wyjdzie farba ziołowa to może zostawiać zielony odblask). PJ był spokojny, starał się żartować i nie mam zielonego (hehe) pojęcia jakim cudem zdobył uprawnienia instruktorskie.
Pewnego dnia trafiłam na niego na jazdach - wsiedliśmy do opla, toczymy się przez miasto, a on opowiada o swojej miłości:
[PJ]: Wiesz, bo ja wyrwałem sobie laskę właśnie tu na kursie. Młodziutka, w twoim wieku jest. Po prostu jechaliśmy, a w końcu kazałem jej zjechać na pobocze i zaczęliśmy wiesz, no, całować się, a potem...
W tym momencie mocno przycisnęłam dłonie do kierownicy i przestałam słuchać. Po jazdach zadzwoniłam do szkoły, że bardzo proszę żeby mnie z PJ więcej nie umawiać na lekcje.
Wracam za dwa tygodnie. Kto? PJ ze swoim rozlatującym się oplem. Wzdycham. Wsiadam. Mamy jechać na plac manewrowy żeby poćwiczyć robienie łuku. Okej.
Środek ostrej zimy, jezdnie oblodzone, auto ledwo zipie. Tuż przed wjazdem na plac nagle wielkie BUM. Samochód staje i gaśnie. Spanikowana odpalam. Raz - bez skutku. Drugi raz. Trzeci. Dziesiąty. Nic. Panika w oczach - auto umarło. Pytam instruktora co robić.
[PJ]: Pani spróbuje jeszcze raz odpalić.
[J]: Przecież cały czas próbuję i nic.
[PJ]: A bo to auto tak ma, za setnym razem odpali, mówię pani.
Nie odpaliło. Za nami L-ki, blokujemy wjazd, nie wiem co robić. W końcu delikatnie sugeruję, że może by auto popchać, choćby trochę żeby nie stało w bramie.
[PJ]: Świetny pomysł, to pani popcha, a ja posiedzę w aucie, bo zimno.
Patrzę na niego jak na wariata. Ja, metr sześćdziesiąt w kapeluszu, w trampeczkach (przebierałam obuwie na jazdy), w środku zimy mam pchać sama auto z moim instruktorem na siedzeniu pasażera, bo zimno?
[J]: Pan chyba żartuje.
[PJ]: Nie, ja mam bardzo wrażliwe dłonie, naprawdę nie mogę.
[J]: To może pobiegnę po pomoc?
[PJ]: Pani sobie poradzi.
Po 10 minutach ślizgania się na lodzie w trampkach poszłam na pobliską stację benzynową, krótko kreśląc kierownikowi sytuację. Przyszło dwóch facetów i razem z nimi (instruktor dalej w aucie) pchaliśmy auto. Wyjazd był z górki, więc w pewnym momencie wsiadłam na miejsce kierowcy, a mili panowie ze stacji zepchnęli nasz średniowieczny wehikuł, który w końcu odpalił.
[PJ]: Uf, już się bałem. To teraz pani na ulicę Piekielną pojedzie, będziemy parkować równolegle.
[J, zdenerwowana do granic możliwości]: Nie umiem parkować równolegle, poza tym jestem przekonana, że jak ten samochód zgaśnie to już nie odpali.
[PJ]: Co pani mówi, oczywiście, że odpali.
[J]: To Pan mi pokaże jak parkować i jak nic nie zgaśnie to ja to powtórzę.
[PJ]: No dobrze.
Cóż się stało? Dojechaliśmy na Piekielną, zamieniliśmy się miejscami, a PJ w samym środku manewru zgasło auto. Tak. Rozkraczyło się skosem do ulicy. I nie zapaliło. Trzasnęłam drzwiami i wyszłam, serdecznie dziękując za twórcze 95 minut jazd, rezygnując z reszty zajęć.
Za takich instruktorów to ja dziękuję.
prawo_jazdy kurs_jazdy
@limes: Samochody przeznaczone do nauki jazdy podlegają corocznym przeglądom technicznym, oraz kontroli pracowników urzędu miasta. Więc, albo właściciel ośrodka miał wysoko postawionych przyjaciół, albo Twoja historia jest mocno podkolorowana.
Odpowiedznie wiedziałam, że L mógł być opel, to chyba strasznie dawno było ;) Swoją drogą faktycznie strasznie mało asertywna jesteś, było trzeba wysiąść i zostawić go w tym aucie a nie jeszcze go pchać. A oddał Ci ośrodek godzinę jazdy? Bo chyba za pełną lekcję tego uznać nie można.
Odpowiedz@Hobgobllin: Corsa była przed Yariską, która była przed Skodą w Mazowieckim. Raczej standardowo zdarzają się samochody z "poprzedniej epoki", więc jeżeli zdawała na Yarisce, to trafić na Opla wcale nie było trudno. Ja w sumie też pierwsze kilka jazd miałem na Corsie, lat temu 7, więc pewnie jakoś w tym okresie to się wydarzyło.
OdpowiedzU mnie wszyscy jeżdżą Corsami, bo zdaje się egzamin Corsą (Siedlce), także historia może być nawet aktualna.
OdpowiedzU mnie wszyscy jeżdżą Corsami, bo zdaje się egzamin Corsą (Siedlce), także historia może być nawet aktualna.
Odpowiedz"Za nami L-ki, blokujemy wjazd" - i nikt z tych elek nie był w stanie wyjść i Ci pomóc. Żaden instruktor? Serio? Nie wierzę.
Odpowiedz@Shandy: "Przyszło dwóch facetów i razem z nimi (instruktor dalej w aucie) pchaliśmy auto. Wyjazd był z górki, więc w pewnym momencie wsiadłam na miejsce kierowcy, a mili panowie ze stacji zepchnęli nasz średniowieczny wehikuł, który w końcu odpalił." Jak już się doczekali pomocy to pchali auto bez osoby za kierownicą. Historia mocna naciągana.
Odpowiedz@aika: opis, który przytoczyłaś, odnosi się do wcześniejszej sytuacji, nie do tej, o którą pyta Shandy
Odpowiedznaciągane. od kiedy to instruktora wybiera szkoła a nie kursant? wtf?
Odpowiedz@tollat: Przeważnie szkoła przydziela instruktora, ale kursant w każdej chwili może poprosić o zmianę :)Co nie zmienia faktu, że historia mocno podkoloryzowana.
Odpowiedz@aika: Poprosić może. Po czym szkoła prośbę może "przeoczyć" prośbę, czy odmówić z uwagi na braki w "zasobach ludzkich" w tych godzinach, itd itp. Nie zmienimy pani instruktora i co nam pani zrobi?
Odpowiedz@sharpy: przeważnie groźba zmiany ośrodka i utrata zysku działa cuda i miejsce magicznie się znajduje ;)
Odpowiedz@mesiash: niestety ale kazde OSK ma w dupie kursantow. Potem taki debil: blokuje skret autobusowi/ciezarowce, wpierdzieli sie przed ciezarowke, itp. Natomiast kursantki tez nie znaja podstaw i nie potrafia: zatankowac, uzupelnic/sprawdzic plynow, zmienic kol
Odpowiedz@pawel78: tu niestety muszę się zgodzić. Sama po kursie nie umiałam zrobić żadnej z czynności wymienionych w ostatnim zdaniu ;) no może oprócz sprawdzenia płynów, bo to było akurat częścią egzaminu praktycznego i zostało "odbębnione".
Odpowiedz@pandora: Gorzej, że połowa potem umie sprawdzić płyny tylko w samochodzie kursowym, w innym już niekoniecznie :) Bo a to zbiornik z płynem do spryskiwaczy się z hamulcowym pomyli, a to coś innego, a nie wszędzie uczą szukać po przewodach ciśnieniowych :)
Odpowiedz@Grav: ano dokładnie. Ja też byłam uczona na zasadzie "tu masz to, a tu tamto, zapamiętaj".
Odpowiedz@Grav: Od kilku lat zmieniam samochody średnio raz na trzy-pięć miesięcy; przez dwa lata nawet zawodowo je rozbierałem, mój rekord wynosi 17 aut na raz, w sumie miałem ponad 60 aut - nigdy nie zdarzyło mi się sprawdzać który wlew jest od czego po przewodach, ba! nie znam nikogo kto ma pojęcie o mechanice kto by to robił. Trzeba by chyba być kompletnym debilem żeby olać napisy/rysunki na korkach (a są ZAWSZE) i szukać po wężach.
OdpowiedzAutorko - mitomanie się leczy.
Odpowiedz@Jingle_Bells: naprawdę doceniam Twój trud włożony w napisanie takiego błyskotliwego komentarza. Osobiście kiedy nie podoba mi się jakaś historia to po prostu scrolluję dalej. Informuję też, że z moim zdrowiem jak najbardziej w porządku, a wszelkie niedociągnięcia w historii, które mogą być przez innych postrzegane jako koloryzowanie, są jedynie skutkiem tego, że opisane wydarzenie miało miejsce kilka lat temu ;) Pozdrawiam :)
Odpowiedz@limes: Coś co miało miejsce kilka lat temu faktycznie wpływa na jasność wspomnień. Tej historii nie miałabym nic do zarzucenia (no...może trochę) gdyby nie to, że nie potrafisz powiedzieć "nie" pobiegłaś na stacje benzynową po pomoc, podczas gdy za tobą stały Lki. Mam nadzieję, że w efekcie końcowym nie zdobyłaś ciągle prawa jazdy, bo ktoś kto kiedykolwiek pozwolił sobie na takie dyktowanie co ma robić, to będziesz jeszcze gorsza na drodze. A to już żałosne.
Odpowiedz@Jingle_Bells: czy na miejscu kursantów, którzy stali za mną, wolałabyś zawrócić i potrenować gdzie indziej czy tracić godziny praktyki na pchanie czyjegoś samochodu (raczej bez szans na odzyskanie pieniędzy za stracony czas)? Wydaje mi się, że odpowiedź nasuwa się sama i wcale nie mam żalu o to, że ktoś odpuścił sobie przygodę reanimowania mojej L-ki. A co do dyktowania - wydaje mi się, że po to człowiek się zapisuje na kurs prawa jazdy żeby się czegoś nauczyć, a w sytuacjach awaryjnych jednak najpierw kieruje się opinią swojego instruktora - choćby był nie wiadomo jak beznadziejny. Prawo jazdy zdałam, wydaje mi się, że zła na drodze nie jestem i naprawdę nie rozumiem Twojego strzelania jadem. Wyluzuj, to tylko piekielni ;)
Odpowiedznie zapomnij zażadać odszkodowania od szkoły jazdy i dodsatkowo złożyc zawiadomienie w najblizszym oddziale WORD o używaniu aut niezdatnych do jazdy
Odpowiedz@voytek: wydaje mi się, że ktoś się już tym zajął. Szkołę zamknięto dosłownie kilka miesięcy po opisanym wydarzeniu :)
OdpowiedzDlatego szkoły jazdy nie wybiera się tej "gdzie taniej" tylko tę "gdzie lepiej" :P
Odpowiedznormalnie kultury zero u tego instruktora
Odpowiedz