Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

piekielni.pl

Pokaż menu
Szukaj

Jestem nauczycielką angielskiego w szkole podstawowej. Miałam problem z jedną uczennicą, nazwijmy…

Jestem nauczycielką angielskiego w szkole podstawowej. Miałam problem z jedną uczennicą, nazwijmy ją Paulina.
Paulina uczęszcza do klasy II, praca na tym poziomie nie jest szczególnie intensywna, jest to w większości rozbudowanie i utrwalenie informacji poznanych w klasie I.

Paulina miała jednak trudności w nauce, wynikające w dużej mierze z braku umiejętności koncentracji na jednym zadaniu, częstym braku podręczników czy zeszytu na lekcji, ogólnym gadulstwie i niechęci do wykonywania zadanych prac.

Poprzez dzienniczek ucznia wielokrotnie próbowałam skontaktować się z mamą Pauliny (MP), by omówić problem i wypracować sposoby poprawienia sytuacji(przy każdej okazji dajemy rodzicom do zrozumienia, iż my, nauczyciele, jesteśmy otwarci na propozycje spotkań, często czekamy po lekcjach, lub przychodzimy grubo przed pracą, by można było się spotkać w terminie dogodnym dla rodziców często gęsto pracujących całe dnie).
Przez dwa miesiące mama dziewczynki ignorowała moje wpisy, następny miesiąc konsekwentnie przychodziła w trakcie lekcji. Wiadomo, że nauczyciel klasy nie zostawi i nie pójdzie sobie rozmawiać, prosiłam więc ją o wyznaczenie terminu w dzienniczku.
Spotkałam się z tą panią (W KOŃCU) na początku grudnia.

Na wstępie wypaliła: - Ja się nie będę uczyła języków obcych, nie mam takiego obowiązku!
Ja: - Oczywiście, że nie. Ma jednak pani obowiązek zapewnić swojemu dziecku pomoc w nauce z swojej strony.
MP: - Ale ja nie znam i nie muszę znać innego języka!
Ja (jeszcze cierpliwie): - Ma pani rację. Ale na poziomie klasy drugiej wiele tematów skupia się jedynie na słowach, co miesiąc poznajemy nie więcej, niż pięć do dziesięciu nowych słów, jestem pewna, że nie sprawiłyby one pani problemu, zwłaszcza, że w podręcznikach wszystko jest bardzo klarowne.
MP: - Ale moje dziecko ma awers do nauczyciela i ona nie chce się uczyć, wcale jej się nie dziwię! Poza tym, czemu pani mówi, że tylko moje dziecko ma problemy!

Wkurzył mnie agresywny ton tej pani, ale z doświadczenia wiem, że nauczyciel powinien trzy razy pomyśleć przed wypowiedzią.

Ja: - Droga pani, nie mogę i nie chce rozmawiać z panią o ewentualnych problemach innych uczniów z tej klasy, gdyż nie jest to pani sprawa, a sprawa ich rodziców. Nie jest pani odpowiednią osobą do rozwiązania problemów Jasia czy Kasi, a własnego dziecka.
MP: - Ja tego tak nie zostawię!

Na następnej lekcji Paulina odmówiła wykonywania zadania i wyjęła sobie lalkę, która bawiła się, mimo moich próśb i poleceń. Wpisałam więc uwagę do dzienniczka. Tydzień później owa pani wparowała do szkoły, krzykiem zarzuciła mi, iż szkaluję i gnębię jej córkę, przy czym ona nie wierzy w żadne moje słowo. Wrzeszczała, iż na moim przykładzie można reportaż o wrednych nauczycielach zrobić, ona mnie sprawdza w internecie, co mogę, a czego nie, i będzie mnie miała na oku. Nie dała sobie nic powiedzieć, odwróciła się na pięcie i wyszła ze szkoły.
Dziewczynka dalej nie uważa na lekcjach, często bawiąc się pod ławką.
Z niektórymi ludźmi nie da się dogadać.

EDIT: w odpowiedzi na powtarzające się komentarze: z wychowawcą dziewczynki jestem w kontakcie cały czas, na bieżąco omawiamy sytuację. Na innych lekcjach również pracuje dosyć niechętnie. Dziewczynka została skierowana na badania psychologiczne, lecz MP powiedziała mi wprost, że najprawdopodobniej nie pójdą do psychologa, bo nie ma czasu.

szkoła

by konto usunięte
Zobacz następny
Dodaj nowy komentarz
avatar PooH77
22 40

@cichosza: Tu jest ewidentny brak JAKIEGOKOLWIEK wychowania, nie wycieraj sobie gęby (bez urazy, takie wyrażenie :)) bezstresowym, skoro nie wiesz, na czym to polega...

Odpowiedz
avatar fak_dak
20 24

@PooH77: Akurat w Polsce w latach '90 bezstresowe wychowanie było propagowane w modelu wychowania permisywnego. Rodzic miał niczego dziecku nie zabraniać, nie karać, nie ograniczać, tylko pozwalać na "swobodny rozwój osobowości". Takie bezstresowe wychowanie spokojnie można to podciągnąć pod brak wychowania. Oczywiście były też inne, bardziej sensowne modele bezstresowego wychowania, ale one były u nas mniej modne wśród "postępowych pedagogów". Ciekawe czy ta mamusia pozwala dziewczynce olewać również inne przedmioty? Tak czy inaczej, problem zacznie się w 4 klasie, kiedy pojawi się ocenianie inne niż opisowe. Dziecko przyzwyczajone do nicnierobienia nie zda do następnej klasy.

Odpowiedz
avatar PooH77
4 8

@fak_dak: Ależ ja właśnie dokładnie ten "typ" bezstresowego mam na myśli ). Tylko nijak mi to nie pasuje to tego drugiego słowa - wychowanie...

Odpowiedz
avatar Eloe
9 11

@fak_dak: Zda. Nauczyciele ją przepychać z klasy do klasy byle się problemu(czytaj małej i jej mamusi) pozbyć.

Odpowiedz
avatar inmymind
7 9

@Eloe: nie, nie , nie... będą ją przepychać, bo zostawienie dziecka na drugi rok to jest tona papieru, mnóstwo czasu i tłumaczenia się dyrektorce i kuratorium...

Odpowiedz
avatar konto usunięte
6 6

@inmymind: macie rację, jest to tona papierzysk, kiedy nauczyciel decyduje się zostawić ucznia na drugi rok. Ale zanim taka decyzja zapadnie odbywa się kilka, nawet kilkanaście rad pedagogicznych, skupionych na jak najlepszym rozwiązaniu problemu z korzyścią dla ucznia (organizacja zajęć wyrównawczych, indywidualnych, tworzenie materiałów uzupełniających, spisywanie "kontraktów" z uczniem i rodzicami lub opiekunami, i wiele, wiele innych metod i pomysłów). Często jest tak, że rady trwają po kilka godzin, kilka dni pod rząd, więc nie mówcie tu o pozbywających się problemu nauczycielach...

Odpowiedz
avatar inmymind
1 1

@Irene_Adler_90: to już pominęłam, mam nauczyciela w rodzinie to coś tam słyszałam na ten temat...

Odpowiedz
avatar Dragonow
20 24

Zawsze można uwalić jedynką w drugiej klasie szkoły podstawowej, czy wysłać na badania psychiatryczne .. matka będzie dumna ! :D

Odpowiedz

Zmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 11 stycznia 2015 o 18:24

avatar luska
4 10

@Dragonow: W klasach 1-3 szkoły podstawowej nie ma czegoś takiego jak jedynka czy szóstka. Jest ocena opisowa, czyli na świadectwie nauczyciel wypisuje wiadomości i umiejętności opanowane przez dziecko i te, które sprawiły mu trudności. Toteż nie da się "uwalić" uczennicy jedynką i pozostawić na następny rok w tej samej klasie. Wysłać na badania też nie może, bo na to wyrazić zgodę musi opiekun prawny dziecka (np. rodzic). Jeszcze jakieś pomysły? Sorry za sarkazm, ale jak czytam takie historie o potyczkach z "olewającymi ciepłym moczem" swoje obowiązki rodzicielskie, to mi ciśnienie wzrasta.

Odpowiedz

Zmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 11 stycznia 2015 o 19:59

avatar Agness92
4 6

@luska: nie do końca masz rację. Mój młodszy brat jest teraz w 3 klasie i od początku miał normalnie oceny na lekcjach (wiadomo, że same uśmiechnięte 5 i 6 za szlaczek itd.). Na koniec roku owszem, ocena opisowa.

Odpowiedz
avatar luska
1 7

@Agness92: widocznie szkoła twojego brata przyjęła od początku taki system, bo generalnie zdecydowana większość podstawówek przeszła na słynne "słoneczka, chmurki, buźki, kolorowe kropki, serduszka i innej maści znaki graficzne". Taki był praktycznie nacisk KEN (może bardziej kuratoriów oświaty) przy którejś tam kolejnej zmianie podstawy programowej. Chodziło o stwarzanie w szkole pozytywnego klimatu do nauki (w przedszkolach dzieci za swoje prace dostawały właśnie serduszka lub słoneczka) i łagodne przejście do szkolnego systemu oceniania "1-6". Zabawa jest w tej chwili taka, że rodzice nie rozumieją oceny opisowej i najczęściej proszą o wytłumaczenie co ich pociecha umie, bo "co to znaczy, że dziecko liczy na konkretach!??!?!?". Język pedagogiczny jest specyficzny (jak w każdym zawodzie) i laik niewiele z tego zrozumie, na świadectwie nie ma miejsca na rozpisywanie się szczegółami, więc używa się pojęć krótkich i dla nauczycieli zrozumiałych (tłumaczę z naszego na polski: dziecko liczy na k. Zamiast 4 wyrazów, wyszło 6, czyli nieco dłużej, a miejsca na świadectwie malutko. Potem dziecko idzie do czwartej klasy i nie rozumie co to znaczy "bardzo dobry, dopuszczający". Rodzice też muszą się trochę przestawiać. Ot taki durnowaty pomysł jakichś mocno nudzących się urzędników ministerialnych.

Odpowiedz

Zmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 11 stycznia 2015 o 20:33

avatar zielonylis
16 16

@luska: w roku szkolnym 89/90 (właśnie II klasa podstawówki) mieliśmy w klasie dziewczynę drugoroczną. jeśli w obecnym systemie nie da się pozostawić dzieciaka na etapie nauczania początkowego, to nie zazdroszczę problemów w klasie IV zarówno nauczycielowi, dzieciakowi, rodzicom i pozostałym uczniom.

Odpowiedz
avatar luska
5 5

@luska: przepraszam, ucięło mi kawałek zdania i chyba sens nieco uciekł. Jeszcze raz tłumaczę z naszego na polski. "dziecko liczy na konkretach, czyli po polsku: dziecko liczy np. do dziesięciu używając do pomocy klocków, patyczków, itp."

Odpowiedz

Zmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 11 stycznia 2015 o 20:38

avatar luska
6 6

@zielonylis: teoretycznie można zostawić, ale do tego potrzebna jest zgoda opiekuna prawnego na badanie w poradni. W klasach 1-3 "drugoroczność" pojawia się w dwu przypadkach. Dziecko ma zaburzenia rozwojowe, które nie pozwalają mu na uczenie się normalnym tokiem a powtórzenie np. drugiej klasy, umożliwi utrwalenie i uzupełnienie braków (mamy w szkole taką dziewczynkę, która "powtarzała zerówkę" a w tej chwili "powtarza" klasę pierwszą; dziewczynka jest "alkoholiczką" od poczęcia a matka wyraziła zgodę na badanie dziecka w poradni). Drugi przypadek, gdy dziecko opuści ponad połowę zajęć, nie miało nauczania indywidualnego w czasie nieobecności w szkole i nie zdało/lub nie zdawało egzaminu klasyfikacyjnego. Niby jest jeszcze trzeci przypadek, gdy dziecko, mimo braku wad rozwojowych, chorób, itp. nie chce się uczyć i dalsza edukacja jest niemożliwa ze względu na zaległości i braki w wiedzy. Tyle, że wtedy też do decyzji szkoły potrzebna jest poradnia, a ta nie może wydać orzeczenia jeśli opiekun dziecka nie wyraził zgody na badanie swojej pociechy. W klasach 4-6 w tym trzecim przypadku stawia się jedynkę i jeśli nie dotyczy to więcej niż dwu przedmiotów, uczeń zdaje egzamin poprawkowy. Jeśli jest to więcej, uczeń "zimuje". Jeśli tylko z jednego przedmiotu, uczeń może być klasyfikowany i promowany do następnej klasy (oprócz szóstej, bo tu nie ma "pamiłuj") decyzją rady pedagogicznej, ale musi w następnej klasie "zaliczyć" do półrocza materiał z którego dostał "pałę". W przypadku opisywanym przez autorkę historii, niestety zgody na badanie w poradni pedagogicznej szkołą nie uzyska. Dziewczynka przejdzie do klasy czwartej a tam zaczną się kolejne cyrki.

Odpowiedz
avatar inmymind
2 2

@luska: w zamierzchłych czasach jeśli w 1 czy 2 klasie ktoś miał opóźnienia, to zostawał wysyłany na badania i koniec końców trafiał do szkoły specjalnej. Często trafiały tam dzieciaki, którym po prostu wystarczyłoby poświęcić trochę więcej czasu na samym początku nauki, anie mające z nią rzeczywisty problem.

Odpowiedz
avatar luska
3 3

@inmymind: to było w czasach zamierzchłych, jak pisałaś. Dziś takie rzeczy są niemożliwe. Lata 90-te przyniosły w tym względzie zmianę. Nie wiem który rok, ale jak zaczęłam pracę w 99 to już musiałam prosić rodzica o wyrażenie zgody a przebadanie ucznia w poradni. Potem tylko wystarczyło zebrać parę papierów (w zależności od etapu kształcenia były inne, np w przedszkolu był to określony zestaw prac plastycznych), opinię swoją jako wychowawcy, ocenę i zakres problemów jakie ma dziecko i zawieźć do poradni. Od kilku lat jest kolejna zmiana i to rodzic ma wystąpić z wnioskiem do poradni i samemu papiery zawieźć. W tym momencie zdarza się czasami, że kończy się współpraca rodzica, bo mu się najzwyczajniej w świecie nie chce jechać (czyt. pani, a kto obiad ugotuje?; a nieeee, to w tym tygodniu to ja nie 'moge", bo na targ , po buty, "sukienke" na wesele "musze" jechać, itp.).

Odpowiedz
avatar Agness92
1 1

@luska: tak sobie wlasnie uswiadomilam paradoks obecnej edukacji. Rodzic ma coraz mniej do powiedzenia kiedy i czego sie dziecko uczy (szesciolatki, wdż, inne gendery) ale jednoczesnie na wszystko musi byc pisemna zgoda rodzica (sprawdzanie wlosow, fluoryzacje itd)

Odpowiedz
avatar luska
1 1

@Agness92: cóż, takich dziwolągów znajdzie się jeszcze parę. W końcu coś ten urzędnik w ministerstwie musi robić, żeby udowodnić, że nie generuje tylko kosztów i pije służbową kawę. Jeśli w UE można pisać rozporządzenia dotyczące maksymalnej krzywizny banana oraz zaliczające ślimaka do ryb, to czemu bronisz naszym genialnym ministrom i ich doradcom zabawy w "urzędniczenie"? W szkole zgoda goni zgodę, powoli zaczynamy tonąć w papierach, a czasem lepiej żeby rodzic nie wiedział, że może nie wyrazić zgody. Wspomniałaś tutaj o WdŻ. Kilka lat temu rodzic musiał napisać wniosek o udział dziecka w lekcjach WdŻ, bo inaczej automatycznie uczeń był wyłączany z takich zajęć. Potem rodzic musiał napisać informację o braku zgody na udział dziecka w takich zajęciach. Wisienką na torcie tej zmiany był nakaz kuratorium (nie wiem jak w innych województwach, ale akurat moje jest w takich przypadkach wyjątkowo nad aktywne), że nie wolno o tym informować rodziców. Siłą rzeczy, większość nie miała pojęcia, że taki zakaz musi wysmarować. Przecież wcześniej na papierku potrzebna była zgoda, teraz zakaz. Mój dyrektor akurat był nieco wywrotowy i drogą okrężną info puścił (szwagierka miała akurat swoje dziecko w naszej szkole).

Odpowiedz
avatar mesing
4 10

A może pójść po bandzie w drugą stronę. Odpuścić sobie na maksa. Wstawiać tylko oceny mierne (teraz to dopuszczający chyba) aby pozbyć się ucznia. jest to na pewno metoda nieedukacyjna, ale za to skuteczna. Jeśli uczeń nie chce się nauczyć nawet podstaw, to nauczyciel nawet jak stanie na głowie i klaśnie uszami to nic nie ugra z takim uczniem. Jedyny sposób (tak mi się zdaje) to pozbyć się problemu. Za kilka lat taki uczeń sam zauważy, że nauka była czegoś warta ale wtedy będzie już za późno.

Odpowiedz
avatar archeoziele
7 11

@mesing: Teraz w klasach 1-3 nie stawia się stopni tylko jakieś buźki i słoneczka.

Odpowiedz
avatar Rak77
9 9

@psychomachia:Zgodnie z moją wiedzą to w klasach 1-3 nie wystawia się ocen a na półrocze i na koniec klasy jest tylko ocena opisowa. Praktycznie nie ma możliwości pozostawienia ucznia w tej samej klasie

Odpowiedz
avatar konto usunięte
7 9

@mesing: w klasach 1-3 wystawiamy oceny w trakcie trwania roku szkolnego, każda szkoła ma swój system, u mnie są to literki. Na semestr i koniec roku jest opisówka. Sęk w tym, że dziewczynka nie ma ocen tak słabych, by ją zostawić na kolejny rok (sprawdziany są niesamowicie proste...).

Odpowiedz
avatar Agness92
-1 3

@mesing: NIE bronie postawy matki ani nastawienia dziecka, ale akurat angielski, jesli tylko dziewczynka bedzie miala jakiekolwiek podstawy, sam sie przyswoi (w stopniu komunikatywnym) jak mala zacznie korzystac z internetu, ogladac youtuberow, seriale itp.

Odpowiedz
avatar konto usunięte
25 25

W mojej rodzinnej miejscowości jest założona sprawa w sądzie. Starsza nauczycielka rzekomo gnębi uczennicę drugiej klasy podstawówki. Gnębienie polega na trzymaniu dyscypliny w klasie, z dziewczynką były problemy wychowawcze już w przedszkolu, co nie dało rodzicom do myślenia. Dyrektorowi podstawówki też nie, bo dziewczę jest córką największego lokalnego biznesmena.

Odpowiedz
avatar chamnieromantyk
23 23

Moim zdaniem problemem nie jest raczej bezstresowe wychowanie a zaściankowość matki. Dla niej język obcy to coś futurystyczego, nie znanego jak dla naszych prabać, pradziadków elektryczność. Postęp, który straszy "bo kiedyś tego nie było i ludzie jakoś żyli".

Odpowiedz
avatar goodfather
24 24

@chamnieromantyk: Matka pewnie wyznaje zasadę ja nie umiem języka obcego i jakoś sobie radze to i córka sobie poradzi.

Odpowiedz
avatar chamnieromantyk
9 11

@goodfather: Dokładnie, bo angielski znają tylko elyty i dochtóry.

Odpowiedz
avatar konto usunięte
11 11

@chamnieromantyk: ta kobieta jest niewiele starsz ode mnie (jestem najmłodszym nauczycielem w tej placówce), więc nie rozumiem jej podejścia. Zdaję sobie sprawę, że nie wszystkie szkoły uczą akurat angielskiego,ale jej wymówki są idiotyczne.

Odpowiedz
avatar MrSpook
1 9

@chamnieromantyk: Nie zgarniajcie na zaściankowość , jak jacyś prlowscy agitatorzy ścigający obszarników, - to było dzieje temu, a to co teraz mamy to zwykłe mentalne lenistwo. Pewnie babsko pracując ustami, nie w celach wyrazu werbalnego, dorwała majętnego lokalnego bonza, i uważa, że córusi tylko taka edukacja wystarczy, w szczególności jak pójdzie z takim podejściem do prywatnej wyższej szkoły sadzenia cebuli w jakimś wojewódzkim mieście. Takie budują potem swoje poczucie światowości, ograniczając się do zabawy kolorowymi lizakami, które przyjechały tu na wymianę - legenda głosi, że łatwe tu dziewuszki, szukające swojego egzotycznego księcia, najczęściej którego na wyjazd do Europu składała się cała wiocha kurnych gliniano - drewnianych chat. Działałem w strukturach ESN na studiach - sporo tam takich cudów się obserwowało. Ostatnio pewnemu biznesmenowi, moja firma zakłądała systemy inteligentnego domu. Facet w porządku, dorobił się. Jego żona, taki typowy plastik z z pod remizy. Wpieniała pracowników na przemian kokietowaniem, albo durnym czepialstwem o obsługę lub wykonanie elementów systemu- uzgodnione wszystko z klientem. 2tygodnie robót, baba nie pracowała, miała się zajmować domem, i strasznie szkudnymi bachorami - podbieranie narzędzi, przewalanie walizek ze sprzętem. Miała kupę czasu dla siebie, mimo to zasrane zafajdana bielizna i inne ciuchy walały się przez tyle czasu w pralni w piwnicy. Pracownicy musieli tam schodzić - główne przyłącze.

Odpowiedz

Zmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 11 stycznia 2015 o 19:56

avatar konto usunięte
2 6

@MrSpook: Pani jest samotną matką, z tego co wiem. O ojcu dziewczynki nie wiem nic. I doskonale rozumiem, co to znaczy wychowywać samotnie dziecko, pracować, utrzymywać rodzinę, ale ta pani ewidentnie szuka kogoś, na kogo mmogłaby jeden "problem" zrzucic.

Odpowiedz
avatar chamnieromantyk
11 11

@Irene_Adler_90: Bo pewnie sobie wymarzyła dla swojej Klaudi/Dżesiki/Andżeliki wspaniała karierę fryzjerki i angielski nie jest do tego potrzebny. Poza tym uznała, że jak nie jesteś starsza panią w okularach i żakiecie to nie trzeba Cię traktować poważnie.

Odpowiedz
avatar konto usunięte
5 5

@chamnieromantyk: to akurat nagminne u rodziców moich uczniów. Widzą młodą dziewczynę, a nie nauczycielkę, co z tego ze po studiach, kilku kursach pedagogicznych, i kilkuletnim diświadczeniem, jest młoda i ma pstro w głowie.

Odpowiedz
avatar chamnieromantyk
7 9

@Irene_Adler_90: E tam studia, kursy... powinnaś zapieprzać 20 lat w fabryce na 3 zmianę to byś zyskała ich szacunek ;) Taka mentalność.

Odpowiedz
avatar chamnieromantyk
3 7

@MrSpook: to ma swoją fachową nazwę: "kvrestwo umysłowe"

Odpowiedz

Zmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 11 stycznia 2015 o 20:20

avatar PiekielnyDiablik
12 14

nie znając języka, da się przepytać, fiszkami, kogoś nawet z chińskiego, ale do tego musi być dobra wola obu stron

Odpowiedz
avatar Wunsz
0 4

Może dobrym pomysłem byłaby próba kontaktu z ojcem? Jest szansa, że jest normalniejszy:D

Odpowiedz
avatar grupaorkow
4 4

Na innych lekcjach też się tak zachowuje? Zawsze możesz porozmawiać z jej wychowawcą i zastanowić się w wspólnie nad skierowaniem jej do poradni pedagogicznej - może rozmowa z pedagogiem da matce coś do myślenia. Jak sprawy dalej tak będą biegły, to dziewczynka jakoś dopełznie do końca podstawówki, przejdzie do gimbazy i tam na wieczność utknie w pierwszej klasie. Trochę marna perspektywa.

Odpowiedz
avatar luska
4 6

@grupaorkow: eeetam... nie utknie na wieczność, najwyżej do osiemnastki musi chodzić do gimnazjum jak w normalnym trybie nie uda jej się skończyć tego etapu edukacyjnego. A o tym skierowaniu do poradni to już wcześniej pisałam. Jeśli rodzic nie wyraża zgody na takie badanie to możesz sobie skakać wyżej Giewontu a i tak Czomolungmy nie przeskoczysz ;).

Odpowiedz
avatar Taczer
7 13

Koleżanko, trochę odpuść. Dzieciak ma 7-8 lat i problemy z koncentracją nie są niczym nadzwyczajnym. Trochę mnie zdziwił brak książek i zeszytu u dziecka, bo nie oglądam ich miesiącami. Są cały czas w szkole. Nauka angielskiego też odbywa się w szkole, bez angażowania domu. I to jest, moim skromnym, właściwy sposób prowadzenia zajęć językowych w klasie drugiej szkoły podstawowej. Myślę, że Twoim głównym partnerem jest dziecko, nie rodzic, i to na dziecku powinnaś się skoncentrować. Matka jest ewidentnie zantagonizowana i każda uwaga, jaką teraz wpiszesz, będzie jedynie zaogniała sytuację. Pomyśl nad metodami przykuwającymi uwagę dziecka. Pochwal, w tym wieku na miód łapie się każde, zaciekaw. Znajdź jej takie miejsce w klasie, gdzie nie będzie do kogo gadać. Spytaj wychowawczynię jak ona postępuje z Pauliną. I nie przejmuj się tak brakiem postępów. Z doświadczenia wiem, że w klasie szóstej nie miało najmniejszego znaczenia, czy dziecko chodziło na angielski od pierwszej czy od czwartej klasy.

Odpowiedz
avatar konto usunięte
5 11

@Taczer: Te wszystkie rady ładnie brzmią, ale trudniej je zrealizować. Nauka w klasie drugiej nie odbywa się tylko za pomocą gier i zabaw, jest wiele zadań aktywizujących, uczniowie wykonują je samodzielnie lub w grupach. Z rozsadzeniem też jest problem, gdyż dzieci mają ławki przypisane odpowiednio do wzrostu, i nie ma, że ten się z tamtym nie lubi. Nie wiem, prowadzony jest ze średnią intensywnością, a braki widoczne są, nawet jeśli dziecko choć rok nie miało języka w poprzedniej szkole. "Koleżanko, trochę odpuść" - uwierz, w drugiej klasie nie mam czego odpuszczać, bo już mamy okrojony program. Jak dam dziewczynce luz teraz, to nigdy nie zmotywuje się do nauki.

Odpowiedz
avatar falka_85
1 1

@Taczer: pozwól, że się podpiszę pod Twoją wypowiedzią. Chciałabym rozwinąć jeden wątek, konkretnie angażowanie domu w edukację. Nikt tego nie poruszył w komentarzach, ale podejście "ma pani obowiązek zapewnić dziecku pomoc w nauce ze swojej strony" (czytaj: w szkole i tak się nie nauczy, trzeba uczyć samemu albo zatrudnić korepetytora) jest bardzo, bardzo nie fair. Nie fair przede wszystkim wobec uczniów, którym nie ma kto pomóc, czyli głównie dzieci z rodzin niewykształconych i niezamożnych, bo znacznie zwiększają ich szansę na powielenie losu rodziców. Ludzie wykształceni, a więc i statystycznie zamożniejsi, po pierwsze, z racji swojego wykształcenia będą bardziej zaangażowani w edukację dziecka, po drugie będą w stanie pomóc sami (tu nasuwa się pytanie do autorki wpisu, czy nie ma obaw, że matka nieznająca języka angielskiego nauczy dziecko np. błędnej wymowy, chociażby "tak jak się pisze", albo ogólnie głupot? Co będzie za x lat, kiedy angielski to nie będzie 5-10 słówek miesięcznie?) albo wynająć korepetytora, jeżeli problem ich przerośnie. W przypadku języków obcych widać do szczególnie: dobrze radzą sobie dzieci chodzące do szkół językowych, biorące korepetycje itd., gorzej te, które tej dodatkowej pomocy nie mają. Nie twierdzę oczywiście, że szkoła i nauczyciele to sprawcy całego zła, ale, mają oni realne możliwości wyrównania szans dzieci poprzez równy dostęp do rzetelnej, bezpłatnej edukacji.

Odpowiedz
avatar laastwish
6 6

Matka nie chce, żeby córka była mądrzejsza od niej. :) Sama pewnie inteligencją i wiedzą nie błyszczy, więc mniej lub bardziej świadomie ogranicza też córkę. Ze szkodą dla dziecka.

Odpowiedz
avatar mesiaste
4 4

Cóż, jeśli dziecko jest toporne, a i mamusia ma problem ze zrozumieniem tematu, to zgłosiłabym to gdzieś dalej. Bo dzisiaj olewatorskie podejście do angielskiego, po mamusi, jutro się okaże, że Paulinka nie ma talentu do polskiego, wf-u czy innego przedmiotu i będzie ta sama śpiewka. Przycisnąć młodą lekko, matce, przy ew. pomocy dyrekcji dać do zrozumienia, że nie dostanie zaliczenia/opisówki, czy co tam teraz jest w podstawówkach i tyle..o ile to możliwe. A jak nie, to jakoś inaczej cisnąć, bo nie żądasz cudów, a pewnie niezbędnego minimum, a jak jednej odpuścisz, to znajdzie się zaraz cała banda innych dzieciaków, które mogą zastosować ten sam fortel, przy wsparciu rodziców.

Odpowiedz
avatar Draco
0 4

Irene_Adler_90 czemu skasowałaś swoją historię o "karierze akademickiej"? Czyżbyś nie chciała dalej się z nami dzielić opisem swojego cwaniactwa i próbą wykorzystania protekcji u "Pani Profesor S"?

Odpowiedz
avatar Draco
-1 5

Jak to dobrze, że historię jeszcze widać na Twoim profilu ;) To tak tu ją sobie wkleję, żeby wszyscy mogli poczytać co robiła pani nauczycielka na studiach i jakie prezentowała postawy. ---------------------------------------------------- Irene_Adler_90 (PW) · 11 stycznia 2015 , 17:36 | było | Do ulubionych Przypomniało mi się kilka historii z nie tak dawnych czasów studenckich. Ta jedna jest wyjątkowo długa. Studiowałam na pewnej prywatnej uczelni w Warszawie(ogłaszali, iż są najlepszą placówką prywatną według wielu rankingów!). Początkowo wielkich problemów nie miałam, aż do spotkania pani profesor S (PPS). PPS była pierwszą kobietą-profesorem, którą miałam okazję poznać. PPS specjalizowała się w przedmiocie, który i mnie pociągał, więc bardzo szybko znalazłyśmy wspólne tematy, robiłam wszystkie prace na dodatkowe punkty, starałam się tak bardzo, iż doszły mnie słuchy, że PPS widzi we mnie swoją następczynię, chwali mnie wśród kadry uczelni. Po zdanym egzaminie licencjackim PPS podeszła do mojej mateczki, gratulując udanej córki i zapraszając mnie na studia magisterskie na uniwersytecie do jej rodzinnego miasta (nasza uczelnia była jej pracą z doskoku). Moja mama w płacz ze szczęścia, ja czułam się najlepszą studentką na świecie. W lecie PPS zaprosiła mnie na pewną galę na jej uniwerku, wszystkim przedstawiała, chwaliła, nie mogła się doczekać, aż dołączę do jej kadry. Na uniwersytecie w P. wszystko zmieniło się o 180 stopni. Z powodów finansowych nie mogłam sobie pozwolić na studia dziennie w obcym mieście, więc złożyłam papiery na studia zaoczne. PPS nie uczyła w tym systemie, lecz obiecała mi, iż pracę magisterską będę pisać pod jej nadzorem, uczęszczając na zajęcia z nią w piątkowe popołudnia. Rekrutacja odbywała się dość późno, bo w połowie listopada. Po dostaniu maila z dziekanatu z informacją o terminie wstępnego egzaminu ustnego od razu napisałam do PPS, gdyż miała się pojawić jedynie dla mnie - miał to być wyjątek, dla " jej najlepszej studentki z Warszawy". Odpowiedź PPS sprawiła, że spadłam z krzesła. "Pani Irene, jednak nie będę miała z panią zajęć. Pracę będzie pani pisała u innego promotora, ale pod moim nazwiskiem." I tyle. Najpierw ogarnął mnie smutek, płakałam, załamana, iż moja kariera akademicka zawaliła się właśnie z hukiem. A potem ogarnął mnie gniew, iż tyle dla kobiety poświęciłam (praca w tygodniu i studia w mieście oddalonym o 5-godzinną jazdę busem, rezygnacja z UW). Postanowiłam się nie poddawać, na egzamin pojechałam sama, a następnie na pierwszy zjazd. Uniwersytet, chwalony przez PPS i przedstawiany w samych superlatywach, poraził mnie "tumiwisizmem" wykładowców, ich niesamowicie dużymi pokładami pychy i wiary w swoją nieomylność. Nie chce mi się już przytaczać przykładów, kiedy poprawiałam ich na zajęciach. Jeden profesor z góry oświadczył, iż napisana przez niego książka jest jedyną, z której pyta na egzaminach (podobno trzeba cytować go dokładnie, a nawet przytaczać numery stron). Książka kosztowała, bagatela, ponad 300 zł. Zjazd ten okazał się dla mnie pierwszym i ostatnim na tym uniwersytecie. Szybko podjęłam decyzję o powrocie na moją "starą" uczelnię, dziekanat szybko rozwiązał tę sytuację, lecz znów zostałam przydzielona do PPS. od tego momentu PPS zaczęła... mnie gnębić. Podważała każde moje słowo, moje prace miały nagle same błędy (podkreślała zdania bez komentarzy). Ale prawdziwa zabawa zaczęła się na ostatnim roku studiów magisterskich. Byłam zdana sama na siebie z przydzielonym przez PPS tematem (na kontynuację tematu z licencjatu się nie zgodziła), potrafiła skreślić całą stronę z komentarzem "a kogo to obchodzi?!", uważała, że moje słownictwo jest zbyt "naukowe", "akademickie", "wyrafinowane" i "trudne", jednocześnie twierdząc, iż mam za mało naukowe podejście. Najlepsze zostawiła jednak na koniec. Umówiłyśmy się mailowo na dzień przed końcem terminu oddawania prac, by złożyła na jednym egzemplarzu podpis. Napisałam jednak do niej maila z przypomnieniem. Odpisała, że jednak jej n

Odpowiedz
avatar Draco
-2 4

Najlepsze zostawiła jednak na koniec. Umówiłyśmy się mailowo na dzień przed końcem terminu oddawania prac, by złożyła na jednym egzemplarzu podpis. Napisałam jednak do niej maila z przypomnieniem. Odpisała, że jednak jej nie będzie, gdyż wyjeżdża na konferencję do Azji na cały czerwiec, a w lipcu i sierpniu ma wyłączonego maila, więc zostaje mi "niestety" termin wrześniowy, i bym napisała do niej 1.09. by umówić się na podpis. Wyobraźcie sobie poziom tak zwanego wku*wu, który mnie ogarnął. We wrześniu odpisała mi dopiero na koniec miesiąca. Termin składania prac wyznaczony był na 30.09. 28.09. dostałam od PPS maila takiej treści: "Pani Irene, z dniem 30.09. kończę pracę na uczelni XYZ. Od 27.09 jestem na konferencji w L. Pozdrawiam, PPS." I tak oto zostałam bez promotora. Tango z dziekanatem w sprawie rozwiązania tej sytuacji to już materiał na kolejną historię.

Odpowiedz
avatar konto usunięte
3 7

@Draco: Historii nie skasowałam, i nie wiem, czemu jest niewidoczna. A wklejenie jej tutaj jest czystym buractwem. Tym bardziej, że studiowałam dwa kierunki na raz, historia wklejona przez Ciebie tyczy się kierunku innego, niż pedagogika.

Odpowiedz
avatar Draco
-3 7

@Irene_Adler_90: Hmmm czyli co? Historia była i nagle sobie zniknęła? Akurat ta i akurat wtedy gdy pojawiło się sporo komentarzy i minusów bo nie tylko ja stwierdziłem, że chciałaś sobie "pod protekcją" magistra robić? To bardzo dziwny zbieg wypadków. Kierunek studiów jest bez znaczenia. Ważna jest tylko wynikająca z TWOJEJ historii informacje dla nas czytelników, że wykazałaś się cwaniactwem próbując sobie ostro ułatwić studia, dałaś się wyrolować jak dziecko, nie dałaś rady studiować bez pomocy PPS i jako studentka nie wiedziałaś o takiej możliwości jak "zmiana promotora". Buractwem to jest kasowanie historii w chwili, gdy zaczyna ona zbierać negatywne opnie. A informacje o Tobie które sama w tamtej historii przedstawiłaś są przydatne przy ocenie i interpretacji tej historii o dziewczynce.

Odpowiedz
avatar Agness92
6 6

@Draco: nie bardzo rozumiem czego sie czepiasz. Chyba logiczne, ze jak sie pisze prace to chce sie miec dobrego promotora, szanowanego w srodowisku akademickim, a jesli na dodatek cie lubi i sie przejmuje to juz w ogole gwiazdka z nieba. Serio nie widze tu zadnego cwaniactwa. Jesli student jest na tyle dobry, ze profesor widzi w nim nastepce i chce go poprowadzic, to wg ciebie student ma odmowic bo to cwaniactwo? Promotor nie pisze i nie broni pracy za studenta. Jesli student jest tepy to i najlepszy promotor nic nie poradzi.

Odpowiedz
avatar konto usunięte
2 6

@Draco: Weź srakostop na wstrzymanie, bo tutaj jest miejsce na komentarze innej historii. Przyczepiłeś się i szukasz spisku jakby to miało znaczenie.

Odpowiedz

Zmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 13 stycznia 2015 o 19:44

avatar Agness92
4 6

@Draco: Ja to widzę inaczej. Chciała mieć dobrego promotora, więc się przeniosła. I nie wpadła w panikę, że sobie nie poradzi, tylko nie chciała pisać pracy pod okiem olewajacego promotora - olewactwo ze strony promotora nie jest raczej zniżeniem poziomu. Taki nie sprawdzi pracy, nie wskaże błędów, nie poprawi, wiecznie będzie olewał spotkania ze studentem. Też bym nie chciała pracować w takich warunkach, czułabym się oszukana i byłabym wkurzona. @mietekforce: sorry za ciągnięcie tego offtopu

Odpowiedz
avatar rodzynek2
2 2

A potem pretensje, e córka nic nie umie, że trzeba było dać wcześniej znać.

Odpowiedz
avatar PaniPatrzalska
1 3

Niechęć to awersja. Awers - przednia strona monety lub medalu.

Odpowiedz
avatar konto usunięte
3 3

@PaniPatrzalska: racja, ale cytuję ową panią.

Odpowiedz
avatar konto usunięte
-3 3

Ale nie rozumiem problemu. Stawia się takiej pały, nie zdaje i wtedy może jedna z drugą ogarnie związek przyczyny ze skutkiem.

Odpowiedz
avatar luska
3 3

@mietekforce: problem jest, bo takiej pały NIE MOŻNA postawić. Zobacz komentarze powyżej: w klasach 1-3 na świadectwie jest ocena opisowa, gdzie opisuje się ogólnie wiadomości i umiejętności jakie dziecko opanowało lub nie i w jakim stopniu. Tutaj nie ma podziału na przedmioty tylko opis umiejętności i wiadomości opanowanych przez dziecko w stopniu bardzo dobrym, średnim lub słabym. Jeśli są jakieś zaległości, które uniemożliwią dalszą naukę w klasach programowo wyższych, wtedy pisze się wniosek o badanie w poradni. Taki wniosek może złożyć JEDYNIE rodzic dziecka i nikt inny. Jak rodzic się uprze, to możemy bawić się w kolejnych latach tylko w pisanie programów i kwalifikowanie dziecka na zajęcia wyrównawcze. W ten sposób dziecko dotrze do czwartej klasy i jeśli po drodze rodzic nie zmądrzeje i nie poprze działań nauczyciela, rady pedagogicznej, to zaległości w wiadomościach będą duże. Jeśli uczeń nie uzupełni wiedzy, wtedy pojawiają się jedynki i brak promocji do następnej klasy. I najczęściej jest to ten moment, kiedy do upartego rodzica coś dociera i sam zaczyna szukać "ratunku". Wtedy nie ma problemu ze składaniem wniosku o badanie w poradni. Mamy w tej chwili w szkole takiego "gagatka". Najmłodszy synuś mamusi, "bo on taki malutki, milutki i kochany, biedne dziecko". Zawsze za dużo miał do nauczenia, za dużo do noszenia, pisania, wszyscy od niego za dużo chcieli, itp., itd. Gdy w czwartej klasie okazało się, że dwie jedynki na półrocze to nie był głupi żart nauczycieli, a na dodatek "wredne nieroby" na koniec roku znowu uparcie wstawiły jedynki, skończył się czas laby. Jak na dodatek nie pomogło uciekanie przed nauczycielami i wychowawcą, ignorowanie wywiadówek, telefonów i pism od dyrektora, rzucanie wyzwiskami a nawet!!! zakup podręczników do następnej klasy (bo wtedy to na pewno nauczyciele MUSZĄ!!! już poprawić na pozytywne) i trzeba było przyjść "ku*wa!" z synusiem na egzamin poprawkowy to do mamusi dotarło. Już w sierpniu mamusia przybiegła po opinię wychowawcy i sama papierki do poradni zawiozła. Synuś dostał orzeczenie o brakach wynikających z zaległości jeszcze z klas młodszych i klasy czwartej (nie o deficycie rozwojowym, bo chłopak jest dość inteligentny). Nagle okazało się, że jest w stanie czytać i przede wszystkim odpowiadać oraz wykonuje prace domowe i plastyczne. Jakąż to światłą radę mamusia dawała synkowi? Nic nie rób, nie odzywaj się, nie odpowiadaj jak cię pytają, przecież i tak muszą cię dalej przepuścić. Niestety ten plan spalił na panewce w klasie czwartej.

Odpowiedz
avatar konto usunięte
0 4

@luska: Widzisz, masz rację. Tylko że ja nie mówiłem że ona musi w tym roku zostać na drugi rok. Jeśli nie ma reakcji ani jej ani rodzica, to świata się nie zbawi. Stawiać oceny adekwatne do wyników i nie przejmować się.

Odpowiedz
avatar konto usunięte
2 8

@Draco: Biedne siedmioletnie dzieci. Szkoła to dla nich taka katorga... A nauczyciele śmieją czegoś wymagać. Choćby skupienia czy podręcznika. Choćby nauczenia się paru słówek. A przecież to jeszcze dzieci!

Odpowiedz
avatar luska
5 5

@mietekforce:W tym co piszesz jest sporo prawdy. Coraz mniej się wymaga (żeby przypomnieć moje czasy- trzy ortografy-równa się -niedostateczny; żeby zdać -wiadomości minimum 50 %- w tej chwili 30 wystarczy), ułatwia zdobywanie wiedzy, bo książki są w "komputerze", organizuje zajęcia wyrównawcze i wizyty w poradni, a dzieci coraz mnie umieją. Jak się trafi despota-nauczyciel (wymagający) to mamuśka do kuratorium pędzi, wyciąga podstawy programowe i udowadnia, że w klasie pierwszej dziecko ma się tylko bawić. Dzieci ciągle słyszą, że test kompetencji to głupota i nic nie daje (skądinąd też mam takie zdanie, ale mówienie tego dzieciom jest niewychowawcze i utrwala w nich poczucie bezsensu zdobywania wiedzy w ogóle). Egzaminy gimnazjalne poważnie traktuje w tej chwili tylko odsetek uczniów, bo reszta i tak wie, że do jakiejś średniej szkoły się dostanie (niż demograficzny i legiony szkół średnich, gdzie w moim miasteczku powiatowym w tej chwili jest 5 LO plus 4 TECH i 2 LProfilowane, a 30 lat temu było 2 LO, 2 TECH i 1 zawodówka). Na studia dostanie się każdy chętny i ewentualnie "kasiasty", bo tych "uczelni" też lata 90-te namnożyły jak muchomorów po deszczu. Z racji zawodu, co kilka lat, muszę robić jakieś dokształcanie. Najczęściej są to "podyplomówki", na których spotykam już w tej chwili pojedyncze egzemplarze wytworów współczesnej myśli pedagogicznej i dydaktycznej. Jak to mówią młodzi: "witki opadają razem ze spodniami" na widok ich stanu wiedzy i umysłu. Pojedyncze osoby widzą sens i cel oraz mają świadomość odpowiedzialności za swoje wykształcenie. I kolejny kamień do ogródka współczesnej (polskiej) edukacji. Po co się uczyć, jeśli pracy i tak nie ma, więc trzeba jechać zagranicę? Z drugiej strony, obecny poziom wykształcenia dużej części współczesnych magistrów jest rażąco żenujący (vide: pseudo uczelnie wyższe kształcące za kasę), toteż trudno oczekiwać od pracodawców zapału w zatrudnianiu na odpowiedzialnych stanowiskach młodych pracowników. Moja kuzynka jest kierowniczką w jednym z dyskontów popularnej sieci i czasem opowiada jak wyglądają umiejętności i wiedza niektórych młodych pracowników.

Odpowiedz
avatar Draco
-2 4

@mietekforce: Przemyśl co napisałeś i porównaj to do tego co od Ciebie wymagano w PIERWSZEJ KLASIE podstawówki. Bo tak na to trzeba patrzeć. Rok to dla 7 czy 8 letniego dziecka kupa czasu jeżeli chodzi o jego rozwój i dostosowanie do otoczenia. Ja pamiętam, że ode mnie wtedy wymagano nauki liter, cyfr i robienia szlaczków. Idąc już do drugiej klasy trzeba było w miarę płynnie czytać, pisać i liczyć. Do tego oczywiście podstawy "Przyrody". Angielskiego nie miałem, aż do 4 klasy. Ale miałem angielski w zerówce (jako zajęcia dodatkowe) i tam byliśmy uczeni podstawowych słów i najprostszych zdań. Do tego książki są nie potrzebne, bo niby co ma w nich być?? Może nie macie dostępu do dokładnych informacji jak wygląda teraz program nauczania w szkołach. Z jednej strony tną materiał jak się tylko da, zmniejszają ilość godzin, a z drugiej strony pozostawiają w przedmiotach ich najtrudniejsze i najgorsze części w formie zniechęcającej dla dzieciaków. Przykładowo moja dziedzina - historia - coraz bardziej upodabnia się do matematyki, dzieciaki muszą wkuwać zestawienie "data + wydarzenie". Nikt ich nie uczy normalnej historii, czyli przedmiotu w którym najważniejsze jest to co spowodowało wydarzenie i jakie były jego następstwa. Program jest tak pocięty i tak "zmaltretowany", że według jednego z podręczników dla gimnazjum za "potop szwedzki" odpowiadała polska szlachta, a nie Szwedzi, którzy nas najechali. Jak tak dalej pójdzie to niedługo przeczytamy, że za napad III Rzeszy i ZSRR na Polskę w 1939 roku odpowiadali politycy II RP, a wojska nazistów i komunistów to tak sobie na "herbatkę" wpadły. A potem rozmawiam z takimi gimnazjalistami i licealistami i w czasie rozmowy czasem schodzimy na tematy historyczne. Często też oni mnie proszą o wytłumaczenie czegoś. No to to robię. Są zdziwieni, że nie używam co chwila dat i mówię im, że daty sobie sprawdzą w książce. A jeszcze bardziej są zdziwieni, gdy przedstawiam im przyczyny i skutki wydarzeń oraz tło społeczne danej epoki. I co wtedy słyszę? "Nasza nauczycielka tak nigdy nie tłumaczyła", "jakby nam tak nauczyciel tłumaczył to byśmy wszystko rozumieli", oraz "ta historia to jednak ciekawa jest". A co najśmieszniejsze potrafię omówić w 15 minut to co nauczyciel w 45 i to co ja przekazuje jest ciekawe i zrozumiałe, a to co przekazuje nauczyciel już nie. Wiem, że to samo jest w innych przedmiotach. I wiem też co jest często powodem złego nauczania dzieciaków. Są to nauczyciele. Niestety. Problem dotyczy głównie języków i informatyki, bo nauczyciele ich uczący to często "odpad" ze studiów. To Ci którzy jechali na "pan da 3". Ci lepsi znaleźli pracę dobrze płatne, często za granicą... a ci gorsi w polskich szkołach.

Odpowiedz
avatar luska
2 2

@Draco: ja cię bardzo przepraszam, że się wtrącę, bo częściowo masz rację i jej nie masz. Co do okrajania materiału i to w dziwny sposób- zgoda. Z tym, że to co ja musiałam umieć w pierwszej klasie ma się nijak do tego co teraz musi umieć obecny 6-7 latek (obniżenie wieku). Ponieważ do szkoły idą dzieci o rok młodsze (wg geniuszy z ministerstwa teraz dzieci szybciej się rozwijają stąd parcie na taki system) należało ułatwić im adaptację w szkole. Kolejne ministry zapewniają rodziców, że z tego powodu ich pociechy nie muszą się wcale uczyć pisać i czytać oraz liczyć. Pierwsza klasa, ze względu na te sześciolatki, ma się właśnie "bawić" (trochę to przerysowałam, ale taka nauka ma bardzo niewiele wspólnego z tą sprzed reformy), a tylko dzieci zainteresowane mogą w między czasie poznawać literki, cyferki. Dla mnie totalny paradoks, bo jeśli 6-latki są gotowe do nauki w szkole, to po co obniżać wymagania do poziomu przedszkola?!?! Kiedy zaczynałam swoją pracę jeszcze w ubiegłym wieku w przedszkolu, to wymagania dla sześciolatków były takie, że mają poznać podstawowe litery drukowane i cyfry do 10 oraz liczyć w tym zakresie i czytać, przynajmniej głoskując (jak któreś nie dało rady, to spokojnie uzupełniało w pierwszej klasie). W tej chwili poziom pierwszej klasy zjechał w dół, więc nie mówmy o jakimś obciążeniu pierwszoklasistów. Gorzej mają drugoklasiści, bo oni nagle od początku roku muszą czytać i opisywać w zeszycie krótkie historie. Najtrudniej- trzecioklasiści, bo oni muszą umieć to co i ci sprzed reformy, więc zakres materiału jest bardzo duży. Jakiś dureń- reformator obniżył poziom klasy pierwszej a cały zakres wiedzy z poprzednich trzech lat nauki upchnął w dwa lata. I to jest paradoks reformy, która jest przyjazna dla mniejszych dzieci :/ Owszem, są nauczyciele, którzy od początku stawiają wymagania ponad podstawę programową. Dopóki nie trafią na "zorientowanego" rodzica skaczącego wokół swojego potomka jak przy "zaśmierdku". Mieliśmy już przypadek mamusi, która wybrała się do kuratorium ze skargą na zbyt duże wymagania wobec jej synka (nota bene, idącego jako siedmiolatek do szkoły). A wspomniana przez ciebie historia też padła ofiarą takich reformatorów. Zmniejszona liczba godzin, dostosowanie wymagań do testu kompetencji i egzaminu gimnazjalnego, to powód do okrojonego dawkowania wiedzy (pomijam nauczycieli z przypadku). Nie kojarzę historii na egzaminie w gimnazjum, ale np. w podstawówce chyba jedyne pytania zakrawające na wiedzę z historii to umiejętność określenia przez dziecko w którym wieku rozegrały się wydarzenia opisane w opowiadaniu (np. "Król St. A. Poniatowski 3 maja 1791 roku podpisał Konstytucję, zwaną później...itd". Zaznacz w którym to było wieku: a) XIV; b) XIX; c)XVIII). Z umiejętności opanowania takich elementów wiedzy są później rozliczani nauczyciele i szkoły. Gdyby historii było więcej, można byłoby się bawić w fajne opowieści. Dla odmiany powiem ci jak wygląda mniej więcej zakres materiału w gimnazjum i na co przeznaczane są lekcje. Po którejś tam reformie uczę z nowego programu plastyki. Po tematach z teorii dochodzę do historii sztuki. Zaczynam od małpoludów i ichniej działalności wojenno-myśliwskiej i "artystycznej". - Pani!!! Ale myśmy już to mieli na historii! Zaczynam tropić zabytkowych Greków i Rzymian. - Pani!!! Ale to myśmy na historii i polskim omawiali! - Porządki też (koryncki, dorycki, joński)?!? - No! Te ślimaki to joński...itp. Cholewka gumowa, miałam farta, o kariatydach nie słyszeli przynajmniej...ufff. W ten sposób doszłam do gotyku. I dałam sobie spokój. Po jakiego grzyba po raz trzeci miałam z nimi omawiać historię sztuki?! Olałam ministra (dobrze, że moje dane ukryte, bo by mnie ze szkoły wylali) i bawimy się plastyką jako formą wyżycia artystycznego a nie historią sztuki. Wszyscy siedzimy cicho, po co ma dyrektor wiedzieć, wszak co oczy nie widzą, tego sercu...

Odpowiedz
avatar konto usunięte
0 4

@Draco: Przypomniałem sobie. Wymagano noszenia książek, skupienia się na lekcji zamiast na zabawie oraz przyswajania jakiś banałów. Czyli wszystko to co w historii. Tak więc pilnie doskonaliłem pisanie (czytać już umiałem w przedszkolu, z pisaniem był problem), liczenie krówek oraz angielskie słówka. Jeśli źle się zachowywałem czy nie wykazywałem się na lekcji, dostawałem odpowiednią ocenę i ochrzan od nauczycielki. Angielskiego uczyłem się już w przedszkolu w formie zabawy. W szkole był zeszyt i książki i nikt nie miał z tym problemów, a nie chodziłem do klasy geniuszy. Po prostu jeśli się zdrowo wymaga czegoś od normalnego dziecka, ono się dostosuje. Chyba że ma matkę idiotkę, która nie umie i nie chce go wychować - tak jak w historii. Czemu inne dzieci nie mają problemów?

Odpowiedz

Zmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 15 stycznia 2015 o 17:00

avatar konto usunięte
1 1

A mnie nie chce się wierzyć w tak krnąbrne zachowanie ucznia II klasy szkoły podstawowej. Na lekcji siedzi pod ławką i się bawi??? Nie wykonuje żadnych poleceń??? Jakoś nie chce mi się w to wierzyć, nawet gdyby mała pochodziła z patologicznej rodziny i była negatywnie nastawiona przez matkę do nauczyciela, żeby tak olewająco podchodziła do lekcji. Nie wiem, albo masz wyjątkowego pecha do ucznia i mała powinna zostać przebadana, albo rzeczywiście się "uwzięłaś" :P. W poprzedniej klasie uczeń nie sprawiał problemów? Jak jest na innych przedmiotach? Jest posłuszna?

Odpowiedz
avatar kiniaas007
-1 1

I tak to jest kiedy dziecko się robi, tylko dlatego, że to albo "modny dodatek", albo "żeby ludzie nie gadali"...

Odpowiedz
Udostępnij