Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

piekielni.pl

Pokaż menu
Szukaj

Http://piekielni.pl/28266 przypomniała mi troszkę podobną sytuację, tyle, że rozegrała się pomiędzy dorosłymi.…

http://piekielni.pl/28266 przypomniała mi troszkę podobną sytuację, tyle, że rozegrała się pomiędzy dorosłymi.

Do pokoju nauczycielskiego wpadła "burza z piorunami". Przyznam, że jak już zdążyłam poznać mojego kolegę - oazę życzliwości, ostoję pomocy koleżeńskiej i fundament pozytywnego nastawienia do świata (a w szczególności do homo sapiens), to w tym momencie zwątpiłam w swoją ocenę.

Był... no po prostu to była furia. Powód? Dwie nasze wspólne koleżanki i ich "kradzież" własności intelektualnej, jakbyśmy to tak nowocześnie ujęli.

Kolega był pasjonatem historii lokalnej, a bardziej tradycji, zwyczajów i obrzędów. Osobiście dreptał po domach, szukał lokalnych Matuzalemów, spisywał, dokumentował, przebijał się przez stosy jęków i żali babć i dziadków na synowe, zięciów, "dochtorów", łamanie w kościach i "aaa... panie kiedyś to inaczy bywało".

Zebrał grupkę uczniów, ich też zachęcił do szukania i opisywania, potem zaplanował inscenizację jednego z zanikających, bardzo nietypowych obyczajów (bardziej zawodu) połączoną z gawędami wiekowych lokalesów, ogniskiem i takimi innymi atrakcjami. Wymagało to od niego mnóstwa czasu, energii, ogarnięcia logistycznego, zaangażowania lokalnej społeczności (tutaj akurat oporu nie napotkał, bo zabytkowi staruszkowie dopisali wręcz koncertowo i nad wyraz żwawo), rodziców i dzieci.

Mniej więcej pół roku później zgłosiły się do niego owe koleżanki. Urząd wojewody ogłosił konkurs o tematyce związanej z lokalną społecznością, jej historią, itp.
Kobiety wymyśliły, że zgłoszą do konkursu pomysł tegoż kolegi. On miał udostępnić zebrane materiały i całą dokumentację pisaną i fotografowaną, one- opracować to pod względem stylistyczno-rzeczowo-ortograficzno-składniowo-merytorycznym, czyli w skrócie, wg wymagań konkursowych.

Kolega przystał na pomysł chętnie (patrz: drugi akapit).
Miał być umieszczony pod spodem jako współautor opracowania ("papiórów" nie znosił wręcz organicznie) i był tym faktem zachwycony. Właśnie kończył kolejny stopień stażu i taka gratka w postaci:
"po pierwsze primo"- pracy na rzecz lokalnej społeczności;
"po drugie primo"- angażowania i inspirowania uczniów do działań dodatkowych;
"po trzecie primo"- współpracy koleżeńskiej;
"po czwarte primo"- publikacji własnych opracowań;
"po piąte primo"- ewentualnie zdobycia nagrody choćby na etapie powiatowym;
byłaby miłym kwiatuszkiem w jego dossier i z pewnością wywołałaby uśmiech aprobaty na szacownym obliczu grona komisji egzaminacyjnej.

Praca poszła i słuch o niej zaginął. Kolega zajęty swoim kończącym się awansem nie dopytywał o jej losy wychodząc z założenia, że najwidoczniej przepadła w morzu konkurencji.

Przypadek sprawił, że jeden z rodziców zaangażowanych w projekt, przeczytał w wojewódzkim tygodniku listę nagrodzonych w owym wojewódzkim konkursie prac oraz listę szkół i zaangażowanych w to nauczycieli.
Porozmawiał o tym fakcie z moim kolegą a ten, mocno zaskoczony, zaczął drążyć.

Okazało się, że praca wygrała etap gminny i powiatowy, zaś w wojewódzkim, czyli w finale, zajęła drugie miejsce. Tyle, że wśród nazwisk nie było nawet inicjałów kolegi.

Rozpętała się kosmiczna awantura, której byłam świadkiem. Koleżanki szły w zaparte, że one nazwisko podały ale najwidoczniej na którymś etapie ktoś pominął.

Kolega nie podarował, bo włożył w ten projekt mnóstwo czasu i nieco finansów, a najbardziej zależało mu na dołączeniu tego do swojej teczki awansu, skoro aż tak wysoko praca się uplasowała.

Zadzwonił do miejscowego domu kultury z awanturą i od razu wykrył sprawcę błędu. Pani odpowiedzialna za ten etap konkursu wyraźnie potwierdziła, iż miała podane tylko nazwiska owych koleżanek. Na pewno nie było tam jego danych. Pani bardzo dobrze znała i owe koleżanki, i autora pracy. Nie mogła się pomylić.

Nie pomogło "chodzenie w zaparte" przez koleżanki, bo powinny od razu wyjaśnić ewentualną pomyłkę pani z lokalnej instytucji, gdyż doskonale wiedziały, że wygrały etap powiatowy, a następnie pojechały po nagrodę (dyplom dla nich i nagrody dla uczniów biorących udział w projekcie) do stolicy województwa.
Po prostu świadomie podały siebie jako jedynych autorów.

Kolega sprawę zgłosił do organizatora, został dopisany jako współautor.

praca

by luska
Zobacz następny
Dodaj nowy komentarz
avatar autobus
50 50

Ech, czemu czasem jest tak że jak się samemu czegoś nie dopilnuje od początku do końca to nawet znajomi próbują Cię wykiwać?

Odpowiedz
avatar Litterka
22 30

Co za wredne, chamskie kur... Brak mi słów!

Odpowiedz
avatar fak_dak
41 43

Nic nowego, niestety. Na studiach razem z kolegami popełniliśmy pracę naukową. Przy jej publikacji w czasopiśmie naukowym okazało się, że jej autorem jest profesor z kliniki, my jedynie mu pomagaliśmy. Nie muszę dodawać, że profesor przy pracy nawet palcem nie kiwnął.

Odpowiedz
avatar luska
21 21

@fak_dak: takie "ewenementy", mam wrażenie, chyba na prawie każdej uczelni są. Studiowałam na renomowanym uniwersytecie i też taka doktor się znalazła.

Odpowiedz
avatar crash_burn
22 22

@fak_dak: Ja się przez przypadek dowiedziałam, że profesor zrobił plakat na jakąś konferencję z moich badań, oczywiście on również palcem nie kiwnął, ale "zapomniał" dopisać rzeczywistych autorów...

Odpowiedz
avatar Armagedon
-1 15

@crash_burn: A nie pomyliłaś plakatu z plagiatem?

Odpowiedz
avatar baasiaa
11 11

@fak_dak: Moja mama pisała pracę magisterską pod okiem pewnego pana profesora, który do dnia obrony nawet jej nie przeczytał (np. nie zauważył, że podczas przepisywania mama "wyrzuciła" kilka rozdziałów, a resztę znacznie skróciła). Po jakimś czasie mama przeczytała najnowszą publikację tegoż profesora... I znalazła w niej swoje badania z pracy magisterskiej. Oczywiście podpisane jego nazwiskiem. Cóż... przynajmniej wtedy mogła mieć pewność, że przeczytał pracę. :)

Odpowiedz
avatar bazienka
0 2

@fak_dak: moj jeden wykladowca w ten sposob " stowrzyl" dosc chodliwy test ( DKO) i zgarnal za niego ladne pareset tysiecy... a pytania do testu wymyslali mu mlodzi psychologowie czyli my, na 1 roku, po 20 pytan na glowe ;)

Odpowiedz
avatar wumisiak
23 25

Paskudnie nieuczciwe zagranie. A przecież właściwie nic by im nie ubyło, gdyby od początku wskazały jako współautora, tym bardziej, że bez niego prawdopodobnie w ogóle nie miałyby z czym iść na ten konkurs...

Odpowiedz
avatar luska
19 19

@wumisiak: cóż, gdyby nie materiały kolegi, kobiety nie miałby nic konkurencyjnego aż w takim stopniu, żeby przejść tyle etapów; czasu na wykonanie pracy było bardzo mało, zwłaszcza dla dwóch osób; a to był gotowiec doskonale udokumentowany; kolega swoją pracę zaczął w marcu a finał był pod koniec maja; koleżankom opracowanie pod kątem konkursu i poprawki zajęły kilkanaście dni;

Odpowiedz
avatar luska
16 18

walorem tejże pracy, który został podkreślony przez komisję, było nie tylko opisanie ginącego zwyczaju-zawodu, ale też zaangażowanie w to ludzi starszych, dzieci, wykonanie tychże rzeczy przy pomocy tradycyjnych narzędzi przez uczniów, dokumentacja foto; na takie "plusy" trudno liczyć w ciągu 3 tygodni, jaki był na zgłoszenie pracy do pierwszego etapu; czyli największy atut to opracowanie zawdzięczało mojemu koledze;

Odpowiedz
avatar archeoziele
12 12

@luska: A możesz napisać bliżej co to za zwyczaj? Strasznie lubię takie rzeczy.

Odpowiedz
avatar luska
12 12

@archeoziele: nie pamiętam dokładnie, ale chyba "zawód" nazywa się bracki, a polega na "laniu" świec z prawdziwego wosku pszczelego. Świece te potem są wykorzystywane w czasie procesji w kościele. To była cała procedura topienia, lania, suszenia, wieszania, kręcenia (i różnych innych oryginalnych pląsów wokół czegoś podobnego do woka i wiszącego nad ogniskiem) a funkcję mogli pełnić tyko wybrani mężczyźni. Wobec małego zainteresowania, następców nie było i stąd akcja przypominania i snucia opowieści przez ponad 90-letniego Matuzalema w otoczeniu równie sędziwych koleżków wraz z pokazami, śpiewami i smacznym "żarełkiem".

Odpowiedz
avatar plokijuty
-5 13

W mojej miejscowości takim zwyczajem jest MEUS, ewenement na Polskę. Jego pierwotna koncepcja zanikła. Teraz polega na pójściu w niedzielę Wielkanocną do lasu, rozpaleniu ogniska, pieczenia kiełbasek i chlaniu.

Odpowiedz
avatar 4525882ulasok
11 13

@plokijuty: Mam wrażenie, że chodzi o EMAUS, zwyczaj z m.in. krakowskiego-nawiązuje się do idących do Grobu Pańskiego niewiast. O chlaniu nic nie wiem- "co kraj to zwyczaj, co rodzina- obyczaj" w mojej spotykaliśmy się całą rodziną w okolicy kopca Bronisławy ;) a potem jedliśmy wspólny obiad w jednym z domów. Pozdrawiam Piekielnych noworocznie

Odpowiedz
avatar plokijuty
8 8

@4525882ulasok: Przykro mi ale to co innego. W czasie Meusa zwoływano wszystkich mieszkańców. I w czasie jego trwania omawiano i ustalano na kolejny rok sprawy rolnicze, ekonomiczne itp; coś jak wici ale dotyczące wyłącznie tej miejscowości. W swoim archiwum posiadam zdjęcia dotyczące Meusa z 1936 roku.

Odpowiedz
avatar luska
4 4

@plokijuty: właśnie poznałam kilka oryginalnych zwyczajów. Szkoda, że to zanika.

Odpowiedz
avatar archeoziele
3 3

@luska: W rejonie z którego pochodzi mój dziadek (ziemia biłgorajska) istniał zwyczaj nazywany żałosnym i radosnym. Bardzo wielu mężczyzn zajmowało się dawniej sitarstwem. Raz na jakiś czas sitarze wyjeżdżali z miasta handlować swoimi wyrobami. Wyjeżdżali daleko- nawet do Anglii czy na daleki wschód. Taka podróż zajmowała ok. roku. Dlatego dzień przed wyjazdem sitarze, ich rodziny i sąsiedzi spotykali się pod figurą św. Jana Nepomucena w Biłgoraju na imprezie pożegnalnej zwanej właśnie "żałosnym. Gdy wracali, w tym samym miejscu odbywała się zabawa na powitanie, czyli "radosne".

Odpowiedz
avatar luska
2 2

@archeoziele: akurat ten zwyczaj znam :) Oprócz pracy w szkole prowadzę młodzieżowy zespół pieśni i tańca. Mamy w swoich programach także inscenizacje starych, ludowych zwyczajów, więc szukam w różnego rodzaju opracowaniach informacji na ten temat. Zakwalifikowaliśmy się swego czasu na sejmik wiejskich teatrów w Tarnogrodzie, czyli blisko Biłgoraja. A Radosne i Żałosne jest do tej pory kultywowane w Biłgoraju, choć już tylko w formie widowiska. Trudno, aby w dzisiejszych czasach ktoś ładował sita na wóz i jechał na kilka miesięcy, np. do Rosji, w celach handlowych (pomijając dzisiejszą sytuację geopolityczną, czyli latające katiusze i inne przyjacielsko nastawione do przybyszy maszyny i narzędzia).

Odpowiedz
avatar no_serious
13 13

Gratuluję koledze, że nie poddał się tylko zadbał o wszystko i osiągnął to co chciał--> został dopisany jako współautor. A koleżaneczki piekielne, nikt już nie będzie chciał z nimi współpracować? W ogóle nie rozumiem ich podejścia, oszukiwały, bo co? Przecież nikomu nic nie ubędzie jak wpisze rzeczywistych twórców... Po co kłamać?

Odpowiedz
avatar minutka
9 9

Miał facet całkowitą rację, że się wściekł na złodziejstwo.

Odpowiedz
avatar nipman
6 6

Czy nie podpada to pod jakiś paragraf? Tak się pytam z ciekawości.

Odpowiedz
avatar bazienka
0 0

@nipman: plagiat? oszustwo? ( w koncu 'korzysc finansowa' to pojemne pojecie)

Odpowiedz
avatar voytek
0 2

sąd sad i tylko sąd!!! obowiązkowo żadać przeprosin na stronach lokalnej gazety i odszkodowania!!!

Odpowiedz
avatar luska
4 4

@voytek: czy warto byłoby zaczynać zadymę? Koledze udało się "zdobyć" potwierdzenie współautorstwa. Koleżanki spotkały się z dość wyraźnymi objawami braku sympatii ze strony współpracowników. Rodzice i dzieci znały prawdę. Można nawet stwierdzić, że dzieci były bardziej zdziwione udziałem obu pań w projekcie, bo ich nie widziały na żadnym ognisku, pogawędce itp. Plotka gminna aferkę rozniosła szybko. Pozostał tylko niesmak. Ponad rok później kolega zrezygnował z pracy w szkole. Jest w tej chwili współwłaścicielem małej firemki z branży budowlanej i nie narzeka. A czasem zachowanie się z klasą i nie zniżenie się do poziomu idioty jest bardziej bolesną formą "zemsty" od ciągania się po sądach, bo zawsze znajdzie się jakaś współczująca istota, która "pokrzywdzonym oskarżonym" zacznie współczuć.

Odpowiedz
Udostępnij