Choruję przewlekle.
W środowy wieczór, przeciągnięta wzdłuż i wszerz po trudnym kolokwium, czekam na autobus.
Nagle zaczęło mi się robić słabo, moja zepsuta część zaczęła nawalać, poprosiłam dziewczynę siedzącą na ławce o ustąpienie miejsca, bo zemdleję.
Reakcja godna podziwu, zaraz dwie osoby wstały, pytają, czy dzwonić po karetkę, wachlują, podtrzymują.
Połknęłam "moją" tabletkę, którą noszę na wypadek takich sytuacji, czekam, aż mi przejdzie.
Trochę posiedziałam, dziewczynom znów brawa się należą, bo obce osoby a zostały, mimo, że autobus uciekł.
Gdy świadomość zaczęła wracać, zadzwoniłam po chłopaka, żeby po mnie przyjechał, trochę zażenowana podziękowałam dziewczynom i gdy upewniły się, że już w miarę gra, jedna wsiadła do autobusu, druga poszła na pieszo.
Była to akurat "pora kościelna", gdy siedziałam już sama, ludzie zaczęli się schodzić na okoliczne przystanki, rozchodzić do domu.
Dla pewności z ławki nie wstawałam, trochę sapałam, z bólu się krzywiłam, ale czekam.
Po kilku minutach grupka babć zebrała się wokół mnie, porozsiadała na reszcie ławki, o dziwo, ani jednego komentarza o niewychowaniu młodzieży, nikt nie kazał mi wstać, dzień dobroci jakiś.
Ale napatoczyła się flądra. W buro-lisim płaszczu, lat może z trzydzieści pięć, no, dobrze zakonserwowana czterdziestka, za bardzo się nie gapiłam.
I najpierw zagaja całkiem neutralnie, czy miejsca jej ustąpię. Bąknęłam tylko, bo i tylko na tyle było mnie stać wtedy, że źle się czuję.
Nie było krzyków, prośby nie powtórzyła.
Podjechał autobus, część ludzi wsiadła, obok mnie zrobiło się miejsce, flądra przysiadła.
Zaczęła się wiercić, bo miejsca mało, dzielnie próbuję głowę w pionie utrzymać, bo mi przechodziło trochę, a ta się kręci jak pies w trawie, pośladkiem coraz bardziej przesuwając mnie na krawędź.
I mnie zepchnęła.
Jednym szybkim ruchem, którego prawie nie zauważyłam.
I żebym ja tyłkiem plasnęła, to pół biedy. Ale huknęłam głową o ściankę z pleksi.
Lepsza pleksi niż szkło czy metal, ale sam efekt przestraszenia się i wyrżnięcia spowodował, że odleciałam całkiem.
Ocknęłam się niedługo potem, gdy ktoś dzwonił po karetkę, bo mi krew z nosa poszła, ale nie od wyrżnięcia, tylko samoistnie.
A buro-lisiej baby nie zarejestrowałam w pobliżu, chociaż może i zamroczona byłam.
A może zwiała, bo myślała, że mnie zabiła?
przystanek
O kurczę... Aż trudno sobie wyobrazić... no, że ktoś mógłby zrobić coś takiego. I chyba nie da się wyjaśnić, po co. Bezczelność i złośliwość taka bezinteresowna, że chciałoby się trzasnąć po łbie (przepraszam, ogólnie jestem pacyfistką stuprocentową, nie uderzyłam nigdy nikogo, no ale coś takiego...). Mam nadzieję, że już wszystko dobrze, Autorko!
OdpowiedzTrafiłaś na zbyt dużo dobroci i dla zachowania równowagi w przyrodzie przyszła flądra ze skumulowanym złem ;) W sumie słysząc jak ludzie reagują w podobnych sytuacjach można uznać, że miałaś sporo szczęścia, że faktycznie ktoś wezwał karetkę, a nie omijał jako potencjalną alkoholiczkę/narkomankę/nie-mój-problem...
Odpowiedz@bukimi: to ja już wolę, jak mnie babcia autobusowa dźga parasolem, bo siedzę na "jej" miejscu ;) I niestety, co do drugiego, to myślę, że masz rację. Publicznie tak całkiem odlecieć zdarzyło mi się drugi raz, nie tylko omdleć, i wtedy nie tylko dobudziła mnie policja, którą ktoś wezwał chyba, bo padłam na ławce przed dworcem, to jeszcze mnie okradli z pieniędzy, które miałam w torebce (na szczęście nie rąbnęli całej torby, bo zawsze na kieszonkowców mam taką metodę, że robię sama w torebkach małe kieszonki pod materiałem, gdzie trzymam dokumenty czy większą ilość kasy). I wracając do historii, to przykre, że musimy się dziwić, że ktoś zachował się NORMALNIE i pomógł.
OdpowiedzMoże monitoring jakiś jest w pobliżu? I filmik na policję...
Odpowiedz@namiocik: Przystanki zazwyczaj są monitorowane. Popieram pomysł pójścia na policję.
Odpowiedz@namiocik: Niestety nie ma, nie chodzę na "główny" przystanek przy uczelni, bo są rozkopy (polecam spróbować dojechać z zajezdni na UMK w Toruniu;)) tylko dalej, gdzie przystanek nawet nieoświetlony jest, a za plecami drzewa.
OdpowiedzJak znam takie babony to pewnie pomyślała, że byłaś naćpana i uciekła czym prędzej, żeby się hifem albo innym ejtsem nie zarazić. A potem przez tydzień opowiadała koleżankom z jaką patologią siedziała na przystanku.
OdpowiedzMatko kochana, co ci ludzie mają w głowach? Siano?
OdpowiedzBała się że zabiła albo poważnie uszkodziła, dlatego czmychnęła.
Odpowiedz@jagababa91: Albo, że autorka się ocknie i się jej odwinie. :)
OdpowiedzZazdroszczę Ci chłopaka. Mimo twojej choroby jest z Tobą. Ja nadal nie mogę znaleźć faceta, któremu nie będzie przeszkadzało to, że mam głęboki niedosłuch..
Odpowiedz@wiesniaczka: zgłaszam się
Odpowiedz@VAGINEER: Nie wiem, czy w tym przypadku Twoj nick dziala na Twoja korzysc ;x
OdpowiedzNa początku historii myślałem, że dostaniesz od babć nitromintem:D
Odpowiedzzgłosić sprawe na policje - wg mnie to była napaść - co z tego że dokonana "tyłkiem|" a nie pięścią ;)
OdpowiedzNie wiem, czy cos mnie bardziej irytuje niz to, ze ludzie SAMI dochodza do pewnych wnioskow a potem na te ich wlasne wnioski sie obrazaja i probuja ci z tego powodu dogryzc.
Odpowiedz