Historia będzie o tym, dlaczego od lat unikam jedzenia w restauracjach.
Swoją "karierę" na Wyspach zaczęłam, jak (prawdopodobnie) większość emigrantów, jako kelnerka i barmanka. Gdy dostałam tę pracę wydawało mi się, że "Pana Boga za nogi złapałam". Przyzwoicie płatna, rzut beretem od miejsca zamieszkania, obiady w pracy za friko, spore napiwki, świetna atmosfera, super szefowa.
Była to elegancka, polska restauracja o długoletniej tradycji, ciesząca się dobrą opinią pod każdym możliwym względem.
Idylla trwała do momentu, gdy moja ówczesna szefowa pewnego dnia zachorowała. Krótko potem wyjechała do Polski na długie leczenie, przekazując restaurację w ręce swojego pierworodnego - nazwijmy go Pawłem. Mnie zaś zrobiła menadżerką lokalu, co było dla mnie niemalże spełnieniem marzeń, gdyż restaurację traktowałam jak własną, klientów obsługiwałam tak, jak sama chciałabym być obsługiwana, a od czasu do czasu wpadałam na kuchnię, co by podejrzeć co pysznego wyczarował nasz polski mistrz kuchni. Jego wyczyny były porównywalne do oglądania wyczynów jakiegoś Makłowicza, czy innej kulinarnej sławy:).
Paweł, a właściwie Paul (życzył, by tak się do niego zwracano) nie czuł się Polakiem w ani jednej tysięcznej swojego jestestwa. I właściwie nie przeszkadzałoby mi to, gdyby nie fakt, że facet na każdym kroku to podkreślał i często drwił z, szeroko rozumianej, "ułomności" naszego Narodu. Pomimo wychowywania go "w duchu patriotycznym" - jak to mawiała jego mama, facet udawał (albo i nie?), że nie ma zielonego pojęcia ani o polskich zwyczajach żywieniowych, ani o polskiej kulturze picia trunków. I tak moment przejęcia restauracji przez Pawła okazał się być początkiem końca.
A teraz wyjaśnię dlaczego. Otóż nasz nowy szef okazał się totalnym bucem i idiotą, będącym w posiadaniu dwóch lewych rąk do zarządzania lokalem. Na dodatek nie miał za grosz szacunku ani do pracowników, ani do klientów. Poza tym okazał się być oszustem i "rąbał" każdego na czym tylko się dało. A teraz wypunktuję kilka najbardziej piekielnych kwiatków, z jego udziałem:
1. Dobra polska wódka została zastąpiona wódką a'la "Z czerwoną kartką" z domieszką wody z kranu. Tłumaczenie: 40% jest za mocna. Przecież i tak nikt tego nie wyczuje. (Taa... Polak nie wyczuje.)
2. Zapraszanie swoich kolegów na darmowe chlanie i żądanie "usługiwania" sobie, poklepywanie po tyłkach i inne tego typu prostackie zagrywki w stronę damskiej części personelu.
3. Porcje dań zmniejszyły się o 1/3. Ceny oczywiście zostały bez zmian. (No tak, stali klienci to debile, którzy nie zauważą, że zamiast 10 pierogów dostali 7).
4. Do "obróbki" trafiały głównie produkty z przecen. Potrzebny twaróg do ruskich? Proszę bardzo. Dostaliśmy taki, gdzie termin ważności upłynął przedwczoraj, przy czym zrobione z niego pierogi serwowane musiały być jeszcze przez tydzień.
5. Mięso na schabowego szlag trafił? To nic! Umyjcie, zamarynujcie i zrobimy z niego jakiś gulasz czy coś. Kto pozna, że nieświeże?
6. Najgorzej było, gdy coś zaczynało się nadpsuwać, np. gdy chleb spleśniał lub jakaś kromka czy cokolwiek innego upadło na podłogę, a szef to, na nieszczęście wszystkich, zauważył - nic z podłogi nie lądowało w koszu, a na talerzu, pomimo naszych protestów.
7. Napiwki. Jakie napiwki?
Itd, itp... Długo by wymieniać.
Na nic zdały się rozmowy z szefową, prośby, bunty, ukrywanie i wyrzucanie zepsutych produktów. Jak wiedzieliśmy, że coś jest gówniane, to mówiliśmy klientom wprost, że nie polecamy. Skończyły się ceregiele i kombinowanie. W końcu główny kucharz psychicznie nie wytrzymał i się zwolnił. Ja odeszłam krótko po nim. Po odejściu i przedyskutowaniu sprawy z kucharzem postanowiliśmy wykonać anonimowy telefon do sanepidu. Może i mocno piekielne z naszej strony, ale gdyby ktoś przez tego debila trafił do szpitala z ostrym zatruciem pokarmowym, to chyba byśmy sobie nie darowali. Lokal wkrótce później zamknięto.
Tylko szefowej szkoda, bo kobieta życie poświęciła na zbudowanie tego miejsca. Chociaż z drugiej strony myślę, że upadek lokalu to poniekąd również jej "zasługa" - w końcu to ona wypuściła spod skrzydeł taką rozpuszczoną i nie szanującą ludzi kreaturę.
gastronomia
Nie zrobiliście nic piekielnego, piekielni byście byli, gdybyście nigdzie tego nie zgłosili. Lepiej być uznanym za "donosiciela", niż być współwinnym, gdyby ludzie trafili do szpitala po obiedzie w tej restauracji (bo uważam, że jeśli ktoś widzi, że dzieje się coś złego i nie reaguje, to też ponosi winę).
OdpowiedzDawno tę restaurację zamknęli? Obecnie moją ulubioną polską restauracją w Londynie jest Baltic. Naprawdę polecam
OdpowiedzW te wakacje minęło 5 lat. Jako ciekawostkę dodam, że teraz znajduje się tam "poszowata" hamburgerownia. Jak już tak sobie polecamy to jedynym miejscem, w którym ja podjęłam "ryzyko" jedzenia, i mogę polecić to bar mleczny "Mamuśka" na stacji Elephant&Castle. Dużo, w rozsądnych cenach i pysznie.
OdpowiedzUratowałaś kogoś od szpitala. Mam nadzieję,że całej załodze się później ułożyło
OdpowiedzA w jakim wieku ten gagatek? Powiedz mi, czy właścicielka została już na stałe w Polsce? Nie interesowała się własną restauracją, nie dzwoniła, nie pytała, jak się sprawy układają? Nie mieliście z nią żadnego kontaktu przez tyle czasu? Cała historia wygląda tak, jakby facet CELOWO doprowadził do upadku restaurację swojej matki. Bo restauracja jest polska, a on Polaków n i e l u b i. Mam zresztą jeszcze jedno podejrzenie. Nie wiem, czy słuszne. Nic nie piszesz, czy właścicielka wyjechała do Polski na leczenie (bo taniej), czy po prostu wyjechała, by nie wracać, bo na przykład, przeszła już na emeryturę. Jeśli bez żalu zostawiła na Wyspach dorobek własnego życia, oraz synalka - to oznacza, że musiał być między nimi niezły konflikt. O tym, że chyba dokładnie wiedziała, jaki los spotka jej restaurację i wieloletnich pracowników, nie wspomnę.
Odpowiedz@Armagedon: w sumie? Teraz bardzo modne wśród Polaków jest kreowanie się na 100% britisch. A najlepszą akcję miałam, jak wracałam z siostrą z pracy. Przechodziłyśmy sobie koło pary z dzieckiem, rozmawiającej w naszej mowie ojczystej. Powiedziałam coś do siory po polsku a tamci popatrzyli na nas jakby zobaczyli zombie i przyśpieszyli kroku. Cebulę można owinąć w Union Jack, ale zawsze zostanie cebulą
Odpowiedz@osvinoswald: britisch
OdpowiedzTo pewnie chodziło o takie "british" w wersji "deutSCH", czy coś ;)
OdpowiedzAnonimowe donoszenie i to po odejsciu od miejsca pracy bylo i jest podle. Anonimami brzydze sie. Jak widac, mialas racje, to dlaczego - ANONIMOWO?
Odpowiedz@ZaglobaOnufry: Anonimowe komentarze także. Mogę prosić o imię i nazwisko twoje? Adres zamieszkania też proszę.
Odpowiedz@SlimSkinhead: Komentarze sa w PIEKIELNYCH ZAWSZE anonimowe, a donosy do urzedow niekoniecznie. Prosic to mozesz, ale odmawiam.
Odpowiedz@ZaglobaOnufry: W życiu większych bzdur nie czytałam :) Już widzę jak ktoś naraża się na nieprzyjemności podając swoje dane urzędasowi, który nie wiadomo co z nimi zrobi. Moim skromnym zdaniem jedynym wyjątkiem od reguły jest wzywanie karetki pogotowia (o ile pogotowie może zostać podciągnięte pod "urząd").
Odpowiedz@SlimSkinhead: Ale ZaglobaOnufry nie zamieścił komentarza anonimowo, tylko się pod nim podpisał. Ty tak samo jesteś podpisany: SlimSkinhead. Na Piekielnych nie da się zamieścić komentarza anonimowo.
Odpowiedz@daanderstendy: Niby fakt ;) Ale pseudonim to nadal nie podpis,nie uważasz?
Odpowiedz@SlimSkinhead: To jest ciekawe. Bo podpis to podpis. :-) A co powiesz na np. komentarz zamieszczony przy użyciu konta Facebook, na którym ktoś podał fikcyjne dane? My zobaczymy np. że napisał to Feliks Żyła. Ale czy to naprawdę będzie on? A komentarz będzie podpisany. Problemem chyba jest definicja anonimowości - w którym momencie uznasz, że zniknęła?
Odpowiedz„Historia będzie o tym, dlaczego od lat unikam jedzenia w restauracjach.” Spędziłem kiedyś całe lato pracując w... Społem. M.in. na tzw. garmażerni. Od tamtego czasu pamiętam, by nie jeść na trzeźwo w jakiejkolwiek restauracji/barze. Jeśli chcesz przekonać, że ten bar był wyjątkiem, to podaj poniedziałkowe menu z czasów świetności... ;-)
Odpowiedzno to bardzo po Angielsku się zachowywał Pracowałam kiedyś w typowej Angielskiej restauracji w której panowały dokładnie takie zwyczaje jakie opisujesz a nawet kilka gorszych praktyk się trafiło.Tylko chciałabym wiedzieć jak ty ten sanepid zawiadomiłaś , bo może i ja bym tak zrobiła skoro knajpa istnieje do dziś i do dziś robią to samo.
Odpowiedz@Fergi: Poszukaj kontaktów i informacji na temat 'Health and Safety at Work' (tak na marginesie jest to baaaardzo obszerny temat) na stronach rządowych typu www.hse.gov.uk. H&S to bardziej odpowiednik naszego BHP, niż sanepidu, ale to właśnie oni zajmują się takimi sytuacjami. A przynajmniej tak było 6 lat temu, gdy pracowałam w restauracji. Oświećcie mnie proszę, jeśli teraz jest inaczej. Pamiętam, że my mieliśmy dostęp do bezpośrednich kontaktów do takiego właśnie biura H&S, w którym przyjmowano zażalenia, udzielano porad, wskazówek itd. Przypuszczam, że każde miejsce związane z gastronomią (i nie tylko) dysponuje takimi kontaktami. Pozdrawiam.
Odpowiedz@guineaPig: może i tak poszukam, nigdy nie zastanawiałam się czy to działa w stosunku do gastronomii ale to samo 'Health and Safety at Work' niestety byle jakie praktyki BHP w salonie fryzjerskim ma w pewnym poważaniu, po złożonej skardze nie zrobili nic i to dokładnie nic.
Odpowiedz@Fergi: Hmmm, dziwne. Prawdopodobnie sporo zależy od wielkości czy rangi przewinienia, że tak to ujmę. Co nie zmiania faktu, że zakichanym obowiązkiem tutejszej inspekcji pracy - po otrzymaniu maila czy telefonu - jest wysłać kontrolera "ninja", jak ja to nazywam. Przynajmniej u mnie w pracy tak to wyglądało i nadal wygląda, choć od dawna nie pracuję w branży gastronomicznej,a w zwykłym (wydawałoby się) biurowcu. To co piszesz jest tym bardziej niepokojące, że Anglicy mają uwalone na punkcie Health&Safety do tego stopnia, że potrafią mi zrobić "nalot", gdy dotrze do nich, że pani popierdzielająca w szpilkach poslizgnęła się na polerowanej na wysoki połysk podłodze (która paradoksalnie wcale nie jest śliska). W takiej sytuacji przychodzą i sprawdzają, czy są odpowiednie oznakowania, czy aby wtedy nie padało, czy była rozłożona mata antypoślizgowa, czy pani sprzątająca nie zapomniała znaku ostrzegawczego postawić, potrafia nagrania z CCTV sprawdzać itp itd... Może spróbuj tutaj, a nuż coś doradzą. http://www.healthyworkinglives.com/contact/adviceline Mogę też podpytać jaka firma zajmuje się u mnie takimi sprawami. Jak sie dowiem dam Ci znać.
Odpowiedz@guineaPig: wiem że to co piszesz jest prawdą bo i ją się z tą przesadą na punkcie Health&Safety spotkałam, tym bardziej mnie ten brak reakcji zdziwił.No ale może zgłosiliśmy to w niezbyt odpowiednim miejscu, Dzięki spróbuję tam coś znaleźć :-)
OdpowiedzBrawo dla admina i czytelników za uznanie tego typu rozmowy jako "poniżej poziomu" :)
Odpowiedz>>Pomimo wychowywania go "w duchu patriotycznym" - jak to mawiała jego mama<< A ja obstawiam, że nie pomimo, ale właśnie dlatego. Zmuszanie dzieciaka, żeby "kochał" kraj który widuje raz na wielkie ileś, torturowanie go martyrologią itd może się skończyć reakcją obronną. To trochę tak jak z samolocikami dla dzieci, ze śmigłem na gumkę. Im mocniej się nakręci, tym szybciej i dalej poleci. A jak się nakręci za mocno, gumka pęka, i samolocik nie poleci wcale. Mamuśka najwyraźniej z tym patriotyzmem tak właśnie przesadziła.
Odpowiedz@bloodcarver: z tego co obserwuję tutaj u dzieci moich znajomych możesz mieć rację.Dodam jeszcze że takie niszczenie tej restauracji mogło być swego rodzaju zemstą za ten wpychany "siłą do gardła" patryjotyzm i to niekoniecznie świadomą.
OdpowiedzTo to w końcu jest elegancka restauracja czy garkuchnia ze schabowymi i pierogami która awansowała, bo na stolikach są obrusy, a zastawa jest z porcelany?
OdpowiedzZmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 6 listopada 2014 o 11:41
@kropla: Pozwól, że sprostuję - Nie jest, a była. Czyli że według Ciebie miejsce, gdzie serwuje się polskie tradycyjne dania nie może być eleganckie?
Odpowiedz@guineaPig: kropla jada tylko w restauracjach "ę ą", gdzie posiłki serwuje się tak w cenie połowy pensji: http://s3-media1.fl.yelpcdn.com/bphoto/ApRRKa8ry25nw6cdFC4n1w/l.jpg
OdpowiedzJest takie powiedzenie, że zwycięskiej jedenastki się nie zmienia. W firmach działa to podobnie. Jak wszystko dobrze idzie, to nie należy nic zmieniać. 1. Brak poszanowania klienta (w większości wymienionych punktów) zawsze równa się utracie klienta. Też nie wierze, że stali klienci nie zauważą mniejszych porcji i rozwodnionej wódki. Dodawanie napsutych produktów, też zazwyczaj wychodzi na jaw. 2. Brak poszanowania dla własnego, dobrego pers> odejście pers> zatrudnienie gorszego=> utrata renomy i w końcu klientów. Ta zasada jest szczególnie widoczna w punktach gastronomiczno- usługowych.
Odpowiedz