Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

piekielni.pl

Pokaż menu
Szukaj

Moją pierwsza w miarę stałą pracą w Nowej Zelandii była posada "nocnego"…

Moją pierwsza w miarę stałą pracą w Nowej Zelandii była posada "nocnego" na 24-godzinnej stacji benzynowej. Na początku było nieźle - szef całkiem miły, nie licząc przypadkowych buraków klienci raczej spokojni, w nocy ruch raczej mały, więc nawet mogłem sobie poczytać - słowem luzik. Potem zaczęły się schody.

Pracowałem w systemie 4 nocki pracy/4 przerwy wraz ze zmiennikiem, świątek-piątek. Szef powiedział mi że skoro pracuję w takim 8-dniowym systemie, to chyba lepiej jak będę dostawał pensję co osiem dni a nie co siedem, gdzie musiałby ciągle liczyć ile naprawdę dni przepracowałem (bo istotnie byłoby to 3, 4 bądź 5 dni roboczych na kalendarzowy tydzień). No super ale... zaczynał zapominać płacić. "Oj, wybacz, wyleciało mi... dostaniesz pojutrze". "Sorry... jakoś tak wyszło", "Oj, bo ty masz taki trudny grafik". Niby to nic w porównaniu z ludźmi co nie dostają wypłaty przez miesiące, ale na karku nam siedziała firma windykacyjna i jakiekolwiek opóźnienie spłat groziło paskudnymi konsekwencjami.
W końcu powiedziałem szefowi: "Może po prostu zostaw mi czek pod koniec mojej czterodniówki? Z bólem serca, zupełnie jakbym prosił go o oddanie nerki, ale się zgodził.

Po pewnym czasie (jakimś 1.5 roku) jeden z klientów powiedział mi, że "dzisiaj święto ale on pracuje, lecz przynajmniej dostanie ekstra wypłatę". Fajnie miał, nie? Wspomniałem o tym żartem szefowi: zrobił się czerwony i szybko uciekł ze sklepu. Dopiero później się dowiedziałem, że takie warunki należą się każdemu kto pracuje w święta. Ale szef wychodził z założenia, że skoro o tym nie wiem to nie będę płakał...

Trzecia piekielność związana była z moim zmiennikiem. Przez mój czas pracy przewinęło ich się kilku: mieliśmy między innymi dwóch złodziei, kilku "o, dzisiaj była moja zmiana? Kurde, zapomniałem", jednego pana który po pierwszej nocce się rozpłakał i pracoholika z Indii (miał 3 prace i jeszcze studiował!), który jednakże wrócił do Indii po miesiącu. Największy problem miałem przez jednego Maorysa i wdzięcznym imieniu Rasta. Fajny koleś, nic tylko iść z nim na piwo, miejscowi mu nie podskakiwali ale... miał bardzo "chorowitą" rodzinę.

Najpierw nie zjawił się na swoją zmianę, bo "mama mu zachorowała" - no ok, zajmę jego miejsce, jakoś przeżyję 12-dniową zmianę... tyle że po 12 dniach zachorowała babcia, potem chyba ciotka, co się od babci i mamy zaraziła... Słowem miałem ponad 30 dni zapieprzu bez zmiany. Szef wziął go na stronę, pogroził - Rasta powiedział, że rodziną zajmie się kto inny.
Nadeszło Boże Narodzenie, wypadała zmiana Rasta - jakieś dwa tygodnie przed zaczął kombinować jak te święta ominąć. Zamiast mnie zapytać czy bym się jakoś nie zmienił, zapytał nas wszystkich za pomocą "biuletynu" (zwykły zeszyt A4 gdzie notowaliśmy wszelakie informacje dla ludu) "Kto chciałby mieś święta wolne?" Oczywiście wszyscy by chcieli, lecz szef się nie zgodził. Ale Rasta się postawił i powiedział że "w święta pracować nie będzie". No ja też nie, nie moja zmiana, mam dość krycia jego dupska.

Nadchodzi wigilia, ja w domu przy rybce z rodziną, nadchodzi godzina zmiany i... telefon, wściekły głos szefa "Dlaczego nie jestem w pracy?" Proste, nie moja zmiana. "Ale Rasta się nie zjawił, mam lecieć go zastąpić!" Gość od dwóch tygodni mówi że się nie zjawi, nikt mnie o zastępstwo nie prosił, nie jestem pizza żeby być zawsze na telefon. Wspomniałem niepłacone święta i spóźniające się wypłaty, a także fakt że jestem jedynym człowiekiem, który wytrzymał nocną zmianę przez długi czas bez jakiejkolwiek wpadki". Usłyszałem tylko "Jeszcze zobaczysz..."

Dwa miesiące później szefowi cofnięto koncesje, stację przejął ktoś inny :)

praca

by Mirmil
Zobacz następny
Dodaj nowy komentarz
avatar Mementomoris
6 8

Tak z ciekawości zapytam, bo też marzyła mi się emigracja do Nowej Zelandii - jak tam ma się siła nabywcza pensji pracownika stacji benzynowej, do tej w Polsce?

Odpowiedz
avatar Mirmil
9 9

@Mementomoris: Hmm, o ile mnie pamięć nie zawodzi jak zaczynałem to krajowa pesnja minimalna była 10.50NZ$ (jakieś 23 PLN) za godzinę brutto, ja dostawałem chyba ze 2-3$ więcej, ale koszta są spore-samo mieszkanie to minimum 200-250 $ na tydzień. Generalnie "za chlebem" przyjeżdżać nie radzę, chyba że masz jakieś super kwalifikacje i doświadczenie.

Odpowiedz
avatar Vampi
4 4

Pracowales tam dalej u nowego szefa?

Odpowiedz
avatar Mirmil
2 2

@Vampi: Tak, o ile pamiętam wszyscy przeszli pod nowy zarząd, pracowałem tam jeszcze kilka miesięcy.

Odpowiedz
avatar Bydle
-1 37

„Nadchodzi wigilia, ja w domu przy rybce z rodziną, nadchodzi godzina zmiany i... telefon...” ...więc nie odebrałeś, gdyż siedziałeś z rodziną przy stole i nie wypadało ci po prostu tego zrobić, by nie obrazić rodziny. A, no tak, jednak odebrałeś. Wiesz - skoro tak się umówiłeś, że pełnisz wysokopłatne dyżury telefoniczne, to rodzina powinna ci wybaczyć, że odebrałeś, mimo że siedziałeś z nią przy wieczerzy... ;>>>

Odpowiedz
avatar Mirmil
0 26

@Bydle: Odebrałem, mogła dzwonić dalsza rodzina, znajomi, informacja o spadku, wypadku i przypadku - telefon był stacjonarny więc nie wiedziałem kto dzwoni. A na "wysokopłatne" dyżury się nie umawiałem (z wyprzedzeniem), pokryłem zmianę kilka razy bo mnie poproszono a nie zażądano.

Odpowiedz
avatar Bydle
2 30

@Mirmil: „Odebrałem, mogła dzwonić dalsza rodzina” Ale nigdy tak nie robi, prawda? „A na "wysokopłatne" dyżury się nie umawiałem” Więc tym bardziej nie powinieneś reagować. Zgodnie z umową (a precyzyjnie: z powodu jej braku). Przecież to logiczne...

Odpowiedz
avatar bukimi
6 30

@Bydle: Bo lepiej bać się telefonu, udawać że nie ma nikogo w domu i pozwolić by telefon brzęczał przeciągle podczas kolacji niż porządnie i asertywnie rozwiązać problem...

Odpowiedz
avatar sharpy
4 6

"jednego pana który po pierwszej nocce się rozpłakał" - hmm... czy to była może pizzeria, z pilnowaniem mechatronicznych zwierzaków w nocy?

Odpowiedz
Udostępnij