Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

piekielni.pl

Pokaż menu
Szukaj

Miałem to nieszczęście pracować prawie 8 lat z prawnikami, jako jednoosobowy dział…

Miałem to nieszczęście pracować prawie 8 lat z prawnikami, jako jednoosobowy dział IT. Byłem tam człowiekiem - orkiestrą, który stworzył cały informatyczny szkielet organizacji od zera, zajmował się siecią, telefonią, centralą, serwerami opartymi na systemach BSD, stacjami roboczymi, serwisem sprzętu, pocztą, www, czy problemami doskonale znających (zgodnie z CV) pakiet office prawniczek z podstawami obsługi tegoż pakietu. Słowem wszystkim, co tylko zahaczało o sferę techniczną. Gdy zaczynałem z nimi współpracę, firma się dopiero rodziła w powijakach, mając 3 pracowników, a gdy z hukiem się rozstawaliśmy, było w niej około 35 osób plus siatka współpracowników w całej Polsce. Historii z tego okresu zebrałoby się na książkę, więc będę tu co jakiś wrzucał kolejne, ale zacznę od najbardziej piekielnej, czyli o historii naszego rozstania.

Ostrzegam, historia jest długa, choć i tak tutaj ją maksymalnie skracam :) !

Osoby dramatu:

[S]zef - prawie jak Krzysztof Jarzyna ze Szczecina, czyli szef wszystkich szefów. Adwokat. Prawnik. Głowa układu trzymającego władzę.

[P]rezes - jednoosobowy zarząd firmy - córki, wywodzącej się z firmy Szefa. Piekielny.

[A]nia - prawa ręka prezesa.

[ZP] - znajomy prezesa, informatyk.

Dla zrozumienia historii ważne jest to, jak funkcjonowało to wszystko od strony relacji biznesowych. Szef założył na początku firmę, która zajmowała się czymś w rodzaju szczególnej pomocy prawnej. Chodziło o pomoc w uzyskiwaniu odszkodowań, z wynagrodzeniem określonym procentem od uzyskanej kwoty odszkodowania. Szef był właścicielem biura (czytaj zaadoptowanego mieszkania), sprzętu, mebli itd. Gdy Szef w toku edukacji został adwokatem, powstały kolejne dwie firmy. Jedna zajęła się stroną stricto prawniczą, a druga obsługa i zdobywaniem klientów. Pierwszą dyrygował Szef, a drugą zarządzał Prezes. Początkowa firma Szefa jednak nadal funkcjonowała jako jednoosobowa działalność gospodarcza, która zajmowała się wynajmem pomieszczeń, sprzętu, mebli etc. dla firm córek... ;) Wszystkie trzy podmioty zajmowały tą samą przestrzeń biurową i pracowały w zasadzie jako jeden zespół. Korzystały też z jednej infrastruktury informatycznej, tych samych serwerów itp. Ja miałem własną jednoosobową działalność gospodarczą, w ramach której świadczyłem usługi wszystkim trzem podmiotom. Szef teoretycznie nie wtrącał się w to jak Prezes zarządza swoim podmiotem, ale oczywiście nie do końca tak było. Zawiłe, ale nie mnie wnikać dlaczego prawnicy tak sobie komplikują życie :)

Współpraca nasza układała się różnie, raz lepiej, raz gorzej. Zdecydowanie lepiej z Szefem niż z Prezesem, gdyż ten drugi był technicznym ignorantem z rozbujanym ego, a na dodatek nie umiał sensownie dzielić relacji biznesowych i osobistych. Fakt, że wszyscy jego pracownicy byli płci żeńskiej sprawił na dodatek, że odezwały się w nim atawistyczne instynkty. Niczym samiec alfa dbał o swój nienaganny wizerunek wśród stadka zdominowanych młodych kobiet, a mnie traktował jak intruza na swoim terytorium. Było to wszystko do zniesienia do czasu, aż pozycja Prezesa została w jego mniemaniu naruszona. A wszystko jak w kiepskiej książce - przez kobietę ;)

Ania była prawą ręką Prezesa. Robiła za niego mnóstwo papierkowej roboty i pomagała mu zarządzać jego "wielką" (7 pracowników) spółką z o.o. Wzbijała się ciężką pracą na szczeble kariery, można też powiedzieć, że się zaprzyjaźnili. Los chciał, że my z Anią też się zaprzyjaźniliśmy. Zdecydowanie bliżej niż Prezes, a na dodatek w wielkiej tajemnicy przed całą firmą. Ot taki romans, w który nikt by w firmie nie uwierzył, ani by nie dostrzegł. Ograniczał się do rozmów na komunikatorze jaki mieliśmy w pracy.

Zmysły Prezesa były jednak wyjątkowo wyczulone na działania innych samców na jego podwórku i zwęszył, że coś się święci. W pamiętny piątek, zamiast cieszyć się weekendem z żoną i synem, postanowił wrócić do pracy po laptopa, na którym pracowała Ania. Jako, że konto administratora, jak też konto Ani były zabezpieczone hasłami, których Prezes nie znał, konieczna była pomoc innego informatyka, by się do historii rozmów z komunikatora dostać. Udało się, nasze prywatne i bardzo osobiste rozmowy były dla niego jak otwarta księga, a ja i Ania nie byliśmy niczego świadomi.

Ważne dla tej historii jest też to, że wszystkie firmy szykowały się do przeprowadzki do nowej siedziby, a ja byłem osobą, która miała ten proces przygotować, koordynować i przeprowadzić.

Poniedziałek. Odbieram telefon z pracy, z pytaniem czy wiem gdzie jest laptop Ani. Nie wiem, w piątek na pewno był, przez weekend wyparował, nikt nic nie wie, a Ania nie ma na czym pracować. W końcu z braku innych pomysłów Ania pisze sms do Prezesa, czy może on coś wie na ten temat. Odpisał, że jest u niego, a Ania ma "ma siedzieć i na niego czekać". Czuję już, że coś się święci grubego, jadę do pracy. W międzyczasie dostaję sms od Ani o treści "straciłam pracę". No k... pięknie. Dodaję gazu, mam już 90% pewności o co chodzi.

Docieram do pracy. Ania siedzi przy komputerze blada jak trup i patrzy tępo w ekran, prezes zaprasza mnie do siebie. Siadam wściekły i czekam jak chce wytłumaczyć swoje działania człowiek, który właśnie nas obdarł z prywatności. W środku wiało grozą, widać że Prezes chciał zachować pozory spokoju, ale po prostu kipiał.

[P]rezes - Czy Ciebie nie obowiązują zasady komunikacji w pracy?
[J]a - Nie.
P - Jak to nie?!?
J - nie jestem Twoim pracownikiem, więc nie obowiązuje mnie Twój regulamin pracy. Mam własną działalność, umowę zlecenia i wykonuję konkretne usługi, jedynie ta umowa mnie obowiązuje. Oszczędź mi tego i przejdź do rzeczy bo dobrze wiem o co Ci chodzi.
(Tutaj [P] zrobił dłuższą pauzę, bo chyba spodziewał się, że będę tak samo wystraszoną potulną owieczką jak wszystkie dziewczyny, którymi zarządza. Niestety na mnie mentorski ton nie działał, a moja odpowiedź go zaskoczyła.)
P - Jako Pracodawca jestem zobowiązany kontrolować swoich pracowników. Zauważyłem, że [A] ostatnio gorzej wywiązuje się ze swoich obowiązków (wierutna bzdura), stąd pozwoliłem sobie sprawdzić jej komputer. Znalazłem tam w waszych rozmowach fragmenty, w których pisaliście o mnie w sposób niewybredny, czym straciłem do Was zaufanie. Jak wiesz informatyk wymaga dużego kredytu zaufania, stąd nie wyobrażam sobie dalszej współpracy z Tobą. Chciałbym by nasza współpraca zakończyła się w ciągu najbliższych kilku miesięcy, żebyś mógł przeprowadzić do końca przeprowadzkę i przekazać swoje obowiązki następcy.
J - Nie miałeś prawa czytać naszych prywatnych rozmów i nie, nie potrwa to kilku miesięcy. W dniu dzisiejszym dostaniesz moje wypowiedzenie
P - ...Dobrze.
J - To wszystko?
P - Tak, dziękuję.

Wyszedłem wściekły chyba jak nigdy w życiu. Takich bzdur i podwójnej moralności nie byłem w stanie zdzierżyć. Nie raz Prezes prosił mnie o sprawdzanie komputerów pracowników, ale skoro tym razem mnie w to nie zaangażował, to jasnym było, że sprawa tyczyła się też mnie i jego intencje były jasne, choć oczywiście nie mógł ich oficjalnie potwierdzić. Teraz szukał więc haków by nas zgnoić, upodlić, pokazać kto tu rządzi i czyj to teren.

Po chwili szefowa sekretariatu zabrała mnie na zewnątrz. Wiedziała już od Ani co się właściwie wydarzyło. Przyjaźniły się, więc gdy Ania wyszła z gabinetu Prezesa blada jak ściana i z trzęsącymi się rękami, to ciężko było nie zauważyć, że coś się stało i została zabrana przez nią na rozmowę. Wiedziała już też o prawdziwych powodach i o naszej relacji. W firmie nigdy chyba nie było takiej ciszy, szoku i niedowierzania jak tego dnia, a nasza tajemnica chcąc nie chcąc musiała się wydać.

Okazało się, że Prezes zaoferował Ani zwolnienie lub degradację do najprostszej pracy biurowej. W świetle faktu, że była prokurentem spółki, osobą zaufaną prezesa, jego prawą ręką, w wielu sprawach decyzyjną, miała na dniach otrzymać auto służbowe - to druga propozycja była ewidentną karą za niesubordynację i brutalnym rzuceniem na podłogę. Bezpodstawnym, bo mimo naszych rozmów, zawsze praca i obowiązki były dla niej na pierwszym miejscu i wypełniała je sumiennie. Wisienką na torcie był jednak koniec ich rozmowy. Poprosiła o możliwość pójścia do domu, bo pracować w tym stanie psychicznym nie była w stanie. Prezes odparł, że ma siedzieć i robić swoje, a jak wyjdzie to ją zwolni dyscyplinarnie. No to siedziała jak na wyroku, a ja na takie sk....two nie mam nawet słów komentarza. Dałem mu po prostu swoje wypowiedzenie, Ania zresztą też, a po interwencji księgowej, która przemówiła Panu i Władcy do rozumu, zmienił zdanie i pozwolił mi zabrać Anię do domu.

Wieść o tym, że jakieś "nieporozumienie" się wydarzyło doszła też do Szefa, dzień czy dwa później. Spytał o to oczywiście najpierw Prezesa, a później poprosił mnie na rozmowę. Co ważne, Ania wykonywała też część zadań dla firmy Szefa, a cała infrastruktura IT, jak już pisałem, była wspólna. Szef cenił też sobie współpracę ze mną. Opowiedziałem więc Szefowi jak to wyglądało, a ten robił tylko wielkie oczy ze zdziwienia, bo wersja jaką słyszał od prezesa była zupełnie inna, a przede wszystkim - zbagatelizowana. Ot, małe spięcie w pracy, nikt nikomu nie groził zwolnieniem, wszystko pod kontrolą. Ja jednak twardo mówiłem, że się muszę zwolnić i u niego, bo struktura firmy jest taka, że nie ma technicznej możliwości by tym samym środowiskiem zarządzały rózne osoby w każdej firmie. Szef nie mógł uwierzyć, że ja faktycznie mogę odejść, więc postanowił interweniować i spotkać się w trójkę ze mną i prezesem by sprawę rozwiązać i to "nieporozumienie" zażegnać. W końcu po tylu latach współpracy i przed samą przeprowadzką nie widzi sensu w rewolucji. W międzyczasie Prezes odbył też kilka rozmów z Anią, gdzie stawiał się mniej więcej jako ten ostry, ale dobry ojciec, który czasem musi lać pasem swoje dziecko, ale to tylko dla dobra rodziny, ale w sumie może i przesadził. Summa summarum chciał by jednak w pracy została. Oczywiście to nie dotyczyło mnie ;) W zasadzie to zależało mu na tym, by Ania była jak najbliżej, ale już "wychowana" i znająca swoje miejsce, a ja jak najdalej, bo się nie chcę podporządkować. Słowem, reguły stada były postawione jasno, a samiec konkurent musiał się udać na banicję.

Do naszego spotkania w gronie trzyosobowym finalnie doszło. Był to ogólnie festiwal kłamstw i krętactw, byle by tylko się Szef nie martwił. Prezes zaprzeczył większości słów jakie powiedział mi i Ani, wciskał na chama kit jak to się pewnie przesłyszałem, albo w nerwach źle zrozumiałem. Stwierdził, że mnie nawet lubi (hahahaha!) i ogólnie to wszystko spoko. Szefowi zależało na tym byśmy się przeprosili, podali rękę, doprowadzili w spokoju przeprowadzkę do końca, damy sobie czas na opadnięcie emocji, a po przeprowadzce spotkamy się znowu i zdecydujemy co dalej. Taką też linię ściemy przyjął prezes i choć nie wierzyłem w ani jedno jego słowo, dla świętego spokoju zgodziłem się. Tym bardziej, że Ania też potrzebowała czasu by zdecydować co dalej zrobić.

Zająłem się więc przygotowaniem przeprowadzki, Ania pracowała dalej. Trwało to wiele tygodni, zanim kłamstwa prezesa znowu zaczęły wychodzić na jaw. Gdy przygotowywałem plan informatyzacji w nowej siedzibie okazało się przypadkiem, po tym gdy w zasadzie już była gotowa, że od strony firmy Prezesa ma ją przygotować jego znajomy informatyk, bo skoro będzie u nich pracował to lepiej niech on się tym zajmie. Tyle jeśli idzie o rozmowę co dalej po przeprowadzce i wiarygodności Prezesa ;)

Robiłem więc dalej swoje, jednak zacząłem już szukać nowej pracy, nie mając złudzeń, że z tym człowiekiem nigdy więcej współpracować nie chcę, a praca dla 2 z 3 firm które są jednym organizmem jest dla mnie nieopłacalna i ogólnie technicznie absurdalna. Kolejne rozmowy nie miały sensu. Skoro tak bardzo chce się mnie pozbyć, to jeszcze zobaczymy kto gorzej na tym wyjdzie. Pamiętacie, jak pisałem że to ignorant? ;) Ustaliliśmy więc tylko termin zakończenia współpracy i złożyłem wypowiedzenie. W międzyczasie przyprowadził swojego znajomego informatyka, bym mu powiedział czym ja się w zasadzie zajmuję i jakie obowiązki miałby przejąć. Niestety trafił na zły moment, bo tego dnia byłem akurat na długim spotkaniu i nie miałem dla niego czasu. Stwierdzili więc, że tenże Znajomy Prezesa [ZP] zadzwoni do mnie wieczorem i mu powiem mu wszystko przez telefon. Zadzwonił, zadał trochę technicznych pytań, dostał trochę technicznych odpowiedzi, nieco się speszył, bo nie miał pojęcia, że moja praca polegała na czymś więcej niż typowe wsparcie pracowników biurowych, więc mieliśmy się ponownie spotkać w siedzibie.

Wieczorem sprawdziłem maile i krew się we mnie zagotowała. Prezes wysłał bowiem skargę na mnie do Szefa, z prośbą o to by „wpłynął na moje zachowanie”, bo ja podobno odmawiam współpracy, utrudniam przejęcie obowiązków, ogólnie kontekst taki, że jestem świnia, prostak i robię na złość. Żałuję, że nie nagrałem wcześniejszej rozmowy z ZP, bo teraz to tylko słowo przeciwko słowu. Bardzo się starał mnie zdyskredytować. Tak czy inaczej odpisałem, że nie pozwolę sobie na oszczerstwa pod moim kierunkiem i z racji rażącego złamania zasad współpracy, naszą umowę zrywam ze skutkiem natychmiastowym, bez okresu wypowiedzenia. Niestety, uległem namowom Szefa dnia następnego, bym to wypowiedzenie cofnął, bo jakby nie było, jego firma na tym też straci. Ehhh za miękkie mam serce.

Tak czy inaczej ZP się pojawił. Nie jego wina, że prezes jest dla mnie burakiem i nie zamierzałem mu utrudniać życia, wyszliśmy więc na zewnątrz pogadać na spokojnie o tym, co miałby przejąć. Ile maszyn, ile serwerów, co na nich stoi, jakie usługi, na czym oparte, etc. Z każdym kolejnym zdaniem widziałem, że ZP bardzo nerwowo sięga po kolejne papierosy. Nic dziwnego, bo Prezes to typ człowieka, dla którego „informatyk” to taki człowiek, co jest alfą i omegą, wie wszystko o wszystkim, każdy to samo. Tak jak sprzątaczka może przyjść z ulicy, pokaże jej się podłogę, mopa i już wszystko wie. No niestety w tym przypadku sprawa była bardziej złożona. Były tam moje autorskie rozwiązania, skomplikowane zależności między programami obsługującymi pocztę, skomplikowane reguły przesyłania danych w sieci, system uprawnień do plików, i wiele innych szczególnych rozwiązań, a wszystko to na mało popularnych systemach operacyjnych, których większość informatyków na oczy nie widziała. Żeby to wszystko przejąć, trzeba to wszystko poznać, zrozumieć, nauczyć się, czyli po prostu wdrożyć.

ZP – To ile mamy czasu na przejęcie tego wszystkiego?
Ja - 10 dni, później kończy mi się umowa
ZP – Ale... to się nie da
Ja – Wiem.
ZP – Poza tym to wszystko jest tak ze sobą powiązane w tych firmach, że tego się nie da rozdzielić ani łatwo, ani szybko bez dokładnej analizy
Ja – Wiem.
ZP – To mamy za mało czasu
Ja – Wiem, ale myślisz, że Prezes mnie kiedykolwiek spytał o to, ile na to trzeba czasu i jakich potrzeba kompetencji? Nie miał pojęcia w zasadzie na czym polega moja praca, choć nie miał problemu z tym by ją oceniać, to teraz oboje jesteśmy w trudnej sytuacji. To chyba szefowi powinno na tym zależeć, a nie mi, prawda?
ZP - … To ja z nim porozmawiam.

Jak się można domyślić niewiele mógł ZP ogarnąć w ciągu 10 dni, z Prezesem porozmawiał, fakty mu uświadomił, jego ignorancja wyszła na jaw. Nie było innego wyjścia, Prezes musiał dalej korzystać z moich usług, do czasu aż ZP się wdroży, albo zostać bez obsługi informatycznej. Wcale nie było to dla mnie zaskoczeniem, wiedziałem że tak to się skończy, bo Prezes nie chciał pojąć, że jestem bardziej potrzebny im do funkcjonowania firmy, niż oni są potrzebni mi do szargania sobie nerwów. Problem w tym, że mi już nie zależało. Czas na rozmowy i załatwienie tego po ludzku dawno minął. Czasu tego nie wykorzystali.

Czas na piekielność za piekielność :)

Gdy umowa mi się już kończyła, dostałem mailem lukratywną propozycję by co miesiąc otrzymywać wynagrodzenie w kwocie 600zl brutto za „pomoc” ZP we wdrożeniu się i do zakończenia wdrożenia dalsze wykonywanie powierzonych mi zadań. Odparłem, że jakakolwiek współpraca jest możliwa tylko za wynagrodzenie w kwocie identycznej jak na naszej wcześniejszej umowie. Piekielny prezes zaproponował więc 500zl zamiast 600, taka ciekawa forma targowania się w drugą stronę ;) Moja odpowiedź nie pozostawiła mu złudzeń, że to nie jest cena do negocjacji. Sam ustaliłeś drogi Prezesie termin naszego rozstania, bez konsultacji z nikim, dałeś za mało czasu mojemu zastępcy, więc teraz nie stawiasz już warunki, a moje są niezmienne. Albo bierzesz, albo droga wolna do szukania kogoś, kto się tym zajmie, sam nie raz mówiłeś jak obfity jest rynek pracy, więc szukaj.

Na warunki przystał, ale to nie koniec piekielności :)

Świadczyłem im usługi chyba jeszcze 3 czy 4 miesiące, gdzie musiał płacić mi wciąż tyle samo, a dodatkowo płacić ZP. Przeprowadzka się dokonała, firma Prezesa musiała zainwestować grubą kasę w nowe serwery i sprzęt, by rozdzielić infrastrukturę między firmami, coby kto inny mógł obsługiwać bez wchodzenia sobie w paradę każdy z podmiotów. Wszystkie te niepotrzebne wydatki były wynikiem zacietrzewienia, ignorancji i przerostu ego prezesa, który nie umiał się po prostu zachować po ludzku. Bo jak wiadomo, namiastka władzy z tego zwalnia. Pomijam już fakt, że jakbym był człowiekiem bardziej złośliwym i mściwym, to dostęp do wszystkich maili i danych firmowych mógłbym wykorzystać w bardzo niecnych celach. Tym bardziej powinno mu zależeć na tym, by takie rozstanie odbyło się na przyzwoitym poziomie. W ostatnim miesiącu jednak znowu silniejszy okazał się w nim samiec alfa, który chciał mieć ostatnie słowo.

Gdy ostatni miesiąc naszej przedłużonej współpracy minął, wystawiłem im ostatnią fakturę, ale zamiast przelewu otrzymałem zaproszenie na rozmowę do prezesa „o tej fakturze”. Odpisałem, ze nie skorzystam, bo nie zamierzam słuchać tego co mu się wydaje, że mi się należy a co nie, bo warunki ustaliliśmy i na nie przystał. Zmieniać to je można przed wykonaniem usługi, a nie po fakcie, więc proszę o pieniądze, bo czas na rozmowę minął. Pieniędzy nie dostałem oczywiście. Cóż mi pozostało. Cofnąłem WSZYSTKIE operacje jakie wykonałem na rzecz jego firmy w zeszłym miesiącu, skoro nie chciał płacić za tą usługę. Poznikały konta pocztowe managerów, pliki na WWW itp. Jak się pewnie domyślacie, pieniądze szybko się znalazły, a Prezes na koniec zamiast zachować Twarz, okazał się po raz kolejny człowiekiem pustym i żałosnym. Po dokonaniu przelewu zmiany przywróciłem i współpracę naszą ku obopólnej radości uznaliśmy za zakończoną :)

Finał tej historii też nie poszedł po myśli prezesa. Liczył, że wrogie samce ze stada usunął, a jego prawa ręka znowu będzie tylko jego. Z tym że znalazłem dużo lepszą pracę w innym mieście i wyjechałem tam z Anią. Prezes przez własną głupotę i piekielność zmarnował tylko mnóstwo pieniędzy by postawić na swoim i stracił świetnego pracownika, jakim była Ania. Smutne jest to, że pewnie nic go ta historia nie nauczyła i dalej sieje ferment w swoim stadku.
Na szczęście to już nie jest mój problem :)

firma kancelaria prawna informatyka

by ncpnc
Zobacz następny
Dodaj nowy komentarz
avatar ncpnc
17 23

@guineaPig: Nie chciałem w żadnym razie obrażać sprzątaczek. Chciałem jedynie dać klarowne porównanie odnosnie wymaganego czasu wdrożenia w danym fachu. Wiadomo, że w każdej dziedzinie można byc specjalistą, jak i partaczem, sprzątaczki nie są z tego wyłączone

Odpowiedz
avatar guineaPig
2 14

Ok, rozumiem. Może troche mnie poniosło. Zwracam honor ;)

Odpowiedz
avatar Bydle
2 52

Ogólnie dobrze się czytało, więc pisz tę ksiązkę. :-) „Ot taki romans(...)Ograniczał się do rozmów na komunikatorze jaki mieliśmy w pracy.” Jedni robią sobie zdjęcia na golasa i trzymają w chmurach, inni przesyłają je do telefonów znajomych, jeszcze inni używają służbowych komputerów do prywatnych celów. Nieważne jaki to kontynent, nieważne, jaka płeć - wszyscy są potem zdziwieni, że rodzi to problemy, czasami naprawdę wielkie. Potem. Potem są zdziwieni... :-) „Piekielny prezes zaproponował więc 500zl zamiast 600, taka ciekawa forma targowania się w drugą stronę” A to jest właśnie prawidłowa metoda - wypróbuj kiedyś na bliskowschodnich targowiskach, będziesz zdumiony efektem! :-)))

Odpowiedz
avatar ncpnc
4 8

@Bydle: Z tym, że on chyba myślał, że mi jakoś cholernie zależy na Tych jego pieniądzach, podczas gdy mi od dawna już chodziło tylko o zasady :)

Odpowiedz

Zmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 13 października 2014 o 17:48

avatar Bydle
11 23

@ncpnc: Och, w ogóle nie próbowałem zrozumieć jego intencji - po prostu wiem, że takie targowanie nie jest czymś dziwnym na Wschodzie. Ba! Nawet w Egipcie się to spotyka - handlarze są nieźle zaskoczeni, że biały, a potrafi się dobrze targować! :-)

Odpowiedz
avatar guineaPig
5 21

Obawiam się, że każdy ma prawo czepiać się tego, do czego ma potrzebę się przyczepić. Nie podważam tutaj umiejętności pisarskich autora, a drobnego szczegółu dotyczącego treści.

Odpowiedz

Zmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 13 października 2014 o 17:23

avatar ncpnc
27 31

@Morfeusz: A wiesz ile było trzeba czasu żeby to napisać?? :P

Odpowiedz
avatar Kobra
13 19

@Morfeusz: Sporo czasu, jak na wiele historii. Z tym, że tym razem naprawdę warto.

Odpowiedz
avatar Garrett
22 28

Heh, na pocieszenie napiszę, że nie jesteś osamotniony, sumie tylko imię Ania trzeba by zmienić na Ewa, nie prawnicy tyko inna działalność i prawie wszystko się zgadza... U mnie nie było tak wesoło, wywalili mnie z dnia na dzień, tylko zapomnieli, że ktoś do zarządzania będzie im potrzebny :) Ja nie wróciłem, poszedłem na swoje i dobrze mi z tym :)

Odpowiedz
avatar ncpnc
13 15

@Garrett: Gdyby nie te skomplikowane relacje biznesowe na górze, wspólna infrastruktura, przeprowadzka na horyzoncie, to prezes też by się nie zastanawiał dwa razy :) Później by się dopiero zdziwił, szukając zastępstwa. No bo jak tu okreslić wymagania chociażby ;)? p.s. Imię Ania zostało oczywiście zmienione :)

Odpowiedz

Zmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 13 października 2014 o 18:11

avatar longijoe
3 13

"... i wiele innych szczególnych rozwiązań, a wszystko to na mało popularnych systemach operacyjnych, których większość informatyków na oczy nie widziała." Tak z ciekawości - byłbyś tak miły i wymienił te "mało popularne systemy operacyjne, których większość informatyków na oczy nie widziała"? Bo aż mnie trzęsie, jak pomyślę, że takie istnieją?

Odpowiedz
avatar ncpnc
21 21

@longijoe: FreeBSD miałem tu konkretnie na myśli, z systemem plików ZFS, na którego snapshtach opierały się też backupy. A na tych serwerach stały między innymi: - DNS na BIND - klasyczny FAMP (FreeBSD, Apache, MySQL, PHP), a na nim strony firm, jak też rózne lokalne serwisy WWW, jak systemy rezerwacji sal konferencyjnych, forum, etc. - system pocztowy oparty na Exim, dovecot, roundcube i autorską wirtualna baze danych sprzezona z systemem greylistingu i filtrami antyspamowymi, z zaimplementowanymi współdzielonymi skrzynkami IMAP, skryptamie sieve z obsługą przez WWW i innymi cudami, nawet już nie pamiętam. - OpenVPN - SAMBA z pluginem NFS ACL do realizacji uprawnień do udziałów. - Serwer jabbera ejabberd do komunikacji firmowej - OpenLDAP - firewall oparty o PF z dodatkami - Squid Proxy z redirectorem do filtracji ruchu Pewnie było tego więcej, ale tyle na szybko sobie przypominam. Do tego jeszcze centrala Platan Sigma z nagrywarką rozmów, jedno i drugie sam programowałem, sieć strukturalną do telefonii i LAN też sam kładłem. Jak mówiłem - człowiek orkiestra :)

Odpowiedz

Zmodyfikowano 2 razy. Ostatnia modyfikacja: 13 października 2014 o 19:21

avatar ncpnc
9 9

@mailme3: Nigdzie nie pisałem, że egzotyczne są same usługi na serwerach, wymieniłem je by oszczędzić dalszych pytań. Mówiłem o systemie operacyjnym, czyli konkretnie o FreeBSD z też dość egzotycznym systemem plików ZFS. ZFS znają w zasadzie tylko użytkownicy Solarisa i FreeBSD właśnie. Oba te systemy są zdecydowanie niszowe, bo w świecie serwerów ilościowo prym wiodą Linux i Windows Server. A to, że Linux jest systemem unixo-podobnym to wcale nie znaczy, ze administruje się nim tak samo jak BSD, wierz mi. Im głebiej wchodzisz, tym więcej różnic. Nie twierdzę, że to wszystko była jakaś czarna magia, ale konfiguracja całości była na tyle złożona, że wymagała zwyczajnie sporo czasu do ogarnięcia. Ciężka też znaleźć jedną osobę, kto ma w jednym palcu cały ten powyższy zestaw wiedzy. p.s. Skrót FAMP (Freebsd ,Apache, MySQL, PHP)to wariacja LAMP (Linux,Apache, MySQL, PHP), a mówiąc klasyczny miałem na myśli właśnie nieegzotyczny. o Pythonie nic nie pisałem, więc mam wrażenie że nie czytasz ze zrozumieniem.

Odpowiedz

Zmodyfikowano 2 razy. Ostatnia modyfikacja: 14 października 2014 o 10:10

avatar ncpnc
10 10

@longijoe: To nie było usunięcie danych po zakończeniu pracy jak to określiłeś. To było ich zabezpieczenie, usunięcie, oczekiwanie na przelew i przywrócenie. Za to się nie idzie siedzieć, to jest po prostu obrona własnych interesów. Gdy kontrahent nie dotrzymuje warunków umowy i nie płaci, nie jesteś zobowiązany do świadczenia usługi. Żaden też ze mnie superman i nic takiego nie twierdziłem. Nic w tej historii też nie fantazjowałem, ale widzę że ktoś tu lubi bić pianę, a nawet nie przeczytał uważnie. Niedowartościowany kolega po fachu? Nie zamierzam karmić trolla.

Odpowiedz
avatar Izura
0 14

Tom Hagen: Pan Corleone jest dla Johnny'ego ojcem chrzestnym. Dla Włochów to uświęcony związek, bardzo bliski. Jack Woltz: Szanuję to. Ale tego muszę odmówić. Niech poprosi o coś innego. Tom Hagen: On nigdy nie prosi o drugą przysługę. Jack Woltz: Nie rozumiesz. Johnny Fontane nie dostanie tej roli. Jest dla niego wymarzona. Stałby się gwiazdą. A ja chcę go wykopać z interesu. Powiem czemu. Johnny Fontane zrujnował jedną z mych protegowanych. Kształciliśmy ją przez 5 lat. Śpiew, taniec, szkoła aktorska. Wydałem setki tysięcy, by uczynić ją gwiazdą. Powiem ci więcej. Udowodnię, że nie myślę tylko o pieniądzach. Była piękna. Młoda i niewinna! I była najlepszą dupą, jaką miałem, a miałem ich wiele. Wtedy zjawia się Fontane ze swoim makaroniarskim czarem i głosem. I ona z nim uciekła. Odrzuciła wszystko, by mnie ośmieszyć! A ktoś na moim stanowisku nie może sobie na to pozwolić! Więc zabieraj się stąd! Gdyby on chciał coś kręcić, nie prowadzę orkiestry. Tak, znam tę historię.

Odpowiedz
avatar przemenciusz
11 11

@Izura: Tylko, że później Jack Woltz znalazł głowę konia w swoim łóżku i chyba wyświadczył przysługę, o którą był proszony...

Odpowiedz
avatar Kecaw
-1 3

Ten człowiek z którym toczyłeś batalie, tak naprawdę (z tego co opisałeś) z nim nie walczyłeś, ty po prostu walczyłeś z jego dolną częścią aka. 2 głową którą niestety używał częściej niż powinien.

Odpowiedz
avatar inmymind
2 8

Służbowych komputerów nie powinno się używać do prywatnych celów, bardzo często nawet w umowach z pracownikami jest taki zapis. Niemniej czytanie prywatnych wiadomości jest, eee, nieładne... Edit: żeby nie było - historia na plus :)

Odpowiedz

Zmodyfikowano 2 razy. Ostatnia modyfikacja: 14 października 2014 o 9:07

avatar ncpnc
3 9

@inmymind: OK, a co jeśli rozmowa odbyła się ze mną, a ja komputer miałem prywatny? Wchodząc butami w prywatne rozmowy pracownika wszedł w też moje.

Odpowiedz
avatar ncc1701
4 18

@ncpnc: Odniose sie do tej czesci, bo tu wychodzi troche "podwojna moralnosc". Anna byla jego pracownikiem i korzystala z sluzbowego komputera prowadzac prywatne rozmowy z toba. To czy ty korzystales z prywatnego komputera czy nie ma juz mniejsze znaczenie - on po porstu sprawdzil sluzbowy komputer Anny i chyba mial do tego prawo. Sam zreszta napisales, ze "Nie raz Prezes prosił mnie o sprawdzanie komputerów pracowników". Jesli chodzilo o innych to bylo OK, ale ze sprawa dotyczyla Anny i ciebie to juz nie jest OK? "Kali ukrasc - dobrze", ale "Kalemu ukrasc - zle"? Poza tym napisales ze powiedzial "Znalazłem tam w waszych rozmowach fragmenty, w których pisaliście o mnie w sposób niewybredny" - ale nie ustosunkowales sie do tego w zaden sposob... Zakladajac ze to prawda - Anna korzystala ze sluzbowego komputera do prowadzenia prywatnych rozmow, w ktorych (miedzy innymi) obrazala szefa. Prezes byc moze liczyl na cos wiecej (piszesz ze sie "zaprzyjaznili" z Anna) co moglo rowniez miec wplyw na jego reakcje. Piszesz ze wasz romans byl w "wielkiej tajemnicy przed cala firma". I znow - nie wnikam dlaczego to ukrywaliscie, czy gdybyscie nie ukrywali mialoby to wplyw na awanse Anny czy nie oraz jak takie relacje sa widziane w waszej firmie. A to ze szef jest "technicznym ignorantem" - coz. nie kazdy musi znac sie na wszystkim. Od tego ma zatrudnione osoby. A to ze twoje "autorskie rozwiazania i zaleznosci miedzy programami" uniemozliwialy rozdzielenie firm i utrudnialy zarzadzenie systemem - jestem w stanie zrozumiec - skoro firma (i system) rozrastaly sie od 1-2 osob zatrudnionych do kilkudziesieciu. Jestem w stanie zrozumiec, ze - brzydko mowiac - gdy pojawila sie potrzeba to doinstalowywales tylko jakas usluge/program, dodawales uzytkownika, prawa dostepu, przekierowania itd. To wystarcza na krotka mete i jest czytelen dla osoby, ktora robila to od poczatku, ale wdrozenie nowej istotnie moze zajac kilka miesiecy. Podsumowujac: -uzywanie sluzbowego komputera do prywatnych rozmow (Anna) -obrazanie szefa w trakcie rozmow (fakt - prywatnych, ale ze sluzbowego komputera) -zatajenie zwiazku ze wspolpracownikiem (Czy Anna powiedziala jasno szefowi, ze jest absolutnie niezainteresowana zwiazkiem na grunice prywatnym czy wrecz przeciwnie - prezes mogl miec nadzieje na cos wiecej niz tylko przyjazn?) A ty piszesz o "urazonej dumie samca alfa", "technicznym ignorancie", czy ze "nie mogl pojac ze jestes im niezbedny". Lol. Na miejscu nowego informatyka, po twoim wprowadzeniu, poszedlbym po prostu do glownego szefa i naswietlil sprawe jasno - "caly system to taki burdel, ze tylko osoba, ktora tworzyla go i utrzymywala go przez kilka lat sobie poradzi. Lepiej, szybciej i taniej bedzie od nowa stworzyc system dostosowany do potrzeb firmy, niz przez kilka miesiecy wdrazac osobe do zarzadzania starym systemem, ktory i tak w koncu wymagac bedzie w pewnym momencie totalnej przebudowy/wymiany na nowy".

Odpowiedz
avatar ncpnc
4 10

@ncc1701: Co do sprawdzania komputerów przeze mnie, to po prostu kopiowałem z nich logi i przekazywałem prezesowi. To się nazywa polecenie służbowe. Poza tym nie raz mu mówiłem co o tym myślę, aż finalnie przekazał informację o "wyrywkowych kontrolach" do powszechnej wiadomości, więc się ludzie bardziej pilnowali, a ja miałem czystsze sumienie. Zresztą, choć moralnie to jest mało fajne, to jednak mimo wszystko sprzęt był służbowy, do celów służbowych miał być używany i wedle większości interpretacji prawo stało po jego stronie. Dlaczego więc mimo wszystko tak wyszło jak wyszło? Byłem jedyną osobą, która mogła oficjalnie to robić, do mojego laptopa dostępu nie miał, a Ani obiecywał, że tego więcej nie zrobi. Tak to jest jak się ufa człowiekowi bez honoru. Zwróć uwagę, że sposób w jaki to sprawdzenie się odbyło wskazywał wyraźnie, że sprawa dotyczy nie tylko Ani ale i mnie, skoro zabrał komputer na weekend do domu w tajemnicy pred jedynym informatykiem. Więc tu raczej o formę chodzi i faktyczne powody, a nie o sam fakt. "Pisanie o prezesie w sposób niewybredny" było zdecydowanie zarzutem na wyrost. No ale do czegoś się przecież przyczepić musiał, a oficjalnie nie mógł za to, co go bolało naprawdę. Później zmienił wersję na "w ogóle moja osoba nie powinna się pojawiać w takich rozmowach", bo był zwyczajnie zakompleksionym smutnym człowiekiem, na swoim punkcie przewrażliwionym, z manią kontrolowania wszystkich wokół. Czy liczył na coś więcej? Nikt do końca nie wie, na pewno miał do Ani słabość, choć żonę i dziecko też miał. Jednakże często było widać, że jest o nią zwyczajnie zazdrosny. To był też jeden z powodów ukrywania tego. Awanse Anna osiągnęła sumienną pracą, a nie pryjaźnią z prezesem, zaręczam. Nie wiem jak takie relacje były widziane w firmie, bo nigdy wcześniej się takie nie pojawiły. Później nie było już wątpliwości ;) Oczywiście że masz rację, że szef nie musi się znać na wszystkim. Powinien jednak przy podejmowaniu decyzji kierować się rozsądkiem i dobrem firmy, a nie osobistymi uprzedzeniami i emocjami i zwykłą złośliwością. A on był skrajnie nieodpowiedzialny w swoim ignoranctwie i pewności siebie, co mogło położyć się cieniem na całej firmie, gdybym był takim samym burakiem jak on. ps. Za przeproszeniem, ten system nie był burdelem i z tego co wiem działa w niemal takiej samej formie do dziś, bezawaryjnie ;)

Odpowiedz
avatar ncc1701
7 7

@ncpnc: ;) na poczatek chce ci pogratulowac podejscia, bo niewiele - zaprawde powiadam ci - osob potrafiloby odpowiedzic w tak rzeczowy sposob. Z twojej historii wynikalo posrednio ze tak czy owak prezes mial jakies osobiste "zapedy" w stosunku do Anny. Nie chcialem sugerowac, ze awanse Anna osiagnela czyms wiecej niz przyjaznia z prezesem. Wspmnialem o tym w kontekscie "tajemnicy" waszego zwiazku. Mozna tylko gdybac co byloby gdyby prezes wiedzial o nim od samego poczatku - wiec nie bede sie w to wglebial. No i co do "burdelu" - oczywiscie w sensie metaforycznym ;) - chodzilo mi o to, ze inaczej projektuje sie od zera system dla firmy zatrudniajacej kilkadziesiat osob, a inaczej to wyglada, gdy firma rozwija sie od jednej czy dwoch osob i system trzeba rozbudowywac tworzac - jak sam napisales - dosc skomplikowane powiazania - zwlaszcza ze tak naprawde to byly 3 firmy w jednej ;) Na pewno jednak latwiej jest go zreorganizowac osobie ktora go tworzyla, niz osobie ktora przychodzi z zewnatrz i musi sie w tych wszytskich zaleznosciach zorientowac. Pozdrawiam!

Odpowiedz
avatar imhotep
1 5

Bardzo dobra historia. Długa, ale wciągająca, może jakieś opowiadania zacznij pisać, jak się okaże, że informatyka to już nieopłacalna profesja ;)

Odpowiedz
avatar Paganini
11 11

Czy jak mieszkanie dorosło, to powiedzieliście mu, że jest adoptowane? :)

Odpowiedz
avatar ncpnc
5 5

@Paganini: Jak kiedyś zacznę pisać książki, to zatrudnię Cię do korekty tekstu ;)

Odpowiedz

Zmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 23 października 2014 o 23:25

avatar konto usunięte
4 4

Najdziwniejsze w tej historii: Miałeś większą władzę niż ten Prezes, a zażądałeś tylko 100% wynagrodzenia ? Na twoim miejscu zażądałbym CO NAJMNIEJ 50% podwyżki, a gdyby coś przypadkiem Prezesowi strzeliło do łba to servery bym tak zainfekował by nie szło na nich uciągnąć... Firma odeszła by wraz z tobą, a prezes straciłby DUŻO większe pieniądze. Ignorantów należy tępić twardą ręką i tyle. (no chyba, że im servery nie potrzebne ^^)

Odpowiedz
avatar ncpnc
4 4

@LPHusarz: Skomplikowane powiązania biznesowe między prezesem i szefem, jak też wspólna infrastruktura IT były głównym powodem, dlaczego nie było sensu iść na tak daleką krucjatę. Nie byłem w stanie zaszkodzić jednemu człowiekowi tak, by nie zaszkodzić całej reszcie w tej machinie zależności. Jedna firma zarabiała dzięki drugiej. Jedyne co było dla mnie istotne, to pokazać dupkowi, że bycie dupkiem nie popłaca, oraz by zachować twarz, czego on nie potrafił.

Odpowiedz

Zmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 23 października 2014 o 23:18

avatar Ferian
6 6

W pewnym momencie poczułem się, jakbym czytał książkę. Ale u mnie to znaczy, że historia została świetnie rozpisana. :D

Odpowiedz
avatar ncpnc
1 1

@Ferian: Dzięki :)

Odpowiedz

Zmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 23 października 2014 o 23:23

avatar Moby04
0 4

Jedno mi nie daje spokoju. Jak taki świetny, niestandardowy spec z Ciebie to w jaki sposób dałeś amatorowi odczytać prywatne dane z laptopa?? Że to niby prywatne dane? Tak. Ale jeśli "amator" mógł odczytać to w ciągu weekendu to jaki był poziom bezpieczeństwa poufnych danych firmy w przypadku gdyby ktoś faktycznie ukradł laptopa kluczowej pracownicy?

Odpowiedz
avatar ncpnc
1 3

@Moby04: W tym wypadku - żaden. Wszystkie istotne pliki trzymane były na serwerach, nie na stacjach roboczych. Ten laptop nie opuszczał poza tym firmy, nie był narażony na przypadkową kradzież. "Kradzieży" przez prezesa nikt się raczej nie spodziewał i się przed nią nie zbezpieczał... Po tej historii ludzie szybko nauczyli się po prostu wyłączać historię rozmów w komunikatorze.

Odpowiedz
avatar Moby04
2 2

@ncpnc: 1. Jeśli komputer nie opuszczał biura to dlaczego to był laptop a nie stacjonarka? 2. Nawet jeśli nie opuszczał biura to wciąż pozostaje ryzyko włamania czy sprzątaczki z "lepkimi rączkami" 3. Nawet jeśli ważne pliki były na serwerach to takie komputery mają pozapisywane hasła, adresy, etc... że o "notkach na szybko" nie wspomnę.

Odpowiedz
avatar dgd79
0 0

@ncpnc: mimo wszystko, jeśli byłeś świadom charakteru rozmów prowadzonych z tego laptopa, trzeba było dysk zaszyfrować druga sprawa - paradoksalnie pracownik ma prawo trzymać prywatne rzeczy na firmowym sprzęcie o ile regulamin pracy w danej firmie wyraźnie tego nie zabrania

Odpowiedz
avatar bukimi
1 1

@Moby04: Odniosę się tylko do "czemu laptop". U nas w biurze też jest pełno laptopów i wcale nie opuszczają biura. Czasem na przykład są zabierane na biurko obok, czy wpinane do stacji dokującej, co przyspiesza podłączanie zewnętrznych urządzeń. Nie wiem czemu ktokolwiek miałby się trzymać tego, że laptop nie może pełnić funkcji biurowego komputera stacjonarnego.

Odpowiedz
avatar Moby04
0 0

@bukimi: A gdzie powiedziałem, że laptop nie może pełnić funkcji biurowej? Ot, argument, że sprzętu nikt nie ruszał z biura okazał się wyraźnie naciągany. Podobnie jak zabezpieczanie danych przez pana informatyka. Swoją drogą... napieprzanie "niestandardowymi" rozwiązaniami na każdym kroku (co wynika z tekstu i komentarzy) nie świadczy wcale o fachowości za dobrze. ZWŁASZCZA, że pierwszy z brzegu "spec" (bo tak go opisuje w opowiadaniu autor) wyciągnął niewygodne dane. Siedzę w tej branży od ponad dekady (i pracowałem dla znacznie większych organizacji niż opisana tutaj) i wiem, że nie ma nic pewnego. Nie chce mi się zagłębiać w to jak o profesjonalizmie świadczy "odporność" autora na niuanse typu "bus hit syndrome" bo i po co?

Odpowiedz
avatar ncpnc
0 0

@Moby04: Bardzo chcesz się wykazać tutaj biegłością w temacie, ale nie wykazujesz się przy tym nawet czytaniem ze zrozumieniem. Niestandardowe rozwiązania to były na serwerach, a te "dane" o których wspominasz to po prostu logi komunikatora zapisane na lokalnym dysku laptopa. Nigdy nie było szczególnej potrzeby ich zabezpieczać, tym bardziej że zapis historii rozmów można było po prostu wyłączyć w opcjach. Nie było sensu szyfrować danych na komputerze, który nie opuszczał biura, bo danych wrażliwych na nim zwyczajnie nie było. Wystarczyło więc podpiąć dysk do innej maszyny i skopiować te logi, szczególnym specem być nie trzeba. Do pracy zdalnej trzeba już jednak było mieć osobne hasło i klucz do VPN chociażby, samo zdobycie laptopa tu nic nie dało. To, jakie to rozwiązania były, nie miało też świadczyć o mojej szczególnej fachowości, a zwyczajnie były wynikiem chaotycznego rozwoju firmy, bez jakiegokolwiek planu i pomysłu, przy minimalnym budżecie na IT. Pojawiała się po prostu nagła potrzeba, na którą trzeba było znaleźć szybko i tanio receptę. Poza tym to chyba nie mi powinnio zależeć na odporność na "bus hit syndrome", tylko szefostwu? Nie kwapili się jednak ani do inwestycji, ani do zatrudnenia kogoś więcej w obszarze IT, mimo rozmów ze mną na ten temat. Skończyło się na tym, że zaproponowali mi po prostu przejście na samozatrudnienie, żebym mógł "rozwinąć się w branży outsourcingu i być może z czasem kogoś zatrudnić". Widać świadomie podjęli to ryzyko, ja nie ryzykowałem nic. Tak czy inaczej, potrzebujesz wyraźnie potwierdzenia, że zrobiłem to wszystko do dupy, jestem cienias, nie pomyślałem o wszystkim, a Ty byś na pewno zrobił lepiej. Więc dla Twojego spokoju ducha - potwierdzam.

Odpowiedz
avatar bukimi
2 2

Nie odbierz tego źle, ale można odczuć, że musiałeś bardzo dobrze zarabiać na tej współpracy. Inaczej nie zgodziłbyś się na wznawianie prac raz po raz, za każdym razem coraz bardziej przekonując się jakim burakiem jest pracodawca. Dobrze, że miałeś tę finansową motywację, bo inaczej można by Cię wziąć za ciepłą kluchę, która potulnie pracuje dla idioty. Cicho zazdroszczę Twoich umiejętności i życzę samych sukcesów w dalszej pracy!

Odpowiedz
avatar ncpnc
1 1

@bukimi: Szczególnych kokosów tam nie miałem. ALE miałem własną działalność i na ten moment tylko te 3 firmy, czyli jeden organizm jako klientów. To oznaczało między innymi 1000zł ZUS co miesiąc, 100zł dla księgowej i coś tam jeszcze za "wynajem" stanowiska pracy od szefa. Gdy się do tego wynajmuje mieszkanie i ma niemałe opłaty miesięczne, to rozsdądek podpowiadał by nie robić pochopnych kroków, dopóki się znajdzie czegoś innego. Można więc to nazwać motywacją finansową, choć chyba nie o takiej myślałeś :)

Odpowiedz

Zmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 25 października 2014 o 15:42

avatar glan
1 1

Kliknąłem "mocne" ze względu na FreeBSD. Pozdrawiam kolegę :)

Odpowiedz
Udostępnij