Jakoś nigdy nie rozumiałem tego hejtowania mieszkańców Warszawy i starałem się być ponad tym. Dziś chyba załapałem o co chodzi.
W pracy mieliśmy szkolenie, były na nim dwie osoby z Wawy aby ocenić czy wprowadzane zmiany sprawdzą się w ich filii. Teksty, które słyszałem po prostu zwaliły z nóg...
Nie mieliśmy cateringu, każdy przyniósł jakieś ciastka, kupił owoce, soki. Gdy nastała przerwa na dymka, na poczęstunek, dziewczyny zobaczyły jabłka (jakaś malutka odmiana): "To tu w waszym mieście takie małe jabłka rosną?!". Tak, dokładnie. U nas wszystko mniejsze i gorsze. Chwilę później spróbowały jakichś kupnych ciastek na wagę i rzuciły w powietrze: "No nie wiem jakie wy tu gusta macie, u nas nikt by tego nie tknął", i z obrzydzeniem odłożyły nadgryzione na tacę. No przepraszamy, nie chcieliśmy urazić królewskich kubków smakowych. Ale najgorszy tekst to jedna strzeliła na koniec. Pytały się jak dojść na dworzec PKS, od nas blisko więc pokazaliśmy im z okna i poszło: "Ale tu na prowincji wszędzie blisko!".
Taaaaaak. Nie ma cwaniaka na warszawiaka, co nie?
Warszawiaków wybito podczas wojny. To są "warszawiacy" z Otwocka albo Radomska.
Odpowiedz@archeoziele: Nie wybito wszystkich, ale ci prawdziwi się tak nie zachowują.
Odpowiedz@Bryanka: Nie tylko "prawdziwi" się tak nie zachowują, ludzie kulturalni się tak po prostu nie zachowują, a żeby być takim nie trzeba mieć dziadka po powstaniu, tylko być dobrze wychowanym. O sobie mogłabym powiedzieć, że pochodzę ze wsi pod Warszawą, teraz tu mieszkam i w ogóle się tak nie zachowuję. To, że jest odsetek prostaków, którzy po miesiącu w Warszawie są "Warszafką" i zachowują się chamsko nie świadczy o reszcie. Chamów po prostu bardziej widać i łatwiej zapamiętać, bo się siłą rzeczy rzucają w oczy.
Odpowiedz@archeoziele: Abstrahując od tego, że nie wszystkich wybito, to pozostaje jeszcze kwestia tego, że po wojnie zdążyły się już urodzić i dorosnąć co najmniej trzy pokolenia. Jak więc mają się określać osoby, które same się w Warszawie urodziły, podobnie jak ich rodzice? Skoro odbiera im się prawo do nazywania Warszawiakami, bo ich dziadkowo w Warszawie się nie urodzili.
Odpowiedz@archeoziele: Droga koleżanko, ale Radomsko to Ty zostaw w spokoju. Jeśli chodzi o Radom, to niestety, ale oberwało się mieszkańcom Radomska. A jeśli nadal chodziło o Radomszczan to nie wiem skąd podstawa by sądzić, że całe "warszawiactwo" ma korzenie prawie 200 km od Warszawy.
Odpowiedz@pinslip: coś mi się o uszy obiło, że ponoć 'prawo' do nazywania się osobą z danego terenu następuje w drugim pokoleniu urodzonemu na danym obszarze. Czyli jeśli małżeństwo przyjedzie z Poznania do Warszawy to ich dzieci choć już urodzone w Warszawie jeszcze warszawiakami/warszawianami(?) nie są, dopiero ich dzieci czyli wnukowie pary z Poznania tak.
Odpowiedz@Patapon: Czyli wychodzi z tego, że całe pokolenie urodzone w latach 70 i 80 może się już pełnoprawnie nazywać Warszawiakami – jeśli przyjąć Twoje kryteria, choć mimo wszystko uważam je za mocno niesprawiedliwe (nie do końca trafne słowo, ale nie znalazłam bardziej pasującego), bo jak ma siebie nazywać dziecko pary, która przyjechała do Warszawy, czy też na inny teren, jeszcze przed urodzeniem tegoż dziecka. Potomek „kraju” swoich przodków na oczy nie widział, ale ma się określać jego mianem? Bzdura, nie sądzisz? Ale odbiegam od tematu. Mamy co najmniej dwa pokolenia osób, które pełnoprawnie mogą nazywać się Warszawiakami, ale nadal przy tego typu historiach będzie się pojawiać stwierdzenie, że rodowitych Warszawiaków przecież nie ma, bo ich w trakcie wojny wybito. To tak, jakby przy historii opowiadającej o mieszkańcach Wrocławia, powiedzieć, że rodowitych Wrocławian nie ma, bo przecież wszyscy wyjechali do Niemiec
OdpowiedzNa pytanie "gdzie jest PKS" odpowiedziałbym chyba, że u nas nie stolica, a na prowincji, to bryczki jeżdżą -.-''
Odpowiedz@kominek: ja bym się zapytał czy warszawiaków nie stać na samochód?
OdpowiedzWiecie co? Te osoby chyba nie są z dziada,pradziada warszawiakami. To pewnie jacyś przyjezdni lub potomkowie przyjezdnych z jakiegoś zadupska górnego, bo nikt normalny nie będzie się podniecał,że w jakiejś Warszawie mieszka.
OdpowiedzTo samo chcialem napisac! Nie znam ani.jednej osoby urodzonej w wawie.ktora by sie chwalila byciem warszawiakiem...
OdpowiedzWidziałeś ich akty urodzenia? A życiorysy? Bo jestem bliski postawienia na to, że one są takimi samymi warszawiankami jak niejaka Rabczewska czy Brodka. Z pewnością mają kompleksy związane z pochodzeniem, inaczej zachowywałyby się normalnie - ale to nie jest powód, by każdego z kompleksami nazywać warszawiakiem. :-) „Bo u nas, w Warszawie” najczęściej gości na ustach ludzi dojeżdżających do pracy w DC przynajmniej półtorej godziny - tak mówią u siebie na wsi, i to im szybko wchodzi w krew...
Odpowiedz@Bydle: Mam dokładnie takie samo spostrzeżenie. "Bo u nas w Warszawie" mówią różni przeflancowani, im później tym częściej. Miałem w pracy koleżankę pochodzącą z Jedrzejowa (nie mam nic przeciwko temu zacnemu miastu), która każdą rozmowę telefoniczną zaczynała od "Dzień dobry, ja dzwonię z Warszawy". Co do wybicia w czasie wojny: kilkaset tysięcy ludzi wróciło do Warszawy po Powstaniu, między innymi moi dziadkowie.
OdpowiedzBo jest Warszawa i warszafka. Sam mieszkam w niemałym mieście wojewódzkim. Kilka lat temu moja szanowna kuzynka pojechała na studia do większego miasta i już po roku można było usłyszeć "bo u WAS w Wąchocku nie ma (tutaj wstaw cokolwiek)/ my tam mamy lepsze/ większe/ nowocześniejsze/ ładniejsze".
OdpowiedzCiekawe dlaczego ludziom nie odbija, gdy przeprowadzą się do innego większego miasta, np. Krakowa, Poznania czy Gdańska, ze swoich "małych" miejscowości. Odbija im tylko od mieszkania w Warszawie?
Odpowiedz@galatea: W Krakowie zauważyłem odwrotną tendencję: to rodowite krakusy mają nierówno pod deklami, za to imigranci zawsze się ze sobą potrafili dogadać.
Odpowiedz@Fomalhaut: Dokładnie- mieszka 40km za granicą miasta, a na pytanie skąd jest odpowiada "z Krakowa". U przyjezdnych tego nie zauważyłam, przeciwnie.
Odpowiedz@biala: E, a to nie chodzi przypadkiem o to, że się mieszka w jakiejś nieskalanej myślą dziurze, tuż pod Krakowem, przy czym pracuje się w Krakowie (czyli spędza tam większość czasu) i łatwiej powiedzieć "jestem z Krakowa" niż tłumaczyć komuś, gdzie ta jego zapchajdziura-wioska jest, bo i tak nikt o niej nie słyszał? Ja swego czasu mawiałam, że jestem z Warszawy, żeby uniknąć długaśnego tłumaczenia kończącego się odpowiedzą "I tak nie wiem, gdzie to jest.", ale niestety natknęłam się na ludzi mocno "hejtujących Warszawiaków", więc zaczęłam mówić, że jestem spod Warszawy, to im jakoś łatwiej przełknąć, ale też czasem muszę tłumaczyć, gdzie ma zapchajdziura-wioska jest. :)
Odpowiedz@biala: „mieszka 40km za granicą miasta, a na pytanie skąd jest odpowiada "z Krakowa".” CZASAMI jest to spowodowane praktycznością przekazywanej informacji. Na hasło, że ktoś mieszka w Dupie Słonia słuchacz może zareagować dziwnie, na informację, że koło Będkowic też uniesie brwi w zdziwieniu, a gy usłyszy „Kraków” - od razu zajarzy Lajkonika, hejnał i Wawel, a ten bardziej obyty Kleparz i Kazimierz. :-)
Odpowiedz@Bydle i @zmora: No właśnie nie! Miałoby to sens gdybyśmy oboje studiowali np. w Warszawie ale jeśli oboje studiujemy w Krakowie i pytam skąd jest dokładnie, mając na myśli dzielnicę, a ktoś odpowiada "38km za Krakowem jak się jedzie na..." to już lekka przesada :)
Odpowiedz@biala: Nie, wcale nie. Zawsze może mieć na myśli to, że nie jest z drugiego końca Polski.
OdpowiedzZ racji tego, że wychowałam się pod Warszawą a od paru lat mieszkam już w samym mieście znam wiele osób pochodzących ze stolicy. I słowo honoru, nikt nie ma tak nawalone w głowie. To prędzej cecha osób, które przyjechały z miejsc, gdzie ptaki zawracają w locie, sądzą, że mieszkając w większym mieście pana Boga za nogi złapały i niesamowicie się tym podniecają.
Odpowiedz@grupaorkow: Ot różnica między warszawiakami a warszawianami. :D
OdpowiedzMieszkam w "Silesii" (metropolii górnośląskiej)ok. 2,2 mln mieszkańców, Wawa to wieś ok. 1,7 mln.
OdpowiedzZmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 20 września 2014 o 22:09
@hated: jak coś to mieszkasz na Śląsku (no chyba że mieszkasz w centrum handlowym ;)). może mieszkańców mamy więcej, ale słabo wykorzystujemy potencjał
Odpowiedz@mmm: niestety Warszafka blokuje ustawy o metropoliach, bo Silesia jako metropolia zabrała by jej inwestorów (podobnie trójmiasto, czy metropolia wielkopolska). Ciężko tłumaczyć inwestorowi "zbiorowisko miast" a mówiąc Silesia 2,5mln mieszkańców - robi wrażenie
Odpowiedz@hated: Phi 19 miast konurbacji górnośląskiej to raptem 2,2 mln. mieszkańców, aglomeracja warszawska to ponad 3 mln mieszkańców i ponad 4 krotnie większy obszar niz konurbacji.
OdpowiedzZmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 21 września 2014 o 8:57
@Vege: Tyle, że konurbacja górnośląska składa się tylko i wyłącznie z terenów miejskich, a aglomeracja warszawska to w 2/3 tereny wiejskie. W konurbacji granice między np. Chorzowem a Katowicami można dostrzec tylko dzięki tabliczkom z nazwami miejscowości, gdyby nie to, nie domyśliłbyś się, że właśnie wjechałeś do innego miasta. Zatem porównywanie zlepku wiosek i miast do konurbacji jest pozbawione sensu. Jak i cała dyskusja pt. wyższość Warszawy nad Śląskiem (lub odwrotnie).
OdpowiedzI tak leczą kompleksy ;)
Odpowiedzsądząc po zachowaniu to raczej takie warszawianki co tu przyjechały na studia, mieszkają dwa lata, ledwo co przestały z mapą po mieście chodzić a już królowe ulic ;)
OdpowiedzGwarantuję Ci, że te laski to były wielkie Warszawianki z Raszyna czy innego Nadarzyna :P
OdpowiedzZa szczenięcych lat pojechałam na kolonię nad morze - wyjazd był z Warszawy i okazało się że ja i moje dwie koleżanki jako jedyne jesteśmy z małopolski. Cały wyjazd słyszałyśmy komentarze jaką to Tarnów jest wiochą, gdzie to w ogóle jest i w ogóle to psy dupami szczekają. Wszystko to do momentu, kiedy zaczęliśmy wymieniać się adresami do korespondencji (czasy bez internetu) - okazało się że tylko JEDNA osoba mieszkała w Warszawie, za to główni krzykacze byli z Zielonek, Otwocka, Piaseczna, Raszyna...
OdpowiedzAutentyk, który usłyszałem, pracując w Warszawie - pewna Pani mi powiedziała: "Przyjeżdżają tacy i zabierają rodowitym warszawiakom pracę". A potem się dowiedziałem, że jeszcze lat temu parę pani wypasała krówki gdzieś na podwarszawskich łąkach.
OdpowiedzBo to "Warszawiaki" z Grójca byli, albo przynajmniej "słoiki"
OdpowiedzZmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 21 września 2014 o 7:53
Moja znajoma ze Śląska pojechała kiedyś odwiedzić koleżankę w Warszawie. Mimo odwiecznej niechęci na linii Warszawa- Śląsk, bardzo pozytywnie nastawiona. Centrum handlowe, wszyscy jadą ruchomymi schodami. Koleżanka zaczyna dziwić się masowemu zwyczajowi wchodzenia po ruchomych schodach (jak po normalnych)- "po co? żeby zaoszczędzić kilka sekund?" Co słyszy? "-No ja rozumiem, że wy na Śląsku nie macie ruchomych schodów, ale (...)". Tak, powiedziane z pełnym przekonaniem, że takie wymyślne wynalazki, to tylko stolica ;)
Odpowiedz@KooZaa: „Koleżanka zaczyna dziwić się masowemu zwyczajowi wchodzenia po ruchomych schodach” Widocznie koleżanka jest baaaaardzo prostą kobietą. Na całym świecie schodami się wchodzi - w tym i ruchomymi, dlatego też stojący ustawiają się po prawej stronie, żeby nie blokować miejsca idącym. I na całym świecie stojący nie interesują się powodami, dla których ktoś idzie - po prostu nie przeszkadzają mu w tym, gdyż są dobrze wychowani....
Odpowiedz@Bydle: Wiesz, wydaje mi się, że na całym świecie, aczkolwiek nie we wszystkich miastach. Tempo życia warszawskie jest inne, szybsze, niż takie w Katowicach czy Gliwicach, stąd zdziwienie zjawiskiem- właściwie głośna refleksja, związana z czymś specyficznym dla stolicy. Jednak potraktowanie kogoś z własnego kraju, jak ci z zachodu Europy czy USA często traktują nas ("to u was są samochody?!" "naprawdę macie telefony komórkowe?" "Na pewno pijecie wódkę 24/7") jest bardziej zaściankowe dla mnie i niekulturalne, niż zdziwienie bieganiem po ruchomych schodach (które to zjawisko znam, sama czasem biegam, ale chyba bardziej dla psychicznego komfortu, niż rzeczywiście szybszego pokonania odległości..);)
Odpowiedz@KooZaa: „Tempo życia warszawskie jest inne, szybsze” Oczywiście, to cecha stolic - i tych oficjalnych, i tych handlu, filmu czy byznessu... :-) „stąd zdziwienie zjawiskiem” A nie tym, że ruchome schody w Katowicach występowały głównie na dworcu PKP i były zazwyczaj zepsute, tak samo jak te ze Skarbka? (tu trochę przeginam, w Skarbku działały o wiele częściej ;-)). Na tym wychowały się pokolenia powojenne aglomeracji śląskiej. Ale to nie uprawnia do zadawania pytania, dlaczego ludzie schodami chodzą! :-) NIeruchome stanie przystoi inwalidom, ludziom starym, dzieciom oraz każdemu, kto ma na to ochotę. TO dalej nie usprawiedliwia pytania o to, dlaczego ludzie schodami chodzą. NIkt, kto ma sprawny mózg nie zadaje takich pytań. Dzieci? Tak. Dorośli? Nigdy. :-))) „jak ci z zachodu Europy czy USA często traktują nas ("to u was są samochody?!" "naprawdę macie telefony komórkowe?"” Jakieś kompleksy? Te kraje są o wiele bardziej rozwinięte niż nasz, a te pytania dowodzą, że wiedza na temat małego kraju z kretynami w roli przywódców nie jest potrzebna ani do rozwoju, ani do szczęścia. To tak samo jak z informacją, że Ziemia krąży wokół Słońca - fajna rzecz, ale nieprzydatna. Np, żaden piekarz jej nie potrzebuje, tak samo jak grafik, koordynator dostaw piasku czy recepcjonistka. Wprawdzie należy do kanonu wiedzy wykształconego człowieka, ale nie jest krytyczna. A wiedza o Polsce? A ty wiesz, jak żyje się w Tigali? Jak się tam zaręczyć, by nie obrazić rodziców? Znasz ceny paliw w Oujda? A jakie samochody stanowią przedmiot pożądania w Korsakowie? A przepisy dotyczące budowy domów na terenie rezerwatu Lower Brule? Nie? No właśnie - i NIC z tego nie wynika. Tylko tyle, że akurat tych informacji nie znasz. I już. Trzeba mieć niezłe kompleksy, albo być baaardzo młodym, by robić z tego aferę. :-) „"Na pewno pijecie wódkę 24/7") jest bardziej zaściankowe dla mnie i niekulturalne, niż zdziwienie bieganiem po ruchomych schodach” Nie. Oba przypadki dowodzą, że wypowiadający te zdania są po prostu głupi. „sama czasem biegam, ale chyba bardziej dla psychicznego komfortu, niż rzeczywiście szybszego pokonania odległości.” A ja zawsze, gdy jestem bez bagażu. Wchodzę. Bo to zdrowe. Dla kolan. :-)
Odpowiedz@Bydle: Wydaje mi się, że nie do końca zrozumieliśmy się. Napisałam to porównanie do innych krajów, żeby ukazać kontrast- nieznajomość innych państw jestem w stanie zrozumieć, nieznajomość innego regionu kraju, już nie- i nie chodzi mi o folklor, ale mnie by do głowy nie przyszło, żeby podważać to, czy np.: w jakimś mieście w Polsce są światła na przejściu dla pieszych, bo każdy kto przyjedzie mnie odwiedzić we Wrocławiu, komentuje fakt szybkości zmian takowych świateł i że jak można tak szybko. Wtedy po prostu rozumiem, że w innych miastach działa to inaczej (i pewnie lepiej) i nie myślę sobie "o bogowie! w tym Toruniu/Kędzierzynie-Koźlu/Gdyni, to na pewno muszą nie mieć sygnalizacji dla pieszych. I pasów pewnie też nie mają" ;)
Odpowiedz@KooZaa: „nieznajomość innych państw jestem w stanie zrozumieć, nieznajomość innego regionu kraju, już nie” Dlaczego? Przecież nie znamy nawet mieszkańców bloku, w którym żyjemy, mieszkańców osiedla, a co dopiero dzielnicy czy miasta obok! Nie ma nic dziwnego w tym, że nie mieszkaniec Małkini nie zna zwyczajów mieszkańców Pohulanki. Ale schody występują w każdej miejscowości - nawet w siołach czy siedliskach. A po schodach się chodzi. Dziwienie się faktem, że ktoś używa prawidłowo schodów jest... dziwne. :-) „ażdy kto przyjedzie mnie odwiedzić we Wrocławiu, komentuje fakt szybkości zmian takowych świateł” A są zgodne z przepisami? Czas świecenia żółtego jest dopasowany do ograniczenia prędkości na danej drodze? Bo jeśli nie, to trzeba ten fakt zgłaszać, żeby odpowiednie służby to naprawiły. „i nie myślę sobie "o bogowie! w tym Toruniu/Kędzierzynie-Koźlu/Gdyni, to na pewno muszą nie mieć sygnalizacji dla pieszych.” No i prawidłowo. Ale Twoja znajoma się dziwiła, bo to - jak pisałem - musi być baaaaardzo prosta kobieta. :-)))
Odpowiedz@KooZaa: Jestem warszawianką "kilkupokoleniową" i sama nie rozumiem, na cholerę jasną ludzie idą po tych schodach, jak obok zazwyczaj mają zwykłe?
OdpowiedzProszę mi tu nie obrażać mitologicznego cwaniaka-warszawiaka. Jadąc tramwajem turystycznym przewodnik opowiadał o facecie który sprzedał turystom jeden z mostów w stolicy. Zgodnie z tą historyjką ludzie zgłosili się potem do urzędu miejskiego z umową na fikcyjną osobę i podrobionym aktem własności.
Odpowiedz@Duerth: Fajne, ale ten gość opowiada to również wtedy, gdy nie jedzie, a po drugie historia oszustów i chciwych głupców znana jest na całym świecie - poza tym trzeba pochodzić z szemranej rodziny, by na idola wybrać sobie kłamcę i oszusta. U normalnych ludzi nie występuje takie zjawisko...
Odpowiedz@Bydle: Niestety tego pana nie znam na tyle dobrze, żeby wiedzieć jakie historie opowiada poza miejscem pracy. Historie głupców i oszustów są znane na całym świecie i co więcej podejrzewam, że w sporej części są wymyślone, a przynajmniej podkoloryzowane. Jednak nie do końca rozumiem jaki to ma związek z moją wypowiedzią. Co do ostatniej części jak najbardziej się zgadzam. Obieranie sobie za wzór kogoś kto kłamie i oszukuje nie świadczy o człowieku dobrze. Widzę, że potrzebne jest drobne objaśnienie mojego postu. W dosyć okrężny sposób chciałem wykazać, że w historii przedstawione są kobiety które są chamskie, nie cwane.
Odpowiedz@Duerth: „ Niestety tego pana nie znam na tyle dobrze, żeby wiedzieć jakie historie opowiada poza miejscem pracy.” Chodzi o nieszczęśliwą konstrukcję: „jadąc opowiadał”. Zapewniam cię, że nie jadać też ją opowiadał. Bo ta historia jest stara, no, może nie tak stara jak miasto, obok którego powstała Warszawa, ale niewiele mniej. I jest to opowieść o oszuście, opowiadana przez gościa dumnego z faktu, iż oszust był z Warszawy. Wieżę pana Eiffla też sprzedawano, i też robił to oszust - jak pewnie się ze mną zgodzisz, rodziny przestępcze podczas np. wieczerzy wigilijnej sobie opowiadają takie historie i zazdroszczą oszustom, ale normalni ludzie mają inne wzorce moralne. :-) A co do pań - złe wychowanie, niska inteligencja i mnóstwo kompleksów. No i nie są warszawiankami. :-)
OdpowiedzTe dziewczyny na 90% pochodziły spoza Warszawy.. To zabawne jak ludzie którzy z małych miasteczek/ze wsi, zachowują się po przyjeździe do stolYcy... Mialam kiedyś koleżankę, która pochodziła ze wsi. Do szkoły, w której się poznałyśmy, przeniosła się do, powiedzmy, większego miasta. A na studia wyjechała do Warszawy. I co? I po jakimś miesiącu usłyszałam: "Wiesz, bo u NAS w WARSZAWIE, to jest tyyyyyyyyyle sklepów, tyyyyyyyyyle różnych możliwości, nie to co w tym waszym X".
OdpowiedzLekkie wywyższanie się z powodu mieszkania w stolicy to nie tylko polska cecha. To samo obserwuję na Węgrzech i chociaż można by znaleźć na to wytłumaczenie (drugie co do wielkości miasto na Węgrzech ma nieco ponad 200 tysięcy mieszkańców a stolica około 1,75 mln) - mnie takie zachowanie trochę śmieszy, bo Budapeszt jest w sumie dość prowincjonalnym miastem i nie tylko ustępuje innym europejskim stolicom, ale pod kilkoma względami polskim miastom takim jak Kraków, Poznań czy Wrocław.
Odpowiedz@kertesz_haz: ja też zauważyłąm to u obcokrajowców i nawet nie musi chodzić o stolicę, Wystarczy większe miasto i po kilku miesiącach z naprawde miłej koleżanki zrobiła się wielka pani, bo mieksza w dużym mieście. U Polaków jest to samo, znam tylko jedną osobę ze stolicy, więc nie mogę komentować, ale znam dużo ludzi, którym wystarczyła przeprowadzka ze wsi do miasta POWIATOWEGO, żeby zachowywać się jak panie z historii.
Odpowiedzzauważyłam* nie mogę edytować
OdpowiedzNajciekawsze jest to, że większość tych "warszawiakuff" gnieździ się na stancjach czy przepłaconych klitkach gdzieś w jakichś Rembertowach czy innych Zielonkach - ale przed prowincjuszami odgrywają "światowców", nie wiem czy jest to śmieszne czy żałosne.
Odpowiedzwiększość moich znajomych pochodzi z Warszawy i nigdy w życiu nie uwierzę, że dziewczyny opisane w tej historii też mogą z niej pochodzić.
OdpowiedzBuraki zdarzają się wszędzie. W Warszawie mieszka więcej ludzi, więc i większa szansa na buraka. Może to być i "słoik", jak i "miastowy" z dziada i pradziada...
OdpowiedzTo nie wina tego, że są z Warszawy, ale dlatego, że są zwyczajnie głupie.
OdpowiedzGłupie rury są wszędzie, to, że akurat te były z Warszawy to raczej przypadek.
OdpowiedzZauważ, że w Warszawa jest największym i najludniejszym miastem Polski. Przez to statystycznie jest więcej idiotów, bo na iluś tam normalnych ludzi przypada iluś idiotów. Sam jestem z Warszawy, ale akurat tam gdzie ja mieszkam wielu debili nie ma. Na szczęście xD.
OdpowiedzNajgorsi są "Warszawiacy z awansu". Znam parę osób z mojego małomiasteczkowego liceum, które poszły na studia do "Wawy" - po roku nie dało się z nimi o niczym normalnie porozmawiać, zachowywali się, jakby byli cholernym darem bożym dla świata. Kontaktów już nie utrzymuję. W drugą stronę, mam rodzinę w Warszawie, żyjącą tam "z dziada pradziada" i jest to chyba najfajniejsza część mojej rodziny - zawsze przemili, gościnni i pomocni, choć powodzi im się różnie.
OdpowiedzTa historia jest potwierdzeniem stereotypów o inteligencji ludzi, którzy mówią złe rzeczy o Warszawiakach, lub mieszkańcach jakiegokolwiek innego miasta. Brawo Kudlik. Pani były idiotkami, owszem. Ale jakie znaczenie w tej historii ma fakt, że były z Warszawy?
OdpowiedzJa mieszkam w mieście trzy razy większym od Warszawy i rzeczywiście czasem mnie tęskno za moim małym prowincjonalnym miasteczkiem, gdzie wszędzie było blisko. Rozumiem, że wiadomo było od początku, że cateringu nie będzie? I panusie zamiast w swój prowiant się zaopatrzyć, wybrzydzały na ciastka, którymi ktoś je poczęstował?
Odpowiedz