Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

piekielni.pl

Pokaż menu
Szukaj

Po przeczytaniu artykułu na wykop.pl o zdrowej żywności w sklepikach szkolnych, postanowiłam…

Po przeczytaniu artykułu na wykop.pl o zdrowej żywności w sklepikach szkolnych, postanowiłam opisać moje doświadczenia jako byłego pracownika takiego przybytku.

Około 1,5 roku temu postanowiłam zatrudnić się jako sprzedawca w szumnie nazywanym bufecie szkolnym. Praca wydawałoby się lekka łatwa i przyjemna. Zarobki sądziłam, że adekwatne do wysiłku(około 500-600 zł/m-c). Oj myliłam się. Praca była naprawdę ciężkim kawałkiem chleba. Ale nie o tym chciałam mówić, lecz o jakości żywienia kwiatu polskiego narodu.

KANAPKI.
Każdy rodzic może naiwnie pomyśleć, że jego dziecko zjadając w szkole kupną kanapkę je tak samo jak w domu. Jednak nie. Dla mojej szefowej świeże warzywa dodawane do kanapek były towarem z goła luksusowym. Kroiło się je na przeźroczyste plasterki i dodatkowo kroiło w pół. Co więc sprawiało, że bułeczka wyglądała na "wypasioną"? Słoikowa sałatka babuni, której skład zajmował połowę etykiety i miał E więcej niż ja palców w obu dłoniach. Jednym słowem babcia producenta miała niezłe laboratorium w piwnicy ;) Rzeczowa wkładka składała się z połowy plasterka mielonki i połowy najtańszego sera po 12 zł/kg. Wszystko doprawione sosem "hamburgerowym"(jażeniasto-żółte świństwo) oraz kropelką ketchupu, który pomidorami nawet nie pachniał. Takie śniadanie kosztowało Was rodziców około 4 zł. Cena zrobienia takiego czegoś oscylowała wokół złotówki.

NAPOJE.
Zysk, zysk, zysk. Takie było nasze motto. Więc dzieciakom trzeba było wciskać to co miało najwyższą marże. Czyli cola, napoje energetyczne (marki biedronka z przebiciem cenowym ponad 2 zł!), napoje owocowe i gdzieś na szarym końcu plasowała się woda z marżą około 20 gr. Gdy uczniowie po WF-ie chcieli wodę mineralną, trzeba było zaproponować wodę smakową, bo na niej zysk wynosił 1 zł a nie 20 gr. Ponadto szefowa uważała, że napoje można sprzedawać nawet 2 tygodnie po terminie przydatności do spożycia. "Woda nie może się zepsuć", "W tym jest tyle chemii, że jeszcze rok można by to pić". Sprawa była zgłaszana gdzie trzeba, lecz skoro sanepid nie uznał za przewinienie niesprawnej umywalki, to czego tu oczekiwać. Tak, po skorzystaniu z toalety nie miałam jak umyć rąk. I tymi dłońmi przygotowywałam jedzenie. Bo rękawiczki foliowe były za drogie. Żenada.

PRZEKĄSKI.
Tak jak wyżej - marża była najważniejsza. Miałyśmy specjalną karteczkę z wypisanymi produktami, które należy sprzedawać i polecać (czyt. wciskać na chama). Ktoś chciał wafle ryżowe solone? Trzeba kłamać, że nie ma i proponować chipsy wątpliwej marki o tym samym smaku. Dopiero, gdy klient odchodzi nie kupując nic "ojejku jednak są. Zapodziały się na regale." Bo lepsze 40 gr zysku niż nic.

Ogólnie w życiu nie spotkałam się z takim traktowaniem klienta. Raz gdy uczeń skomentowała cenę jabłka (ponad złotówka za dość małe jabłuszko), że za tyle może skoczyć do warzywniaka obok i kupić pół kilo, kobieta wykrzyczała do niego, że niech zapi***ala skoro chce, ale ona mu nic już nigdy nie sprzeda bo jest niewdzięcznym?! szczeniakiem.

Ja wszystko umiem zrozumieć. Ale ona miała naprawdę dobry utarg jak na taki sklep. Czynszu nie płaciła prawie wcale, mi grosze, a sama na czysto wychodziła około 2500/m-c (będąc na emeryturze po mężu wojskowym). Na moje propozycje kupienia sałaty zielonej zamiast tego świństwa w słoiku i zrobienia sosu czosnkowego zamiast żółtego sosu (jogurt+czosnek+sól+pieprz) bo nie wyjdzie to wcale drożej, a i zdrowiej i smaczniej, usłyszałam że jestem cholerną BIOpierdołą(?), a ona mi za "dobre" rady nie płaci.

Z tego czasu mogłabym napisać książkę, ale to już w innych historiach.

sklepik szkolny

by Anishak
Zobacz następny
Dodaj nowy komentarz
avatar sportowiec
19 35

Działania właścicielki nawet nie piekielne, ale po prostu żenujące, ale naprawdę wprowadziłabyś sos czosnkowy do szkolnych kanapek? Wiesz, jaki byłby fetor w salach i na korytarzy, gdyby chociaż co 3 dziecko jadło takie kanapki? :)

Odpowiedz
avatar Kalafior
0 2

@sportowiec: E tam, u mnie sprzedawali pizze z sosem czosnkowym (tak a propos zdrowia ;)) i było ok.

Odpowiedz
avatar 8eska88
4 12

@sportowiec: bez przesady. Z ust może by osobnikom śmierdziało, ale fetor na korytarzu? Zresztą, walić, czosnek jest super. :)

Odpowiedz
avatar inga
-2 6

@sportowiec: O tym samym pomyślałam. świeży czosnek naprawdę śmierdzi, a guma do żucia nic nie daje. Fani czosnku udają, że tego nie wiedzą, ale jego zapach wydziela się nie tylko z ust, ale też przez skórę, z potem przez kilka dni (!). Wyobrażam sobie zapach w chłopięcej szatni po WF przy takiej diecie... @8eska88 "Z ust może by osobnikom śmierdziało" - i buchaliby tym smrodem nauczycielom prosto w nos podczas odpowiedzi ustnej?

Odpowiedz
avatar qaro
25 27

Na samą myśl o jedzeniu przygotowywanym rękami prosto z toalety, aż mi się niedobrze zrobiło. Mogłaś kupić sobie chociaż jakiś żel do rąk bez spłukiwania, czy coś.

Odpowiedz
avatar wolfikowa
7 17

@qaro: a czy autorka caritas prowadzi? Sama ma sobie kupić? Może jeszcze powinna sobie sama pensję zapłacić?

Odpowiedz
avatar qaro
11 13

@wolfikowa: ja mam zawsze w torebce taki żel, bo wiadomo, że różnie jest z mydłem w toaletach publicznych. Używam go dla wlasnego komfortu, bo nie wyobrażam sobie nie umyć rąk, a co mi pomoże wściekanie się, że gdzieś nie ma mydła? I żaden caritas, żel byłby wylącznie do jej użytku, mogłaby mieć go w torebce - idzie do toalety, zabiera żel, potem do torebki i po sprawie. Żeby było jasne - ja nie twierdzę, że brak wody nie był tu piekielnością. Piszę po prostu ze swojego punktu widzenia. W takiej sytuacji poruszyłabym niebo i ziemię byle tylko umyć ręce;-)

Odpowiedz
avatar baasiaa
15 17

@qaro: Autorka mogła też po skorzystaniu z toalety iść do jakiejkolwiek łazienki szkolnej i po prostu umyć ręce...

Odpowiedz
avatar qaro
-3 7

@baasiaa: racja, chociaż gdyby autorka miała taką możliwość, to nie pisałaby o tym jako o problemie.

Odpowiedz
avatar Anishak
6 6

@qaro: Starałam się korzystać z toalet na korytarzach, przeznaczonych dla uczniów.

Odpowiedz
avatar qaro
0 2

Patrząc na liczbę minusów pod moim poprzednim komentarzem, dochodzę do wniosku, iż Piekielni to dziwne stworzenia. Ktoś mi wyjaśni co takiego strasznego napisałam? Pytam tak zupełnie z ciekawości.

Odpowiedz
avatar Bydle
6 22

„Tak, po skorzystaniu z toalety nie miałam jak umyć rąk. I tymi dłońmi przygotowywałam jedzenie.” „Trzeba kłamać, że nie ma i proponować chipsy wątpliwej marki o tym samym smaku” Długo tam pracowałaś?

Odpowiedz
avatar ZaglobaOnufry
9 19

@Bydle: Wlasnie chcialem to samo zapytac, bo jest prawie podobnym do zachowania wlascicielki potulne wykonywanie jej polecen, szkodzac zdrowiu uczniow i wyzyskujac ich rodzicow, samej nie zwazajac na najprostsze, podstawowe zasady higieny.

Odpowiedz
avatar Anishak
4 6

@Bydle: miesiąc. do pierwszej wypłaty.

Odpowiedz
avatar Bydle
2 10

@Anishak: I nie czułaś się źle podając (...) rękami kanapki dzieciom? A okłamując je?

Odpowiedz
avatar Anishak
4 6

@Bydle: Zalecenia szefostwa swoje, a ja swoje. Ile się dało starałam się robić przez foliowy woreczek, a gdy szefowa nie patrzyła nie wciskałam nie-dzieciom(licealistom) kitu. Są w życiu sytuacje kiedy nie można zrezygnować z pracy ryzykując nie dostanie wynagrodzenia. Po roku bezrobocia każdy grosz się niestety liczy. Nie jestem dumna z tego miesiąca mojego życia, ale przyniósł mi on wiele dobrego. Matka jednego z uczniów pomogła mi dostać się do firmy w której pracuje do dziś w miarę normalnych warunkach :)

Odpowiedz
avatar Timothy
14 16

"...będąc na emeryturze po mężu wojskowym..." A co to ma do rzeczy? Jakby nie miała emerytury albo najniższą krajową to coś by zmieniało w jej piekielności? Chciwa kobiet i tyle.

Odpowiedz
avatar elda24
16 18

po odejsciu z tego miejsca próbowałabym skontaktować się z rodzicami tych dzieci i im to wszystko powiedzieć, bo wiadomo, że rączka rączkę w szkole myje (dyrekcja, nauczyciele itd itp), ale jednak nadal rodzice mają coś do powiedzenia. Ja, jako matka, bym zrobiła wszystko, aby żarcie w takim miejscu się zmieniło. U nas, lata temu, też był bufet, ale było tam czysto i smacznie, i w przystępnych cenach, bo po aferze "kanapkowej" rodzice wzięli sprawy w swoje ręce. Na szczęście w szkole mojego dziecka nie ma sklepików czy bufetów, mogę wykupić mu miesięczny pakiet napojów (woda, jogurt, sok, mleko) lub przekąsek (jakieś zbożowe ciastka, wafle ryżowe, owoce do wyboru) i to by było na tyle. Lepsze to dla dziecka niż te super bufety z super cenami.

Odpowiedz
avatar Anishak
-1 3

@elda24: Było to liceum. Ciężko się kontaktować z rodzicami prawie dorosłych ludzi. Sama miałam tam znajomych i im szczerze odradzałam korzystanie z usług gastronomicznych w tym miejscu. Wiem, że dyrektor obecnie nakazał wprowadzenie możliwości komponowania samemu kanapek. Dzięki czemu większość uczniów zamawia takie z masłem(które na szczęście było prawdziwe) warzywami i serem/szynką(która również została wyegzekwowana przez dyrekcje).

Odpowiedz
avatar nemo333
11 13

Jeśli chodzi o terminy ważności to Polska ma akurat jedne z najkrótszych norm w Europie. Jedzenie dla zwierząt u nas przykładowo ma termin przydatności 3 miesiące a w innych krajach nawet rok a i niewykluczone że wytrzyma dłużej bez szkody. W takich sytuacjach zwykle towar wraca do fabryki, kontrolują czy jeszcze się nadaje i pakują znów do opakowania z nowym terminem. Rzeczy takie jak woda czy cola też mają krótki termin a nie ma problemu z ich wypiciem po dłuższym czasie. Sam kiedyś piłem herbaty, wody mineralne nawet rok po terminie i nic mi nie było a smakowały tak samo jak świeżo wyprodukowana.

Odpowiedz
avatar 8eska88
-2 6

@nemo333: akurat woda się serio nie psuje, więc nie wiem, o co autorce chodziło, chyba że o smakową.

Odpowiedz
avatar Anishak
4 4

@8eska88: chodzi o sam fakt, że po dacie sprzedawać się nie powinno. Osobiście by mi nie odpowiadało, żebym na sklepowej półce znajdowała produkty teoretycznie przeterminowane "bo przecież da się to zjeść/wypić jeszcze". Sama do takowych nic nie mam. Bardzo często zjadam takie z własnej kuchni jeśli jest potrzeba, albo kupuje w sklepie przecenione, gdy zbliża się termin.

Odpowiedz
avatar nemo333
3 3

@8eska88: Psuć się nie psuję ale po dłuższym staniu oddzielały się grudki, jakieś minerały czy coś, szkodliwe to nie było ale wkurzało bo twarde i niesmaczne :D Musiałem uważać coby nie wypić :P @Anishak: im mniej wiesz tym bardziej Ci smakuje, jak nie lubisz dostawać czegoś po terminie to omijaj większość fastfoodów :D

Odpowiedz
avatar qpsztal
15 19

@Anishak "Słoikowa sałatka babuni, której skład zajmował połowę etykiety i miał E więcej niż ja palców w obu dłoniach." Na prawdę nie rozumiem tej nagonki na składniki E w produktach. Cytując wikipedię "Numer E – kod chemicznego dodatku do żywności, który został uznany przez wyspecjalizowane instytucje Unii Europejskiej za bezpieczny i dozwolony do użycia Zgodnie z definicją użytą w tych dyrektywach, dodatek do żywności może być dopisany do listy gdy: *istnieje technologiczna konieczność jego użycia *nie służy on do wprowadzania w błąd konsumentów *udowodniono, że jego użycie nie stanowi ryzyka dla zdrowia konsumenta"

Odpowiedz
avatar qpsztal
13 15

@Eko: Nie chodzi mi o to że te substancje nie są szkodliwe tylko że większość ludzi jak zobaczy w skłądzie E i cyferki to bierze je za pierwiastki gdzieś z dołu układu okresowego a na przykład E290 to CO2 albo E410 naturalny zagęszczacz ROŚLINNY a nie sztuczny chemiczny, albo E901-wosk pszczeli (straszna sztuczna chemiczna trucizna ;p ) i mój fawory wśród trucizn E948 ale to już radzę samemu sprawdzić. Podsumowując nie wszystko E to trucizna.

Odpowiedz
avatar Eko
-5 11

@qpsztal: Oczywiście, że wiem, że nie wszystkie E są szkodliwą chemią. Tylko, żeby to wiedzieć trzeba się tym zainteresować, a wielu osób to nie obchodzi. Beneficjentami chemii jest przemysł, a nie konsument. Ich nie obchodzi moje zdrowie, a zysk, dlatego dla własnego dobra zaczęłam zdobywać wiedzę - świat okazał się inny niż mi się wydawało ;)

Odpowiedz
avatar ZaglobaOnufry
0 6

@qpsztal: Tlen = E948. Eeeeeeeeeeeeee tam.

Odpowiedz
avatar archeoziele
-4 10

@qpsztal: Mimo tego, sałata jak dla mnie powinna składać się z sałaty. Inne dodatki są zbędne i podejrzane.

Odpowiedz
avatar konto usunięte
8 10

@archeoziele: A jak długo pożyje sałata bez konserwantów? Ocet też jest konserwantem. Tak samo jak cukier, suszenie, wędzenie czy solenie. W opowiadaniu jest sałatka nie sałata. A to kolosalna różnica.

Odpowiedz

Zmodyfikowano 2 razy. Ostatnia modyfikacja: 18 września 2014 o 19:49

avatar archeoziele
-1 3

@MrRIP: No tak... ślepa baba...

Odpowiedz
avatar Anishak
1 3

@qpsztal: Niestety nie wymienię Ci teraz całego składu(wszystkich magicznych nazw, które trudno wymówić bez zająknięcia). Moje niefortunne sformułowanie "E" było jedynie skrótem myślowym dotyczącym wszystkich rzeczy się tam znajdujących, których nie ma w moich przetworach(a te wytrzymują kilka zim w piwnicy). Na pewno wiem, że był tam benzoesan sodu, a w składzie znajdowała się kapusta kiszona, bogata w witaminę C. A jak powszechnie wiadomo połączenie tych dwóch koleżków(benzoesanu i wit. C) tworzy rakotwórczy benzen. Wiem, że nie szkodliwy w takim stężeniu, ale jednak jeśli byłaby to podstawówka to chyba lepiej unikać jakiegokolwiek zagrożenia. Nie jestem E-maniaczką, ale uważam, że jeśli się da należy z pewnych rzeczy rezygnować na rzecz zdrowszych i lepszych( w tym przypadku dawać więcej świeżych warzyw).

Odpowiedz
avatar Kyu
0 0

@qpsztal: Duża część dodatków jest nieszkodliwa w jakimś minimalnym stężeniu, np 2 mg na kg masy ciała. Skąd jednak mam wiedzieć, ile spożywam tego w ciągu dnia, skoro jest w chlebie, szynce, maśle, serach idt...? Tego już nikt nie podaje, nie wyliczysz sobie, ile możesz zjeść sałatki, ile do tego dołożyć szynki, aby nie przekraczać bezpiecznych limitów. A potem szok - skąd się ta czy inna choroba wzięła? A propos tego bezpieczeństwa tak w ogóle - większość chemicznych dodatków to współczesne wynalazki, nie wiemy, jakie będą długoterminowe skutki ich działania, co będzie za kilka pokoleń, więc jak można mówić, że są bezpieczne? Ile leków wycofano, bo w stosowaniu codziennym okazały się szkodliwe, a pozytywnie przeszły testy laboratoryjne?

Odpowiedz
avatar abcd1234
1 3

Co to za chipsy wątpliwej marki?

Odpowiedz
avatar nemo333
4 4

@abcd1234: Pewnie jakieś najtańsze TIP, Tesco Value czy inne marketówki

Odpowiedz
avatar Anishak
0 2

@abcd1234: Nawet nie pamiętam nazwy, ponieważ nigdy się z takowymi nie spotkałam. Coś pokroju ARO(również dość skromne opakowanie), ale zdecydowanie tańsze. Z tego co pamiętam nie cała złotówka za około 150 gramową paczkę. W sprzedaży oczywiście za nieco ponad 2 zł.

Odpowiedz
avatar Litterka
10 10

Piekielne, bez wątpienia. Ale to nie samo żywienie w szkołach, tylko konkretna właścicielka.

Odpowiedz
avatar Kalafior
7 11

Kanapki? Jabłka? Luksus, u nas tylko słodycze i słodkie drożdżówki ;) A do sklepu na przeciwko szkoły wyjść nie można, bo ochroniarz trzyma drzwi (to liceum, nie podstawówka).

Odpowiedz
avatar kropla
11 11

@Kalafior: Jakby mi ktoś zaoferował kanapkę z sałatką babuni, mielonką i sosem hamburgerowym "mała gastronomia tam, gdzie diabeł mówi dobranoc", to wziąłbym tego batona i wątpliwe czipsy;p

Odpowiedz
avatar 8eska88
0 6

@Kalafior: Jakby u mnie w szkole(liceum w 1 budynku z gimnazjum) drzwi były zamknięte to rodzice by zaprotestowali, o uczniach nie wspomnę. Normą jest latanie do sklepu, chociaż mamy sklepik szkolny czy do subwaya. Może nie do końca zgodne z przepisami, ale na litość boską...

Odpowiedz
avatar Kalafior
1 3

@8eska88: Uczniowie i rodzice wiele razy się buntowali (kilka pokoleń uczniów), ale co z tego, skoro dyrektor ma po swojej prawo?

Odpowiedz
avatar moodlishka
0 0

@Kalafior: u mnie były takie pyszne hamburgery, że nigdzie indziej takich później nie jadłam. I w ogóle bardzo szeroki asortyment.

Odpowiedz
avatar glos_w_sluchawce
0 0

@moodlishka: w bufecie liceum, w którym ja się uczyłam robili najlepsze zapiekanki i kanapki na świecie, żadne mi tak nie smakują jak tamte :) A do tego robili je na oczach kupującego i ceny nie różniły się od tych na mieście. Aż czasem żałuję, że nie mogę tam zajrzeć na zapiekankę.

Odpowiedz
avatar hated
-1 9

Niech mi ktoś powie co w marketach oznacza stoisko" ZDROWA ŻYWNOŚĆ"? Czy to, że cała inna jest chora? czy niejadalna?

Odpowiedz
avatar konto usunięte
18 20

@hated: Oznacza drogą paszę dla frajerów i naiwniaków.

Odpowiedz

Zmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 18 września 2014 o 19:52

avatar Kalafior
1 3

@hated: "Zdrowy" - m. in. "nadający się do przerobu lub spożycia". Czyli w sumie tak, masz rację, jest poniekąd niejadalna (chociaż to chyba zadna tajemnica).

Odpowiedz
avatar Eko
1 5

@hated: Pod tym hasłem znajdziesz żywność dla osób na specjalnej diecie np. bezglutenowe, bezmlecznej czy bezcukrowej, bez dodatków chemicznych aż po tzw. ekologiczną (choć i tu niestety zdażają się oszustwa). Problem z żywnością zaczyna się już na etapie uprawy, bo rolnictwo zamieniło się w przemysł rolniczy. Uprawiana na nawozach sztucznych i środkach ochrony roślin już na starcie jest zubożona i skażona. Mięso pełne antybiotyków itd. Trzeba więc to wszystko dosmaczyć i dodatkowo zakonserwować, bo wozi się na dużą odległość. Efektem jest żywność niskiej jakości, która nagatywnie wpływa na nasze zdrowie, ale za to cieszy przemysł farmaceutyczny ;) Kiedyś żywność pokonywałą średnio 150km, obecnie 1500km. Rynek żywności był rynkiem lokalnym - tu piekarz, tam rzeźnik czy masarz, serowar, browar. Miejsca pracy były na miejscu. Rewolucja przemysłowa i "zielona rewolucja" uruchomiły ciąg przyczynowo - skutkowy prowadząc do tego co mamy obecnie - niejadalną żywność, zatrucie środowiska, chorowite społeczeństwo, pustynnienie żyznych gleb, bogacenie się korporacji, ubożenie "Kowalskiego" itd. itd. Dużo tego.

Odpowiedz
avatar hated
1 1

@Eko: No O.K. to wszystko wiem, ale żywność nawet GMO, jeżeli spełnia wymogi sanepidu/weterynarii/inne przepisy dopuszczające do sprzedaży w UE nie można nazwać szkodliwą, nawet gdy "E" stanowi 90% zawartości, ktoś ustala normy i to kontroluje. Wszelkie nazwy bezglutenowe, bez dodatków hemicznych,ekologiczna są O.K. ale zdrowa? Ja mam nadzieje, że wszystko co kupuje mi nie zaszkodzi!

Odpowiedz
avatar Kalafior
0 2

@hated: Chemicznych*, to złudne są twe nadzieje.

Odpowiedz
avatar hated
0 0

@Kalafior: Sorry "delete" zjadło literkę :)

Odpowiedz
avatar bukimi
4 4

@hated: Nie mogą napisać "żywność ekologiczna", bo nie wszystko w takim dziale kwalifikuje się jako "ekologiczne" wg definicji. A jakoś dział nazwać trzeba. A "zdrowa" spełnia dodatkową funkcję marketingową.

Odpowiedz
avatar Eko
-1 5

@hated: Jeśli obejrzysz podlinkowane przeze mnie powyżej filmy (oba były emitowane na Planete+) dowiesz się jak wygląda proces dopuszczania. Przemysł tytoniowy też kiedyś twierdził, że papierosy nie szkodzą, dopuszczono azbest, DDT itd. do użytku, a RoundUp podobno był biodegradalny ;) Dla mnie to jakaś paranoja, że żywność , która ze swej natury powinna być zdrowa (wg. definicji podanej przez Kalafiora) i organiczna ( ang. organic) jest specjalnie wyróżniana. Coś jest bardzo nie halo. "Twoje pożywienie powinno być lekarstwem, a twoje lekarstwo powinno być pożywieniem" - Hipokrates Chcesz zobaczyć naszą przyszłość? Przyjrzyj się jak wygląda społeczeństwo amerykańskie - oni najdłużej jedzą spapraną żywność. U nas to już się zaczęło.

Odpowiedz
avatar nighty
2 2

To nie w sklepikach jest większość problemu tylko w kompletnym braku ruchu. Gdy ja byłam w podstawówce/gimnazjum, w sklepikach było tylko to co się sprzedawało czyli chipsy, słodkie napoje, batoniki czekoladowe, ciepłe lody, pączki i tego typu rzeczy. Tyle że myśmy po szkole szli na rower albo na rolki albo na piłkę albo po prostu ganiać po osiedlu z kolegami/koleżankami więc te "nadprogramowe" kalorie były szybko spalane. A teraz dzieci wracają wieczorem (bo oprócz normalnych lekcji jest jeszcze multum zajęć dodatkowych) i siedzą przed telewizorem/komputerem/tabletem. Na "trzepak" się nie chodzi bo nie ma czasu, nie ma znajomych a poza tym to niebezpieczne, jeszcze przyjdzie jakiś zboczeniec albo gorzej, dziecko się zmęczy. Zmiana w sklepikach tu niewiele zmieni, dziecko zawsze może kupić sobie chipsy czy batonika w innym sklepie.

Odpowiedz
avatar Nessaner
0 0

Dlatego ja bardzo się cieszę, że u mnie w liceum są naprawdę dobre bułki. Codziennie rano dostawa, własnoręcznie robione przez naszą panią Zosie. Po prostu złota kobieta. Wystarczyło ją poprosić, a dokupuje nawet parę pełnoziarnistych bułek, jeśli są chętni. Co prawda, są droższe. Zresztą ostatnio dodano możliwość wykupienia kilku rodzajów kaw/herbat/gorąca czekolada/kakao, a w planach są sałatki warzywne i 100% soki(jakoś modne się ostatnio zrobiły). Oczywiście nadal w sklepiku jest pełno słodyczy, ale w porównaniu z moim gimnazjum, w którym było: trzy automaty z słodyczami, jeden z cocacolą i jeden z "bułkami"(ohyda) to jest naprawdę dużo zdrowych rzeczy.

Odpowiedz
Udostępnij