Jeszcze za gówniarza, dorabiałem sobie w weekendy, wakacje i ferie w mini markecie przy drodze krajowej. Droga była otoczona kilkoma typowymi, polskimi wsiami - same pola, sady, kurniki i chlewy. Niestety, jak to na wioskach bywa, alkohol w niektórych gospodarstwach lał się strumieniami, a jednym z licznych "wioskowych żulików" był Sebastian.
Sebastian, lat dwadzieścia jeden, wyglądał na co najmniej czterdzieści. Przychodził przynajmniej raz dziennie, jakiś chleb, margaryna i obowiązkowo pół litra najtańszej, trzy mocne piwka, a jak przycisnęło, to i "jabol" był dobry. Pieniądze ciężko mu było rozłożyć na miesiąc, więc szefostwo zgodziło się na "branie na krechę/zeszyt". Przez pewien czas ta kooperatywa nieźle działała, jednak w pewnym momencie Sebastian przestał płacić - z pracy wyleciał, to i zarobki się skończyły. Szefowa powiedziała "stop".
Przez pierwszy tydzień przychodził, błagał i prawie płakał. Żal mi się zrobiło, bo "na chleb ni mam, bida taka, pożycz te pięć złotych, jak dostanę robotę, to oddam!". Już byłem skłonny zapłacić ze swoich skromnych zarobków za jego chleb, jednak chłopak stwierdził, że "może zamiast tego chlebka, to on jednego porzeczkowego sobie weźmie, to hehe, go rozgrzeje, bo zimno się robi". Wściekłem się niemiłosiernie i wedle zaleceń szefostwa, kazałem facetowi spadać na przysłowiowe drzewo.
Przez kolejne trzy dni Sebastian przychodził, ale już nie prosił - zaczął grozić. W końcu doszło do tego, że próbował wejść za ladę, żeby "sam się obsłużyć, jak te ku*wiszony (ja i inna ekspedientka) nie chcą mu dać", a także wynieść parę drobniejszych rzeczy (batony, cukierki, napoje dla dzieci). Po interwencji policji szefostwo ogłosiło mu, że przy każdej próbie jego wejścia do sklepu wzywana będzie ochrona. Awanturował się jeszcze kilka razy, ale kiedy zobaczył, że właściciele słów na wiatr nie rzucają, rozróby zaniechał.
Dzisiaj, po dobrych dziesięciu latach, zawitałem w tamtych okolicach. Z sentymentu zaszedłem do sklepiku, pogadałem z miłą kasjerką, dowiedziałem się, że sklep zmienił właścicieli.
A zza regału wyłonił się Sebastian, z może rocznym dzieckiem na rękach i około trzyletnim chłopcem obok niego. Niósł trzy piwa. Trzylatek podszedł do lodówek i spytał taty, czy może lizaka lodowego. Odpowiedź tatusia?
- Nie mam pieniędzy!
Kupiłem dzieciakowi loda, a Sebastianowi życzyłem jak najszybszego odwyku.
Udał, że nie słyszy.
sklepy
Historia piekielna, ale jak widzę sformułowania typu "jak to na wioskach bywa, alkohol lał się strumieniami", to mnie lekko odrzuca. No bo wiadomo, w miastach tego problemu nie ma.
Odpowiedz@Rumburak: Jasne, że jest, ale chodziło mi raczej o tamten konkretny okres, kiedy było o problemie z alkoholem na wsiach bardzo głośno - kilkoro dzieci rozjechanych przez ciągniki, kombajny, czy zabitych przez inne maszyny rolnicze. Bo rodzice w tym czasie raczyli się alkoholem. Alkoholizm to w ogóle bardzo przykra sprawa.
Odpowiedz@razumichin: A w miastach to co się działo? To samo i dzieje się teraz i działo się wcześniej. A czym raczyły się "komuchy" na zakładach? A czym raczyła się opozycja na tajnych spotkaniach? Oj, zrzucanie winy na wiochę średnie jest.
OdpowiedzKiedyś popełniłem coś takiego - http://piekielni.pl/56280 Poczytajcie sobie komentarze pod tekstem. Czy takim samym "murem" staniecie za tym pijakiem, który też widocznie "ma swoje potrzeby a gówniarze nie potrzebują wcale tych cholernych lizaków"....?!
Odpowiedz@Przemek77: bo widzisz, łaska piekielnych na pstrym koniu jeździ.
Odpowiedz@Przemek77: opinie mogą być rozbieżne, dlatego, że ty ocenę matki oparłeś o jednorazowy incydent (nałogu tytoniowego nie lubię tak samo, jak wszechobecnego wtykania dzieciakom badziewia w postaci gazetek, autek, figurek), a tu mamy pełniejszy obraz, a nie tylko "pan w sklepie nie kupił dziecku loda".
OdpowiedzJuż myslałem, że to ten Sebastian wykupił sklep i jest nowym właścicielem :P
Odpowiedz@Farmer: Też tak pomyślałam, szczerze mówiąc...
Odpowiedz@Farmer: Ja też przez chwilę miałam nadzieję, że się ustatkował, wykupił sklep i założył rodzinę. Jestem niepoprawną optymistką.
Odpowiedz@Yennefer_: poszłam o krok dalej i spodziewałam się, że jak autor będzie chciał coś kupić to zakaże kasjerce sprzedaży czegokolwiek temu osobnikowi ;)
Odpowiedz"A zza regału wyłonił się Sebastian, z może rocznym dzieckiem na rękach i około trzyletnim chłopcem obok niego" - mnie zastanawia, o czym myśli kobieta wiążąc się z facetem którego działania ograniczają się do zaspokojenia zapotrzebowania na dzienną dawkę gorzały.
Odpowiedz@Vege: Całkiem możliwe, że podobne potrzeby ma.
Odpowiedz@Vege: Podobne potrzeby albo wpadli i trzeba sie zwiazac, bo bedzie wstyd.
Odpowiedz@Vege: Nie pisałem tego w historii, ale kasjerka po wyjściu chłopaka mówiła, że dorobili się w sumie czwórki dzieci z miejscową "Żuliettą" - to i zainteresowania podobne. Żyją z zasiłków (ona jako samotna mamusia trochę pieniędzy dostaje), dzieciaki biegają wiecznie brudne, ale MOPS załamuje ręce, bo "głodne i bite nie są". Cholerna szkoda dzieciaków.
Odpowiedz@razumichin: Nie ma to jak partnerzy dzielą wspólną pasję, to gwarantuje stabilność związku i wspólne szczeście ;)
Odpowiedz@Vege: Wiesz, kobiety rzadko myślą mózgiem. A może ten Sebastian miał jakieś inne walory i one wzięły górę nad logiką u jego wybranki.
Odpowiedz@Fomalhaut: "Wiesz, kobiety rzadko myślą mózgiem" - o! więc jesteś kobietą!
Odpowiedz@razumichin: i kuźwa, w takim przypadku nie ma siły żeby dzieci odebrać, choć ewidentnie są zaniedbane i na bank przejmą "obyczaje" rodziców... A spróbuj mieć za niski dochód na członka rodziny czy bałagan w domu, ewentualnie dziecko "spasione" - zaraz opieka społeczna się zajmie tym straszliwym przykładem patologii rodzinnej...
Odpowiedz@Przemek77: Rozumiem Cię. Ale niestety to nie jest takie łatwe. Nie jest przecież tak, że bycie rodzicem automatycznie wywołuje syndrom abstynencki. Wiadomo, w ciąży i karmiąc to się nie pije, ale poza tym? Sama jestem matką i uwielbiam piwo i piję je często, acz w drobnych dawkach. I co, ktoś mi w śmietnik zajrzy i też orzeknie, że piję i się nie nadaję. Zaraz ktoś powie, że no ale to jest różnica. Owszem, ale żeby ją stwierdzić (tj. kiedy alkohol jest już problemem), to trzeba twardych dowodów. A do ich zebrania trzeba czasu i chęci, i... ludzi i pieniędzy. A pomoc społeczna w Polsce pod tym względem leży. Dochodzi do tego totalny brak kontroli nad urzędnikami i urzędniczej odpowiedzialności. Facet zawsze się będzie wykręcał, że on tylko jedno, że kupuje dla szwagra, że pracy nie ma, bo pech itp. itd. Tu trzeba konkretnych dowodów. Poza tym zabranie dziecka nawet z najgorszej rodziny zawsze kaleczy dziecko, zawsze pozostawia pytania dlaczego i co by było gdyby. Dlatego w pierwszym rzędzie warto by rodzinie pomóc, wydostać ich z tego chlania i nędzy. Koniec końców, ten facet to też człowiek, może też zasługuje na szansę.
Odpowiedz@Vege: Wniosek - zlikwidować wszelkie MOPSY bą są psu na bude potrzebne. Tak się obrazowo wyrażę. Dzieciaki oddać do adopcji póki jeszcze nieskażone patologią a dla żuli propozycja nie do odżucenia; odwyk albo zdychać pod plotem po pijaku.
OdpowiedzNajbardziej boli, że w przypadku takich nałogowców nie działa żadna selekcja naturalna - mój dziadek zmarł na raka płuc choć w życiu nie palił, a miejscowi żule niezmiennie od lat raczą się przeróżnymi trunkami z niższej półki i nie wyglądają na to, by wątroby im dokuczały z tego powodu.
Odpowiedz@SzynSzylka: oj działa, działa. Tam gdzie mieszkają moi rodzice miejscowa żulernia umiera w wieku +/- 40 lat, wyglądając na 70.
Odpowiedz