Zaznaczę od razu, że w tej historyjce piekielna byłam bez wątpienia ja.
Przyjechała do nas kiedyś baaardzo daleka krewna, ciotka mojej mamy. Coś w stylu kuzynka ciotki Józi, która była przyrodnią siostrą wuja Kazia itd. Kobieta lat około 65+. Mieliśmy wtedy świnkę morską biegającą wolno po całym mieszkaniu. Tego dnia Tytus nie był zamknięty w klatce, ciotka przyjechała znienacka, bez wcześniejszego zapowiadania się. Ledwie weszła, rozsiadła się w pokoju babci i jak nie wrzaśnie:
- Zabierzcie tego SZCZURA! Boże, SZCZUUUUUUR!
Spojrzeliśmy zgodnie na ciotkę jak na raroga, bez słowa świniaka zabrałam i poszłam do siebie. Długo perorowała, że jak to można w domu trzymać takie ohydztwo.
Jakiś czas potem poszłam po coś do kuchni, Tytus (którego do klatki nie włożyłam) poszedł za mną. Ciotka akurat w łazienki wychodziła i oczywiście musiała zacząć coś gadać, że ona to by się szybko pozbyła takiego szkodnika.
Po dziś dzień nie wiem, co mnie podkusiło. Tytus, kiedy chciał coś dostać do jedzenia, stawał na tylne łapki i "prosił". Wtedy też podałam mu kawałek jabłka ze słowami:
- Jedz, jedz, bo schudniesz! I z czego będziemy mieli schab na święta?
Spojrzałam na drzwi - ciotka stała zielona, opierając się o ścianę. Chyba nie zrozumiała żartu. Wydusiła:
- Wy, wy... TO jecie?!
Ja na to:
- Wiesz, ciociu, najfajniejsze są takie kilkumiesięczne, a więc kupujemy sobie malucha, hodujemy tak do pół roku, a potem mama smaczną pieczeń z nich przyrządza. Małe to co prawda, ale po kawałeczku starczy. A z futerka tata szyje rękawiczki i sprzedaje w necie. Robią furorę!
Ciotka opuściła nasz dom w parę minut. Rodzice tak się śmiali, że nawet nie ochrzanili mnie za opowiadanie głupot i straszenie krewnej. Zaś ciotka przez kilka miesięcy opowiadała mą krwawą historię po rodzinie, dodając, że "tym się powinna zająć odpowiednia służba, przecież ci ludzie to kanibale". Tak, dosłownie nas nazwała kanibalami. I już nie mówiła o Tytusie "szczur", tylko "to słodkie, puchate stworzonko, zdane na pastwę brutali".
Bałam się, że ci ciocia kapciem Tytusa załatwi....
OdpowiedzJa tak reaguje na obrazy pt.: Królik w domu .ie w oborze?! Pasztet pomaga sepiac i łażąc po mnie i też przestaje być smierdziuchem a staje się "kroliczkiem", 6,5kg małego, slodkiego kroliczka;)
Odpowiedza po polsku?
OdpowiedzOna tak reaguje na to, że ktoś trzyma królika "w domu nie w obórce?!". Zmienia zdanie, gdy królik sępi przekąski, wskakuje na kolana i ogólnie jest królikiem. Wtedy królik staje się słodkim pupilkiem, mimo 6,5 kilo. Proszę. ;)
OdpowiedzWow, Shakkaho, pod wrażeniem jestem!
OdpowiedzDzięki wypowiedzi Izury zaczynam mieć pewien obraz tego, jak może wyglądać rzeczywistość po zażyciu LSD.
OdpowiedzZdarzyło mi się raz jeść świnkę morską w restauracji, więc w ogóle nie rozumiem, o co ten raban.
OdpowiedzAno o to, że w naszej kulturze nie przyjęło się pewnych gatunków zwierząt zjadać. I tyle.
OdpowiedzW Ameryce Południowej pieczone świnki morskie sprzedają na straganach wzdłuż ulic, jak u nas kebeby. Choć osobiście nie polecam...
OdpowiedzJakiś czas temu w necie widziałem zdjęcia klatek z upchanymi kotami czekającymi na podróż do chińskich restauracji. Ktoś chętny na kocinę?
OdpowiedzDobre kilkadziesiąt lat temu w Polsce były jeszcze standardy rzeźne dla psów, także nie rozumiem tego oburzenia.
OdpowiedzPainkiller- źródło można prosić?
OdpowiedzOgromny plus za poczucie humoru! :)
OdpowiedzW Peru i okolicach świnki morskie się normalnie je. Biegają sobie po podwórku jak u nas kurczaki, a jak przyjdzie pora to tak jak kurczaki się ubija.
OdpowiedzŚwińka morska to coś jak kobieta-naukowiec, ani świnka ani morska.
OdpowiedzJesteś taki błyskotliwy. <3
OdpowiedzSuper historia na duży plus. Można się popłakać ze śmiechu.
OdpowiedzDawno się tak nie uśmiałem - Pozdrawiam
OdpowiedzJak już tu napisano,w Peru jada się świnki,a z własnego doświadczenia wiem że skarmiana świnka osiąga rozmiaru królika,i podobnie smakuje.
OdpowiedzDowcip udany :)ciocia długo nie zajrzy.Ale proszę przestańcie już o tych zwierzakach dojedzenia.Jak sobie pomyślę o potrawach z naszych pupili to mam ochotę oddać obiad.I nie nie jestem jakaś tam delikatna.Zdarzało się jeść pasztet z króla czy kiełbasę z koniny.Ale litości piesek kotek?nie to nie dla mnie dzięki.
OdpowiedzSpokojnie, to nie piesek, kotek. To świnka. Tylko morska.
OdpowiedzPrzypomniałaś mi podobną historię z niezapowiedzianą wizytą STRASZNIE nielubianej ciotki...tego samego dnia zwiał nam samczyk z naszej dość licznej w tych czasach hodowli myszek. Skubany miał dobre wyczucie, żeby wybiec zza szafy akurat jak ciotka weszła do mieszkania :D Od tej pory ani widu ani słychu o ciotuni w naszych progach :D
Odpowiedz