Akt I
Pani w przychodni, problemy z tarczycą. Zapisuję leki, uczulam, że leki są doraźne, że musimy pociągnąć diagnostykę, że teraz ma brać małe dawki, ale i tak czeka ją kontrola u endokrynologa, USG, kolejne badania krwi. Dostaje receptę, skierowania. Znika.
Akt II
Kilka miesięcy później pani pojawia się znów, po receptę. Pytam o wizytę u specjalisty, o wyniki badań. Nie zrobiła. Oj, czasu nie było. A po lekach było dobrze, nawet załatwiła kolejną receptę w nocnej pomocy. Ale już się leki skończyły i przyszła.
Opierniczam panią, straszę powikłaniami, które może rozwinąć przez takie olewanie i piszę kolejną receptę, tym razem na małą ilość tabletek i na 100%, wydaję kopie skierowania do endokrynologa. Pani jest wyraźnie niezadowolona.
Akt III
Dostaję wezwanie do dyrekcji. Wpłynęła skarga. Pani twierdzi, że nie powiedziałam jej, że leki są na chwilę, że nie dostała skierowania na badania ani do specjalisty. I że jestem winna pogorszenia jej stanu zdrowia, nerwów i poniesionych kosztów.
Pokazuję wpisy z wizyt, koniec sprawy.
Akt IV
Pani przychodzi na kontrolę. Pytam o co chodziło ze skargą, skoro nie dość, że dostała skierowania, to jeszcze na drugiej wizycie nie miała żadnych zarzutów i sama się przyznała, że ona zawaliła.
Odpowiedz zwaliła mnie z nóg: otóż, pani była wściekła, że teraz to musi załatwiać specjalistę prywatnie (bo kolejki dawno wyczerpane), że leki droższe. I wymyśliła, że przychodnia jej zapłaci. W końcu złośliwie zrobiliśmy jej na złość, to ona nam też! Koleżanka doradziła, żeby postraszyć, to może zapłacą odszkodowanie. Tylko nie przewidziała, że ja mam kopie w dokumentach, przecież ona te kartki zabierała... Kłamstewko nie wyszło, trudno.
Nie wiem czemu dziwić się bardziej - temu, że to wymyśliła, czy że tak beztrosko się do tego przyznała. I że nie wpadło jej do głowy, że w razie, gdybym nie zaznaczyła - choćby przez przeoczenie - faktu wydania skierowań, to wszystko to mogłoby się dla mnie karą finansową, a może i utratą pracy.
Akt V
Pani musiała zmienić lekarza prowadzącego. Chyba do teraz nie zrozumiała, dlaczego ja już nie chcę jej leczyć.
Traszka Nie pomożesz komuś, kto Twojej pomocy nie chce. Tak samo - nie nauczysz kogoś, kto się nie chce nauczyć.
OdpowiedzWidzisz, to może nie tak do końca. Mam również problemy z tarczycą. Przypadkowo wyszły zmiany podczas tomografii. Dostałam skierowanie do endokrynologa dokładnie 13 października 2013. Zgadnij na kiedy mam wyznaczoną wizytę? Na 27 października. 2014 roku! W tym czasie zapewne moja tarczyca podziękuje mi za współpracę i dokładnie mnie udusi. Piekielna służba zdrowia, piekielni pacjenci. Tylko nie wiem kto w tym momencie bardziej? Być może i tę kobietę zapisali za rok lub dalej.
OdpowiedzPonieważ nie mogę edytować - uprzedzę: podobnie jak większość obywateli tego kraju, nie stać mnie na zapłacenie 200 zł za wizytę u specjalisty i leczenie się u niego prywatnie.
OdpowiedzToyota_Hilux, może jeszcze poszukaj innej poradni, wiem, że teraz się długo czeka, ale rok? Nie wierzę, że nie da się gdzieś indziej szybciej... Ja odwiedzam endokrynologa (z NFZ, nie prywatnie) kilka razy do roku i nie zdarzyło mi się czekać dłużej niż 5 miesięcy... Próbuj! Z tarczycą nie ma żartów, więc próbuj coś znaleźć, niejeden endokrynolog pracuje w tym kraju. Trzymam kciuki!
Odpowiedz(Oczywiście nie polemizuję ze stwierdzeniem, że taki stan rzeczy - niewyobrażalnie długie czekanie - jest godny krytyki... Z przeproszeniem, gówno nie leczenie, jak trzeba czekać miesiącami nawet na diagnozę specjalisty...)
OdpowiedzJesli pacjent bimba sobie z zalecen lekarskich, stara sie wymusic wedlug swojego widzimisie rodzaj terapii, wymysla niedorzeczne i klamliwe skargi, to skonczenie leczenia przez prowadzacego kolege jest wymogiem "higieny praktyki" z powodu powaznej przeszkody w stosunku zaufania. W Niemczech nazywa sie to "ernsthafte Störung des Vertrauensverhältnisses" i jest jedna z bardzo niewielu mozliwosci, kiedy lekarz ma prawo odmowic leczenia pacjentowi z kasy chorych, bez obawy konsekwencji prawnych.
OdpowiedzZmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 2 listopada 2013 o 23:47
Mój ulubiony typ. Często wpada taka jedna z druga do apteki i oczekuje, że ja jej coś dam, bo przecież powinnam wiedzieć co, toż ja pediatra, neurolog i ortopeda w jednym, w wolnej chwili tez fakultet z kosmetologii obleciałam. Przykładowo babci ręce drżą, ma zaburzenia równowagi i pamięć też szwankuje, pani oczekuje, że jej powiem, że magnez z potasem to wyleczy albo z własnej inicjatywy dam coś na receptę. Nie? No kurczątko, co za bezduszna świnia ze mnie, przecież powinnam wiedzieć ile się do specjalisty czeka no i standardowe wsiadanie na moje kompetencje. Tym bardziej jak mają styczność z lekarzem. Ty to na bank wiesz co im jest, tylko na złość pewnie chcesz zrobić ;)
OdpowiedzSłowo klucz do tej opowieści to :"koleżanka doradziła". Jakże często starsze panie padają ofiarą "mądrzejszych" koleżanek i to tylko dlatego że jej szwagra siostry wujka córki od strony męża sąsiadki tak się kiedyś udało.
OdpowiedzPiękna historia;) w sensie, że odpowiednia na tę stronę, kulturalna ładnie opisana i oby było takich więcej, bo niektóre zamieszczane na tej stronie są doprawdy żenujące i żałosne....
OdpowiedzNajgorsze jest dla mnie to, że tacy ludzie, nie dość, ze bezczelnie kombinują i mataczą, to jeszcze nie widzą w tym nic złego. Nie udało się? A to peszek.
OdpowiedzNo i poszła poszukać innego naiwnego lekarza. Narzekają, że służba zdrowia do bani. Jak widać, pacjenci też wiele nie lepsi.
Odpowiedz