Historia z cyklu: genialni kierowcy.
Drepczę sobie spokojnie w swoich sprawach, w pewnym momencie dochodzę do przejścia dla pieszych. Tuż obok, po mojej lewej stronie znajduje się wyjazd z parkingu. Ruch dwustronny, dlatego też uważnie się rozglądam, czekając na wolne miejsce żeby przejść.
Widzę, że z parkingu wyjeżdża facet. Nie ma migającego światła z mojej strony, przepuszcza auta jadące w lewo, więc uznaję, że tak właśnie zamierza skręcić - tym bardziej że nie rusza również gdy ma wolny przejazd w prawo, w moją stronę. Wchodzę więc na pasy - akurat nic nie jechało.
Co robi kierowca? Słyszę jak gwałtownie rusza z miejsca, ładując się wprost na mnie, jestem w połowie przejścia. Magicznie pojawia się migacz - no jak to, nie wiedziałam że on tu zamierzał jechać? Przestraszyłam się, ale zrobił tylko taki zryw, hamując zaraz obok. Stukam więc palcem w czoło i idę dalej, kierowca uprzejmie trąbi, puszcza wiązankę i także rusza w swoją stronę.
Ot, codzienność. Tylko po co tak robić, wciąż nie rozumiem? Ze złośliwości, żeby pokazać kto tu rządzi?
panowie i władcy szos
chamstwo i wina kierowcy, to oczywiste. Jednak druga sprawa piesi często nie zdają sobie sprawy, że przy skręcie, są w martwym polu widzenia, z powodu prawego/lewego wspornika, i ich nagłe pojawienie się, podczas wykonywania skrętu, jest zaskoczeniem dla kierowcy.
Odpowiedz