Widzę, że anegdoty korporacyjne się spodobały, więc dorzucam kolejną - tym razem z rekrutacji na praktyki studenckie w mojej (jeszcze przez niecałe 2 miesiące) firmie.
Wiecie, jak wygląda rekrutacja do korporacji? Otóż jest wieloetapowa, ze względu na ilość ochotników, jak i ze względu na to, iż nie można sobie pozwolić na "wtopę" - kiepski praktykant wbrew pozorom może przynieść spore straty, jeśli spartoli jakieś ważne i odpowiedzialne zadanie.
Etapy są następujące:
1. Weryfikacja nadesłanych dokumentów (konkretnie CV - do listów motywacyjnych nikt nie zagląda, bo nie ma na to czasu, a i tak wszyscy piszą to samo) przez dział HR
2. Testy (merytoryczne/analityczne/językowe).
3. Rozmowy kwalifikacyjne.
Jeszcze część firm bawi się w tzw. Assessment Centre - jest to szopka, w której daje się różne zadania grupowe i indywidualne kandydatom, aby poznać ich dokładniej niż jest to możliwe na rozmowie kwalifikacyjnej. Mnie się ten pomysł nigdy nie podobał, bo piekielnie drogie toto i dość niefajne dla kandydatów, więc przy rekrutacji do mojego działu nigdy AC nie przeprowadzaliśmy.
Mój dział potrzebował 8 kandydatów. HRzy przeprowadzili I i II etap, zostają rozmowy. Niestety, kandydaci okazali się słabi i przyjęliśmy tylko 5. Zostały więc 3 wakaty. Co robić? Dzwonię do działu HR, żeby mi podesłali wszystkie CV odrzucone na I etapie. I co widzę?
Otóż dział HR odwalił w następującej kolejności:
- wszystkie CV ludzi, których wykształcenie zupełnie nie pasuje do naszej firmy - ok. 30% (to akurat dobrze)
- wszystkie CV ludzi, którzy studiowali na prywatnych uczelniach - ok. 50% zgłoszeń.
I tak z 200 zgłoszeń zostało 40. Ja nieziemsko wkurzony, idę do managerki z HR i pytam:
- Aśka, dlaczego odwaliliście CV wszystkich studentów i absolwentów prywatnych uczelni?
- A bo ci z prywatnych szkół NIC NIE UMIEJĄ, dlatego zawsze ich odrzucamy...
- Do końca przyszłego tygodnia chcę widzieć wszystkich na testach.
Testy zostały zorganizowane w następnym tygodniu, w dwóch grupach po ok. 40 osób. Wyglądało to tak, że pracownik firmy wprowadzał ludzi, a następnie wychodził. Pisali je sami. Oczywiście w sali był monitoring i gdyby ktoś próbował ściągać to od razu byśmy wiedzieli. Niestety... studenci uznali, że chyba nikt na to nie zwraca uwagi, bo z pierwszej grupy niemal wszyscy ściągali... Niektórzy nawet sprawdzali odpowiedzi na smartfonach w internecie... Generalnie dramat, na ok. 40 osób uczciwie testy napisały CZTERY osoby. W drugiej grupie - pięć. Reszta testów poszła bez czytania do kosza, nie zatrudniamy ludzi, którzy nas oszukują.
Z tych 9 osób testy zdały 3. Zaprosiliśmy je na rozmowy i w trakcie rozmów pytaliśmy o wiele rzeczy, zawsze słyszeliśmy to samo - że bardzo nam dziękują za szansę, bo z tą uczelnią w CV nikt nie traktuje ich poważnie, zwykle nawet nie odpowiadają na wysłanie CV...
Ostatecznie 2 spośród nich dostały u nas praktykę. Spisują się naprawdę dobrze, często lepiej niż koledzy mający w CV elitarne uczelnie.
Kto jest najbardziej piekielny?
Czy oszukujący studenci, którzy wystawiają fatalną opinię nie tylko sobie, ale także swoim kolegom, w dodatku często pozbawiając ich szans na dobrą pracę?
Czy leniwi HR-owcy, którzy nie chcąc się przepracowywać z góry zakładają, że wszyscy studenci/absolwenci takich uczelni są do niczego i którzy nawet nie podejmują próby znalezienia wśród nich prawdziwych perełek? (a takie są)
Pozostawiam to zjawisko do oceny Wam. Ja osobiście byłem mocno zniesmaczony.
Studenci nie są w tym momencie piekielni - są po prostu zawszonymi leniwcami liczącymi na głupotę innych ludzi :D Leniwi HRowcy - piekielni jak najbardziej (wg mnie). Ogólnie rzecz biorąc, odrzucanie kandydata tylko dlatego że nie skończył UJ czy innego SGH jest... co najmniej nieprofesjonalne. Zdaję sobie sprawę, jaka panuje opinia: uczelnia prywatna, czyli taka, na której kupujesz sobie dyplom. Mimo, że niektóre tego typu ośrodki dydaktyczne faktycznie nienajlepiej się spisują pod kątem edukacji studentów, większość z nich to po prostu zwyczajne uczelnie. Uczelnie, na których nierzadko można uczyć się od lepszych profesorów, korzystać z bardziej nowoczesnej infrastruktury. Podsumowując: jeśli tylko tego chcesz, wiedzę zdobędziesz wszędzie. Jeśli nie chcesz - cóż, nawet etykieta "elitarnego studenta UJ" Ci nie pomoże. :)
OdpowiedzŚciąganie na takim teście to zwykłe oszustwo. Oszukiwanie jest piekielne, zwłaszcza, jeśli cierpią na tym inni.
OdpowiedzStudia uczą właśnie jednego - ściągania. Gdzie tylko się da i ile wlezie. Bo prawda jest taka, że mało kto zwraca na to uwagę. I ocena przecież lepsza... I na piwo można iść zamiast się pouczyć... Nawet mnie (studenkę) szlag jasny trafia jak tłumaczę coś chłopakowi (który jest na tym samym kierunku co ja, tylko rok niżej), a on mimo że ma podane wszystko na tacy robi z tego ściągę... Wykładowca podał zagadnienia na egzamin? Świetnie, ściąga będzie krótsza! Coś jest łatwe? No to po co się uczyć, mała ściąga wystarczy... Coś jest trudne? Nooo, nie ma opcji się tego nauczyć, trzeba zrobić ściągę... Sama czasem jestem wyśmiewana jako "kujon", bo po co się uczyć? Przecież u tego profesora można ściągnąć bez problemu...
OdpowiedzNa mojej uczelni wszyscy przyłapani na ściąganiu byli z miejsca relegowani.
OdpowiedzZawsze byłem zbyt leniwy, by robić ściągi, więc chodziłem na wykłady (wiem, straszny frajeryzm). O dziwo, potem wystarczyło zrobić szybki przegląd notatek i większość była do zdania.
OdpowiedzDla porównania podam info, że u mnie na uczelni w UK nie znam ani jednej osoby która by ściągała na egzaminach. Czy wynika to tylko z mocnej kontroli? Skąd w Polsce taka kultura ściągania?
OdpowiedzMoże ma to ma coś wspólnego z ogromem przedmiotów niezwiązanych z kierunkiem studiów - na przykład do dziś nie rozumiem po co na moim zupełnie ścisłym, technicznym kierunku studiów władowano historię kultury cywilizacji europejskiej, filozofię czy tego typu humanistyczne zapychacze godzin... I faktycznie, jak terminy przed sesją się nałożyły (a zaliczenie było oczywiście w formie gigantycznych referatów, których tematy otrzymywaliśmy tydzień czy dwa wcześniej), to ledwo starczało czasu na naukę przedmiotów wiodących... Co skutkowało oczywiście produkcją ściąg-gigantów.
OdpowiedzTo racja, ja nie uświadczyłem w sumie żadnych gównianych przedmiotów, z historii kultury też bym oszukiwał jakbym mógł (kierunek techniczny).
OdpowiedzJako, że pracujesz w korporacji, to chyba orientujesz się, że jest to firma nastawiona głównie na zysk. Czyli krótko mówiąc, stosunek włożonego wysiłku musi by stosunkowo niski do otrzymanego rezultatu by się w to bawić. I teraz tak - masz 200 CV. Z tego po prywatnych uczelniach było 50% = 100 CV. Nie ściągało 9 czyli średnio licząc 90% ludzi po takich uczelniach ma głęboko w d..e zasady i jak sam piszesz, nie zatrudniacie takich ludzi. Jak mniemam, HR również ma do wykonania swoja pracę za którą im się płaci. Więc dlaczego oczekujesz, że ktoś przebrnie przez tonę gó..a, by znaleźć gram złota? Ja nie mówię, że się z takim postępowaniem zgadzam, bo jak piszesz, tam też są ludzie wykształceni i chętni do pracy, ale jak to w życiu bywa - stereotypy i statystyki nie ułatwiają niczego przy indywidualiźmie człowieka.
OdpowiedzHR ma do wykonania swoją pracę za którą im się płaci. Tą pracą jest m.in. rekrutowanie do firmy i tak jak mówisz - przebrnięcie przez tonę gówna aby znaleźć gram złota. Dokładnie za to się im płaci, to należy do ich obowiązków, a nie pierdzenie w stołek.
OdpowiedzTylko widzisz, jeszcze raz Ci napisze - uzyskane wyniki muszą być adekwatne do włożonych kosztów. To co się Tobie wydaje wartościowe z punktu widzenia departamentu w którym pracujesz, nie oznacza tego samego dla innych. Pracując w korporacji powinieneś wiedzieć takie rzeczy.
OdpowiedzUwielbiam być pouczany :) dział HR ma do wykonania zadanie, które mu zleciłem - znaleźć 8 osób. Ma je zrobić i tyle, za to im moja firma płaci. Nie przyjmuję tłumaczenia w stylu "znaleźliśmy 5 a 3 pozostałych nie opłacało się szukać". Powinno się dać szansę tym z prywatnych uczelni, jeśli się nie nadają to szybko i sprawnie polegną na testach.
OdpowiedzI dostałeś takich, jakich dział HR uważał, że powinieneś dostać. Co ja tu widzę piekielne, to wtrącanie swojego nosa w zasady działania innego działu. Chciałeś 8, dostałeś 5 = 3 wakaty. To jedyne, co powinieneś zrobić, to poprosić HR o ponowny nabór. Tym bardziej w korporacji.
OdpowiedzChłopie, czy Ty wiesz, ile trwa taki nabór? Komuna się skończyła swoją drogą...
OdpowiedzMiaukun, Korpo ma absolutną rację. HR dostaje kasę za rekrutowanie ODPOWIEDNICH ludzi na ODPOWIEDNIE stanowiska, a to, że sam sobie ujmuje pracy, odwalając ludzi po prywatnych uczelniach, to tylko ich lenistwo i zwykle kombinowanie jak robić, żeby się nie narobić. I nie za to dostają kasę. Wyniki mają być adekwatne do włożonych kosztów - proste jak drut, ale tu wychodzi to jak mało znasz korporacje. Źle dobrany pracownik to większa strata, niż koszt włożony w jego poszukiwania. To co odwalił dział zarządzania zasobami ludzkimi w tej historii to zwykłe lenistwo, a nawet i oszustwo - bo nie wykonują swojej pracy tak jak powinni.
OdpowiedzDokładnie Korpo, komuna się skończyła - teraz ponoć rządzi rynek. A niestety rynek stwierdził, że w WIĘKSZOŚCI absolwenci szkół wyższych państwowych(nawet według twojej własnej historii) są zawodnikami bez zasad i skrupułów. Wobec czego kryteria najmowania są takie jakie są. Również nie piszesz, na jakie stanowiska był nabór. Może to trwać bardzo krótko, bo zakres obowiązków będzie tu mieć dość duże znaczenie. I wybacz, ale jakoś szukanie tylu pracowników na raz: Jeśli to konserwatorzy powierzchni płaskich - to jak pisałem, ten proces tyle nie zabiera. Jeśli to specjaliści do nowego działu - to tym bardziej rzadziej szuka się ludzi wśród grup, które, powtarzam jeszcze raz, w du..e maja zasady. Onatoja - kasę dostają za to, by przedstawić kandydatów, którzy się WEDŁUG NICH nadają - jeśli stwierdzają, że po szkołach prywatnych pracowników nie chcą, to takie mają prawo. A wpychanie się z butami przez pracowników innych działów na pewno nie jest powszechną praktyka - w żadnej firmie. Dwa - tu mówimy o braku pracownika, a nie o przyjęciu nie nadające go się na to stanowisko. A dział HR zapewne ma własne zasady i normy.
OdpowiedzDobrze, niech ci będzie, nie będę się kopał z koniem - jeśli chcesz to możemy przyjąć i tak, że jestem paskudny i okropny, bo gdy zleciłem działowi HR pozyskać 8 osób to domagałem się, aby wykonali zadanie w całości, a nie odpuściłem im po tym, jak dostarczyli nieco ponad połowę.
OdpowiedzKorpo, odwracasz Alika ogonem. Ja nie mówię, że powinno się tak robić tylko taki jest rynek i stosowane praktyki. Biorąc to wszystko jednak do kupy, wychodzi mi, że jednak na praktyki macie tylko 7 z 8 - czy w takim wypadku nie powinieneś poprosić HR o przemaglowanie tych 30% z innym wykształceniem? Bo przecież jeśli nie chodzi o papierek to tak czy inaczej ci, co się nie nadają odpadną na testach? A może Ci się trafi jakaś perła z innym wykształceniem, a niesamowitą wiedzą i/lub praktyką? P.S. I tak, uważam, że masz prawo do tego by HR dało Ci taką ilość ludzi jaką chcesz, ale również wydaję mi się, że nie powinno się kwestionować metod pracy innych działów w taki sposób, jak to przedstawiłeś.
OdpowiedzA ludzie w HR przypadkiem nie mają stałej pensji i ktoś, kto im zleca zadanie, które powinno trwać tyle ile obejrzenie 200 CV i przetestowanie 200 kandydatów, to oni dostają tyle samo kasy czy zrobią to co im się każe, czy odrzucą połowę CV, bo tak? W tym momencie dla firmy koszta są te same, a praca HR mniej wydajna niż powinna.
Odpowiedzpowiedz mi tylko jedną rzecz - skoro i tak nikt nie czyta listów motywacyjnych to po jaką cholerę większość firm wymaga tych listów podczas rekrutacji?...
OdpowiedzMnie też to ciekawi... :D być może sprawdzają tylko, komu zależy na tyle, żeby posiedzieć chwilę nad skleceniem takiegoż tekstu...?
OdpowiedzNie mam pojęcia. Wszyscy w firmie mają te listy motywacyjne zazwyczaj w nosie (przynajmniej na niskich stanowiskach, gdzie jest dużo chętnych), czasami się je bierze na rozmowę kwalifikacyjną żeby pamiętać o co dopytać tego kandydata ale jako, że w 99% ludzie praktycznie powielają informacje z CV w swoich listach motywacyjnych, to przydatność tych drugich jest marginalna.
OdpowiedzWiększość ludzi niestety nie umie napisać listu motywacyjnego. Sama się na to nacięłam, gdy pierwszy raz składałam takie papiery do różnych firm. Człowiek pisze na j.polskim różne bzdety a nie umie napisać zwykłego listu motywacyjnego. Onegdaj właśnie, mój niedoszły pracodawca powiedział, że mój list mot. to przepisane cv. Byłam w szoku, ale na przyszłość już wiedziałam co i jak. W liscie takim można pokazać swoją kreatywność, osobowość, zapał, wyrazić siebie. Warto nad nim popracować, wiele pracodawców zwraca na to uwagę. pozdrawiam
OdpowiedzJasne
OdpowiedzTak - na stanowisko kasjerki w biedronce jest to ważne, aby humanista mógł się wykazać. Oczywiście ironia, ale listy motywacyjne czytają dopiero przy wyższych stanowiskach specjalistycznych, gdzie tak naprawdę przychodzi jedna kandydatura na kilka dni, która jest w stanie przejść wstępny przesiew (no bo "każdy" chciałby pracować za 5k, tylko mało kto spełnia warunki minimalne).
OdpowiedzOczywiście miałam na myśli specjalistyczne lub kierownicze stanowiska. W mojej pracy często mam do czynienia z rekrutacjami i dobrze wiem, że LM to również wizytówka kandydata.
OdpowiedzW sumie historia mnie nie zdziwiła. Jest miasteczko z pewną (nie)sławną prywatną uczelnią. Nawet w krótkich prasowych lokalnych ogłoszeniach o pracę zwykle jest dość miejsca na dopisek "nie z uczelni X". Powodzenia życzę absolwentom...
OdpowiedzRównież jestem absolwentką prywatnej uczelni. I nieraz spotkałam się z opinią, że jestem lesserem tak jak wykładowcy, krzesła i stoły z tej uczelni. Niestety, ale w czasach, gdy zaczęłam studiować tam semestr był najtańszy... Musiałam się tym kierować, sama zarabiałam na swoje studia. Ale nie żałuję. Egzaminy zaliczać trzeba było, pisać prace, robić projekty no i się bronić. Nie uważam, żebym kupiła sobie dyplom. Dlatego denerwuje mnie taka dyskryminacja...
OdpowiedzAle chyba coś w tym jest, że poziom uczelni prywatnych bywa niższy. Zresztą, uczelnia nie musi być prywatna - wystarczy, że studenci płacą za naukę, a wówczas ze studentów zmieniają się w KLIENTÓW. Chodzi mi o studia zaoczne i wieczorowe. Brat przedłużał możliwość zaliczenia matematyki wyższej tak, że na trzecim roku zdawał nadal przedmiot z roku pierwszego. I nie był sam w tych bojach. Na normalnej dziennej (bezpłatnej) uczelni od razu by go sobie wykreślili i już. Ale skoro płaci, to wymaga...
OdpowiedzNo tak. Ja robiłam prywatę zaocznie. Były w grupie takie ananasy, które zdawały po 10 razy jeden przedmiot u doktora, który wykładał na UG i słynął z tego, że "nie ma zmiłuj". Moje rodzeństwo na weterynarii wypruwa sobie flaki, żeby pozdawać wszystko w pierwszych terminach, bo inaczej won, a tu możesz sobie załatwić kolejne szanse. Chodzi tylko o to, że nie każdy absolwent prywatnej uczelni to leń i nieuk. Nie można z góry zakładać, że nic nie potrafię zrobić dobrze, bo nie uczyłam się na Uniwersytecie.
OdpowiedzNo ale mówi się trudno i żyje się dalej ;) Dodam jeszcze, że chciałabym zrobić magisterkę z psychologii biznesu. Gdzie znajdę ten kierunek? Na państwowej uczelni niestety nie...
Odpowiedz@bukimi: bzdura. Na państwowych uczelniach, i to z gatunku tych "renomowanych" (AGH, SGGW, UJ - te przypadki znam z pierwszej ręki, przez najbliższych znajomych) też na III czy IV roku zalicza się przedmioty z pierwszego. Jak? Tego oficjalnie nie wie nikt - regulamin swoje, a dziekani i rektorzy mogą w zasadzie wszystko, ich regulamin nie obowiązuje. Czasem idą na rękę studentom aż do granicy absurdu ze względu na niską liczebność danego roku i koniecznośc rozwiązania kierunku w razie odpadnięcia 2-3 osób. Bywają też pewnie inne powody... Osobiście też jestem sceptycznie nastawiony do WIĘKSZOŚCI prywatnych uczelni, bo faktycznie działają na zasadzie "płacę-wymagam", ale są też dobre prywatne uczelnie, na których trzeba się do nauki przyłożyć. Zawsze powtarzam, że można być głąbem po najlepszej uczelni (przez prawie każde studia można się "prześlizgnąć"), albo świetnym fachowcem po całkiem przeciętej (zawsze można poświecić trochę czasu i wysiłku na bibliotekę, konferencję, targi, praktyki wakacyjne). Sam studiuję na uczelni państwowej, nie żadnej renomowanej, raczej plasującej się bliżej końca rankingu, niż jego początku, ale wszystka ma swoje plusy i minusy. Na moim kierunku było nas na roku około 100 osób. W tym samym roczniku na tym samym kierunku we Wrocławiu 450. Obecnie jest to, z tego co wiem, około 150:700. Na uczelni bardziej kameralnej łatwiej o bezpośredni kontakt z wykładowcą czy dyskusję, a nie tylko bierne słuchanie i wkuwanie, bez możliwości uzyskania odpowiedzi na swoje wątpliwości. Jakoś nigdy też nie doświadczyłem piekielności dziekanatów, a czytając niektóre historie mam wrażenie, że im bardziej "renomowana" uczelnie, tym gorsze i mniej przyjazne studentowi dziekanaty... To ja jednak wole swoją nierenomowaną małą uczelnię w niewielkim mieście ;)
OdpowiedzW niewielkim mieście marnie z pracą, a w dużym nikt na Ciebie nawet nie spojrzy jeśli masz dyplom z jakiegoś tam zadupia. Smutne ale prawdziwe.
Odpowiedz@timo - ja nigdzie nie piszę, że absolwenci uczelni prywatnych to głąby i nieuki. Sugeruję tylko, że płacenie za naukę najczęściej wiąże się z łatwiejszym ukończeniem uczelni. Przez to tym samym dyplomem dysponować będzie i zdolniacha i głąb. Trudno powiedzieć, czy głąbów jest tam więcej, ale najwyraźniej tak twierdzą pracodawcy... Może jednak mają ku temu jakieś podstawy?
OdpowiedzStudiuję zaocznie na uczelni państwowej, zaczynaliśmy w 46, po pierwszym i drugim semestrze wykosili nas do 21, obecnie zostało nas 14, jak dotrwamy w 10 do trzeciego roku to będzie sukces. Koleżanka oddała za późno indeks - wywalili ją, część z tych 46 odpadła z powodów finansowych, część wyleciała na sesji. Więc nie wszędzie jak płacisz to jesteś nietykalną świętą krową. Materiał przerabiamy dokładnie ten sam co dzienni, a różnica godzin wykładów/ćwiczeń wynosi 10/20 godzin (żeby zaraz ktoś się nie przywalił, zajęcia w piątki od 15, w soboty, czasami w niedzielę). Prawie wszyscy pracują, część ma rodziny, drugi kierunek studiów. Nieroby trafiają się wszędzie i na zaocznych, i na dziennych, i na uczelniach prywatnych, i na uczelniach państwowych.
Odpowiedz@timo - na SGGW już się dobre skończyło i nie ma możliwości wzięcia warunku od warunku ;) Co nie zmienia faktu, że rzeczywiście, przez długi czas można było na 3 roku poprawiać po raz setny przedmiot z pierwszego semestru.
OdpowiedzWoot, bo nie rozumiem. To najpierw pieklisz sie, ze "ludzi z prywatnych uczelni odrzucaja bo bla bla", a potem sie okazuje, ze 80% z tych ludzi na tescie do pracy sciagalo. Czyli chyba HRowcy mieli jednak racje :D
OdpowiedzCzytanie ze zrozumieniem. "Z tych 9 osób testy zdały 3. Zaprosiliśmy je na rozmowy i w trakcie rozmów pytaliśmy o wiele rzeczy, zawsze słyszeliśmy to samo - że bardzo nam dziękują za szansę, bo z tą uczelnią w CV nikt nie traktuje ich poważnie, zwykle nawet nie odpowiadają na wysłanie CV..." To osoby bez ELITARNEGO WYKSZTAŁCENIA okazaly się być lepsze.
OdpowiedzJakiego elitarnego wykształcenia? Chcesz powiedzieć, że studia na uczelni państwowej są o niebo lepsze niż te uzyskane na uczelni prywatnej? To w takim wypadku chyba się nie dziwisz, że takich osób nie chce. A dwa - czytanie ze zrozumieniem - WSZYSTKIE z tych 9 osób były po studiach prywatnych, ale tylko 3 zdały testy.
OdpowiedzNo chyba niezbyt lepsze, bo z 100 osob po prywatnych 3 zatrudniono, a z 40 panstwowych zatrudniono piec, jakby nie bylo, wspolczynnik pare razy wyzszy :D
Odpowiedz@Onatoja: Reasumując: "Prywatni" (w liczbie 100 osób) piszą testy, na których 91% osób ściąga. Pozostałe 9% pisze testy samodzielnie, ale tylko 3% je zalicza. Po rozmowie kwalifikacyjnej pracę otrzymują 2 osoby (2%). To są te dwa okruchy złota w tonie gówna. Jeśli, zaś, chodzi o "państwowych", to: - nie wiemy ile osób ściągało - nie wiemy ile osób oblało testy - nie wiemy ile osób doszło do etapu rozmów kwalifikacyjnych (Korpo, możesz to ujawnić?) Wiemy, natomiast, że aplikowało 40 kandydatów, z czego przyjęto TYLKO 5 osób, ponieważ "KANDYDACI OKAZALI SIĘ SŁABI"! Jednak z tej "słabizny" na praktyki dostało się ponad 12% starających. Coś pominęłam? "To osoby bez ELITARNEGO WYKSZTAŁCENIA okazaly się być lepsze." Od kogo lepsze?
OdpowiedzZ państwowych ściągały pojedyncze osoby. Zdawalność testów była na poziomie ok. 25-30%. Przytoczona anegdota nie ma pokazać wyższości szkół prywatnych, tylko to, że nie należy wszystkich od razu skreślać bez dawania im szansy.
Odpowiedz" Assessment Centre - jest to szopka, w której daje się różne zadania grupowe i indywidualne kandydatom, aby poznać ich dokładniej niż jest to możliwe na rozmowie kwalifikacyjnej." - raz uczestniczyłam w czymś takim jako kandydat i stwierdziłam, że nigdy więcej nie chcę być tak przedmiotowo i chamsko potraktowana. Grupka młodzieży z HRu chciała nam pokazać jaką oni mają nad nami WŁADZĘ. Żenada.
OdpowiedzNo przecież HR to skrót od Humanists Revenge ;) Ja zacząłem się szanować. Jak na rozmowie wita mnie to HR to mówię, że albo mnie potraktują poważnie i rozmowa z kimś decyzyjnym albo wychodzę. Ja wiem, że czasami o pracę ciężko, ale tym sposobem po 4 miesiącach zamiast robić za 7x robię za 10x. Nie nie chodzi o chwalenie się czy coś - po prostu tych pajaców od HR należy traktować należycie - jak skończone gówno. Prawdziwi HR to nie chłopcy i dziewczynki od rekrutacji, a od rozwiązywania problemów wśród pracowników. U nas HRowcami ze względu na modę nazwali takie odpady po psychologiach, którzy z relacjami interpersonalnymi doświadczenie mają zerowe.
OdpowiedzNiestety świat zmierza do momentu, w którym nawet samorodny geniusz będzie nikim i nigdzie się nie dostanie bez papierka...
OdpowiedzJuż tak jest.
Odpowiedzno jeśli taki geniusz będzie aplikował do korporacji to pewnie i tak będzie :P Jeśli jesteś naprawdę dobry w dziedzinie w której firmy poszukują pracowników to niepotrzebne Ci jest żadne wykształcenie. Na własnym przykładzie mogę to pokazać - pracę w zawodzie znalazłem będąc studentem dziennego kierunku - i nie mówię tu o robocie dorywczej czy tymczasowej bo tak większość studentów teraz pracuje. Aktualnie studia kończę, mam już parę lat doświadczenia i już teraz firmy same się do mnie odzywają próbując mnie zatrudnić. I przypominam, w dalszym ciągu nie mam dyplomu.
OdpowiedzSamorodny geniusz może zawsze założyć własną firmę.
OdpowiedzHanny skończ gimnazjum, potem inne szkoły jakie tam chcesz i spróbuj założyć firmę w Polsce - zobaczysz, jakie to łatwe i przyjemne. W Polsce 90% firm pada w przeciągu 2-3 lat od założenia bo rynek jest wyjątkowo paskudny. A jeśli zakładasz firmę od razu po szkole (czyt. bez doświadczenia i wiedzy typowo biznesowej) to masz 100% szans na wylądowanie w mega długach.
OdpowiedzBłagam cię, skończmy z tymi dowcipami z "gimnazjum". Skończyłam je wieki temu.
OdpowiedzPoziom wiedzy o rynku Ci się niestety od tego czasu chyba nie zmienił...
Odpowiedzco do ściągania - może po prostu ci co nie ściągali byli cwani i przewidywali możliwość monitoringu.
OdpowiedzA ilu studentów z państwowych uczelni odrzuciliście, bo ściągali?
OdpowiedzKontrast między właściwościami uczelni prywatnych i państwowych z większości krajów europejskich oraz USA: W tych ostatnich na prywatnej uczelni student uczelni prywatnej, który płaci, traktowany jest jako klient, ta zaś wie, że płaci i wymaga, dlatego poziom jest bardzo dobry. Przynajmniej w Polsce, w przeważającej części jest na odwrót. Prywatna oznacza dyplom za pieniądze, zaś państwowa = wiedza. Są oczywiście wyjątki. Wydawałoby się obecnie, że zniesienie przymusowego poboru = plajta wielu prywatnych akademii. (W gazecie pisali ongiś, że łapówka za kategorię D wynosiła 2500,- złotych, więc pójście do niektórych szkół wychodziło drożej, aczkolwiek bardziej uczciwie)
Odpowiedzmotyw z testami "bez opieki" bardzo dobry :) W końcu to nie dzieciaki, żeby ich pilnować, a rozsądny i odpowiedzialny człowiek powinien wpaść na to, że przed kamerą popisy ze sprawdzaniem odp na necie to idiotyzm. Chociaż z drugiej strony rozumiem, że chcieli napisać jak najlepiej
Odpowiedz"Assessment Centre". Problem polega na jakości ludzi przeprowadzających te testy. Słoma z butów wystaje, często krów to nie powinno opuszczać na długość łańcucha. A z kolei zadam pytanie: Czy rekruterzy mają szablonowe pytania i odpowiedzi (klucz, jak na maturze?)
OdpowiedzNie. To by było bez sensu, AC nie ma sprawdzać zdolności jasnowidzenia.
OdpowiedzWłaśnie jeśli chodzi o wykształcenie, to ja nie lubię osób z SGH, bo oni mają się nie wiadomo za co. Nie dość że tam największym problemem jest żeby się dostać (sam tam studiowałem), to potem przez całe studia można się obijać i wychodzisz jako "wielki pan po SGH). A druga sprawa to panienki z HR. Ja jestem zdania, że te stanowiska nie są w ogóle potrzebne w firmach. Panny sobie tylko tam siedzą i odrzucają CV tylko dlatego że nie mają ładnych szlaczków, a jak już zajrzą do środka to przecież i tak nic nie rozumieją co tam jest napisane. Najlepiej jak CV dotrze od razu do jakiegoś dyrektora, który będzie przeprowadzał rekrutację. On tego nie wywali do kosza, jeśli merytoryka bedzie dobra.
OdpowiedzDyrektorzy mają inne zadania niż przeglądanie CV kandydatów do pracy, wierz mi...
OdpowiedzHej, Korpo, to ja, co się z tej paproci nabijała. Nie miej za złe, ale strasznie mnie śmieszy ten cały korporacyjny szum. Twoje historie czytam chętnie, są dobrze napisane, tylko... w jakich czasach ja mam teraz dziecko wychowywać, ludzie, no paranoja jakaś. NA TESTACH O PRACĘ ŚCIĄGAJĄ. Chciałabym zobaczyć ściągającego spawacza albo drwala, któremu przyszły szef mówi: to pokaż Pan, co umiesz:) Śmieszne te korporacje i proszę o więcej historii:) Gotowy program kabaretu.
OdpowiedzJakby drwal dostał do uzupełnienia test np. z technologii drewna to by też miał pole do "popisu" w tej materii :) No i tak to jest, jak firma sprzedaje know-how a nie przycina deski. Tu wiedzy do sprawdzenia jest sporo i nie da się jej sprawdzić w krótkiej rozmowie kwalifikacyjnej.
OdpowiedzBolesne, ale prawdziwe :/ Z jednej strony skądś się taka opinia wzięła, z drugiej - absolwenci często jeszcze pogarszają to zjawisko. Z trzeciej - sama pracuję z taką "perełką" z prywatnej uczelni i dziewczyna jest świetna, jakkolwiek w dużej części to zasługa masy praktyk, które odrobiła sama z siebie. Ze strony czwartej ;) postępowanie kadr trochę rozumiem - zależy im na czasie - ale było to wysoce nieprofesjonalne, tak po prostu.
OdpowiedzCo to za praktyki, gdzie rekrutacja na nie jest 3etapowa? Mam nadzieję, że chociaż płatne...
OdpowiedzTak, 1000 zlotych miesiecznie i siedzisz w robocie co najmniej 10 godzin dziennie :D No, chyba ze czas zdawania sprawozdan finansowych przez spolki, to po 20. Nigdy nie zrozumiem ludzi, ktorzy tak zabiegaja o prace w korporacji i nie maja pojecia, ze pracujac tam, przegrali zycie.
Odpowiedz@kuli: Co prawda - to prawda. A na dodatek, jak już korporacja wydusi cię jak cytrynę i uzna, że się "wypaliłeś" zawodowo, to - bez względu na to jak długo i z jakim oddaniem pracujesz - wykopie cię na śmietnik. A na do widzenia powiedzą ci "nie bierz tego go siebie", lub "nie traktuj tego osobiście".
OdpowiedzPłatne i to nieźle. Praktykanci nie siedzą w robocie przez 10 godzin - to ich czeka po podpisaniu umowy o pracę, wtedy nawet i dłużej :) (mój rekord - na kierowniczym stanowisku - to 26 godzin w biurze bez przerwy)
OdpowiedzJak ktos jest pionkiem, to owszem:D Nie ma opcji, zebym siedzial w robocie 8 godzin, a jakby ktos mnie sprobowal do tego przymusic, to by mial inspekcje pracy na glowie :) Ale ja mam pewne rzadkie kompetencje i szczesliwie nie musze zgadzac sie na wszystko, co mi "team leader" dyktuje.
Odpowiedzdluzej niz*
OdpowiedzNo wiadomo, że jak ktoś ma unikatowe umiejętności to może sobie pozwolić na więcej (choć oczywiście nie na wszystko)
Odpowiedz