Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

piekielni.pl

Pokaż menu
Szukaj

Przedwczoraj w nocy lub wczoraj rano ktoś, najprawdopodobniej, porzucił na mojej ulicy…

Przedwczoraj w nocy lub wczoraj rano ktoś, najprawdopodobniej, porzucił na mojej ulicy psa, niewielkiego biało brązowego kundelka. Prawie na pewno jest to suczka z cieczką, bowiem w kilka godzin wkoło niej pojawiło się kilka innych psów. W przeciwieństwie do suczki, one miały obroże lub kagańce - jednak żaden nie miał obok siebie właściciela.
Suczka ewidentnie na kogoś czeka, bowiem co chwila wybiega na ulicę. Nie uciekała przed autami i ludźmi - ignorowała i jednych i drugich, przez co przynajmniej dwa razy omal nie doszło do wypadku. Sfora biegająca dookoła suki też nie wykazywała lęku, wszystkie psy niejednokrotnie przebiegały na centymetry od nóg przechodniów. Uznałem, że tak być nie może.

Wczoraj zadzwoniłem najpierw na straż miejską - szybo mnie zbyli, ale faktycznie okazało się, że oszczekuje złe drzewo, więc nie mam pretensji. Pokierowano mnie do schroniska TOZ, więc zadzwoniłem tam.
Automatyczna gadaczka podała mi numer do Pogotowia dla zwierząt, czyli pana który zwozi bezdomne zwierzęta z miasta do schroniska. Dzwoniłem kilka razy, ani razu się nie dodzwoniłem, zmieniłem wtedy taktykę i wybrałem numer do dyrektorki schroniska.

Po naświetleniu jej sytuacji, z drugiego telefonu, ona sama zadzwoniła do kierowcy, pana Roberta. Wtedy odebrał za pierwszym razem i metoda "na głuchy telefon", przy pomocy pani dyrektor Zofii, przyjął moje zgłoszenie. Miał przyjechać do godziny i sprawę załatwić, jeśli by potrzebował pomocy, miał po mnie dzwonić domofonem.
Po godzinie zadzwoniłem bezpośrednio do pana Roberta. Nie jestem w stanie w tej chwili przytoczyć dokładnie całych dialogów, jedynie wnioski i pewne cytaty, ale chyba uda mi się oddać wiernie całą sytuację.

- Pan Robert był, wysiadł z samochodu, ale psa nie złapał. Czemu? Pies nie chciał do niego podejść!
- Pan Robert się na tym zna i wie, że psa nie złapie, bo jest ogłupiały ze strachu i boi się ludzi.
- "Jemu nie płacą za bieganie za psami."
- Jakby pies podszedł, toby go wziął, ale pies nie podchodzi, to go nie złapie.
- Ten pies pewnie komuś uciekł i wróci do właściciela, albo ktoś go weźmie do domu. - Nie umiał mi odpowiedzieć co się stanie, jeśli jego przewidywania nie są słuszne.
- W całym mieście są bezdomne psy, to co mi ten jeden przeszkadza?
- Jak na razie, do tego psa mieli tylko jeden, mój, telefon więc po co się starać? - Na pytanie od ilu zgłoszeń zaczynają działać, nie chciał odpowiedzieć.
- Wisienką na torcie jest stwierdzenie, że jeśli tak bardzo mi to przeszkadza i jestem taki szybki to mogę sobie sam pobiegać i złapać tego psa!

Rozmowę zakończyłem, bo nie widziałem sensu w rozmowie z kimś takim jak pan Robert. Postanowiłem zadzwonić do jego zwierzchniczki, pani dyrektor Zofii, z opisem sytuacji. Jak się domyślam, pan Robert mnie ubiegł. Tak jak poprzednio, nie przytaczam całych dialogów, a jedynie wnioski i cytaty.

- Pan Robert był, chodził za tym psem, ale go nie złapał. - Na moje stwierdzenie, ze kierowca mówił mi, że tylko wysiadł, a ja sam mam świetny widok na ulicę i widziałem, że nikt za tym psem nie chodził, pani dyrektor powiedziała tylko, że ona przekazuje co wie.
- Pan Robert to świetny specjalista z dużym doświadczeniem, jak mówi, ze się nie da, to się nie da.
- Oni czasem łapią psy i miesiąc, więc nie ma co oczekiwać, że tego jednego złapią w dzień zgłoszenia. Nawet jeśli pies ewidentnie nie ucieka od ludzi i każdy komu się chce, może go pochwycić.
- Najlepiej jakbym sam go złapał, przetrzymał pół godziny w bramie, stojąc przy nim cały czas, i przekazał kierowcy. - Na moje "ale ja muszę iść do pracy" odparła tylko coś w stylu "trudno".
- MOŻE pan Robert zachował się źle, ona z nim porozmawia.
- Ten pies to na pewno suka z cieczką, stąd reszt watahy - gdy zapytałem co z tego i jak to się ma do odłowienia, znów brak odpowiedzi.
- Pan Robert miał dzwonić do mnie do domu domofonem przez kilka minut, ale nie mógł się dobić. - Powiedziałem, ze to bzdura, bo cały czas jestem w domu, wtedy dyrektorka zapytała, czy mieszkam pod adresem XXX (gdzie wiedziała, że mieszkam w mieszkaniu o numer większym), gdy zaprzeczyłem oznajmiła "Widzi pan, zwykłą pomyłka".

Niestety, w mieszkaniu do którego miał się dobijać kierowca, mieszka kobieta z chorym dzieckiem, która nie wychodzi za często z domu, a wtedy była w nim przez cały czas. Poinformowałem o tym panią Zofię, nie powiedziała mi, czy kłamała ona, czy okłamał ją pan Robert.
- Gdy nie wytrzymałem i powiedziałem "Jeśli temu psu coś się stanie..." pani dyrektor przerwał mi i wypaliła "To nie będzie nasza wina! Winny jest właściciel który psa nie dopilnował" - nie wiem kogo przekonywała, mnie czy siebie.
- Po 15:00 gdy przyjdzie druga zmiana, na miejsce zostanie przysłany inny kierowca, który spróbuje złapać psa. Czemu ktoś z drugiej zmiany? "Żeby już nie wysyłać pana Roberta"...

Po tej rozmowie obdzwoniłem jeszcze kilka instytucji w mieście. Okazało się, że pani dyrektor nie odpowiada za swoje decyzje przed nikim - przynajmniej nikim z urzędu miasta. Są tylko ludzie odpowiedzialni za podawanie telefonów do schroniska lub tacy, którzy zajmują się przydzielaniem mu pieniędzy, ale nie ma nikogo kto by kontrolował ten cyrk!
Moje zgłoszenie, przez sztab zarządzania kryzysowego (czy coś o podobnej nazwie) trafiło... znów do schroniska. Jednocześnie uprzedzono mnie, że muszę uzbroić się w cierpliwość, bo schronisko... czasem "długo nie przyjmuje" zgłoszeń od urzędników!
Faktycznie, koło 17 odebrałem telefon od innego kierowcy, który przyjechał szukać psów - niestety, byłem wtedy w pracy i nie mogłem mu pomóc. Drugi kierowca przeprosił mnie za poprzednika i powiedział, ze poszuka, ale niestety, ma tez inne zgłoszenie i niebawem będzie musiał jechać.

Dziś znów widziałem dwa psy z tej ferajny, biegające po osiedlu. Jednym z nich jest suczka od której wszystko się zaczęło - jest chyba coraz bardziej skołowana, bo opuściła miejsce którego pilnowała i zatacza coraz większe koła, zbliżając się coraz bardziej do ulic Kamiennej i Armii Krajowej, bardzo dużych i niebezpiecznych arterii miejskich.

Bardzo wszystkich proszę, piszcie w tej sprawie maile do schroniska (schronisko_wroclaw@wp.pl) z zapytaniem, co zamierzają dalej robić - jeśli nie mają bezpośrednich przełożonych, którzy mogliby ich zdyscyplinować, to niech przypomną sobie, że pensje wypłaca się im z naszych podatków!

https://www.facebook.com/events/121164361409902/?ref=22

Schronisko TOZ

by konto usunięte
Zobacz następny
Dodaj nowy komentarz
avatar Cysioland
-2 12

Cóż, popraw mnie, jeśli się mylę, ale właśnie podałeś nam swoje konto na FB.

Odpowiedz
avatar konto usunięte
8 18

Nie da się ukryć - ale czy tylko tyle widać z tej historii?

Odpowiedz
avatar Cysioland
-1 15

Nie tylko, tylko po prostu odarłeś się z resztek tajemniczości. Anyway, skur.wysyństwo straszne. Mam nadzieję, że te szmaty odpowiedzą za to, co robią, a raczej "czego nie robią". PS: Przystojna z Ciebie bestia, nie, żebym był gejem, ale po prostu jesteś całkiem całkiem :D

Odpowiedz
avatar migliore
3 7

Ymm, jeśli się nie mylę, konto SS, było podane na jego profilu.

Odpowiedz
avatar BlackMoon
3 11

Skoro SS nie zmysla głupich historii, nie trolluje, ani nie wypisuje żadnych bzdur, nie przedstawia swojej osoby fałszywie to czemu miałby ukrywać swoje konto? Jeżeli ktos nie wstydzi się za to, co wypisuje na tym portalu to nie powinien mieć z tym problemów (pomijając przypadki, gdzie ktos dodał historię, która rzeczywiscie mogłaby go narazić na nieprzyjemnosci np. ze strony pracodawcy).

Odpowiedz
avatar mijanou
1 5

Czemu ta historia mnie nie dziwi? Ano, bo miałam kilka identycznych prawie przeżyć ze schroniskami w Gdańsku, które odmówiły interwencji w przypadkach bezspornych. Co prawda, chodziło o koty, które zostały uznane za: element miejskiego krajobrazu i jako taki powinny radzić sobie same. A zima była wtedy ostra jak diabli. Podobne przeżycia miał kolega, który znalazł na ulicy starego, chorego psa. Po telefonie do schroniska okazało się, że skoro wziął psa na ręce i czasowo zaniósł do domu bo nie mógł znieść, że leży na zimnym betonie to znaczy, że "pies jest Pana" i żadnej interwencji nie będzie. O tak. Z pewnością napiszę maila. Nawet nie jednego. Trudno. Takich spraw nie popuszczam. Jestem w stanie permanentnej wojny z jednym ze schronisk w Trójmieście ale przy pomocy urzędników już tam powoli zaczynają rozumieć, że zwierzętom się pomaga a nie zarabia na nich pieniądze. Najgorsze jest w tym kraju prawo urągające ochronie zwierząt i stwarzające przede wszystkim furtkę dla ludzi, którzy na zwierzakach chcą się szybko dorobić. Do tej pory, niestety, skutecznie im się to udaje. Schronisko to niezły bussiness i jeśli nikt nie będzie walczyć o zmianę takiego nastawienia to nic się nie zmieni.

Odpowiedz
avatar konto usunięte
4 4

To jak oni tak - to więcej mojego 1% podatku nie dostaną. A dostawali przez ostatnich parę lat.

Odpowiedz
avatar mruk
1 3

widzialam wlasnie taka niewielka psinke bodajze przedwczoraj w parku (w pobliżu ulic, które wymieniłeś), ktorej jeden piesek nie mogl odstapic. byc moze to nawet ta sama? no nic, w kazdym razie, maila zaraz napisze.

Odpowiedz
avatar Christinka
2 2

Skontaktuj się z PSYgarnij.pl (lub na FB pod PSYgarnij). Zamiast pie*dolić bez sensu wsiadają w auto, zabierają i szukają domów.

Odpowiedz
avatar Foka
0 0

Mnie również to nie dziwi. Ostatnio (notabene również we Wrocławiu) mój chłopak, wracając późnym wieczorem do domu, natknął się na dziewczynę, która trzymała na smyczy psa atakowanego przez jakieś wielkie, wściekłe bydlę... Niepilnowany na pewno, aczkolwiek nie wiadomo, czy bezdomny, bo obrożę miał. I nie atakował bynajmniej szczekaniem czy gryzieniem po uszach, ale dosłownie zagryzał już "przeciwnika", a dziewczyna nie wiedziała, co robić... W zasadzie gdyby nie interwencja mojego lubego, który starał się (bezskutecznie) spłoszyć czy odgonić agresora, a jeszcze bardziej - gdyby nie telefon po ojca dziewczyny, to pewnie dawno byłoby już po piesku. Dlaczego? Ano dlatego, że to nie jest sprawa dla policji, a schronisko miało przyjechać dopiero godzinę później (btw podobno też nie przyjechało). Czyli w sumie co mamy zrobić? A gdyby tak ten pies nie atakował innego psa, tylko człowieka - do kogo się odwołać? Nikt nie może mi pomóc, a ja nie mam sama sił ani broni na walkę z wściekłym psem, więc mam patrzyć spokojnie, jak zagryza kogoś na ulicy lub sama dać się zagryźć?..

Odpowiedz
avatar AceLevy
0 0

Mieszkam na śląsku i tutaj mamy troszkę inne przepisy (nie wiem czy wymysł miasta czy województwa, ale to nie ma znaczenia). U nas jest tak, że jeśli jest jakiś bezpański pies to dzwoni się na SM. To oni dopiero wysyłają zgłoszenie do schroniska, które wysyła swojego pracownika na interwencję. Jestem wolontariuszem w tym schronisku i staram się pomagać tam jak mogę. Parę psów udało mi się złapać samemu i oddać albo właścicielowi albo kierowcy (właściciel znajdował się po paru godzinach dzięki FB właśnie lub sam dzwonił do schroniska, gdzie psa odbierał). Cholera mnie tylko bierze jak trafiam na takich ludzi jak właśnie "Pan Robert" bo ostatnio w naszym schronisku weszły "nowe przepisy wolontariatu" przez co co sobotę nie chodzi już 150 ludzi tylko 30... Ja z narzeczoną jeszcze wytrzymujemy, ale też mamy już dość... Niektórymi z idiotycznych przepisów jest to, że mamy słuchać poleceń pracowników (a oni sobie siedzą i piją kawkę), sprzątać psom boksy (wszystko ok, ale na umowach mamy zakaz wchodzenia do nich), czy sprzątać kupy po psach W LESIE, gdzie znajduje się schronisko.. Absurd goni absurd w tym kraju, więc SS nie przejmuj się i walcz dalej. Mam nadzieję, że znajdzie się szybko dom dla psiny i sprawa się szybko rozwiąże. A dla Ciebie wielki plus za pomoc biednym zwierzakom!

Odpowiedz
Udostępnij