W życiu warto mieć pasje. Takie na przykład jaskinie - nieodkryte, kuszące tajemniczością, niesztampowe. Można spełnić swoje marzenia o byciu odkrywcą, stanięciu tam, gdzie niczyja noga jeszcze nie stanęła.
Co prawda jakieś durne przepisy mówią coś o pozwoleniach, kursach jaskiniowych. Poczytane strony internetowe z kolei ostrzegają przed samotnymi wyprawami, piszą coś o ważnej praktyce, o treningu pod okiem instruktora, o tym, że sprzęt jest ważny. Szybko okazuje się jednak, że kursy trwają pół roku, część jest na skałach czy ściankach wspinaczkowych a praktyka obejmuje nudne wiązanie skomplikowanych węzłów, naukę o sprzęcie, niebezpieczeństwach jaskiń, topografii gór i inne takie pierdoły. Jak tu przetrwać kurs, kiedy w jaskinie ciągnie już teraz? Zwłaszcza, że kurs kosztuje.
Niee... lepiej iść małą grupką zapaleńców, udowodnić sobie i innym, że można bez tych wszystkich pierdół być Prawdziwym Zdobywcą. Niestety, okazuje się, że jest się Prawdziwym Zdobywcą Bez Sprzętu - bo komplet kosztuje ok 1,5 tysiąca, a z klubu jaskiniowego nie można pożyczyć, bo przecież olaliśmy kurs.
Ale, od czego inwencja. Lina? Hmm... 500zł - a taki sznurek w supermarkecie tylko 30zł. Wybór prosty, nie? Na tej samej zasadzie karabinek z Brico, najtańszy (z napisem nie do wspinaczki), zamiast profesjonalnej rolki ósemka (starożytny przyrząd, używany w wyjątkowych sytuacjach i bardzo trudny do opanowania), a zamiast crolla (specjalny przyrząd do wspinania się po linie) - ręce. W końcu Prawdziwy Zdobywca umie się wspinać po linie...
Efekty takiej wyprawy? Och, raptem dwie nogi złamane - ale tylko u jednej osoby. Druga bohatersko wymarznięta - w końcu do jaskiń latem chodzi się w krótkim rękawie i równie krótkich spodniach.
A jak do tego doszło? Prosto. Lina zawiązana byle jak na barierce, pierwszy Zdobywca zjechał, drugi Zdobywca dojechał do połowy 30 metrowej studni i w tym momencie lina po prostu się rozwiązała. W końcu chłopcy uznali, że węzły są durne i nudne. Wyjść nie mogli. Znaleźli ich ratownicy, zaalarmowani przez kumpla, który miał dość rozumu, żeby z nimi nie iść i który nie mógł się do nich dodzwonić wieczorem.
Co ciekawsze, żaden z nich nie widział swojej winy w tym wypadku. Obaj twierdzili, że to zwykły pech...
z dna głupoty
Tato zawsze mi powtarzał, że góry nie są dla idiotów. I nie wybaczają błędów.
OdpowiedzAlternatywnie, zamiast tego, co pisałam poniżej - może należałoby wprowadzić obowiązkowe wycieczki w góry po ukończeniu podstawówki? Odsiałoby się najgorszych głupków, nim by poszli do gimnazjum, i nie groziłoby nam urzeczywistnienie idiokracji?
OdpowiedzAlbo po prostu wprowadzić ubezpieczenia, tak jak na Słowacji. Wzywasz GOPR bez ubezpieczenia, płacisz za akcję.
OdpowiedzJa mam nieco inne zdanie. Wszystko jest dla ludzi, a jeśli ktoś jest prawdziwym idiotą - trudno. Zadziała wówczas selekcja naturalna. Idiotów jest pełno wokół.
Odpowiedz@Palring i dokładnie! Jak ktoś jest kretynem, to niech się zabije i już? Czy to jest Twoja sprawa do jasnej cholery? Dajcie ludziom żyć i robić, to na co mają ochotę!
Odpowiedztylko nie to, potem spacerując po górach było by jak w horrorze, wszędzie rozsiane ciała idiotów...
OdpowiedzLitościwa selekcja naturalna.
OdpowiedzAle w końcu ich dorwie i oddzieli od stada ;)
OdpowiedzM. Pulina się w grobie przewraca...
OdpowiedzPisano o tym wczoraj jako o wypadku szczególnym - ja dziś pozwolę sobie rozszerzyć to twierdzenie do postaci ogólnej ;) Jeśli wypadek jest spowodowany przez ewidentną bezmyślność poszkodowanego, koszty leczenia powinien ponosić on sam, lub jego opiekunowie. Nie społeczeństwo. I ciekawe, ile mamuś, wymigujących się od zajmowania dzieckiem pod płaszczykiem "wychowania bezstresowego", zaczęłoby pilnie uczyć swoje dzieci, czego robić nie wolno, gdyby ich leczenie w takich wypadkach musiały opłacać same...
OdpowiedzDziecko nie musi być nieuczone odpowiedzialności, żeby robić głupoty. Czasem za młodości przychodzą po prostu do łba niesamowicie durne pomysły i nie zawsze jest to wina złego wychowania. No i tak naprawdę w wielu przypadkach głupota takiego gówniarza zostaje ukarana - albo taki straci nogę, rękę, życie, albo ktoś inny zostaje pokrzywdzony i dzieciak ponosi inne konsekwencje. Tak czy siak tragedia dla dziecka i jego bliskich, a w takim wypadku kwestie finansowe nie są tak istotne.
OdpowiedzChyba jednak przyznasz, że dziecko nieuczone odpowiedzialności, przewidywania, i tego, że po prostu pewne ograniczenia istnieją, będzie miało znacznie większą szansę wpakować się w sytuację taką, jak opisana? A co do tego, że wypadek może skończyć się tragedią - ja to wiem. Tylko wydaje się, że niektórych rodziców (poczytaj Piekielnych) mało to obchodzi, choć może dotyczyć ich własnych dzieci. I zauważ, związku między wydarzeniami wciąż nie widzą uczestnicy opisanej wycieczki. Nie widzą, i już! Chyba nikt im nie wyjaśnił, co to jest przyczyna i skutek. Skoro kogoś nie rusza możliwa tragedia własna czy dziecka, i nie stara się jej zapobiec, to może finanse? A zasadę niefinansowania leczenia rozszerzyłabym np. na kierowców, którzy spowodowali wypadek po pijanemu. Niech się taki wypłaca szpitalowi przez dziesięć lat - przynajmniej nie kupi nowego samochodu.
OdpowiedzJak sobie przypomnę, jakie durne pomysły przychodziły nam do głowy, jak byliśmy dziećmi, ze znajomymi z podwórka, to sama się za głowę łapię i dziwię, że przeżyłam dzieciństwo. O większości naszych akcji rodzice nie mieli pojęcia i nie jest to efekt złego wychowania (bo osobiście wyszłam na ludzi, szkoły pokończyłam etc...). Zwyczajnie dzieci mają mentalność supermena - nie mają świadomości własnej śmiertelności, ergo, nie potrafią wyobrazić sobie, że skakanie z huśtawki może spowodować złamanie nogi albo karku. Aczkolwiek sytuacja opisana w historii jest trochę inna, bo chyba nie mamy do czynienia z dziećmi, a z nastolatkami, a to już jednak inaczej wygląda...
OdpowiedzZmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 10 marca 2013 o 16:27
U nas podobno w jaskini pan zaklinował się, głowę miał skierowaną w dół. Niestety zmarł.
OdpowiedzMamy w Kielcach jeden rezerwat, w którym jest sporo jaskiń. I niestety rok w rok znajdują się jacyś kretyni, podobni do tych w historii.
OdpowiedzKiedy byłam w Tatrach ,mijała mnie Pańcia na około 10 cm obcasach w sandałkach z cieniutkich paseczków a szlak nie był najłatwiejszy.Nie powiem co pomyślałam o tym czym ta kobieta myśli .Niestety u niektórych jak się włącza "duch przygody"dezaktywuje się rozsądek i myślenie.
OdpowiedzTaaa... Edukacyjna rola seriali. "Szpilki na Giewoncie".
OdpowiedzJa w Tatrach widziałam mamcię w seksi fleksi kozaczkach na szpileczce z wózkiem z maleńkim dzieckiem...
OdpowiedzA u mnie na zimowym obozie tanecznym w Karpaczu kilka lat temu jedna uczestniczka wybrala sie na wycieczke do Samotni w kozakach na szpilce, bo uslyszala, ze trasa jest latwa...
OdpowiedzKlasyka gatunku - od lat TOPR-owcy z tą klasą "zdobywców gór" mają problem... Spacerek na Rysy w jednym podkoszulku i adidaskach (halowych ale modnych), wózek z gondolką na Giewoncie - to widziałem na własne oczy.
OdpowiedzKiedyś ludzie mieszkali w jaskiniach mając do dyspozycji tylko skóry zwierzęce i pięściaki z krzemienia. A wydelikaceni ludzie ze współczesności muszą naobwieszać się sprzętem za ciężkie tysiące a i tak giną. Bez techniki jesteśmy bezradni jak pijane dzieci we mgle i taki niby prymitywny jaskiniowiec z paleolitu bije nas pod każdym względem.
OdpowiedzTo były trochę inne jaskinie. Takie, w których trudniej się zabić ;]
OdpowiedzNa pewno na linach z tych skór złazili w trzydziestometrowe studnie, na pewno tymi pięściakami kuli tunele do nowych komnat...
OdpowiedzRozumiem, że może denerwować, że dla co niektórych zdobycie Rysów jest nie wiadomo jakim wyczynem ale spuszczenie się w dół 30 metrowej studni na jakiejś pseudo lince z marketu i spowodowanie wypadku związku z wydelikaceniem współczesnych ludzi ma raczej mało wspólnego.
OdpowiedzKiedyś naturalnym środowiskiem dla człowieka były lasy i jaskinie, aktualnie są to tereny zabudowane (miasta/wsie) wyłączając może nieliczne plemiona pierwotne które nadal żyją bez cywilizacji.
OdpowiedzJeśli "prymitywny jaskiniowiec" kozakował, to prawie na pewno nie przekazywał swoich genów następnym pokoleniom. Poza tym: Po co miałby iść w głąb gór w ciemność? Schować się w wejściu do jaskini, czy niszy, zagospodarować je - to tak, to miało sens; ale eksploracja głębin - instynkt samozachowawczy nakazywał zawrócić.
OdpowiedzPomijając już wszystko inne, ludzie nie siedzieli kołkiem w jaskiniach, tylko niektóre z nich traktowali jako tymczasowy przystanek. Zasadniczo mieszkali w namiotach, tak jak współczesne plemiona koczownicze.
OdpowiedzNo cóż. Góry to taki twór który nie lubi jak się go lekceważy. Nie znają też pojęcia jakim jest wychowanie bezstresowe. Co ciekawe z reguły szacunku do siebie uczą dość skutecznie różnej maści delikwentów. Przecież w XXI wieku znalezienie info, że wyprawa do jaskini z takim przygotowaniem i sprzętem jest głupotą totalną trudne nie jest. Widać niektórych nawet obsługa google przerasta. PS: Za integralną część pojęcia "obsługa wyszukiwarki Google" uważam umiejętność czytania ze zrozumieniem.
OdpowiedzKolejni do nagrody Darwina :D
OdpowiedzJeśli już są (kalendarzowo) pełnoletni (o umyśle się nie wypowiadam) za całą akcję zapłacić wg normalnych stawek.
OdpowiedzLudzie w górach chyba tracą instynkt samozachowawczy.
Odpowiedzzabrakło ostatniego punktu - nie kupować ubezpieczenia, przecież w Polsce służby ratownicze wyciągną Cię z każdych tarapatów za friko :)
OdpowiedzMozna tez n.p. kupic sobie "na czarno" flache ze sprezonym powietrzem i ponurkowac, bo po diabla czlowiekowi specjalny sprzet, kursy i teoria, jak podwodny, kolorowy swiat ciagle czeka. A choroba kesonowa ze wszystkimi "przyjemnymi" konsekwencjami pozdrawia serdecznie.
OdpowiedzU mnie w mieście jest most wspinaczkowy. Tzn amatorscy wspinacze tak sobie to nazwali... Wszystko byłoby ok gdyby nie fakt, że most przebiega nad czynnymi torami kolejowymi, a dodatkwo wspinacze korzystają z faktu, ze znajduje się od daleko od miastowego zgiełku, to też bez procentów nigdy sie nie obywa... Prosze sobie wyobrazić napitolonych wspinaczy wiszących nad czynnymi torami. Szafa gra!
OdpowiedzPrzynajmniej pracy Ci nie zabraknie.
OdpowiedzTo akurat nie w moim rejonie :P Ale i tak jest ciekawie ;)
OdpowiedzZ drugiej strony: pytanie do wszystkich profesjonalistów na tej stronie - ktoś mi może wytłumaczyć dlaczego taka profesjonalna lina ma kosztować 500 zł? Co ona pokryta pyłem diamentowym czy może z fragmentem meteorytu? Jak dla mnie problem w tym, że o ile wspinaczka/zwiedzanie jaskiń jest super sportem o tyle jak na Polskie warunki ceny szkoleń/sprzętu są iście zaporowe i nic w tym dziwnego, że ludzie szukają oszczędności.
OdpowiedzGłownie dlatego, że żeby wyprodukować tę linę trzeba z każdej jej partii zniszczyć dużą część w testach sprawdzających, czy dana partia nie ma żadnego felera.
OdpowiedzTo 500 PLN za samą linę jest ceną z lekka przesadzoną. W pierwszym lepszym sklepie internetowym lina dla speleologów kosztuje 250 PLN za 60 metrów. Taka kwota chyba nie jest większa niż wartość własnego bezpieczeństwa? Osobiście wolę zapłacić więcej i mieć pewność, że lina jest przetestowana, zrobiona z dobrych materiałów i nie przetrze mi się jak będę gdzieś wisieć 20 metrów nad ziemią. PS: Wpinam się tylko od wielkiego dzwonu w ramach rozrywki i sportu. Wpinaczem w życiu bym siebie nie nazwała. PS2: Eksploracja jaskiń jest sportem totalnie nie dla mnie. Prędzej bym w takiej dziurze klaustrofobii dostała niż cokolwiek w niej zdziałała. Więc raczej nie wypowiem się fachowo o linach dla 'jaskiniowców'.
OdpowiedzPo prostu Traszkę tym razem fantazja pociągnęła za daleko... Lina statyczna(takiej się używa w speleologii) kosztuje dość śmieszne pieniądze bo ok 5zł za metr. Ósemka wcale nie jest prehistorycznym urządzeniem, bo nadal jest powszechnie stosowana. Fakt, że coraz częściej stosuje się rolki i stop-rolki ponieważ są wygodniejsze i nie skręcają liny, ale ich cena wciąż jest zaporowa dla celów rekreacyjnych. A zamiast Croll'a można użyć Prusików(jak się zna węzły ;) ).
OdpowiedzFakt, 5zl za metr. Nie wpadłam na kupno mniej niż 100 metrów, bo sama korzystam z minimum setek. Ale to w innych rejonach :)
Odpowiedz@Trooper: no dokładnie. Nawet najbardziej wypasiony sprzęt nie jest żadną gwarancją bezpieczeństwa, jeśli nie rozumie się zasad i/albo nie używa rozumu.
OdpowiedzA mówią, że głupota nie boli, a tu idealny przykład na to, że jednak czasami boli.
OdpowiedzW ich wypadku to faktycznie pech. Dla reszty społeczeństwa - że przeżyli.
OdpowiedzJa nie zgodzę się z jednym - nie trzeba przejść szkolenia, by zamocować linę do barierki trwale - jeśli ma się wyobraźnię.
OdpowiedzKocham góry i jaskinie. Uwielbiam wchodzić do tych nieudostępnionych do zwiedzania. Ale wchodzę tylko tam, gdzie nie potrzebuję liny ani nie muszę się wspinać. Nie jestem grotołazem ani debilem. Ci "twardziele" zdecydowanie zaliczają się do debili. Podobnie jest z górami. Idę tylko tam, gdzie mogę wejść bądź potrzebna jest lekka wspinaczka. Znam swoje możliwości i nie lekceważę gór. Nawet góry nie przekraczające 1000 m n.p.m. potrafią sprawić niejedną niespodziankę. Przynajmniej takie, jakie są w Irlandii, Szkocji czy Walii. Pójście tam bez przygotowania czy chociaż odrobiny wiedzy może skończyć się źle. Ale z drugiej strony, szczęście sprzyja tym mniej mądrym, jak to mówi pewne przysłowie.
OdpowiedzMoże i masz rację, ale w ludziach (przynajmniej niektórych) drzemie silny instynkt pioniera. Wbrew zdrowemu rozsądkowi nie pozwala on na uznanie, że odkrywać nowe miejsca, zdobywać szczyty, wznosić się w przestworza mogą tylko ci, którzy posiadają przeszkolenie i odpowiednie licencje. Czyż pierwsi piloci, grotołazi, alpiniści itp. posiadali takoweż licencje? Kto im miał je dać? Oczywiście, że pożądane jest, aby człowiek podejmując wyzwanie był do niego maksymalnie dobrze przygotowany i kierował się rozsądkiem. Czasami jednak nie mozemy pozwolić, by ograniczały nas względy finansowe (koszt sprzętu dobrej jakości), czy organizacyjne (odbywanie płatnych kursów, czasami w odległym mieście i w mało dogodnych terminach). Czasami człowiek musi inaczej się udusi - taka jest ta nasza przewrotna natura, ale dzięki niej jako gatunek podbiliśmy cały świat. A co dają kursy i najlepsze nawet przygotowanie pokazała niedawna wyprawa Polaków w Himalaje. Cóż z tego, że mieli sprzęt, przygotowanie i pewnie wszelkie potrzebne licencje?
OdpowiedzZmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 11 marca 2013 o 19:22
Niestety, ale mimo doświadczenia naszym Himalaistom zabrakło właśnie zdrowego rozsądku. Powinni byli zawrócić, Kiedy wiedzieli, że nie zdążą wejść na szczyt odpowiednio wcześnie (mieli być w południe, a doszli dopiero o 18:00, co oznaczało schodzenie po zmroku, a tego nie powinno się robić) ale zwyciężyła ambicja. Jeśli nasi grotołazi chcieli się bawić amatorsko, to konieczny byłby trening wspinania się po linie, bo nie jest to takie proste, i umiejętność robienia węzłów. Nawet niekoniecznie węzłów używanych przez grotołazów, ale jakichkolwiek, które pozwolą im utrzymać się na linie. W internecie jest mnóstwo poradników na ten temat. Bear Grylls w swojej książce (bardzo przydatnej) opisuje kilka węzłów. Nauczenie się ich powinno zająć co najwyżej kilka godzin, a opanowanie tej umiejętności może uratować życie.
OdpowiedzProtestuję przeciwko nazywaniu ósemki "starożytnym przyrządem używanym w wyjątkowych sytuacjach i bardzo trudnym do opanowania". No chyba że jaskiniowcy używają czegoś innego, niż przy wspinaczce skałkowej, górskiej i taternictwie, a dziwnym trafem nazywają tak samo. Korzystam wyłącznie z ósemki zarówno przy asekuracji, jak i przy zjazdach i moim zdaniem jest najłatwiejsza do opanowania, niezawodna w swojej prostocie i wygodna. To tak na marginesie.
Odpowiedz