Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

piekielni.pl

Pokaż menu
Szukaj

Niedawno była tu historia o poczuciu humoru u chirurgów. Ja też tej…

Niedawno była tu historia o poczuciu humoru u chirurgów. Ja też tej specyficznej formy sztuki zasmakowałem na własnej skórze. Miałem kiedyś drobny problem z ręką. U nasady kciuka pękło jakieś małe naczynko i krew sączyła się bardzo powoli lecz nieprzerwanie przez ponad tydzień. Nigdy przedtem (ani potem) nie miałem problemów z krzepliwością krwi, było to więc nieco zaskakujące. Lekarz Ostatniego Kontaktu kazał nalepić plaster. Minął kolejny tydzień, nic się nie zmieniło - ciągle drobne ślady krwi na ręce.
Cóż, postanowiłem skorzystać z tradycyjnej metody i uzyskać pomoc "po znajomości" - na szczęście miałem dojście do znajomego lekarza (ZL), będącego w trakcie robienia specjalizacji z chirurgii. Idealnie, prawda?

ZL obejrzał rękę, stwierdził, że to "jakiś tam naczyniak" i najlepiej gdybym przypalił (!) sobie ten punkcik dobrze rozgrzanym metalowym szpikulcem (określił to chyba jako "przyżeganie"). Nie jestem specjalnie normalny, bo rady posłuchałem. Faktycznie, pomogło na prawie miesiąc. Potem źródełko odżyło...

ZL zaprosił mnie do szpitala, gdzie akurat dyżurował. Obiecał, że "coś z tym zrobi jak będzie miał chwilę". Zszedł, obejrzał, stwierdził, że założy jeden szew. Oczywiście bez znieczulenia bo "nie warto". Ok, można znieść. Kazał zdjąć szew po 2 tygodniach. Czas minął, zdezynfekowałem jakieś tam cążki i fastrygę sobie zdjąłem. Źródełko odżyło.

Ponowna wizyta "po znajomości". ZL stwierdził, że jak tak, to on musi "rozpruć łapkę i skrócić wentylek". Tym razem w swojej nieskończonej łaskawości dał mi znieczulenie, usadził na stołeczku i wziął się do roboty. Sam, osobiście.
Ustawił sobie obok butelkę wody (czy innej cieczy) i kroi, zachęcając mnie do kibicowania. Przesadnie wrażliwy nie jestem ale też nie odczuwałem wielkiej chęci oglądania swojej ręki od środka. Nic to. ZL kroi cierpliwie, komentując, że "na razie nie będzie podwiązywał bo szkoda czasu". Krew rozlewa się na blaciku, ZL płucze wodą (?) z butelki. Raz po razie. Krew się rozcieńcza i kapie na podłogę.
ZL nuci sobie na głos "Gdzie krew się leje tam się dobrze dzieje...".

Co jakiś czas zagląda pielęgniarka (P) i robi dziwną minę na widok kałuży. Wrażenie spotęgowane jest przez sporą ilość wody hojnie używanej do płukania. Pielęgniarka wreszcie nie wytrzymuje:
P: Może pomóc pani doktorze?
ZL: Nie tam. Radzę sobie. CHYBA... Nie wie pani ile w człowieku może być krwi? Temu coś chyba jeszcze zostało, nie sądzi pani?

Sprawa zakończyła się szczęśliwie, chociaż tym razem wymagała 10 szwów. ZL kazał przyjść na kontrolę i zdjęcie szwów. Zlecił to zadanie innej pielęgniarce. Ta "przyłożyła" się tak bardzo, że po powrocie do domu sam wydłubałem jeszcze 4, z czego 2 albo 3 nawet nie przecięte.

Uznałem, że trzeba wpisać się w obowiązujący standard dowcipu. Tradycja wymaga odwdzięczenia się za pomoc butelką (Znajomy raczej nie przyjąłby koperty). Butelka wymaga opakowania. Kupiłem na Alledrogo książkę z miejscem na butelkę, dorobiłem jednak do niej osobiście okładkę (bawię się czasem w drobne prace introligatorskie).
Pamiętacie popularne kiedyś książki z serii "Dla opornych" (DOS dla opornych, WINDOWS dla opornych itp.) w charakterystycznych, żółtych okładkach? ZL otrzymał ładne wydanie "Chirurgii dla opornych". Książka do dzisiaj stoi na półce w honorowym miejscu w jego gabinecie i straszy pacjentów.

służba_zdrowia

by krushyna
Zobacz następny
Dodaj nowy komentarz
avatar miss_vicious
16 18

Ach, przednia historia, wspomnienia odżywają ("Chirurgia dla opornych" to przebłysk szatańskiego geniuszu, krushyna!). Kiedy miałam jakieś 12 lat złamałam rękę na wycieczce szkolnej. Mój wspaniały ortopeda na badaniu kontrolnym czy ręka dobrze się zrasta spojrzał krytycznie na RTG zagipsowanej kończyny i rzecze do mnie i matuli mojej tak: no, chyba będziemy łamać na kolanie bo coś to się nie zrasta tak jak powinno. Aż sobie usiadłam z wrażenia. Nigdy jednoznacznie nie przyznał, że żartował. Dowcipniś.

Odpowiedz
avatar Mahmurluk
11 11

Wiem, że to złe, ale ucieszyłem się jak zobaczyłem kolejną historię od Ciebie. A pomysł na okładkę geniusz pierwszej wody.

Odpowiedz

Zmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 23 listopada 2012 o 21:57

avatar katem
3 3

Sympatyczne :-)

Odpowiedz
avatar MsciwyFrustrat
3 3

O przyżeganiu pomyślałem na samym początku historii - chyba bałbym się przeprowadzać na sobie. Czy mógłbyś opisać dokładniej procedurę "skracania wentylka"?

Odpowiedz
avatar krushyna
1 1

Nie jest to moze przyjemne ale tez nie takie straszne. Najtrudnie przelamac sie i przysunac szpikulec do skory. Skracania wentylka mimo zachet dokladnie nie ogladalem. ZL rozprul kciuk po stronie wewnetrznej od nasady po poczatek opuszka i cos tam grzebal z naczyniami.

Odpowiedz
avatar MsciwyFrustrat
10 10

Czy przeprowadzenie takiego zabiegu na stołeczku i polewanie rany wodą jest normą czy powinien się do tego zabrać bardziej profesjonalnie?

Odpowiedz
avatar krushyna
30 30

@MsciwyFrustrat - moze wyrazilem sie nieprecyzyjnie: na stoleczku siedzialem ja a reka spoczywala na stole zabiegowym. Zazwyczaj jednak uzywa sie chyba ligniny albo innych materialow chlonnych, zeby nie lac krwia po podlodze. Ale i tak dobrze, ze nie oblizywal skalpela...

Odpowiedz

Zmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 24 listopada 2012 o 14:53

avatar Wizardess
-2 8

Ja tylko mam nadzieję, że pisząc "lekarz ostatniego kontaktu" miałeś na myśli rodzinnego... Bo tak naprawdę to określenie dotyczy lekarza patologa...czyli tego co wiesz...sekcje bardziej robi niż plastry przykleja...

Odpowiedz
avatar krushyna
10 10

Tak, oczywiście chodziło mi o tzw. rodzinnego. Określenie wynika z faktu, że to był mój ostatni kontakt z tym idiotą. Na patologa on się nie nadaje, bo tam "pacjent" nie powiedziałby mu co robić. Poważnie - jego "praktyka" polega na wypisywaniu recept i skierowań o które pacjent prosi. Chcesz antybiotyk? Mówisz mu jaki. Chcesz badania - mówisz mu jakie. Chcesz, żeby coś doradził? Nagle przestaje rozumieć czego od niego chcesz (pochodzi z jakiegoś egzotycznego kraiku) i ma trudności z naszym językiem. Trudności te nasilają się, kiedy pacjent sam nie wie jakiego leczenia potrzebuje. Ciekawe, że wszystko doskonale rozumie, kiedy pacjent mówi jakich leków czy też skierowań sobie życzy...

Odpowiedz
avatar Sardonicus
16 16

Cóż, młody chirurg na kimś musi potrenować... :) A swoją drogą, lekarz który na honorowym miejscu, widocznym dla pacjentów, trzyma atrapę książki o tytule "Chirurgia dla opornych", musi być z charakteru niezłym zgrywusem ;) Historia zasługuje na miano perełki czarnego humoru.

Odpowiedz

Zmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 1 grudnia 2012 o 19:17

avatar t1410
5 7

"Nie jestem specjalnie normalny, bo rady posłuchałem." Rozwalił mnie ten tekst. :D A historyjka zabawna, na (+).

Odpowiedz
Udostępnij