Jeżeli ktoś po przeczytani poniższego tekstu ma jeszcze jakieś wątpliwości co zasadności istnienia tzw. służby zdrowia, to odsyłam do psychiatry. Prywatnego. Bo państwowy nie wyleczy.
W mojej obecnej parafii (tak, jestem księdzem) pracuje p. K., jest kościelnym. Może i szorstki trochę w obyciu to człowiek, ale w bliższym kontakcie okazuje się być naprawdę miłym i sympatycznym człowiekiem o złotym sercu. Nieraz to powtarzałem wśród znajomych, napiszę i tutaj: gdybym został kiedyś nie daj Boże proboszczem, to starałbym się u siebie zatrudnić p. K. za wszelką cenę, nawet gdybym musiał tak, jak za św. Wojciecha, zapłacić tyle złota, ile waży. P. Krzysztof ma najmłodszego syna, M. (20 lat). Gdy trzeba było coś zrobić w kościele, M. zjawiał się zawsze i z całego serca pomagał.
Pasją i niestety zgubą, jak się później okazało, były dla M. motory. Zrobił w końcu prawko kategorii A, kupił sobie wymarzony jednoślad. Za długo się nim nie cieszył.
Dokładnie 26 marca, gdy wychodziłem na Mszę św., podszedł do mnie p. K. i poprosił, bym się pomodlił za M., bo miał wypadek. Takiej Mszy św. nigdy nie sprawowałem. Co jest? Co się stało? Co z M.? Ostatnią rzeczą, o którą można mnie posądzić, jest ckliwość i panikarstwo, ale wiedziałem, że to samo można powiedzieć o p. K., więc tym bardziej byłem zaniepokojony. Okazało się potem (jedne z najgorszych 45 minut w moim życiu), że stracił panowanie nad motorem, zjechał z trasy, uderzył w drzewo. Jest w Szpitalu Mięsnym w Gdyni (z całą świadomością używam tego zwrotu).
Przez półtora miesiąca odwiedzałem w tym szpitalu M. Bezprzytomny wzrok, nikłe reakcje, chłopak nikł w oczach (a przedtem dbał o sylwetkę, siłownia, te sprawy). Rodzina w końcu uderzyła do emerytowanego neurologa z Bydgoszczy, a ten powiedział, że M. jest do odratowania, tylko należy go jak najszybciej wypisać ze szpitala i leczyć na własną rękę w domu. Jak mam być szczery, to w pierwszej chwili zdziwiłem się: no co jak co, ale takie przypadki to raczej w szpitalu, a nie w domu. Nie ma szans. Myliłem się.
M. wypisano ze szpitala. Jakoś tak wypadło (zapalenie nerwów kulszowych), że M. w domu odwiedziłem po dobrych trzech tygodniach od wypisania ze szpitala. Nagle ten sam chłopak, który wyglądał prawie jak żywy trup, nabrał rumieńców, masy ciała, zaczął jakby kojarzyć, co się wokół niego dzieje, kto go odwiedza.
Co się na dzień dobry okazało? Otóż chłopak nie był w ogóle leczony neurologicznie (dostawał leki, które można sobie w aptece bez recepty kupić). Ponadto podawano mu 1000 (słownie tysiąc) kalorii dziennie, doprowadzając do zagłodzenia chłopaka (dzienne zapotrzebowanie to przynajmniej 2500 kalorii).
Dzięki staraniom rodziny i przyjaciół (nadmienię tu tylko jednego - G. - po nim można było poznać, co to znaczy męska przyjaźń) M. stawał na nogi (dosłownie i w przenośni). Przyszedł więc niedawno czas na kolejny etap rehabilitacji: usunięcie rurki tracheotomijnej. W klinice (tym razem prywatnej) zlecono przy okazji RTG, bo prawa noga M. zdawała się być nieco krótsza w stosunku do lewej. Lekarze i rehabilitantki domyślali się, że może to być jakiś problem neurologiczny, związany ze skurczami mięśni (nie wiem dokładnie, czego się domyślali, nie kończyłem medycyny). Nie przewidziano jednego. Okazało się, szyjka kości odłamała się i wklinowała w kość udową (stąd te brakujące 3 centymetry).
I właśnie ta ostatnia diagnoza sprawiła, że poczułem maksymalny *.* (tu proszę sobie wstawić najcięższy znany wulgaryzm).
Służba zdrowia położyła na chłopaku całkowitą kreskę: nie zrobiono żadnych prześwietleń (RTG komuś z wypadku robić - a po co?), zaniedbano pod względem leczenia, zagłodzono. Nawet gdy rodzina wypisywała chłopaka ze szpitala, nikt nie zdobył się na odwagę by powiedzieć, że nie wykonano żadnych badań i tak naprawdę nie wiadomo, co i jak z M. jest.
Nic dziwnego, że M. krzywił się na każde ćwiczenia, że był oporny: to go po prostu bolało. I teraz okazuje się, że przez jednego czy drugiego konowała, na czele z *.* (znów najordynarniejszy z wulgaryzmów) ordynatorem OIOM-u, kilka miesięcy (i kilka tysięcy złotych) rehabilitacji poszło w diabły. Bo teraz trzeba będzie naprawić kość udową (operacyjnie), i uczyć apiać chodzenia na parapodium.
M. na dzień dzisiejszy pod względem umysłowym jest jak jego rówieśnicy. Wie, co się do niego mówi, kojarzy wszystkie fakty (nie pamięta samego wypadku, ale to norma), ogólnie rzecz ujmując od strony umysłowej wszystko w porządku. Dzięki rodzinie, przyjaciołom, jak i lekarzom i pielęgniarkom z powołania, wraca powoli do zdrowia. Niestety, moment, w którym będzie mógł normalnie funkcjonować, odwlókł się znów w czasie: bo trzeba będzie zoperować, rehabilitacja, itd.
Lekarze z Mięsnego w Gdyni skazali chłopaka na śmierć. M. wbrew im żyje.
Aż brak słów...
OdpowiedzStraszne, że takie historie się zdarzają... Szczerze współczuję :( A poza tym witam pierwszego chyba księdza na Piekielnych :)
OdpowiedzNie pierwszego :) no, chyba że chodzi o księdza katolickiego. Bo duchowny innego wyznania już na piekielnych się pojawił... tylko za Chiny Ludowe nie mogę sobie nicku przypomnieć...
Odpowiedz@ewunian: Razjel.
OdpowiedzW tym kraju służbie zdrowia nieszczególnie zależy na pełnym wyzdrowieniu pacjenta. No przecież zdrowy nie przyjdzie do lekarza po raz kolejny i kolejny, nie zapłaci za badania, konsultacje, nie naciągnie się go na drogie specyfiki więc i biznes farmaceutyczny nie skorzysta. A już obłożnie chory to żyła złota, można wydrenować rodzince kieszenie aż do dna.
Odpowiedz@amish - podobasz mi się, zawsze piszesz dokładnie to, co ja myślę. Tylko ja niestety jeszcze mam nadzieję, że nieodwracalnej krzywdy ludzie ludziom nie zrobią, chyba płonną. Twoje wypowiedzi idealnie oddają polską rzeczywistość (co, do innych krajów nie wiem, bo nie przebywałam dostatecznie długo).
Odpowiedz@amish, w państwowej służbie zdrowia dla lekarzy jest właśnie korzystniej żeby pacjenci chorowali jak najrzadziej. Pomyśl tylko - lekarz w państwowej placówce ma płacone za godzinę pracy a nie za każdego pacjenta, więc im mniej pacjentów przyjmie i im mniej poważnie będą oni chorzy tym doktorek ma mniej pracy, a pensję i tak ma stałą. To właśnie w prywatnej służbie zdrowia im pacjent później wyzdrowieje tym dla lekarzy lepiej, bo im częściej będzie przychodził na badania i konsultacje to więcej kasy w gabinecie zostawi.
Odpowiedz@delmet: Co racja, to racja. Dlatego do prywatnych wcale nie mam więcej zaufania, tym bardziej, że gabinet może sobie otworzyć każdy medyczny głąb, byle miał za co.
Odpowiedz@delmet, lekarzom może i zależy, ale szpitalom nie, bo mają płacone za pacjenta tym więcej, im dłużej tam leży. Podobno, jeśli jest inaczej, to niech mnie ktoś poprawi.
OdpowiedzW tym szpitalu, to chorych lecza chyba jedynie przez przypadek...:/ A i czasem wychodzi sie z dodatkowym schorzeniem ...
OdpowiedzTaak. Leczą cię na Bóg wie co i nie wyleczą, dokładnie tak samo jest w Umieralni w Kartuzach(jakieś 40km od Gdyni).
Odpowiedz@up: Dokładnie tak samo jest wszędzie...
Odpowiedzhistoria piekielna. Wybacz, że to napiszę, ale jestem w szoku, że jesteś księdzem:) Wiele osób tutaj opisuje piekielne historie i psioczy na księży, wyśmiewa się z katolików itd. Szacunek, że przedstawiłeś się :)
OdpowiedzCoś mi się wydaje, że część minusów jest właśnie za profesję. A co do historii to piekielna jest strasznie.
OdpowiedzChyba większe joby lecą na "piekielnych" na konowałów, a pomimo to mamy tu kilku lekarzy nie ukrywających swojej profesji, to samo z kanarami.
Odpowiedz'Profesja' to mi się tak strasznie z Margonem kojarzy... Ale racja, bardziej jest na lekarzy, bo jak już księża to cały KK od razu jadą.
OdpowiedzTen szpital niestety jest znany z podobnych historii. 10 lat temu synowi nie rozpoznano perforacji wyrostka (zakątniczy, schowany za wątrobą) i przez tydzień leżał na oddziale zakaźnym (bo może to salmonella albo rotawirus). Ledwie go odratowali w Redłowie, gdzie nb. chirurg po 10 minutach badania wiedział, że to wyrostek (po objawach klinicznych)- historia piekielna i nad kreskę. Zapewne jest i wielu wyleczonych w tym szpitalu, ale jak tylko mogę - odradzam kurację.
OdpowiedzZmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 5 listopada 2012 o 9:40
Piekielne chyba jest to, że owy chłopak nie był synem znanego polityka, ani znanym sportowcem, tudzież nie ma takich w rodzinie.
Odpowiedz...wnioskuję, iż ten "emerytowany neurolog z Bydgoszcz" opuścił już zakład karny, gdzie przebywał za przyjmowanie gigantycznych łapówek?
Odpowiedzhttp://wiadomosci.gazeta.pl/kraj/1,34309,2502408.html http://wiadomosci.gazeta.pl/kraj/1,34309,4719071.html http://www.pomorska.pl/apps/pbcs.dll/article?AID=/20100223/BYDGOSZCZ01/848553078 ...pomimo, że skazany i na emeryturze, to działa prywatnie (wizyta 500 złociszy).
OdpowiedzHmmm... Nie sądziłam, że w Miejskim dzieją się takie historie... Moi Rodzice byli w nim kilka razy i zawsze wszystko było w porządku. Mieliśmy szczęście? Za to następnym razem muszę się na Redłowo poskarżyć. Mam stamtąd 2 piekielne historie związane z Tatą.
OdpowiedzAno, redlowski szpital tez rozowy nie jest.
OdpowiedzMoże warto pomyśleć o pozwie dla szpitala.W końcu rehabilitacja kosztuje sporo,a wina jest ewidentna.To już nawet nie błąd w sztuce lekarskiej ale totalne olanie chorego.
OdpowiedzI nikt im po łapach nie dał? o.O
OdpowiedzW życiu nie poznałam jeszcze księdza, który namawiałby mnie do używania najcięższych/najbardziej ordynarnych wulgaryzmów jakie znam. Zwłaszcza w odniesieniu do innej osoby (bez względu na to, co sobie o tej osobie moge myśleć). To ci dopiero kwiatek...
OdpowiedzNie rozumiem pierwszego akapitu.A raczej Twoich intencji nazywania prawie wszystkich psychicznie chorymi.
Odpowiedzśmiem twierdzić że gdybyś ty spowodował wypadek i był w ciężkim stanie to chciałbyś żeby lekarze zrobili wszystko żeby cię ratować
Odpowiedza Ty byś nie chciał?
Odpowiedzpodejrzewam że każdy by chciał. mój post był skierowany do @dzialkis
OdpowiedzOj, w życiu nie uwierzę że jesteś księdzem. Dlaczego? Jedno zdanie upewniło mnie o tym w 100%. :-) "...gdybym został kiedyś nie daj Boże proboszczem..." Każdy wikary wcześniej czy póżniej proboszczem zostaje. No, chyba że zdarza mu się taka fucha-nie-fucha pracowania w Sądzie, kurii albo w Seminarium. Ale raczej - nawet jeśli - wikary dostaje taką robotę to po kilku latach raczej wysyła się go na probostwo. Twój tekst świadczy o tym, że chyba nie masz kompletnego pojęcia jak wyglądają struktury kościelne... A dlaczego "nie daj Boże"? Co to bycie proboszczem to jakaś kara? Każdy woli być szefem na swoim niż tylko narzędziem w cudzych rękach. Także kompletnie nie rozumiem o czym Ty piszesz.
OdpowiedzKażdy? Dziwne, bo znam wiele parafii, gdzie na jednego proboszcza przypada nawet 7 wikarych i to zapewne nie jest jeszcze najwięcej. I co? Każdy z nich będzie potem proboszczem? Taa, na pewno...
OdpowiedzWydaje mi się, że proboszcz jako głowa parafii ma więcej obowiązków niż taki zwykły wikary, który co jakiś czas jest przenoszony z miejsca do miejsca.
Odpowiedzbukimi, tak - owszem. Każdy z nich potem zostaje proboszczem. Wyobraź sobie tą nieprawdopodobną sytuację - ksiądz to człowiek, tzn. że też umiera, a mając 75lat obowiązkowo przechodzi na emeryturę. Iseo - niekoniecznie. Proboszcz jest głową parafii - a wikarzy to często - nie oszukujmy się - wyrobniki. :-)
OdpowiedzZmodyfikowano 2 razy. Ostatnia modyfikacja: 13 listopada 2012 o 23:25
Jeśli proboszcz jest "głową parafii", musiałoby być wystarczająco wiele parafii dla wszystkich wikarych, a tak chyba nie jest. Bo jeśli obecnie parafia ma jednego proboszcza i 7 wikarych to który wikary zajmie kiedyś miejsce obecnego proboszcza? Wyobraź sobie nieprawdopodobną sytuację - wszyscy księża się starzeją jednocześnie, więc "ostatni w kolejce" może zdążyć (na pewno zdąży) przejść na emeryturę zanim proboszcz zmieni się 6 razy. Co ma wspólnego umieranie i przechodzenie na emeryturę z zajmowanym stanowiskiem?
Odpowiedz@Olson: ad. "Nie daj Boże": chodziło mu może o to, że nie chce śmierci i/lub odwołania tych, co tak byli i/lub uważa, że byłby gorszy niż ktośtam, albo po prostu chce pokazać że nie dąży do władzy. Lub też nie chce zostawać proboszczem, by móc zajmować się bardziej nauczaniem aniżeli zarządzaniem, i żeby nie musieć zarządzać pieniędzmi.
OdpowiedzZmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 26 października 2014 o 16:39
"Mimo starań lekarzy żyjemy coraz dłużej " ot tak mi sie nasunelo
Odpowiedz"teraz okazuje się, że przez jednego czy drugiego konowała, na czele z *.* (znów najordynarniejszy z wulgaryzmów)" <- przepraszam was bracia i siostry że bardzo zgrzeszyłem; myślą, mową,uczynkiem i zaniedbaniem... Ksiądz namawiający do grzechu :) już Cię lubię :)
OdpowiedzPrzyszło mi do głowy, że może mieli "apetycik" na jego narządy? Nie leczyli go, ufając, że powoli się wykończy, a rodzina da zgodę na pobranie organów?
OdpowiedzZmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 13 listopada 2012 o 18:07
Chyba nie to. Marniejący pacjent to chyba nienajlepszy dawca. W transplantologii liczą się raczej ci "świezutcy", przywiezieni z miejsca wypadku z galaretką zamiast mózgu.
OdpowiedzJedynym problem naszej kochanej służby zdrowia są pacjenci. Schorowani, roszczeniowi (leczyć by się chcieli, hołota rozpuszczona, cenny czas zabierać, drogie lekarstwa żreć). Gdyby udało się pozbyć tej tworzącej kolejki tłuszczy, to NFZ i wszystkie podległe jednostki rozkwitały by, że hej...
Odpowiedz