Praktyki, praktyki, praktyki... Raz w życiu udało mi się "złapać" płatne. Literalnie myślałam, że Pana Boga złapałam za nogi ;) Miałam przyuczyć się do zawodu lektora języka polskiego w szkole językowej. Lekcje tam były indywidualne, w miejscu wybranym przez ucznia, najczęściej zaś klientami były wielkie firmy i korporacje - uczyli się w tej szkole prezesi, dyrektorzy i ogólnie kadra zarządzająca, którą wysłano do Polski z najróżniejszych zakątków świata.
Początkowo było fajnie. Miałam mieć odpowiedni kurs, wszystko miało trwać 4 miesiące. Kurs miał obejmować naukę prowadzenia lekcji, metod itp., plus miałam odbyć dwie tury podstawowych kursów z uczniami (podstawowych - od zera). Całość miała się kończyć w kwietniu/maju. Za całość miałam dostać ok. 700 zł na rękę.
Po pierwszym spotkaniu teoretycznym przydzielono mi już ucznia - przesympatyczną Holenderkę. Nieco się zdziwiłam, bo tak zupełnie bez doświadczenia rzucają mnie na lekcje, ale ok. Po 30h z Holenderką było kolejne 45h z równie sympatycznym Francuzem. Skończyło się tak, że na spotkaniach teoretycznych omawiano ze mną lekcje i rzeczy, które ja już dwukrotnie omówiłam po swojemu z uczniami - na dodatek tłumaczono nam je często błędnie, jak się okazało.
Żeby było weselej, spotkania teoretyczne często były przekładane, bo prowadzący nie miał czasu. A że były w środku tygodnia i wcale nie z samego rana czy wieczorkiem, to w pewnym momencie nie miałam jak już na nie chodzić - często tylko po to, aby pocałować klamkę. W lipcu rzuciłam to w cholerę, nie otrzymując oczywiście zapłaty, za to zaczęłam uczyć polskiego prywatnie.
Pod opiekę dostała mi się narzeczona wspomnianego Francuza. Gdy rozmawialiśmy o kosztach, zrobili wielkie oczy. Początkowo przestraszyłam się, że poprosiłam o zbyt dużą kwotę, bo poleciałam po bandzie i krzyknęłam 40 zł/h.
Było wręcz przeciwnie - Francuz, dyrektor wykonawczy pewnej dużej firmy, za kurs w ww. szkole płacił średnio 120-150 zł za godzinę, zależnie od kursu euro. Tak, z nieprzygotowanymi lektorami, którzy często pierwszy raz w życiu rozmawiali z obcokrajowcem, tyle że mieli wykształcenie filologiczne (niekoniecznie z polonistyki).
Można zrobić biznes? Można.
Jasne że firma bierze więcej, bo musi z tego utrzymać całą organizację. Piekielne jest to, że to więcej nie przekłada się tutaj na jakość dla klienta (brak sensownych szkoleń dla wykładowców itd.)
OdpowiedzOrganizacja firmy składała się z 2 pokoi z kawałkiem korytarza w pewnym bloku, podręczników (kolorowe ksero, bindowane), szefa i 2 stałych pracownic, gromady stażystek/praktykantek i 2 lektorek :)
OdpowiedzA co to za wspaniała szkoła?
OdpowiedzNazwy podać nie mogę, ale podpowiem, że siedzibę i biuro ma na warszawskiej Ochocie :)
OdpowiedzNiby czemu nie możesz? Przecież trzeba ostrzegać ludzi przed takimi praktykami, prawda?
OdpowiedzJa kiedyś trafiłem na rozmowę kwalifikacyjną do firmy, która mieściła się w mieszkaniu właściciela. Rozmawiał ze mną siedząc na łóżku, w garniturze i w kapciach.
OdpowiedzKurcze, okazja Ci przeleciała koło nosa, mogłaś mieć 2x więcej kasy (;
OdpowiedzSzkoła na Ochocie, nazwa na M. I okazja okazją, a uczciwość uczciwością :)
OdpowiedzCo do wysyłania ludzi bez przygotowania to masz rację, przesadzili. Co do ceny ... zarejestruj firmę, zatrudnij przynajmniej jedną osobę do pomocy ... i zaczniesz wysyłać do pracy praktykantów, stażystów itd żeby nie zwiększyć ceny bardziej niż trzykrotnie :)
OdpowiedzSzlag mnie trafia jak słyszę o praktykach!!!! Cholerne cwaniaki uprawiają po prostu niewolnictwo. Pomyślcie ile tysięcy np. uczniów techników jest takimi niewolnikami. Chociaż nie, chwila... Niewolnicy przynajmniej jedzenie dostawali... !
OdpowiedzW nagrodę masz lata pracy oraz doświadczenie. O ile ktoś w tym wieku jest na tyle rozgarnięty by korzystać z możliwości.
OdpowiedzTiszka to jest Warszawa, uczciwość w firmach jakichkolwiek nie istnieje już chyba :P
OdpowiedzUczyłam w tego typu "szkole", oczywiście lekcja kosztowała dwa razy więcej niż dostawałam do ręki, a byłam sobie studentką po licencjacie, więc nie wiadomo jakich kwalifikacji nie posiadałam, mało tego, nikt nie sprawdzał tego, co robiłam z uczniami, a w umowie był zapis, że nie będę im podkradać klientów, bo jak mnie przyłapią, to płacę karę w wysokości kilku tysięcy złotych
OdpowiedzSą firmy, które zatrudniają na stałe kilka osób, a dużą część pracy odwalają w nich pracujący za darmo i często wymieniani praktykanci. Sam trafiłem kiedyś do firmy mieszczącej się w baraku przy ulicy Zbożowej w Krakowie. Jak się później dowiedziałem przez tę firmę przewinęło się jeszcze troje moich znajomych. Po tym postanowiłem sobie że nigdy nie będę robił za darmo. Każda praca jest coś warta - nawet najprostsza. Dopóki będziemy się godzić na pracę za darmo (i za pół darmo), dopóty będziemy takie propozycje otrzymywać.
OdpowiedzDlaczego w tym kraju wszystko robi się tak ch....
Odpowiedzeeej tiszka daj namiar na firmę, jak można załapać fuchę poznawszy klientów to ja chętnie ;)
Odpowiedz