Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

piekielni.pl

Pokaż menu
Szukaj

Historia o sąsiedzkiej przyjaźni rodem z "Dnia Świra". Kilka słów wstępu: Do…

Historia o sąsiedzkiej przyjaźni rodem z "Dnia Świra".

Kilka słów wstępu: Do mojej, jak i innych posesji przylega wąska, nieugruntowana droga dojazdowa. Moja posesja znajduje się jako ostatnia, na końcu drogi. Droga ta prawnie jest naszą własnością (wspólnota), jednakże w wyniku przyzwyczajeń i skrótów korzystali z niej również moi dalsi sąsiedzi, wtedy mi jeszcze nieznani. Mieli oni swój własny dojazd wzdłuż lasu, jednakże trzeba było jechać "dookoła", czyli nałożyć 300 metrów drogi. Dodam jeszcze, że jest to ślepa ulica, nie prowadzi donikąd, służy tylko jako dojazd do domów.
Każdej wiosny, w wyniku roztopów i opadów droga ta zamieniała się w nieprzejezdne bagno, w którym zakopywało się wszystko, co nie miało napędu na cztery koła i nie było wysoko zawieszone. By zapobiec takim sytuacjom w kolejnym sezonie wspólnie stwierdziliśmy, że trzeba temu zaradzić - tyle tytułem wstępu.

Zebranie zwołane, decyzja podjęta, utwardzamy drogę. Firma wybrana, kosztorys podzielony na wszystkich i wystąpiliśmy z propozycją do sąsiadów z poza wspólnoty, czy nie chcieli by partycypować w kosztach w zamian za prawo korzystania z drogi. Wielkie oburzenie, że oni nie mają zamiaru dorzucać się ani złotówki - jak najbardziej rozumiem, ich prawo. Droga wybudowana i na jej końcu, koło mojej posesji, wyrosła blokada - tzw. składany motylek. Awanturze ze strony owych sąsiadów nie było końca - jesteśmy chamy, prostaki i cwaniaki, bo zablokowaliśmy im drogę, którą jeździli wiele lat i którą nagle zamknęliśmy. Wezwana policja potwierdziła naszą rację, to samo urząd.

Wracam sobie pewnej soboty do domu, godziny nocne. Z oddali w blasku lamp widzę unoszący się dym z palonych opon i ruch przy mojej bramie. Co się okazało - synek sąsiadów urządził popijawę i po którejś flaszce chłopaki wymyślili sobie, że sami wymierzą sprawiedliwość. Wzięli więc czyjś samochód, wjechali dookoła na naszą drogę, podpięli linkę holowniczą do "motylka" i pałują samochód, by tą blokadę wyrwać. Ta jednak zatopiona w betonie puścić nie chciała. Akcja trwała w najlepsze, przy ogólnych wiwatach zataczającej się młodzieży aż do momentu, gdy któryś się nie zorientował, że stoję parę metrów przed nimi oświetlając ich światłem moich reflektorów. Telefon przy uchu, numer na policję wybrany, czekam na połączenie.

Wśród towarzystwa popłoch, panika, szybkie odwiązanie linki, zapakowanie się towarzystwa do małego kompaktowego samochodu i wio w długą. Wciąż nie udało mi się połączyć, więc zawróciłem i jazda za nimi, by podać policji lokalizację samochodu wraz z pijanym kierowcą za kółkiem. Jako, że miałem ok. trzykrotną przewagę mocy silnika, moja jazda za nimi wyglądała dosyć normalnie - co odchodzili na zakrętach, to doganiałem ich na prostej. Po trzech zakrętach stwierdziłem jednak, że ich zachowanie na drodze może się skończyć źle, gdyż ich jazda przypominała rajd po odcinku specjalnym, z dodatkiem slalomów w wykonaniu kierowcy na podwójnym gazie. Numery sobie spisałem i już odpuściłem by sobie krzywdy nie zrobili w tym natchnieniu ucieczki (wciąż brak połączenia z 112) gdy nagle widzę, że przy kolejnym zakręcie światła samochodu zniknęły w polu.

Podjeżdżam, chłopaki w zarytym konkretnie samochodzie w zaoranym polu wysiadają przez okna, wprost na główkę w błoto. Wysiedli wszyscy, zaczęli szukać swojego utopionego obuwia przewracając się co chwilę wywołując fontanny błotnej wody. Po upewnieniu się, że każdy cały, pojechałem sobie rozbawiony do domu z zamiarem zgłoszenia sprawy na policję.

Następnego dnia z rana przyszedł syn marnotrawny w obstawie rodziców z błaganiem, bym nic nigdzie nie zgłaszał. Odpuściłem, synuś w końcu nauczkę dostał, a lądowanie w polu obojętne dla samochodu zapewne nie było. Od tamtej pory skończyły się wszystkie stresy z sąsiadami, grzecznie dzwonią po sołtysa z traktorem, jak się zakopią na swojej drodze.

P.S. do naszej wciąż się nie dorzucili.

wieś

by kubelt
Zobacz następny
Dodaj nowy komentarz
avatar konto usunięte
6 12

Próbę wyrwania motylka można by im wybaczyć, ale ta jazda po pijaku... mogli komuś krzywdę zrobić...

Odpowiedz
avatar konto usunięte
9 13

i dlatego bym to zgłosiła, takim ludziom należy odebrać prawo jazdy, bo jeszcze kogoś zabiją, pal licho siebie, sami sobie winni (bo wsiadanie do pojazdu w takim stanie to czyste samobójstwo), ale co z niewinnymi ludźmi, którzy znaleźli się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwej porze...?

Odpowiedz
avatar Byczek1995
7 9

Jeśli wsiada po pijaku za kierownicę to i bez prawa jazdy to może zrobić.

Odpowiedz
avatar kubelt
11 15

Niestety, polskie realia. Nie wiem czy próbowaliście się dodzwonić kiedyś na 112 ale tam pracuje chyba jedna osoba. Ani razu mi się nie udało, a trzy razy próbowałem (byłem świadkiem wypadków). A co do karania pijanych kierowców - jeśli kierowca nie został złapany na gorącym uczynku to po sprawie. Nie było badania alkomatem, nie ma sprawy. A nawet jeśli rano by go wciąż trzymało to wyłganie się jest jeszcze prostsze - wypił później.

Odpowiedz
avatar Zik
7 7

"tam pracuje chyba jedna osoba" - 112 łączy z najbliższą jednostką policji. Jeśli to mały posterunek to faktycznie może być tylko jedna.

Odpowiedz
avatar Byczek1995
-4 4

Może i łączy z posterunkiem, ale chyba za łączenie jest odpowiedzialna jedna osoba.

Odpowiedz
avatar Jorn
2 2

Próbowałem trzy razy i zawsze mnie łączyło najpóźniej po minucie, więc chyba jednak nie typowe polskie realia.

Odpowiedz
avatar WscieklyPL01
5 9

Zawiśc ludzka w działaniu , według standardowego scenariusza, " jak ja mieć nie moge ,wymieć nieć będziecie". Dwie smutne refleksje, brak odpowiedzialności syna sąsiadów jest druzgocący i fakt,że w Polsce prędzej do ciebie Orange z fakturą po śmierci zadzwoni( wszelkie aluzje do pewnego skeczu Zeonna L. zamierzone), niż ty na 112 pomocy się doczekasz. ehhhh

Odpowiedz
avatar naja
5 7

typowe w naszym pięknym kraju... Mieszkam na osiedlu, gdzie wszystkie tzw. 'drogi' są jedynie uklepanymi pasami pastwiska. Do różnych części osiedla da się dojechać kilkoma takimi 'drogami', ale najwięcej jeździ sąsiadów tą koło mojego domu - bo najkrócej. Ale gdy zaproponowałem wysypanie mielonego gruzu i rozgarnięcie tego ładowarką (koszt 700 zł do podziału na ok 20...30 osób) to się okazało, że tylko ja tędy jeżdżę... Inni przecież NIGDY! A już następnego dnia, gdy stałem przy drodze w trakcie kończenia tej akcji uklepywania gruzu na drodze, paru mi się kłaniało, przejeżdżając prawie mi po stopach... Dorzuciło się w sumie 2 sąsiadów, korzysta 30-tu...

Odpowiedz
avatar Jorn
2 2

Typowe wszędzie, nie tylko w naszym pięknym kraju. Mieszkam od kilku lat w Belgii na osiedlu domków jednorodzinnych z przełomu lat ’70 i ’80. Zgodnie z ówczesną modą projektanci wymyślili sobie, że mieszkańcy nie będą trzymać swoich samochodów w pobliżu domu tylko w garażach umieszczonych na skraju osiedla lub na parkingu położonym jeszcze trochę dalej. Do samych domów doprowadzone są tylko dróżki będące czymś pośrednim między jezdnią a chodnikiem (od najdalszego domu do garaży jest ok. 70m, do parkingu może 100). I co? Dwóch na trzech sąsiadów rozjeżdża osiedlowe trawniki, żeby tylko skrócić sobie drogę albo zaparkować jak najbliżej drzwi. Rekordziści parkują tak blisko drzwi wejściowych do domu, że chcąc wyjść pieszo muszą się przeciskać między ścianą a swoim samochodem. Osiedlowy trawnik coraz bardziej przypomina bagno, niektórzy więc zaanektowali jego fragmenty na stałe i sobie je wybrukowali.

Odpowiedz
avatar crowmaster13
0 2

Człowiek! Jakie 112? Na 997 się dzwoni bo 112 to tylko pic na wodę.

Odpowiedz
avatar szuszka
1 1

Taa... po co sie dorzucac i miec spokoj, jak mozna awantury robic... Kocham takie nastawienie :)

Odpowiedz
Udostępnij