U mnie na osiedlu stoi jakiś zacny Carrefour Express czy Market i w tym oto sklepie wieczorami są takie kolejki, że można stojąc w nich wydziergać na drutach szalik na zimę. W dodatku obsługa sklepu widocznie nie widzi problemu w tym, że otwarte są tylko dwie z pięciu kas i zwyczajnie nie dają sobie rady. Najczęściej jak widzę te horrendalne kolejki, to daję sobie spokój i idę do Żaby, gdzie jest drożej, ale przynajmniej nie czeka się godziny. Dziś jednak zmarnowałam jedną w Carrefourze, bo musiałam kupić kilka rzeczy, których zwyczajnie w Żabie nie ma.
Zawsze, ale to ZAWSZE tak jest, że kolejka którą się wybierze idzie wolniej niż sąsiednia. Któreś tam z kolei prawo Murphy′ego. Zazwyczaj wybieram tę, gdzie kasuje młoda kasjerka/kasjer, albo taki pracownik, którego znam z widzenia (sugerując się, że pracuje tam długo i się zna). Jednak dzisiaj miałam pecha i to chyba potrójnego.
Najpierw jakaś paniusia (P) próbowała udowodnić kasjerowi (K), że jego miejsce jest nie gdzie indziej, tylko jakieś milion klas społecznych pod nią. Nie zważyła owoców (zdarza się, w niektórych sklepach robi się to już przy kasowaniu towarów, można zapomnieć), ale poproszona przez kasjera, żeby poszła je zważyć, zrobiła taki cyrk, jakiego świat nie widział.
P - Czy ty sobie wyobrażasz, że ja będę zapie*dalała pół sklepu, żeby jakieś banany durne zważyć?!
K - Owoce są tu zaraz obok. Ja tę chwilkę mogę poczekać.
P - Poczekać? Ty w podskokach powinieneś popier*alać zważyć te je*ane banany.
K - Proszę zmienić ton, bo zawołam kierownika.
P - Widzieliście go, ton! Wołaj sobie, powiem mu, że mnie nie obsługujesz jak powinieneś i cię wywalą.
W tym momencie włączyłam się ja.
J - A przepraszam, gdzie to pani wyczytała, że on ma je pani zważyć? Jak pani chce te banany, to niech sobie je pani sama zważy. Korona pani z głowy nie spadnie.
P - A ciebie ktoś o zdanie pytał smarkulo? Ja chcę moich bananów! Kasuj je debilu zaraz.
K - Dosyć. Ochrona! - ochroniarz (O) stał w pobliżu od jakiegoś czasu, ale jakoś nie kwapił się, żeby podejść wcześniej. Może ma w kontrakcie, żeby się nie mieszać, jak go kasjer nie poprosi, cholera go wie.
O - Co tu się dzieje?
K - Ta kobieta mnie obraziła, gdyby pan jej pokazał gdzie jest wyjście, byłbym wdzięczny.
P - Ochronę na mnie nasyłasz debilu? Nie stać cię nawet, żeby mi buty czyścić i ty mnie ochroną straszysz?
K - Ja do człowieka z sercem, pozwalam pani skasować te je*ane banany, jak to pani określiła, podkreślam POZWALAM, bo ludzie stoją w kilometrowej kolejce, a pani do mnie wyjeżdża ze swoim arystokratycznym ryjem. Nie ma to jak wdzięczność.
P - Nie zapłacę za te zakupy.
O - W takim razie proszę za mną.
P - Sama wyjdę! I nigdy tu nie wrócę! Straciliście klientkę. Rozpowiem wśród znajomych, jakie z was świnie!
Wycofywanie całego rachunku trochę zajęło. Pewnie z pół godziny stania już miałam za sobą, ale wszystko szło ku dobremu, bo przede mną była tylko jedna babcia (B), która kupowała końcówkę od mopa i smalec.
W Carrefourze jest teraz tak, że za każde bodajże 600 pkt Rodzinka (coś jak Clubcard w Tesco) można dostać 10 zł w bonie. Z tym, że można tym bonem zapłacić za zakupy o wartości min. 12 zł. Babcia przede mną taki właśnie bon miała, ale ani zakupów za 12 zł nie zrobiła, ani dwóch złotych nie miała, bo w dłoni dzierżyła tylko tę karteczkę. Jej zakupy zostały skasowane i pokazuje bon:
K - Ale tym bonem można płacić tylko... (i tu litania do czego on służy)
B - Jeszcze raz mi synku wytłumacz powoli, bo ja nie dosłyszę na to LEWE UCHO! - i pokazuje prawe
K - Za 12 zł pani musi mieć zakupy - rzucał hasłowo kasjer
B - A to nie jest?
K - Nie, brakuje pani kilku złotych.
B - No to dobrze, no to skasuj mi synku i oddaj mi resztę z tego bonu.
K - Nie mogę. Jest napisane, że trzeba za co najmniej 12 zł zrobić zakupy, żeby tym płacić, a nie za mniej niż 10. Reszty nie wydaję. Mówiłem już pani.
B - Ale ja nie mam nic przy sobie - z płaczem
K - No niech pani się nie rozkleja. Mi też jest ciężko. Niech sobie pani coś dobierze z tych towarów tu obok. Jakieś gumy, batona, czy drażetki.
B - Ale kiedy ja nie chcę!
K - No to niestety będziemy musieli anulować rachunek - jęk zawodu przeszedł po całej kolejce efektem domina.
B - Kiedy ja muszę mieć tego mopa, ja się schylać nie mogę, ze szmatą pod stół nie wejdę!
K - Może jednak pani kupi coś za te 12 zł. I tak ma pani 10 zł za darmo. Może pani komuś z kolejki kupi coś na ten bon, a ta osoba potem pani odda.
B - Ale ja nawet nie mam dwóch złotych, ja nic z domu nie wzięłam, tylko ten bon - babcia już chyba naprawdę płakała. Naszykowałam jakieś swoje chipsy, po doliczeniu których byłoby ładne 12 z groszami i podaję jej.
B - Ale kiedy ja nie chcę! To i tak na nic, bo nie mam tych dwóch złotych!
J - Ale jak pani zapłacę za te chipsy, to będzie pani miała - i wręczam jej coś koło czterech złotych. Myślałam, że mi babinka zaraz wytrze swój zasmarkany nos w rękaw, bo od razu chciała mnie uściskać.
Po kilku kolejnych cennych minutach babcia odeszła od kasy (kod z rabatem 10 zł nie chciał wejść, babcia głośno komentowała wartość swojego rachunku, bo za mopa zapłaciła 20 gr więcej, niż przeczytała, a kasjer zamiast kasować kolejnego klienta wdał się z nią w perorę o głupiej końcówce od mopa). Już się cieszyłam, że za krótką chwilę wyjdę na świeże powietrze, uśmiechnęłam się szeroko do kasjera pełna nadziei, ale oczywiście musiała skończyć się szpula.
Kasjer męczył się z tym ustrojstwem kilka minut, widocznie był dość świeży. Zapytany przeze mnie, czy nie mógłby sobie zawołać kogoś do pomocy widocznie nie wytrzymał
K - Sam zrobię!
J - Ale spokojnie.
K - Kolejna, która mnie będzie traktować z góry?
J - To nie ja pana zwyzywałam kilka minut temu, wręcz przeciwnie.
K - Łaski nie potrzebuję!
Wnerwiłam się i już miałam rzucić wszystko mówiąc, że skoro tak, to ja nie potrzebuję zakupów, ale to by było idiotyczne, gdyby moje stanie poszło na marne. Jak to mówią: zrób dla kogoś coś dobrego, a się to na tobie zemści.
nie dziwię się kasjerowi. po kilku godzinach każdy uśmiech wydaje się szyderstwem, a każda próba przyjacielskiej wymiany zdań atakiem na "moją osobę"
OdpowiedzKasjer musiał być solidnie zmęczony... W końcu też jest człowiekiem tak jak klient ;) Czasami dobrze jest popatrzeć na sprawę z różnych punktów widzenia :) Dla własnego dobra.
OdpowiedzTeż mi się wydaje że kasjer nie był tu specjalnie piekielny. Po całym dniu takiego użerania się z debilami, też by mi w końcu puściły nerwy. Niektórzy mają niższy próg odporności na stres. Tak czy inaczej, fajna historia :)
OdpowiedzCiekawe po co ubiegała się tak o te banany hmmm?
OdpowiedzMałpy lubią banany.
OdpowiedzHehehe, też tak mam, że np. z 10 kolejek, ta, w której stoję idzie najwolniej :D
OdpowiedzGdzie jest 10 kas otwartych na raz?! Tesco w moim mieście ma otwartą jedną na 7, poza świętami, wtedy 2 na 7... Jak gdzieś na zachodzie Polski to powiedz gdzie, zakupy będę tam robił:D
OdpowiedzZmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 2 listopada 2011 o 14:59
Nie wiem jak jest w innych miastach, ale w Auchan w Sosnowcu jest otwartych dużowięcej niż 10 kas naraz ;)
OdpowiedzW Katowicach we wszystkich dużych supermarketach zwykle jest więcej lub około 10 kas...
OdpowiedzZmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 4 listopada 2011 o 22:56
http://www.galeriehandlowe.pl/go.live.php/PL-H3/sklep/SNzgwNw%3D%3D.html Teraz robię zakupy na prowincji, więc w razie nagłego tłoku, czyli 3 osób w Delikatesach Centrum otwierają drugą kasę :D
OdpowiedzDać palec, zje całą rękę z ramieniem. ;] Paniusia z "wyżyn społecznych" - jasnee.
Odpowiedzzasady to zasady - nie mozna ich łamać!
OdpowiedzKażdy łamie zasady a sporo z nich wzajemnie się wyklucza.
OdpowiedzWidać, że młody miał miękkie serce i du*e za razem. Ja gdy robiłem jako kasjer to z ludźmi starałem się nie dyskutować jeżeli wjeżdżali z ryjem tylko od razu telefon na ochrone ;]
OdpowiedzGdzieś tam padło zdanie, że w supermarketach nigdy nie mogą otworzyć wszystkich kas naraz. Śpieszę z wytłumaczeniem, że nie jest to spowodowane lenistwem innych kasjerów, albo głupotą kierownictwa, ale prostą przyczyną. Otóż w supermarketach (ale dosłownie super, nie hipermolochach) o godzinach porannych, albo wieczornych na sklepie zostaje mocno ograniczona liczba kasjerów, żeby niepotrzebnie nie trzymać ludzi w pracy o nieludzkich porach. Zostawiają tylko tyle pracowników, aby w miarę ogarniali sytuację. Najczęściej jest tak, że klienci przychodzą falami, więc jest pół godziny sporej męczarni, po czym luźniejsza chwila bez kolejek. Zawsze też pozostaje POK. Kiedy sytuacja robi się już "ostra", wtedy na kasę siądzie pracownik punktu, aby rozładować kolejki. Trzeba to zrozumieć, że w zwykły dzień, w środku tygodnia w żadnym sklepie nie będą obsadzać 15 kas non-stop, bo efekt byłby taki, że wszyscy ludzie waliliby do 2 najbliższych kas, a reszta stałaby pusta (znam to z autopsji).
OdpowiedzZwykle tak jest że kolejka którą się wybierze idzie wolniej :) Było to wiele lat temu. Wchodzę na dworzec kolejowy i staję w kolejce do jednej z kas. Patrzę a przede mną stoi mój kolega z pracy. No to czas oczekiwania w kolejce umililiśmy sobie rozmową. W pewnej chwili patrzę na równoległą kolejkę i mówię: Gdybym stanął w tamtej kolejce za tą babą, to już bym kupował bilet. ... "Ta baba to moja żona" powiedział mój kolega wychodząc z kolejki.
OdpowiedzZmodyfikowano 3 razy. Ostatnia modyfikacja: 24 stycznia 2012 o 21:24