Historia, w której piekielni byli troszkę strażacy, trochę niestety ja. Pracuję w stacji pogotowia (połączonej ze stacją straży pożarnej), jestem ratownikiem, miałem służbę 24h.
W dzień mieliśmy bardzo dużo wyjazdów, środek zimy, strasznie marzliśmy. W stacji też dość chłodno. Zjechaliśmy z wezwania ok. 2 w nocy, rozłożyłem sobie karimatę i śpiwór pod kaloryferem bo musiałem chwilę odpocząć. Poczułem się tak błogo, było tak cieplutko, a tu nagle alarm. Kolega wpada do takiego naszego pokoju wypoczynkowego, że mam się zrywać bo jedziemy ze strażą. Taki wpółśpiący wparowałem do karetki i jedziemy. Nie mogłem się po drodze obudzić, zrobiło mi się tak zimno...
Dojechaliśmy, podbiega do mnie strażak z "naszej" jednostki i coś do mnie krzyczy, niestety niewiele usłyszałem bo strażacy nie wyłączyli gwizdków co skutecznie wszystko zagłuszało, ale wskazywał coś na jeden z samochodów i udało mi się usłyszeć, że krzyczy coś o kobiecie za kierownicą. Zrozumiałem, że mam jej pomóc.
Zabrałem walizkę, po drodze widziałem, że koledzy strażacy wyciągają chłopaka z drugiego auta, które wjechało w słup i już obok stoją ratownicy z drugiej karetki. Na miejscu wypadku były tylko te dwa samochody. Podbiegłem do wskazanego przez jednego ze strażaków. Otworzyłem drzwi kierowcy, przedstawiłem się, wyprowadziłem kobietę z auta, położyłem na noszach, założyłem kołnierz, zacząłem badać próbując w międzyczasie dowiedzieć się od kobiety co się stało - nic ona milczy. Zacząłem mierzyć jej ciśnienie. Spojrzałem w bok, a koło mnie stał jeden ze strażaków. Zirytowany mówię do niego:
-Kurde, weź coś zrób z tym autem, wyłącz akumulator, nawet radio gra! Rusz się, a nie stoisz i się gapisz! Cholerni strażacy...
Na co strażak, wgapiając się nadal w moje poczyniania, z wyjątkowym spokojem odparł:
-Ale ten samochód nie brał udziału w wypadku...
W jednym momencie obudziłem się całkowicie. Spojrzałem na przerażoną kobietę, która nadal nie wydusiła z siebie ani słowa. Obok kumple pakowali już poszkodowanego do karetki.
Koniec końców okazało się, że kobieta jest w takim szoku, że i tak trzeba było zabrać ją do szpitala bo dostała duszności i silnych ataków paniki. W ostateczności wyszło na jaw, że ona była powodem wypadku tego chłopaka (zajechała mu drogę).
Ale ja na wszelki wypadek już nigdy nie spałem pod kaloryferem... Żeby przypadkiem znów taki błogi stan mnie nie dopadł...
Wybuchnęłam śmiechem, dobre :)
Odpowiedzrozj*bałeś mnie :D + :)
OdpowiedzKobieta musiała być chyba bardziej przerażona twoim zachowaniem niż samym wypadkiem. :D
OdpowiedzStrażak oczywiście mówił do mnie żebym powiedział tej kobiecie, aby odjechała ;)
OdpowiedzAle jako sprawca wypadku w szoku chyba nie powinna po prostu odjechać?
OdpowiedzWtedy nie wiedzieliśmy, że ona jest sprawcą wypadku.
OdpowiedzJeśli twoja pomoc kobiecie wyglądała tak jak ją opisujesz, to trochę się boję ratowników...
OdpowiedzA co złego zrobiłem wyprowadzając ją z auta i badając? o.O
OdpowiedzTymi prostymi badaniami mogłeś ją przecież zabić!
Odpowiedzja tak samo , Zapaleniec. Piekielny byłeś definitywnie Ty, i nie tłumaczy tego żadne zaspanie. Taka służba
OdpowiedzNo ja cież pierdzieleż, jak ja takich ludzi nienawidzę.
Odpowiedz@zaszczurzony Dobrze myślę, że pracujesz w TG?
Odpowiedztylko ze strazacy nie byli tutaj piekielni, jedynie troszke ty, chociaz nic sie zlego nie stalo. Ale historia dobra :)
OdpowiedzHmm, to naprawde niewyspanie, czy rutyna? Każdy, kto jest w pewnym stopniu zagrożony musi być uratowany? :D Weź sobie urlop albo coś, a ta kobieta ma/ będzie miała co wnukom opowiadać! ;]
OdpowiedzW ostateczności się okazało, że i tak musieliśmy zabrać ją do szpitala bo jej serce było na granicy wyskoczenia z obrębu klatki piersiowej. Nie, to nie rutyna, po prostu byłem okropnie wymęczony ;) i tak fajnie spało mi się pod tym kaloryferem w środku zimy...
Odpowiedzrozwalasz mnie
Odpowiedz