Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

piekielni.pl

Pokaż menu
Szukaj

Rolka na Instagramie o powodach dla których nie lubiliśmy wf, przypomniała mi…

Rolka na Instagramie o powodach dla których nie lubiliśmy wf, przypomniała mi o moich udrękach na tym przedmiocie. Ustąpiły one dopiero w liceum, gdzie mieliśmy mega fajną nauczycielkę, a raczej trenerkę.

1. Skok przez kozła
Niby nic strasznego. Wystarczy wziąć rozpęd, wybić się i przeskoczyć. Chyba, że tak jak ja, ma się 150 w kapeluszu, gdy wszystkie inne koleżanki w klasie minimum 160. I tak oto one miały kozła na wysokości bioder, a prawie na wysokości klatki piersiowej. Dostałam 1, bo nawet nie dawałam rady na niego wskoczyć.

2. Rzuty do kosza
Podobny problem jak wyżej. Nauczyciel miał gdzieś regulowanie wysokości kosza, chociaż taka opcja była i wymagał, abym trafiła na wysokość ponad 2 metrów, bo taka była dostosowana pod chłopaków, którzy chodzili na SKS. Tu już nie dostawałam 1, a 4, bo obniżano mi ocenę za brak trafienia do kosza, ale technikę dwutaktu miałam dobrą.

3. Gry zespołowe
Nie byłam może najpopularniejsza w klasie,ale miałam swoją ekipę. Realnie jednak na WFie, który mieliśmy połączone w dwie klasy, zostawałam do wyboru na końcu. Chyba, że graliśmy w zbijaka, to wtedy byłam pierwsza (mała, drobna, z dobrym refleksem zawsze zostawiłam ostatnia na placu boju). Ale w kosza już nie trafię, w siatkówce jeśli będę musiała zaserwować jest szansa, że uderzę w siatkę.

4. Rzeczy siłowe/wydolnościowe, w które byłam dobra
Od zawsze miałam talent do rzeczy, które wymagały użycia mięśni w inny sposób niż do biegania, i wydolności. Rzut palantówką- jeden z najlepszych wyników w klasie. Ilość skoków na skakance- kazano mi skończyć po 15 minutach, bo nikomu nie chciało się liczyć. Liczba okrążeń do przebiegnięcia w swoim tempie- zwykle 1 trójka. Utrzymanie się w planku-najlepszy w klasie.
Tylko co z tego, że z takich rzeczy byłam dobra, skoro nie wystawiano za nie ocen? Jedynie plusiki? Nie miałam czym nadrobić ocen, które dostałam za skok przez kozła, albo skok w dal.

5. Okres w szkole podstawowej
Nie urosłam, bo szybko dostałam okres i jak to w mojej rodzinie bywa, podskoczyłam wtedy tylko 2 cm. Niestety wraz z okresem na początku 5 klasy podstawówki, nie przyszła mi pewność siebie, aby zakomunikować, że jestem niedysponowana. Nabrałam jej dopiero wtedy gdy koleżanka z klasy oznajmiła, że ma okres. Wtedy też zaczęłam zgłaszać. I co? Nadal miałyśmy ćwiczyć tak jak wszyscy- łącznie z rozciąganiem się w takich pozycjach, że podpaska łatwo się przesuwała. Dopiero interwencja mam u wychowawczyni spowodowała, że mogłyśmy usiąść na ławce i nie ćwiczyć.

6. WF pośrodku lekcji, łączony w kilka klas
W gimnazjum mieliśmy mikroskopijną salę gimnastyczną. Nie przeszkadzało to jednak łączyć zajęć 3 klas na niej. I o ile szliśmy gdy było ciepło na boisko, tak zimą głównie graliśmy w rzeczy grupowe (czy. Siatkówka i koszykówka, bo inne sporty są nieznane).

7. Nieuznanie osiągnięć poza szkołą
W gimnazjum zaczęłam trenować karate. W uznaniu wfisty nie zasługiwałam na podwyższenie oceny za zajęcia poza tokiem edukacyjnym, bo to były zajęcia prywatne. Jakbym chodziła na SKS albo trenowała w lokalnym klubie młodzikow piłki nożnej (ups, przyjmowali tylko chłopców, a mi czegoś brakowało między nogami) to już co innego.

W liceum trafiliśmy do wfistki, która niedawno skończyła studia. Może dlatego jej się jeszcze chciało. To co powiedziała na początku zajęć, czyli "wf ma być waszą dawką ruchu między siedzeniem na lekcjach, a nie przykrym obowiązkiem" spełniło się. Pokazała nam ćwiczenia na kręgosłup, tańczyliśmy zumbę, korzystałyśmy z siłowni, a gdy pogoda pozwalała,a jednocześnie było za zimno na normalne zajęcia, zamiast tenować na stadionie, szłyśmy na spacer. Akceptowała nasze ograniczenia. Liczyła się dla niej technika wykonania i jak mówiła, liczy się dla niej jeden prawidłowy przysiad, a nie 100 wykonanych byle jak ale w minutę. Oceny dostawaliśmy za technikę, nie ilość. I gdyby tak WF wyglądał u mnie zawsze, kochałabym go.

by ~Lekcjewfu
Dodaj nowy komentarz
avatar Habiel
9 11

WF w szkole miałam tragiczny. W gimnazjum nauczyciel stwierdził, że dam radę sięgnąć do ziemi przy rozciąganiu i mnie docisnął. Efekt - naderwane mięśnie na łydkach,bo całe życie chodzę na palcach-miałam je mocno rozwinięte, i jestem sztywna jak cholera. W liceum wfistka kazała nam ćwiczyć z okresem, bo okres to nie choroba. Ja byłam zwykle na mocnych lekach przeciwbólowych, żeby nie opuszczać tygodnia zajęć w szkole, a i tak czasem musiałam zostać w domu. Za zgodą rodziców opuszczałam wtedy lekcje wfu. Potem zrobiła jazdy o zwolnienia z wfu pisane przez rodziców i chciała, aby były tylko te od lekarza. Ja byłam z tych co do lekarza chodzili w ostateczności, a po same zwolnienie nie będę stała w 3 godzinnej kolejce (nie było zapisów innych niż na miejscu, a lekarka dobra, więc i duża kolejka chętnych). Sygnalizowaliśmy problemy z tą nauczycielką naszej wychowawczyni - nic nie zrobiła. I tak najwięcej nieobecności w gronie dziewczyn mieliśmy z wfu.

Odpowiedz
avatar pasjonatpl
12 12

@Habiel: Takie dociśnięcie ucznia czy kogokolwiek nie mieści mi się w głowie. Skoro wychowawczyni nic z tym nie zrobiła, to powinnyście iść na policję. Przecież za to powinien być paragraf. Jak można tak kogoś docisnąć. Przecież to murowane uszkodzenie ścięgien czy mięśni. Jak ktoś nie daje rady, to są ćwiczenia na rozciąganie i za jakiś czas powinien potrafić, a jak mimo to nie da rady, to trzeba odpuścić, bo próbowanie na siłę grozi poważnymi urazami. Swego czasu trochę ćwiczyłem jeden ze sportów walki i byłem w miarę rozciągnięty. Potrafiłem przy wyprostowanych nogach dotknąć głową kolan. Tyle że zajęło to kilka miesięcy treningów i ćwiczeń rozciągających i na początku robiłem to tylko po rozgrzewce. Raz prawie zrobiłem żeński szpagat, ale przegiąłem i przez parę tygodni bolały mnie mięśnie, także sobie odpuściłem. Nie wiem, jak można być takim debilem, żeby w ten sposób kogoś potraktować. Za to naprawdę powinnyście zgłosić idiotę na policję. Przecież to jest przemoc fizyczna i spowodowanie poważnych obrażeń.

Odpowiedz
avatar jass
8 8

@pasjonatpl: Zastanawiam się też na ile dopuszczalne jest to, że nauczycielka wymyśliła sobie niehonorowanie zwolnień od rodziców. O ile nie ma tego w statucie szkoły to chyba można było pójść z jakąś skargą, do dyrekcji albo wyżej.

Odpowiedz
avatar pasjonatpl
5 5

@jass: Nie wiem. Raczej nie ma takiego prawa. A co do tego przypadku, to właściwie można komuś zrobić mniejszą krzywdę, waląc go po mordzie. Chyba że się złamie szczękę czy nos. Bo wybity czy złamany ząb to dużo mniejsze obrażenie niż naderwane ścięgna. Dentysta załatwi sprawę w ciągu godziny, a coś takiego goi się tygodniami albo i miesiącami.

Odpowiedz
avatar konto usunięte
3 11

@SmoczycaWawelska: Tylko że takie robienie uczniom na złość i potencjalne narażanie ich na krzywdę, by robić im szkołę życia, jest po prostu piekielne. Gdyby autorka się uwzięła, że zaliczy te skoki przez kozła, to mogłaby zrobić sobie krzywdę. Teoretycznie w szkole powinno być bezpiecznie. Piekielne jest wystawianie ocen za to, co nie zależy tylko i wyłącznie od pracy ucznia. Jak masz sprawdzian z lektury, to możesz ją przeczytać, niekoniecznie w komfortowych warunkach, ale możesz. I jak to zrobisz, to dostaniesz stosowną ocenę. Ale nie możesz urosnąć nagle w tydzień 10 cm by zaliczyć sprawdzian z WF. Zwłaszcza, że nauczyciele nie muszą wystawiać za to ocen i w ogóle nie muszą wystawiać dużo ocen. "5 i 6: Piekielne, acz 6 wynikało zapewne z braku funduszy na inne rozwiązanie." I to jest spora piekielność systemu. Wciśniemy do budynku tyle dzieci ile fizycznie się da, a to, że nie mają sensownych warunków, to trudno.

Odpowiedz
avatar fursik
0 8

@78FS: Ogólnie w wystawianiu ocen z czegokolwiek jest z natury coś piekielnego. Autorka teoretycznie mogłaby tego kozła przeskoczyć, ale musiałaby ćwiczyć dłużej i ciężej niż reszta. Z drugiej strony - kiedy jest kartkówka z matematyki, to "zdolniak" dostaje 6, bo wszystko z lekcji zapamiętał i zrozumiał, a kto inny siedzi, ćwiczy, uczy się, a potem ma 3. Ja z muzyki zawsze miałam słabe oceny, bo mam słuch muzyczny jak wrona, za to ktoś inny miał naturalny talent, pięknie śpiewał i dostawał szóstki. Życie nie jest sprawiedliwe. I co zrobisz, nic nie zrobisz.

Odpowiedz
avatar SmoczycaWawelska
1 5

@78FS: "Jak masz sprawdzian z lektury, to możesz ją przeczytać, niekoniecznie w komfortowych warunkach, ale możesz. I jak to zrobisz, to dostaniesz stosowną ocenę" - no... niekoniecznie. Przynajmniej kiedy ja chodziłam do szkoły, nikt nie dostawał ocen za samo przeczytanie lektury, za to owszem, dawano je za znajomość treści danej lektury. I tu znów mają znaczenie indywidualne predyspozycje: jeden uczeń po przeczytaniu "Lalki" wyrecytuje rozmiar rękawiczek Izabeli Łęckiej oraz imię i rasę psa Rzeckiego (bo ma na tyle dobrą pamięć do tego typu szczegółów), a inny ze zdziwieniem zapyta "to te informacje były w ogóle gdzieś podane?". Inny przykład z życia: moja klasa w podstawówce dostała tydzień na przeczytanie "Quo vadis". Ja się wyrobiłam, bo byłam małym pożeraczem książek, ale wielu kolegów i koleżanek miało wolniejsze tempo czytania (zwłaszcza tekstu naszpikowanego łacińskimi wtrąceniami czy rzadko używanymi określeniami charakterystycznymi dla starożytnego Rzymu). Nie wspominając o tym, że ja książkę miałam w domu na półce, a wielu z nich zapewne musiało ją najpierw znaleźć w jakiejś bibliotece lub księgarni (bo biblioteka szkolna aż tylu egzemplarzy nie miała, a nie były ci to czasy wszechobecnych Wolnych Lektur czy inszych Legimi).

Odpowiedz
avatar Balbina
1 5

Panicznie bałam się lecącej na mnie piłki. Uraz z dzieciństwa gdzie dostałam w twarz piłką kopniętą przez dorosłego faceta. Więc każdy meczyk czy to siatkówki czy koszykówki spędzałam na ławce bo nikomu nie opłacało mnie brać do drużyny bo kucałam i zasłaniałam głowę. Dobrze wychodził mi tylko serw. Ale miałam fajna panią od wf-u więc nie dostawałam złych ocen. Jak złamałam poprzeczkę skacząc prze nią to już ani razu nie proszono mnie bym to ćwiczenie powtórzyła :-) Ogólnie orłem z tego przedmiotu nie byłam ale jakoś nie miałam z tego powodu ani traumy ani złych wspomnień.

Odpowiedz

Zmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 24 marca 2024 o 12:46

avatar Shi
-4 10

będę czepliwa. Może dlatego, że historia nie jest wcale taka piekielna, szczególnie biorąc pod uwagę co się działo u innych na lekcjach wf (np. u mnie, gdzie jak się źle czułam baba w podstawówce kazała mi ćwiczyć aż się porzygałam a potem miała pretensje, że uciekłam z sali gimnastycznej zwymiotować do toalety. A to i tak pikuś, patrząc chociażby na komentarz Habiel) 1. jak skakaliście przez tego kozła? U mnie w każdej szkole była taka rampa do wybicia się i nawet w podstawówce osoba z klasy niższa od rówieśników o głowę (ja) była w stanie na niego nawet nie wskoczyć a przeskoczyć (niestety skok przez kozła był raz w roku, to mnie nie ratował przed dwóją czy tróją na koniec). Jak można się domyśleć mało który dzieciak w podstawówce (6 letniej) ma nawet 150 cm wzrostu, a tylko dziewczyny które się bały oblewały to zadanie. 2. wzrost w koszykówce jest atutem bo jest łatwiej trafić - masz bliżej, ale nie oznacza to, że jest to niemożliwe dla kurdupli. Po prostu trzeba rzucić trochę inaczej i mocniej. Poza tym, sama mówisz, że miałaś ocenę "dobrą" mimo nietrafiania, więc tym bardziej nie widzę w czym problem 3. nie wiem jak to jest wina wf-isty ze nikt nie chciał Cię wybrać. Miał ich zmusić? Tutaj powinnaś mieć pretensje do kolegów czy koleżanek, a nie nauczyciela. 4. swojego czasu takie były kryteria oceniania, po prostu. Chyba nawet do dzisiaj w wielu szkołach tak jest. 5. tutaj mogę tylko powiedzieć, że nie zazdroszczę. Nie skomentuję nijak bo problem miesiączek w podstawówce mnie nie dotyczył (na szczęście bo przy mojej wf-stce to by się skończyło źle już dla niej) 6. jeśli nie było fizycznej możliwości inaczej plan ułożyć to nie wiem co mieli nauczyciele z tym fantem zrobić, będąc szczera. Moim zdaniem piekielności w tym jakiejś większej niż "kamień w bucie" w tym nie ma. W końcu większość zajęć w szkołach i tak opierało się na grach zespołowych. 7. w większości szkół tak było. Chociaż w mojej podstawówce pani poniosła ocenę wszystkim dziewczynom, które chodziły na prywatne "tańce" oprócz mnie, bo "od wfu się migasz, a na tańce chodzisz. Tobie lepsza ocena się nie należy". No bywa, nauczyciele też ludzie, też potrafią być dupkami. Takie jest życie. Im wcześniej się zrozumie, że ludzie mogą być dupkami tym lepiej.

Odpowiedz
avatar Kajaxxi
5 7

Z tym kozłem akurat liczy się technika, a nie wzrost. Byłam jedna z niższych w klasie, a dla mnie albo trzeba było podwyższać kozla albo mogłam się prawie nie wybijać na odskoczni. Tylko mnie nauczono przez niego skakać i ogólnie pracować nad skocznością, dynamika i równowaga. Dzisiejszy wf to jakaś porażka. Moja córka dopiero w LO nauczyła się serwować, bo pani się nie chciało, nie nauczyła jej robić mostka, tylko ja w domu jej pokazałam. Podobnie z przewrotami. Co ciekawe dopiero po mojej interwencji oraz po tym jak się okazało, że córka przeszła do ogolnowarszawskich zawodów w biegach, mimo że nie trenowała biegania oraz po tym jak jako jedyna z klasy mogła reprezentować szkole w zawodach pływackich, pani ogarnęła że ona coś umie. Wtedy też dowiedziała sie, że córka trenuje 4 razy w tyg z trenerem, a jej dyscyplina jest narciarstwo zjazdowe i stąd ponadprzeciętna, nawet jak na młodego narciarza, wydolność. I nagle córka miała 6 a nie ledwo 5 z wf.

Odpowiedz
avatar Italiana666
5 7

Mialam na studiach wf i ocena byla za przychodzenie na zajecia. Wszyscy cwiczyli tak jak potrafili. Uwazam, ze w szkole tez powinny byc oceny za aktywny udzial, a nie za umiejetnosci.

Odpowiedz
avatar voytek
2 2

Dlatego podstawowe lekcje w-f powinny być obowiązkowe ale BEZ OCENY - owszem jesli ktos specijalnie (niz z powodow zdrowotnych) nie przychodzi nie opwinien dostac promocji ale zaliczenie powinno byc za samą obecnosc i probe cwiczen! Cos jak przedot na studiach konczacy sie obowiazkowym zaliczeniem ale bez oceny! P.S. osobiscie tez nienawidzilem lekcji wf

Odpowiedz
avatar dayana
-2 2

Wzrost nie przeszkadzał w skoku przez kozła - jestem niska, miałam ze 3 niskie koleżanki i one dawały radę. Ja tam nawet nie próbowałam, bo potrafiłam sobie wyobrazić co się stanie jak coś źle zrobię i zaryję w metalowe nogi tego kozła. Zresztą nie planowałam pracować w cyrku, żeby mi się takie coś do czegoś przydało. W rzutach do kosza kompletnie nie przeszkadza wzrost. W samej grze przeszkadza, bo jak ktoś wyższy osłoni no to się nie trafi. W siatce to w ogóle nie wiem o co chodzi, przecież nie jest wysiłkiem odbić piłkę te 10 cm wyżej, mi się w ogóle zdarzało w sufit trafiać, więc wzrost tutaj przeszkadzał tylko jak się próbowało zablokować piłkę, ale to nie było jakieś mocno potrzebne w tej grze. 4 - Brak ocen za pewne rzeczy to akurat głupota nauczyciela. No cóż, na AWF nie idą wybitni myśliciele, zresztą większość tych nauczycieli nawet nie była po AWF, tylko po szkołach, do których ukończenia wstyd się przyznać. 5 -Okres nie zwalnia ze wszystkich ćwiczeń, ale pewne z nich są niewskazane. Jakbym była nauczycielem to też nie pasowałoby mi, że dzieciak pół zajęć nie ćwiczy, bo okres. 6 - No to akurat kwestia przeludnienia w szkole. 7 - Musi być jakiś limit, bo inaczej każdy zapisałby się byle gdzie, byle mieć 6 z w-fu. Aczkolwiek jak nauczyciel wątpi w zdolności ucznia, to może je sprawdzić. No chyba, że sam nie ma wiedzy na temat danego sportu, co by mnie w ogóle nie zdziwiło. No cóż, żeby kogoś zachęcić do swoich zajęć, to trzeba lubić to, co się robi. Większość nauczycieli (nie tylko z wfu) pracuje za karę. Jak oczekujesz od w-fisty zaangażowania w lekcję to teraz przypomnij sobie ile razy na chemii były eksperymenty, na biologii preparaty pod mikroskopem, na matematyce oglądanie brył w okularach 3d, na fizyce też jakieś eksperymenty? No pewnie na palcach jednej ręki można to policzyć.

Odpowiedz
avatar midori
0 0

WF to dla mnie w tym kraju porażka, też trafiłam w życiu na jedną młodą nauczycielkę, którą wspominam jako tako, ale uczyła nas krótko. Reszta zawsze ten sam schemat: pierwsza godzina to ćwiczenie do porzygu czegoś na zaliczenie, a na drugą dostawaliśmy piłkę i również do porzygu granie w siatkówkę, koszykówkę, piłkę nożną, a nauczyciele znikali w kantorku. Dzisiaj nie mam zielonego pojęcia jakie ćwiczenia wykonać, by schudnąć czy też odciążyć kręgosłup. Ale ważne, że wuefistka mogła mieć satysfakcję, jak tych słabszych na boisku wyzywano albo mogła co drugą godzinę lekcyjną na spokojnie pokawkować :)

Odpowiedz
avatar Hideki
0 0

W wieku podstawówki ośmioklasowej byłem dość wysportowany, pomimo bycia "prosiaczkiem". Przez większość roku (nawet zimą, jeśli nie było śniegu) ganiałem za piłką lub jeździłem na rowerze. Interesowałem się też szeroko pojętym sportem, gdyż w domu mama ciągle oglądała jak nie sporty zimowe, to lekkoatletykę, na sportach zespołowych kończąc. Eurosport był moim drugim ulubionym kanałem, zaraz po Cartoon Network. Ale fakt, że potrafiłem od rana do wieczora być aktywnym poza szkołą i bardzo dobrze znałem się na różnych dziedzinach sportu, nie przekładał się na oceny z wuefu. Byłem wytrzymały, giętki i stałem mocno na nogach, ale nie byłem silny ani szybki, a głównie te cechy były oceniane. Większość moich sprawdzianów wyglądała w ten sposób, że technicznie wszystko było w porządku, ale brak siły/szybkości powodował, że osiągałem jeden z najgorszych wyników. Nawet w skoku w dal jako jedyny wykonywałem go poprawnie, tzn. w taki sposób, jak to robią sportowcy na mitingach (reszta chłopaków robiła po prostu skok z nogi na nogę), ale to nie poprawność wykonania była oceniana, a ostateczny wynik. Gimnastyka nie była dla mnie problemem, ale tu przypominam sobie jedynie przewroty w przód na ocenę. Dopiero w liceum pojawiły się jakieś oceny za technikę (np. serw w siatkówce) czy wytrzymałość (np. test Coopera), ale nadal większość sprawdzianów miała więcej wspólnego z siłą (np. wyskok w górę) lub szybkością. Jedynym pocieszeniem było to, że wuefista z liceum potrafił za poprawnie wykonany sprawdzian i słaby wynik postawić czwórkę, podczas gdy w podstawówce to najczęściej była dwójka lub ewentualnie trójka. Zajęcia inne niż SKSy nie były powodem do podniesienia oceny. Ba, nawet chodzenie na SKSy w moim przypadku okazało się być niewystarczające. Chodziłem przez chwilę na siatkówkę prowadzoną przez innego niż mój wuefistę, co potwierdzili koledzy z klasy, co do których bytności na siatkówce nasz wuefista nie miał zastrzeżeń, ale gdy ja podczas wystawiania ocen na koniec semestru powiedziałem, że chodziłem na siatkówkę, wuefista nie uwierzył. Wezwał drugiego, a tamten stwierdził, że mnie nigdy nie widział. Cóż, z kanciapy wuefistów mogłem faktycznie nie być widocznym... Największym skandalem jednak moim zdaniem było to, że w nauczaniu początkowym większość lekcji wuefu odbywała się na korytarzu i obok ćwiczeń gimnastycznych często graliśmy w głuchy telefon czy inne statyczne zabawy zamiast się ruszać.

Odpowiedz
Udostępnij