Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

piekielni.pl

Pokaż menu
Szukaj

Znalazłam losowo historię o dziewczynie, która ze starego osiedla przeprowadziła się na…

Znalazłam losowo historię o dziewczynie, która ze starego osiedla przeprowadziła się na nowe i wreszcie nie boi się wyjść z psem bo wszystkie chodzą na smyczach.

Zainspirowało mnie to bo ja mam dokładnie odwrotnie. Z nowego "elitarnego", zamkniętego i chronionego przeprowadziłam się na stare, prl-owskie, przeszło 50-letnie osiedle. I wreszcie mogę wyjść normalnie z psem. Na tym nowym większość psów puszczana była luzem, a im pies był większy tym większa była pewność, że będzie luzem. Na smyczach chodziły tylko te małe, jak mój, których właściciele bali się je puszczać.

Mój pies był notorycznie atakowany przez owczarka niemieckiego, którego właścicielka zupełnie nad nim panowała oraz przez wyżła, którego właściciel za każdym razem z daleka krzyczał "łagodny jest, nic nie zrobi" a potem biegł rozdzielać psy.

Teraz, na starym osiedlu, psy luzem spotykam sporadycznie, a jeżeli już to są doskonale ułożone psy, wracające na zawołanie.
Zalet starego osiedla widzę więcej, np. mentalność ludzi. Tu z każdym mogę zamienić dwa słowa, a przynajmniej ludzie się uśmiechają do siebie. Tam ludzie mieli "kije w odwłokach" i trudno było się dogadać. O awanturach sąsiedzkich o każda głupotę można by książkę napisać. Może to takie specyficzne miejsce było?

Nawet samo mieszkanie wydaje się bardzo różnić od poprzedniego. Teraz mieszkam w starej płycie. Mieszkanie jest ciepłe i słoneczne. W tym roku jeszcze ani razu nie odkręciłam kaloryferów i cały czas mam ok. 20 st. W nowym budownictwie okna były małe i mieszkanie wydawało mi się ciemne (to relatywne odczucie oczywiście), a żeby utrzymać 20 stopni to wszystkie kaloryfery były odkręcane nieomal do końca, przy porównywalnej zeszłorocznej zimie. A popękane ściany to norma.

Minus widzę natomiast jeden zasadniczy. W tamtym bloku, w jednej klatce na 12 mieszkań paliła 1 osoba. Problem smrodu dymu tytoniowego na klatce w zasadzie nie istniał. Teraz na 10 mieszkań nie palę chyba tylko ja. Zejście z drugiego piętra to czasem bieg na wdechu bo aż oczy łzawią.

Nie chcę tu gloryfikować starej płyty, ale mieszkanie w nowej cegle dało mi porządnie w kość pod prawie każdym względem. Młode pokolenie zasiedlające nowe osiedla to są już zdecydowanie inni ludzie.

Chyba za stara już jestem :

mieszkanie osiedle

by Rzezucha_gorzka
Dodaj nowy komentarz
avatar niepodam
4 4

Całe życie mieszkałem w wielkich płytach, 6 lat temu szukałem większego mieszkania i popatrzyłem sobie na nowobudowane osiedle niedaleko. Jak zobaczyłem odległość między blokami to mi się odechciało. Oczywiście minusy są, 30 letnia winda lubi się zacinać, jak sąsiad z góry kichnie w łazience to mu mogę powiedzieć "na zdrowie", bez wiertarki udarowej obrazka nie powieszę, koszty remontu były większe, niż wykończenie nowego (dochodzi koszt okien, drzwi wejściowych, instalacji wodnej i elektrycznej, grzejników no i rozwalenia i wywózki starych kafli i podłóg) a też nie każdy chce się podjąć, bo kucie w betonie jest cięższe, niż w nowoczesnych materiałach - ale bym się nie zamienił głównie ze względu na to, że nikt mi nie zagląda przez okno.

Odpowiedz
avatar Librariana
3 3

@niepodam: i do tego zieleń. Na starych osiedlach są stare, rozłożyste drzewa, trawniki i skwerki.

Odpowiedz
avatar niepodam
1 1

@Librariana: tak, w tym nowym bym miał z jednej strony widok na blok 20m dalej a z drugiej na śmietnik Carrefoura za murem.

Odpowiedz
avatar HelikopterAugusto
6 8

Budownictwo to jeden z niewielu przykładów kiedy państwowe jest lepsze niż prywatne. Stare osiedla w PRL były budowane przez państwo i najważniejsza była trwałość, funkcjonalność i wygoda mieszkańców. Nowe osiedla budowane są przez prywatne firmy i najważniejszy jest zysk, czyli robi się wszystko jak najmniejszym kosztem, z najtańszych i najgorszych materiałów, na szybko, po łebkach i tak, by upchnąć jak najwięcej frajerów (przepraszam, mieszkańców) na jak najmniejszej powierzchni. Efekty tego miałem okazję odczuć na własnej skórze i chętnie się nimi podzielę. Wychowałem się i większość życia mieszkałem na osiedlu wybudowanym u schyłku PRL. Potem przez 10 lat mieszkałem na nowoczesnym, eleganckim osiedlu w Warszawie. Potem znów wróciłem na swoje osiedle. 1. Ściany. U mnie są grube i nie przepuszczają dźwięku. Niejednokrotnie były głośne imprezy i nigdy żaden sąsiad się nie skarżył. Imprez sąsiadów też nie słyszałem. Szczekających psów, płaczących dzieci, tupania z góry, nic, zero. Na warszawskim osiedlu słyszałem przez ścianę co sąsiad oglądał w telewizji. Autorka pisze o pękających ścianach. To jest norma w nowoczesnym budownictwie, tam gdzie mieszkałem było to samo. U mnie, na moim PRL-owskim osiedlu, nie widziałem. 2. Woda. U mnie może trzy razy w ciągu całego mojego życia nie było wody. Ostatnio było to tak dawno, że nie pamiętam nawet kiedy. W Warszawie było to kilka razy w roku, po kilka dni. Trzeba było napełniać wannę wodą, by mieć czym spłukiwać kibel. Ciśnienie wody to była masakra. Napełnienie 5-litrowego garnka na zupę u mnie trwało kilkanaście sekund, a w Warszawie ponad minutę, bo woda nie leci, tylko cieknie. Ciepła woda - u mnie okręcasz ciepłą i leci od razu taka, że aż paruje. W Warszawie odkręcałem ciepłą i leciała zimna. Stopniowo, powoli robiła się coraz cieplejsza, aż dopiero po jakiejś minucie była ciepła w pełnym tego słowa znaczeniu. 3. Ogrzewanie. U mnie są stare, toporne kaloryfery. Zimą, kiedy odkręci się na maxa, nie da się go dotknąć, bo parzy. Dlatego nie ma potrzeby odkręcać na maxa. W Warszawie są te nowoczesne, ładne, smukłe i gówno warte grzejniki. Odkręcony na maxa jest najwyżej letni. Mógłbym jeszcze opisać kwestię miejsc parkingowych i dróg dojazdowych i wyjazdowych z osiedla, ale będzie za długo. Problem powszechnie znany. Nigdy więcej mieszkania w nowym budownictwie, choćby nawet dawali za darmo i dopłacali.

Odpowiedz
avatar Armagedon
4 6

@HelikopterAugusto: I tu się z tobą zgadzam. Od dwudziestu lat mieszkam na starym osiedlu. Przeprowadziłam się tu jako bardzo jeszcze młoda osoba. Rodzice doszli do wniosku, że powinnam już "iść na swoje", więc jedno duże mieszkanie zamienili na dwa mniejsze. W udziale mi przypadło niewielkie, dwupokojowe mieszkanko na osiedlu z PRL. Nie marudziłam, bo darowanemu koniowi w zęby się nie zagląda. Na początku szczęśliwa nie byłam. Większość sąsiadów to "stare grzyby", osób w moim wieku jak na lekarstwo, balkonik mikroskopijny, to samo piwnica. Ale z czasem doceniłam i "te grzyby" i zalety tego osiedla. Dziś żadna siła by mnie stąd nie ruszyła. Osiedle kwitnie, jest mnóstwo zieleni, alejki, ławeczki, teren rekreacyjny, boiska, parkingi, sklepy. Jest przestrzeń, a blok od bloku hektar. Do tego czynsz bardzo przystępny, choć remontów przez te 20 lat było dużo. Ocieplili bloki, założyli domofony, kamery na każdym piętrze i w windach. Glazura i terakota od parteru po dziesiąte piętro. Jest cały system przeciwpożarowy, łącznie z oddymianiem. Regularnie czyszczą i dezynfekują zsypy. Ponadto są altanki śmietnikowe i estetyczne, zamykane pawilony gdzie stoją pojemniki na "recykling". O tym, że na osiedlu jest z 10 osobnych pojemników na psie odchody - nawet nie wspomnę. A etatowy dozorca dba o wszystkie sprawy i SPRZĄTA. Ale to jest osiedle SPÓŁDZIELCZE. Zarządza nim administracja, nie ma żadnych wspólnot, deweloperzy mogą nam naskoczyć, bo cały teren jest prywatny (czyli nasz) i płacimy od niego podatek gruntowy. Bloki są "gniotsa nie łamiotsa", postoją jeszcze sto lat. Grzyba nie ma, a ściany nie pękają. Centralne działa sprawnie, windy rzadko się psują, ciśnienie w kranach OK, a akustyka standardowa. Głośne dźwięki jednak słychać. Niestety, "grzyby" powymierały, a te, które jeszcze żyją - umrą niebawem. Mieszkania po nich przejmuje rodzina, remontują i przeznaczają na "inwestycje", czyli pod wynajem. Bo wnuki wolą deweloperskie. Albo remontują, sprzedają komuś "na inwestycję", wnuki dobierają kredyt - i kupują deweloperskie. A "blok" powoli robi się obcy. Wynajmujący najczęściej mają kij w tyłku i nie chcą się integrować. Zwłaszcza młode osoby. Cóż, są tu tylko "na chwilę", dorobią się w korpo - to se kupią deweloperskie z tarasem.

Odpowiedz
avatar digi51
3 3

@Armagedon: To fajnie jeśli tak to wygląda. Osiedle, gdzie mieszkają rodzice to po części wielka płyta, częściowo 4-piętrowce z lat 90, ale też coraz więcej nowszej budowy. Hektarów między blokami już nie ma, bo wszystkie zabudowane deweloperką. Każde trzy bloczki to już osobne "osiedle" z własnym, zamykanym placem zabaw. Najgorsze, co mnie osobiście wręcz ubodło, to to, że zaorano sporą część terenu między blokami łącznie ze sporym placem zabaw pod pozorem modernizacji i lepszego zagospodarowania terenu. Powstało kilka bloków deweloperskich, oczywiście z zamykanym, małym placem zabaw...

Odpowiedz
avatar Armagedon
2 4

@digi51: Póki co, żaden deweloper do nas nie wjedzie, bo status gruntów jest uregulowany. Ale, owszem, teren rekreacyjny należy do gminy, a jest naprawdę duży, prawie park. Już dwa razy robiono zakusy na ten obszar. Raz Kościół chciał tu budować kościół, a raz deweloper biurowiec. A takiego wała! Za pierwszym razem 75% mieszkańców (ok 1500 osób) podpisało protest, w drugim przypadku rozsądny okazał się burmistrz i pokazał deweloperom środkowy palec. Bo to jest teren nie tylko nasz, osiedlowy. Tu się odbywają festyny, imprezy, różnego rodzaju eventy - dla całej dzielnicy. Fajny gościu, głosowałam na niego. Ostatnio zarządził generalny remont tego placu. Wygląda zajebiście. A to jak wygląda osiedle w dużej mierze zależy od mieszkańców. Czy im zależy, czy domagają się zmian na lepsze, czy kontrolują organ zarządzający, czy potrafią się integrować, dogadywać i dmuchać w jedną trąbkę. Tutejszym mieszkańcom kiedyś się chciało. Były zebrania "członków", wysuwano wnioski, postulaty... I dlatego mamy teraz to co mamy. Ale dziś? Większość właścicieli mieszkań ma wszystko w dupie, bo tu nie mieszkają, słoiki i obcokrajowcy - mają w dupie, zresztą i tak nie mogliby podejmować żadnych decyzji, no i, powoli, zwłaszcza od czasu pandemii, osiedle się robi "bezpańskie". Na szczęście administrator, ten sam odkąd pamiętam, nie zaniża standardów i robi co do niego należy.

Odpowiedz
avatar digi51
1 1

@Armagedon: Czy zależy od mieszkańców? Czasem tak, natomiast czy to kwestia "słoików i obcokrajowców"? Ludzie w moim wieku, nawet jeśli urodzili się w mieście, gdzie mieszkają przecież nie mieszkają cały czas, tam gdzie się wychowywali, migrują między dzielnicami. To zależy, czy w obrębie danego osiedla jest silna, zjednoczona społeczność, takie są najczęściej tam, gdzie większość mieszkańców mieszka tam od początku albo od bardzo dawna, ale o to siłą rzeczy ciężko, bo w starszych blokach pierwsi mieszkańcu siłą rzeczy wymierają i mieszkanie idzie na wynajem/sprzedaż, ewentualnie wprowadza się jakiś spadkobierca, ale on wcale sąsiadów nie musi znać, a nawet jeśli już zna np. z dzieciństwa, nie musi chcieć z nimi utrzymywać bliższych kontaktów. Również odnoszę wrażenie, że dzisiaj rzadko kiedy nawet mieszkanie własnościowe traktowane jest jak przybytek "na zawsze". Znam sporo osób, które swoje pierwsze mieszkania posprzedawało jeszcze z kredytem, bo okazało się, że za małe/rozwód/za tłoczno/za blisko centrum itd.

Odpowiedz
avatar logray
0 0

@HelikopterAugusto Mieszkałem x lat w wielkiej płycie budowanej za Gierka. Ściany nie pękały, za to sufity tak. Oczywiście na łączeniach płyt. Psy i imprezy było słychać plus minus dwa piętra. Imprezy za ścianą to prawie jak u siebie słyszałem.

Odpowiedz
avatar googlewhack
3 3

To chyba mocno zależy od miejsca. Mieszkałam w starych blokach- tragiczni ludzie, 3/4 to stare pijaczki, które uprzykrzają życie. Darcie się bez opamiętania, walenie do drzwi, bo w swoim pijackim szale pomylili mieszkania, spanie na wycieraczce. Wyrzucanie śmieci (puszek po piwie) za okno, zaczepianie na klatce. Dodam, że to nie była jakaś tam dzielnica koszmarnych slumsów- stare boki z lat 60, a mieszkańcy głównie przedział wiekowy 60+. Wyprowadzanie psów na zasadzie wypuszczenia rano z klatki i wołanie go do klatki z powrotem. O zbieraniu nawalonego jak szpadel sąsiada spod drzwi klatki w Wigilię, bo nie utrzymał się na nogach na tyle długo by wejść do środka nawet szkoda wspominać. Budownictwo takie, że przez rok słyszałam jak ktoś z 2 piętra dzień w dzień się smarcze(gdzie mieszkałam na 4 piętrze), dzieci piętro niżej tak tupały, że odnosiło się wrażenie, że po dachu biegają. Nie zapomnijmy również o Pani Jadzi z klatki obok- przygłucha, więc bez wizji oglądałam z nią Jeden z Dziesięciu, jak również znałam życie towarzyskie jej koleżanek, do których dzwoniła i krzyczała. Jak również dziwna sąsiadka, która obserwowała nas przez wizjer w drzwiach: kiedy wchodzimy, wychodzimy, kto do nas przychodzi. Mieszkam teraz na osiedlu nowo wybudowanym i jasne, mam swoje zastrzeżenia..ale dla mnie jest o wiele lepiej. Pękające ściany to efekt osiadania budynku, tego nie da się przeskoczyć i jestem z tym pogodzona. Poczekam jeszcze z 2 lata, aż budynek klapnie jak należy i wtedy te pęknięcia zrobię- to tylko delikatne "rysy", w codziennym użytkowaniu mi nie przeszkadzają. Mam ciszę, trafiło mi się fajnie, bo deweloper zadbał o dobre wyciszenie, sąsiadów prawie nie słyszę (chyba, że w łazience coś głośniej mówią), oni nie słyszą mnie. Coś co jeszcze zaważyło na mojej opinii to koszenie trawy. Jestem alergikiem, pyłki traw mnie chcą zabić. Mniej jeśli jest skoszona przed tym jak zacznie pylić i później koszona jest regularnie (ale ważne, ze nie na zero!). I tak jest tutaj. Nikt się nie oszukuje, że coś innego wyrośnie na trawie wysianej na piach zmieszany ze żwirem pobudowlanym i przy okazji ratują mi już i tak utrudnione wiosną życie. Na starym osiedlu...po co kosić jak chwasty mogą sięgać po pas, spłonąć od słońca i zostawić gołą ziemię.

Odpowiedz
avatar Rzezucha_gorzka
2 2

@googlewhack: Mój obecny stary blok to też głównie 60+ ale prawie zupełnie bezproblemowi (sąsiad z dołu niedosłyszy i ciągle mnie przeprasza, ze krzyczy do zony). Część mieszkań to studenci ale nawet oni jacyś normalni :) A te pęknięcia w poprzednim bloku to cóż - wiem, że to osiadanie, ale przez pęknięcia w ścianach zewnętrznych bardzo wiało zimno do środka i trudno było ogrzać. A o poprzednich sąsiadach to aż się nie chce opowiadać.. Nawet z koszeniem trawników trafiłam dokładnie odwrotnie :))

Odpowiedz
avatar googlewhack
2 2

@Rzezucha_gorzka A to nie, pęknięć zewnętrznych na szczęście nie ma, a te wewnętrzne to właśnie takie pojedyncze rysy. Co do ogrzania, tu się kompletnie nie wypowiem, bo ja jestem zimnolubna, grzejniki są rozkręcone tylko na 1 praktycznie całą zimę. Ale to też urok tego, że od godziny 11 aż do zachodu słońce zagląda mi w okna. Hitem było jak w zeszłym roku, przy mrozie w mieszkaniu miałam 27 stopni właśnie dlatego, że słońce mocno świeciło ;)

Odpowiedz
avatar Ohboy
2 2

Zdecydowanie była to kwestia miejsca. Znajomi wiele lat wynajmowali mieszkanie na nowym osiedlu zamkniętym i nigdy nie mieli żadnych problemów - ani z sąsiadami, ani z zimnem w mieszkaniu. Wynieśli się tylko dlatego, że kupili dom. Inny znajomy dalej mieszka na osiedlu zamkniętym i u niego również jest ciepło, a sąsiedzi po prostu sobie nie przeszkadzają (to akurat mój ulubiony typ sąsiada). Ja w wielkiej płycie mieszkałam tylko przez chwilę i wiem, że nie mogłabym mieszkać dłużej, bo ściany były za cienkie. W mojej kamienicy teraz sąsiedzi musieliby urządzać naprawdę szalone imprezy, żebym cokolwiek usłyszała, ale zimą można przymarznąć do kibla. ;) Kiedyś mieszkałam też w budynku, który można chyba przypisać do PRLu i tam problemem było to, że jakieś 80% mieszkańców można było zaliczyć do patologii. Groźni dla innych nie byli, ale to, co działo się w mieszkaniach... Do tego bym nie wróciła, chociaż teraz pewnie tacy ludzie w większości wymarli. Po prostu wszędzie można źle trafić, ale też wszędzie może być dobrze. Dziwi mnie tylko problem z dymem papierosowym, o czymś takim słyszę po raz pierwszy.

Odpowiedz
avatar Rzezucha_gorzka
1 1

@Ohboy: zapewne to kwestia ludzi bo nawet ochrona osiedla twierdziła, że mój blok był najbardziej problematyczny. Ale teraz, w płycie jest jakoś tak spokojniej mimo, że słyszę sąsiadów - zresztą dokładnie tak samo słyszałam w cegle... A te papierosy to kwestia tego, ze sąsiadka z piętra wyżej wychodząc z domu zapala papierosa i schodzi z nim na dół paląc cały czas. Jak mam "szczęście" wyjść po niej to jest gęsto.. Sąsiad z parteru odpala się uchyliwszy drzwi wejściowe, ale przeciąg zaciąga dym do środka i patrz wyżej.. ten sam efekt.. Nic nie jest idealne :)

Odpowiedz
avatar marynarzowa
2 2

Chyba nie ma reguły. Mieszkam w bloku kilkuletnim i sąsiedzi są w porządku - pełna kultura, życzliwi, dość zgrani jeśli trzeba z czymś przycisnąć zarządcę budynku. Szwagierka natomiast mieszka w bloku oddanym jakieś 3 lata temu i mało kto odpowie nawet "dzień dobry", a kontaktować się ze sobą potrafią tylko poprzez grupę na FB.

Odpowiedz
avatar digi51
2 2

@marynarzowa: Cieszę się, że te osiedlowe grupy na fb mnie nie dotyczą. Jest taka grupa w miejscu zamieszkania koleżanki - jak mi czasem pokazuje posty to ręce opadają, wszystko się sprowadza do tego, że wszystko wszystkim przeszkadza i każdy ma do każdego pretensje.

Odpowiedz
avatar Mumei
1 3

Z tym to ciężko trafić. My jeszcze wynajmujemy (czekamy na nasze, bo się buduje), ale blok nie jest jakiś wspaniały. Sam blok ma ponad 15 lat, ale raczej wszystko słychać. Ogólnie większość wita się i nie ma problemów. Niestety największym problemem są sąsiedzi z góry. Te debile potrafią po 22 włączyć pralkę, czy zacząć o północy sprzątać szafki i szuflady i walić każdą po kilka razy. Uniesienia miłosne sąsiadki pozazdrościłaby niejedna gwiazda porno. Pominę odkurzanie o 7 rano w niedzielę po to, by resztę dnia siedzieć jak mysz pod miotłą. Mamy w bloku takie przejściowe galerie, że do niektórych mieszkań wchodzi się jakby przez wspólny balkon. Ktoś regularnie napie*dala tymi drzwiami do galerii, bo nie można pozwolić im samym zamknąć się siłownikiem. Często też na schodach do bloku ktoś zostawia rozsmarowane gówno swojego pimpusia. Nie jest to moje, więc nie będę walczyć. Jeszcze rok dam radę jakoś wytrzymać. Piekielności jest sporo, ale są drobne. Niestety niektóre wyszły w czasie mieszkania tutaj.

Odpowiedz
avatar digi51
1 1

@Mumei: 15 lat to "nówka sztuka"

Odpowiedz
avatar Habiel
2 2

Całe życie mieszkam w bloku. Najpierw w PRLowskim z lat 70, potem takim z lat 50 i teraz w deweloperce z 2020 roku. W tym drugim bloku praktycznie sąsiadów się nie znało (jedynie 3 rodziny z nami rozmawiały). Cała reszta mieszkań była na wynajem i nikomu nie chciało się tworzyć więzi. My również wtedy wynajmowaliśmy ale dla mnie normalne było to, że z sąsiadem zamienię słowo na klatce schodowej. Blok rodzinny wymaga już doinwestowania, a od spółdzielni nie możemy się doprosić o choćby domofony, ani o wyregulowanie światła na drodze do śmietnika. No i nie możemy przekonać sąsiadów do zatrudnienia kogoś do sprzątania, a moi rodzice są w bloku jedynymi z najmłodszych (63 i 65 lat). Wolą sprzątać sami, mimo że już nie dają rady i czy posprzątają czy nie, to różnicy nie ma. Mój obecny blok, to poza nieudanym zarządcą, którego nie idzie się pozbyć na ten moment (wpisany w akt, część to mieszkania na wynajem, gdzie ludzi nie interesują sprawy wspólnoty, część udziałów dewelopera). Co było ważne, blok zaczął być budowany w 2018 roku. Ludzie w okolicy twierdzili, że budowa tak wolno idzie, bo deweloper nie ma pieniędzy, bo ich bloki powstały w 10 miesięcy. I u nich widać pęknięcia, u mnie nic. Grzejnik miałam odkręcony sporadycznie w tym roku, a mieszkam na parterze od wschodu. Ludzi słyszę tylko w łazience, ale podejrzewam, że to dlatego, że ktoś piętro wyżej wprowadził rury do ścian, czego nie wolno było robić. Ze sporą częścią ludzi z mojego bloku się znamy. Pomagamy sobie, gdy ktoś tego potrzebuje, czy zajmujemy się swoimi zwierzętami. Z niektórymi mamy na tyle kumpelskie relacje, że spotykamy się na planszówki, czy przy okazji meczy etc. Gdy o tym mówię, wszyscy twierdzą, że jesteśmy wyjątkowym blokiem, bo oni nie znają u siebie nikogo. Jedyne co mnie na moim osiedlu wkurza, to brak terenów zielonych- te znowu mam po prostu w okolicy- i odległość między blokami (chociaż jak patrzę po innych osiedlach, jest stosunkowo duża, bo około 20m). A psy? Niektórzy sprzątają, niektórzy nie. Jedyny pies, który chodził bez smyczy to 16letni pies sąsiadki, który i tak zrobił kółko wokół osiedla i miał dość. Zmarł ostatnio ze starości.

Odpowiedz
Udostępnij