Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

piekielni.pl

Pokaż menu
Szukaj

Historia z lat 90. ubiegłego wieku. Najpierw wprowadzenie w sytuację: 1) Chodziłam…

Historia z lat 90. ubiegłego wieku. Najpierw wprowadzenie w sytuację:

1) Chodziłam do podstawówki (wtedy ośmioklasowej) nie w swoim rejonie. Powodem był fakt, że akurat tam lekcje zaczynały się od 8.00, a nie na zmiany, a ja chodziłam (zawożono mnie) jeszcze po południu na dodatkowe zajęcia. Szkoła była jakiś kilometr od mojego domu i po drodze trzeba było przejść przez tory tramwajowe i dwa razy przez jezdnię tak, że pójście do koleżanki po zeszyty było poważną wyprawą, na którą mnie nie puszczano, kiedy robiło się szybko ciemno i nie miał mnie kto odprowadzić (no i jeszcze te dodatkowe zajęcia...)

2) Miałam dość skomplikowaną relację z jedną z nauczycielek – z jednej strony byłam jej „czarnym koniem”, jeśli chodziło o uczestniczenie w różnych konkursach szkolnych/pozaszkolnych, z drugiej – raczej do jej ulubieńców nie należałam. Potrafiła wyśmiać mnie przed całą klasą, kiedy zgodnie z prawdą odpowiedziałam, dlaczego nie mam przepisanej lekcji – właśnie ze względu na wyżej przytoczone okoliczności (a materiał umiałam, nawet ponad wymagania – nauczyłam się z podręcznika). Albo – kiedy wybieraliśmy obsadę do klasowego przedstawienia, prychnąć z irytacją na moje imię pojawiające się jako propozycja do trzeciej z kolei roli „to już nie ma w klasie innych dziewczynek, tylko minutka?”.

Akcja właściwa – któregoś dnia (późna jesień albo wczesna wiosna, dość, że właśnie szybko się ściemniało) coś gorzej się poczułam, tak że rodzice postanowili, że zostanę w domu z babcią. Ja wystraszona, bo tego dnia miałam mieć lekcję z tą nauczycielką i następnego dnia też – po prostu bałam się, że znowu przyczepi się o mój zeszyt. Jakoś przekonałam babcię, że tak właściwie to nic mi nie jest, ubrałam się i poszłam do szkoły. Na pierwszą lekcję się wprawdzie spóźniłam, ale za to na TEJ lekcji byłam obecna!

Niestety okazało się, że jednak źle zrobiłam, nie słuchając rodziców – krótko mówiąc, zwymiotowałam. Przy tej kobiecie. Już nie pamiętam, co wtedy powiedziała, zwłaszcza że i tak ze wstydu chciałam się zapaść pod ziemię. Ktoś z klasy pozbierał moje rzeczy i zaprowadził mnie do łazienki, gdzie się względnie ogarnęłam, a potem do gabinetu higienistki – i tam czekałam na rodziców. Przyjechali oboje, a tata skwitował to w charakterystyczny dla siebie sposób – "gdyby nie to, że tu jest pani (mówił o higienistce, swoją drogą bardzo fajnej babce), to bym ci tyłek skroił". Co skądinąd w jego ustach nie było tylko pogróżką – byłam nie raz bita, i to czasem z bardziej błahych powodów.

EDIT: pojawiły się głosy, że historii brakuje zakończenia. Tak więc nie pamiętam, czy w końcu dostałam to lanie, czy nie, dość, że zostałam odstawiona do domu, a babcia dyskretnie pouczona, żeby wnusi jednak wbrew rodzicom z domu nie wypuszczać. Oczywiście na tym moje przeboje z panią nauczycielką się nie skończyły, ale to temat na co najmniej jeszcze jeden wpis.

szkoła

by minutka
Zobacz następny
Dodaj nowy komentarz
avatar LolaLola
17 21

Czytając tego typu historie lub wspominając czasy szkolne, coraz bardziej sobie uświadamiam, w jakich chorych czasach żyliśmy. 1. W tamtych czasach nie dało się zrobić zdjęcia telefonem i wysłać w ciągu zaledwie kilku sekund, więc pójście do koleżanki po notatki było właściwie jedynym wyjściem. Brak przepisanych lekcji po jednym dniu jest więc zrozumiały w Twojej sytuacji. Sam fakt, że nauczycielka wyśmiewała Cię z tego powodu to już patologia. I do tego wyśmiewała Cię gdy chciałaś się angażować w inne aktywności - nie ma to jak zachęcać uczniów do brania udziału w dodatkowych zajęciach. Upokarzanie uczniów jest niedopuszczalne. Wtedy mieliśmy nie pyskować. 2. Poszłaś chora do szkoły, bo bałaś się nauczycielki. Zwymiotowałaś na lekcji. Gdzie tu powód do jakiejkolwiek kary? O biciu nie wspominam, bo to nie powinno mieć miejsca. Rodzice powinni zrobić awanturę, ale tej nauczycielce za doprowadzenie Cię do stanu, w którym idziesz do szkoły ze strachu mimo choroby. Co jest w tym wszystkim najgorsze? To co opisujesz było wtedy społecznie akceptowalne. Dzieci były traktowane bardziej jak przedmioty niż ludzie, nauczycielom wolno było upokarzać uczniów, a przemoc była uznawana za metodę wychowawczą. To było chore.

Odpowiedz
avatar ICwiklinska
13 19

@helgenn: Smartfony przynoszą tyle na ile im pozwalamy. Tak samo jest np. z alkoholem. Można pić go całe życie na imprezach i nie mieć z nim kłopotów

Odpowiedz
avatar dayana
3 5

@LolaLola: no dokładnie i teraz właśnie to pokolenie pracuje i pozwala januszom i grażynom biznesu na wiele, bo zawsze byli traktowani jak śmieci... Tyle dobrego, że niektórzy się połapali i inaczej te dzieci wychowują, więc kolejne pokolenie już tego błędu nie ma i jest nazywane przez pokolenie teraz już tych starych prukw "roszczeniowym". Pamiętam jak chodziłam chora do szkoły, bo nie miałam od kogo przepisać lekcji (nie lubiłam swojej klasy z wzajemnością), a rodzice potrafili tylko wrzeszczeć, że jak to nie mam koleżanek i mam sobie sama poradzić :)

Odpowiedz
avatar Eander
-3 3

@dayana: CO? Jasne jest masa Januszów biznesu i najczęściej są to ludzie którzy nie umieją dostosować się do zmian jakie zaszły w naszym kraju, ale twierdzenie że: Tyle dobrego, że niektórzy się połapali i inaczej te dzieci wychowują, więc kolejne pokolenie już tego błędu nie ma i jest nazywane przez pokolenie teraz już tych starych prukw "roszczeniowym"" to już ostre przegięcie. Tak Janusz biznesu będzie starał się cię wykorzystać ale w obecnym pokoleniu wiele osób uważa że bez jakiegokolwiek zaangażowania i wysiłku należy im się to samo co inni wypracowali doświadczeniem i ciężką pracą. Roszczeniowymi nazywane są jedynie osoby które zamieniły jedną skrajność na drugą.

Odpowiedz
avatar iks
8 12

Mam wrażenie jak by historia została ucięta i niema zakończenia.

Odpowiedz
avatar AnitaBlake
0 4

@iks: mam to samo. Aż szukałam czy gdzieś nie ma drugiej części xD

Odpowiedz
avatar konto usunięte
0 0

Ojć, na początku myślałam, że miałaś całkiem rozsądnych rodziców (zapisali Cię do niejako lepszej szkoły zamiast kazać Ci nie wybrzydzać), a potem no cóż. Jestem dużo młodsza, ale też bywało tak, że się bałam nauczycieli jak diabli, więc niestety rozumiem. :(

Odpowiedz
avatar minutka
1 1

@78FS: Chcieli jak najlepiej - żebym się dodatkowo rozwijała i nie wracała sama w późnych godzinach do domu. A co do nauczycielki, niespecjalnie mówiłam w domu, co ona wyprawia, żeby nie wyszło, że to wszystko moja wina, zresztą jak pisałam pod inną historią: Akurat nauczycielka, o której pisałam w swojej historii, była z tych młodszych - wyjątek od reguły? Inna rzecz, że ja niespecjalnie mówiłam o jej zachowaniach w domu, zwłaszcza po tym, jak zdarzyło się coś, co mnie przekonało, że niewiele to da. Miało to miejsce po dwudniowej wycieczce szkolnej, z której wracałam naprawdę w podłym nastroju - stłukłam termos (i bałam się, że rodzice będą mi mieli to za złe), byłam niewyspana, w drodze powrotnej poślizgnęłam się i wpadłam w błoto, przez co miałam brudne i przemoczone spodnie (miałam drugie na zmianę, ale nie było ustronnego kąta, żeby je zmienić), a do tego jeszcze złośliwi koledzy wyjątkowo mi tego dnia dokuczali - dość, że marzyłam tylko o tym, żeby znaleźć się w domu. Przyjechaliśmy, ja oczywiście podbiegłam do mamy, potem podeszłyśmy razem do luku, żeby zabrać mój śpiwór, a tu luk pusty. Ja cała w nerwach, zwłaszcza że jeszcze nie powiedziałam o termosie, mama już mi co nieco powiedziała na temat siedzenia w mokrych spodniach, dość, że się rozpłakałam. Na to wtedy tamta nauczycielka, jadowicie i z przekąsem: "Ja na twoim miejscu bym szukała śpiwora, a nie płakała". Ani moja mama, ani moja wychowawczyni, które były tego świadkami, nie zająknęły się ani słowem, że może jednak do dziecka tak się nie mówi.. (Śpiwór się znalazł, jakby co).

Odpowiedz
avatar konto usunięte
0 0

@minutka: Jestem prawie pewna, że nauczycielka żartowała, jeżeli Cię to pocieszy, bo dorośli lubią mówić dzieciom nieśmieszne żarty. Ja swoim też nie bardzo chciałam opowiadać o nauczycielkach.

Odpowiedz
Udostępnij