Historia o tym, że ktoś z zasady nie daje napiwków luźno skojarzyło mi się z niezbyt bliską znajomą z pracy, roboczo zwaną Karynką. Nie trzymamy się blisko, ale Karynka jest znana w stuosobowym dziale z jednego powodu: nie uznaje żadnego wydatku, który nie jest obowiązkowy:
- Kiedy zrobiliśmy zbiórkę na prezent dla koleżanki z okazji ślubu (5 złotych od łebka) Karynka stwierdziła, że ona jest już po ślubie, więcej dzieci nie planuje, więc ten wydatek jej się nie zwróci w postaci prezentu dla niej. Nie przeszkodziło jej to jednak dorwać kartkę z życzeniami dołączoną do prezentu i nasmarować swoje imię na pół strony.
- Karynka kategorycznie nie uznaje składek na żadne rady rodziców ani inne "bzdety" w szkole. Edukacja jest darmowa i ona nie będzie dodatkowo do tego dokładać.
- Wspomniane na początku napiwki to już wisienka na torcie. Kilka lat temu zorganizowaliśmy sobie nieoficjalną (niesponsorowaną przez pracodawcę) kolację noworoczną. Od początku wiadomo było, że za dużą grupę restauracja dolicza 10% napiwku i mamy wspólny rachunek. Każdy kto wychodził po prostu wyliczał ile ma zapłacić i doliczał 10%, średni rachunek wynosił ok 200 złotych. Wychodziłam ostatnia z paroma osobami i po opłaceniu wszystkiego na rachunku zostało nierozliczone kilkanaście złotych. Nikt za rękę nie złapał, ale kwota mniej więcej zgadzała się z równowartością 10% średniego zamówienia, zrobiliśmy zrzutkę po parę złotych.
Uprzedzając pytania, wszystko to wynika z cwaniactwa lub skąpstwa a nie problemów finansowych, żadne rozmowy uświadamiające na nią nie działają, wielu już próbowało. Oczywiście niezapłacenia pełnego rachunku się wyparła, jedyną opcją jest swoistego rodzaju ostracyzm, ale to nie zawsze jest wykonalne.
Praca
Piekielne jest dopisanie się do kartki z życzeniami, jeśli nie dołożyło się ani grosza do prezentu, ale z drugiej strony ją rozumiem. Jeśli co chwilę w pracy wpadają takie zrzutki po 5 zł albo po prostu nie lubimy danych ludzi, to nie musimy czuć się w obowiązku, aby na prezent się zrzucać. Praca to praca, a nie kółko wzajemnej adoracji. Dobrze jest mieć fajne stosunki między sobą, ale też bez przesady. Co nie zmienia faktu, że obowiązuje tu prosta zasada- nie odrzucasz się na prezent, nie korzystasz z profitu ani nie dopisujesz się na kartkach.
Odpowiedz@Habiel: to podpisanie sie na kartce to jakis profit i segragacja pracownikow? trzeba sobie zasluzyć na podpis? Zawsze myslalam, że podpisanie sie na kartce ma na celu sprawienie przyjemności osobie, ktorej sie wręcza.
Odpowiedz@ewkalata: Podpisują się osoby, które dołożyły się do prezentu, a przynajmniej tak zawsze jest u znajomych, którzy pracują w firmach.
Odpowiedz@Ohboy: bo chca sie pochwalic, że dolozyli sie do prezentu i stworzyc podzialy w zespole na tych, ktorzy sie nie dokladaja? Nikt na podpis nie musi zaslugiwac skladka bo dla obdarowanego liczy sie pamiec i o przyjemnoscia jest przeczytanie życzeń od róznych osob a nie zastanawianie sie kto dal datek lub nie.
Odpowiedz@ewkalata: Przecież nikt nie zabrania kupienia własnej kartki i podarowania jej wraz z życzeniami? Na podpis nie trzeba zasłużyć, ale nie jest to też coś, co się należy. Kartka i prezent są prywatną inicjatywą i osoby, które z nią wyszły, mają prawo decydować o tym, kto może się podpisać. Wolność decyzji i takie tam. Gdybym pracowała w firmie i dostała taką kartkę, to nawet nie sprawdzałabym, czy wszyscy się podpisali. To dopiero jest dziwne.
Odpowiedz@Ohboy: ok czyli tworzenie podziałow,dobrze, że nie pracuje w polskich firmach i tutaj w żadnym teamie nie musiałam na podpis zaslugiwac datkiem. I tak gdy dostawalam kartki na pożegnanie w pracy to z przyjemnoscia czytałam, kto się podpisał i co mi życzyl. dla mnie to nie jest pusty gest jak tutaj probujesz przekazać. Moja kartka, moje zasady podpisywania się- no ooook, ale naprawde tak się zachowują dorośli??
Odpowiedz@ewkalata: Dorośli ludzie nie powinni mieć problemu z tym, że nie mogą się podpisać pod prezentem, za który nie zapłacili, a do którego kartka jest dodatkiem. Takie kartki zazwyczaj zawierają same podpisy i sprawdzanie PODPISÓW jest dziwne. Jak są do tego krótkie życzenia to wiadomo, że je się czyta, ale chyba nie upewniałaś się, że wszyscy się podpisali?
Odpowiedz@Ohboy: dokładnie, kartka jest dodatkiem do prezentu. Niektórzy na wesele się wybierali i też się na tej zbiorowej nie podpisywali, bo kupili swój własny prezent i składali życzenia osobiście.
Odpowiedz@Ohboy: jestem ciekawa o co ci chodzi? bo czy sprawdzalam czy nie kto się podpisal nie ma absolutnie żadnego znaczenia dla tej dyskusji. Po prostu nie rozumiem dlaczego dorośli ludzie bawia sie w jakieś zabawy w stylu moja kartka moje zasady podpisywania. W róznych miejsach pracowałami zawsze bylo tak, że dawalo sie kartke od całego zespołu, ktoś kupil kartke i potem kazdy kto chcial sie podpisywał, nie bylo jakis dziwnych zasad, jak zlozysz datek to masz prawo sie podpisac. Oczywiscie jak ktos odczuwal potrzebe to sam od siebie kupil dodatkowa kartkę i prezent, ale kartke od zespolu kazdy mogl podpisac.
Odpowiedz@ewkalata: Przeczytaj naszą wymianę zdań, to będziesz wiedziała, o co chodzi, nie będę się przecież powtarzać...
Odpowiedz@Ohboy: to się nie powtarzaj, ale jesli ze mna dyskutujesz to trzymaj się tematu, wszelkie off topy mnie nie interesują
Odpowiedz@ewkalata: Ale wiesz, że jak ktoś kupi kartkę to ta kartka jest jego? Jak ktoś kupi kartę, podejdzie do osoby, która się na nią nie składała i poprosi o podpis to ok. Natomiast pchać się z łapami do czyjejś własności to trochę nie bardzo. Zgadzam się, że potem też głupio wygląda jak daje się taką kartkę i mówi, że jest od zespołu, a tam powiedzmy 30% osób z tego zespołu nie podpisało się, bo nie chcieli dać pieniędzy na prezent. Dlatego wszelkie zbiórki w pracy nie mają sensu - chcesz kogoś pożegnać/pogratulować/cokolwiek, to po prostu zrób to samodzielnie lub z grupą ludzi, ale nie podpinaj tego pod "my, osoby z pracy".
Odpowiedz@dayana: dobra już nie dyskutujcie z nią, bo ewidentnie zgrywa tzw. głupa. Jeśli nie dołożyłaś się do kartki, to się na niej nie podpisujesz i tyle. To nie jest twoja kartka, żebyś miała udawać, że jesteś tak samo fajna jak reszta, która potrafiła wysupłać 5 złotych, żeby było koleżance miło. Jeśli wszyscy składają się na prezent, a ty nie, to tylko i wyłącznie ty stwarzasz podział - dołożyć się nie chcesz, a później się boisz, że wyjdzie, że się nie dołożyłaś XD. Ale przecież się NIE dołożyłaś, więc...?
Odpowiedz@szafa: Ok, nigdy nie pracowałam w Polsce wiec widocznie w Polsce jak ktos kupuje kartkę to jednoczesnie musi zlozyc datek, aby miec prawo sie podpisac. Pracuje w Anglii i dziesiatki kartek podpisywalam z róznych okazji, które ktoś kupił z wlasnej kieszeni i zasada jest, że podpisuje sie kto ma ochote, a skladka jest calkowicie dobrowolna. Z tego co sie uzbierało kupowalo sie prezent, a kartka była podpisana przez prawie wszystkich. Nie pamietam ani jednej sytuacji w stylu moja kartka, moje zasady. Róznice kulturowe w takim razie, koniec tematu.
OdpowiedzZmodyfikowano 2 razy. Ostatnia modyfikacja: 12 grudnia 2023 o 20:52
"...restauracja dolicza 10% napiwku" - o, to jest piekielne. Jakim prawem? Napiwek to dobrowolny datek klienta.
Odpowiedz@Bubu2016: Nie wiem, temat wałkowany na Piekielnych od dobrych kilku lat dlaczego do dużych grup obowiązkowo dolicza się napiwek. Było to jednak ogłoszone przed przyjściem do knajpy a impreza zdecydowanie była dobrowolna, jeśli komuś nie odpowiadały warunki.
Odpowiedz@Bubu2016: Oburzenie zawsze wywołuje słowo "napiwek". Nikt nie oburza się, gdy dana firma nalicza po prostu dodatkowe opłaty za cokolwiek - oczywiście, jeśli jest to od początku ujęte w warunkach wykonania danej usługi. Przykładowo - korepetytorzy liczą podwójne stawki za godzinę pracy w przypadku dwóch uczniów. Jedyne uzasadnienie jest takie, że praca jest wtedy trudniejsza i wymaga ewentualnie dłuższego czasu na przygotowanie lekcji. Nie inaczej jest w restauracji w przypadku dużych grup w restauracji, szczególnie o charakterze imprezy. Przykładowo - zwykli goście dostają podstawowe nakrycie. Grupa zorganizowana na imprezę firmową - dekoracje stołów, konieczność zestawiania ze sobą kilku stołów etc. Plus jedzenie musi wyjść z kuchni jednocześnie i w bardzo szybkim tempie musi być podane gościom, podobnie jak posprzątanie stołów.
Odpowiedz@Bubu2016: Jeśli ci powiem, że to jest tzw. serwis i nie jest napiwkiem, to cię to uspokoi?
Odpowiedz@digi51: I to nawet rozumiem i nieraz płacąc za firmowe wyjścia nie mam z tym problemu. Jest to jakieś wyzwanie organizacyjne dla restauracji. Co prawda przychód z takiej firmówki też raczej większy i właściciel mógłby się podzielić z pracownikami ale niech będzie. Natomiast raz trafiłem do restauracji w Gdańsku gdzie weszliśmy 2 rodzinami (11 osób w sumie) i poinformowano nas, że doliczą nam serwis 10%. Zamierzaliśmy usiąść normalnie, przy osobnych stolikach tylko zwiedzaliśmy razem to i do restauracji poszliśmy razem. Zapytałem czy jak wyjdziemy i wejdziemy osobno to też będziemy musieli zapłacić za serwis:) Odpowiedź była, że też bo taki zasady zarządziła menadżerka dla grup ponad 10 osób :) No to wyszliśmy... Mimo tego, że 10% napiwku zostawiam w zasadzie zawsze...
Odpowiedz@Saszka999: Co to jest serwis? Przecież cena w menu obejmuje wytworzenie i dostawę posiłków, a później pozbieranie talerzy. Ponadto obejmuje koszt lokalu, oświetlenia, ogrzania i zarobku właściciela.
Odpowiedz@jan_usz: tak naprawdę to gdzieś jakaś knajpa wymyśliła sobie głupi sposób na dorobienie a inne się wzorują
Odpowiedz@Bubu2016: Niektórzy to nazywają opłatą za serwis. I też nie rozumiem, a wręcz unikam miejsc tego typu. Przychodzi grupa powiedzmy 15 osób i chcą sobie dłużej posiedzieć. I tak wezmą jakieś jedzenie, wezmą też masę alkoholu, może później jeszcze jakieś przekąski, bo kto by się chciał gdzieś w tyle osób przenosić. I co, czy restauracja na tym "traci" w stosunku do tego, że mogli tych stolików nie złączyć, przyjąć klientów, którzy przychodzą po 1-3 osoby, zjedzą, może coś wypiją i pójdą? Tyle, że faktycznie problemem jest podanie dużej ilości posiłków na raz, ale raczej w tyle osób to się idzie do wykwintnego lokalu, a reszta i tak tego na świeżo nie przygotowuje.
Odpowiedz@dayana: Ja obstawiam, że duża grupa to po prostu straty na innych klientach i trzeba sobie to wyrównać. Jeśli ja widzę w restauracji dużą grupę, to omijam szerokim łukiem, bo a) będę czekać godzinę na swoje danie b) będzie hałas jak sku8wysyn.
OdpowiedzKiedyś kumplowałam się z taką dziewczyną. Jej popisowym numerem był poniższy schemat zachowania: idziemy w parę osób do baru, pubu, restauracji, na koniec bierzemy razem rachunek i każdy liczy, co ma do zapłacenia. Ona zawsze odczekiwała, ile kto rzuci (przykładowo, wszyscy mieli po mniej więcej 30€ do zapłacenia, więc rzucali po 30-35€), a na na koniec dorzucała tylko tyle, ile brakowało do pokrycia rachunku, np.10€. Dopiero po reprymendach z naszej strony, dorzucała tyle, ile faktycznie miała do zapłacenia i głupio się tłumaczyła, że myślała, że ma tylko te 10€ do zapłacenia. Próbowała różnych głupich sztuczek typu "to ja wezmę kasę i zapłacę przy barze wszystko razem, bo płacę kartą" albo "a to zapłaćcie za mnie, bo ja mam całe 100, oddam przy okazji".
OdpowiedzCzuję się trochę wywołana do tablicy, bo wrzucałam historię o napiwkach. Dla mnie to są kompletnie inne sytuacje napiwki a tego typu zbiórki. Prezent: zachowanie Karyny - oczekiwanie, że jej się składka "zwróci" i dopisanie się do kartki, mimo że nie uczestniczyła w składce - piekielne. Ja akurat tego typu zbiórki lubię, uważam, że to miły gest, nikt na tym nie zyskuje ani nie traci systemowo, jak ktoś nie ma ochoty to się nie składa, luz. A napiwki to po prostu przerzucanie odpowiedzialności za odpowiednie wynagrodzenie pracownika z przedsiębiorcy na widzimisię klientów, czego nie ma w zasadzie w żadnej innej branży i co uważam jest bardzo niekorzystne też dla samych kelnerów/ek. Tylko że Karyna z historii, skoro było wiadomo z góry, że restauracja ma taką praktykę, powinna wprost powiedzieć, że ona swój rachunek pokrywa, ale na napiwek się nie zrzuca, a nie z cichacza nie płacić.
Odpowiedz@marcelka: to tylko luźne skojarzenie z tematem.
OdpowiedzA ja osobiście nie lubiłam nigdy takich zbiórek w pracy. Mimo, że były dobrowolne, to jednak głupio było tych kilkunastu złotych nie zapłacić, zwłaszcza w małym gronie. Jednocześnie czułam się przymuszona do składki ba prezent dla kogoś, kogo właściwie nie znam.
Odpowiedz@Wilczyca: Też nie cierpię takiego żebractwa. A to dla Beatki, a to na chore dzieci, a to na prezent dla szefa. Ja do pracy idę pieniądze zarabiać, a nie wydawać :)
OdpowiedzBaba ewidentnie piekielna, ale te zwyczaje robienia wymuszanych zrzutek w pracy/szkole/na uniwerku żeby tylko wcisnąć komuś prezent? - no ludzie. U mnie w pracy wymuszano zrzutki 10-20zł na każdego, kto odchodził, a że rotacja była spora, to praktycznie co miesiąc ktoś sie domagał kasy. Ja wiem, że to mała kwota, ale podejście typu MASZ DAĆ skutecznie mnie zniechęciło i po trzeciej takiej akcji w przeciągu półtora miesiąca stwierdziłam, że mogą mnie cmoknąć. Jaka afera była! A żeby to jeszcze była koleżanka, ale nawet z tymi ludźmi nie pracowałam, inny dział...
Odpowiedz@Cyraneczka: No to generalnie oni przeginali. U mnie składki bywają, ale jest to tylko na zasadzie 'zbieramy na Kaśki 40-stkę, kto chce może podejść do Igi i dać 5 zł'. I nikt poza Igą nie wie nawet kto dał a kto nie.
OdpowiedzSkładka na ślub była dobrowolna, wybrany był prezent na podstawie tego ile się uzbierało. No ale jednak jak ktoś nie płacił to się do kartki grupowej nie dopisywał. A kiedy koleżanka przyniosła ciasta z wesela w podziękowaniu to Karynka była pierwsza w kolejce w kuchnii ;)
OdpowiedzCo do zbierania to ja jestem Karyną, na studiach ciągle zbierano na cos dla wykladowcow z inicjatywy starościny, głownie aby zaliczenia były lżejsze. W końcu pare osób sie postawilo i sie to skonczyło. W pierszej mojej pracy trafiłam na zespol, gdzie wiekszosc pracowala w tym samym skladzie od lat i ciagle byly zbiorki a to na urodziny, a to na chorego męża, ciotkę (nie przesadzam, zespol glownie skladal sie z Afrykanczykow i Azjatów i dla nich to normalne) dorzucałam sie aby nie wyjśc na Karynę. Skończylam z tym gdy 1. dałam niewielka kwote na skladke za kim nie przepadałam i skarbniczka stwierdzila, że to za mało i zapisywala kto ile da 2. gdy nadeszły moje urodziny nic nie dostałam nawet kartki, bo podobno nie bylo mnie w ten dzień pracy (w przypadku innych osob nie byl to problem). Teraz sie nigdzie nie skladam i dobrze mi z tym, jesli to oznacza bycie Karyną to spoko, calkiem niezle drugie imie
Odpowiedz@ewkalata O, to to. Jak mam wydawać prawie co miesiąc na obcych ludzi na zasadzie, że kiedyś i mnie kupią oczopląsny świecznik z Pepco, to proszę mi niczego nie kupować i niczego ode mnie nie oczekiwać. Natomiast nie czyni z nas to Karyn, bo przecież nie próbujemy sie dopisać do cudzych zasług na krzywy ryj ;)
Odpowiedz@ewkalata: Ja miałem tak w pierwsze robocie, o takie okazji jak zbiórka i uroczyste wręczanie prezentów dowiedziałem się po urodzinach mojego dziecka, jak zrobili zrzutkę dla kolegi z zespołu. Od tej pory nie dorzucam się do okazjonalnych prezentów. Skusiłem się na imprezę choinkową pięc lat temu. Zasady jak w szkole, robimy losowanie i każdy kupuje coś dla innej osoby. Skończyło się tak że połowa dostała jakieś prezenty, a połowa ludzi nieużyteczne budziki z chińskiego marketu. Jak to mówią człowiek się uczy całe życie.
OdpowiedzW zasadzie to co do rady rodziców itp to nawet się zgadzam. Darmowa edukacja, a rodzice są zmuszani do ponoszenia kosztów, i to jest piekielne. A jeszcze bardziej piekielne, nie wiem czy się zdarza czy już nie, to grożenie dziecku nie zdaniem, nie wydaniem świadectwa, jeśli jego rodzic jest zbyt biedny by zapłacić tą "dobrowolną" składkę.
Odpowiedz@bloodcarver: tyle, że w praktyce wygląda to tak, że osoba biedna zrobi wszystko, żeby ta składkę opłacić, bo się wstydzi biedy i przez taką Karynę składka będzie jeszcze większa dla innych.
Odpowiedz@helgenn: Składka nie powinna istnieć i tyle. Ewentualnie powinna być dobrowolna i wpłacana "w ciemno", tak by nikt inny nie wiedział kto ile, i czy, wpłacił.
Odpowiedz@bloodcarver: z tymi składkami, to też zależy na co wydawane. U mojej kuzynki był wg mnie dobry system - co miesiąc była składka, z której fundowano: cukierki w dzień urodzin dla dziecka, które rozdawało je w klasie, prezenty na mikołajki dla całej klasy (symboliczne, ale każde dziecko coś dostawało i każdy miał podobne), kwiatki dla wychowawczyni na Dzień Nauczyciela i na koniec roku (nie było na to osobnych zbiórek), a z tego co zostawało na koniec roku robiono imprezę dla dzieci typu ognisko. A skarbniczka rozliczała się skrupulatnie ze wszystkich wydatków, z paragonami itd. I w zasadzie wszyscy chętnie płacili. A z kolei u jej siostry oprócz składki na radę rodziców wiecznie były jakieś dodatkowe, a to na papier, a to na kwiatki do klasy, żeby było bardziej zielono, a to na jakiś wypasiony prezent dla wychowawczyni, bo "kwiaty to za mało", a to na coś tam... i ludzie się wkurzyli i część przestała płacić.
Odpowiedz@bloodcarver: Z podstawowki pamiętam, ze byly skladki na komitet rodzicielski, na ksero dla nauczycieli (piekielnosc szkoły, ale tez nie pamietam abysmy dostawali kserowki pomijajac raz w roku pokazowa lekcje dla dyrektora), byla zbiorka na jakies TPZ? itp itd
OdpowiedzMa rację :)
OdpowiedzAbstrahując od meritum tej historii, to uważam za totalnie nielogiczne doliczanie obowiązkowej opłaty za dużą grupę. - Dzień dobry. Jest nas 20 osób, zamówimy dużo jedzenia i picia, za duże pieniądze. Naprawdę nieźle na nas zarobicie. - No fajnie, ale za to że jest was tak dużo, to musicie jeszcze dopłacić 10%, ponieważ... No właśnie, kutwa, ponieważ co? Ani krzty logiki. Restauracja zamiast się cieszyć i być wdzięczna, że zarobi tego dnia pewnie 2 razy więcej niż innego dnia bez dużej grupy, każe tej grupie jeszcze ekstra płacić. Jakbym był organizatorem takiego spotkania w restauracji i by zażądali obowiązkowego napiwku 10%, to bym zabił śmiechem i poszedł do innej restauracji, a tamtą jeszcze w internecie obsmarował.
Odpowiedz@HelikopterAugusto: organizuję tego typu spotkania dość regularnie, zabić śmiechem i obsmarować zawsze możesz, ale to już się zrobiło standardem nawet w osiedlowych knajpach w dużych miastach (czasem liczą już od 6 osób). Jedynym wyjściem jest niepojawianie się w knajpie w ramach wcale albo zorganizowanie domówki i zamówienie pizzy. Nie mam nic przeciwko żadnemu rozwiązaniu :) Ciekawostka: szukałam knajpy w tym tygodniu na nieoficjalne wyjście "wigilijne". W 20 dużych lokalach nie ma miejsca dla 10 osób w piątek wieczór a wszystkie doliczają serwis za grupę. Oczywiście jest to specyficzny okres, ale w ciągu roku wcale nie jest lepiej z dostępnością.
Odpowiedz