Jaką wadę może mieć praca w wymarzonym, wyuczonym zawodzie, z szefem, który jest ludzki, płaci za każdą godzinę (a nie jak niektórzy w mojej branży), nie terroryzuje i nie mobbinguje? To, że... nie ma pracy.
Szukałam pracy w kancelariach. Na rozmowie kwalifikacyjnej w jednej z nich było bardzo miło. Wiedziałam, że oprócz szefostwa jest tam zatrudniona jeszcze jedna osoba, w pełnym wymiarze godzin, ale i tak szukali kogoś dodatkowego. Już podczas rozmowy kwalifikacyjnej podpisałam umowę zlecenie, a kilka dni później zaczęłam pracę.
Przez pierwsze kilka tygodni było w porządku. Pracowałam 5 lub 6 godzin, ale mi to odpowiadało. Po jakimś czasie do kancelarii przychodziło mniej klientów, było więc mniej czynności. Bywało, że odsyłano mnie do domu po 2,5/3 godzinach. Nie ukrywałam, że dojeżdżam z przesiadką. Dojazd zajmował mi od 4 do 5 godzin dziennie, wydawałam na to około 40 zł, więc po takim wypadzie zostawały mi grosze. W pewnym miesiącu zarobiłam 500/600 zł za 8 wyjazdów do pracy, z czego 320 wydawałam na dojazdy.
Między innymi przez to, że w mojej branży, w moim regionie, pracuje się z reguły za minimalną na zleceniu, myślałam nawet o zmianie dziedziny. Dorobić można się tylko na swoim, nie u kogoś, chyba że w innej branży.
smutna sytuacja, bardzo wpsolczuje, niestety czasem trzeba zacisnac zeby i pracowac po prostu, by zdobyc doswiadczenie i moc przeskoczyc w inne warunki i tak dobrze, ze trafilas na prace, w ktorej placili, bo na takiej aplikacji to aplikant placi kancelarii w dodatku nadal sa firmy oferujace platne staze- platne przez osobe zglaszajaca sie na staz, sama sie kiedys mocno zdziwilam, jak mi wyjasnili te kwestie na rozmowie kwalifikacyjnej
Odpowiedz@bazienka: Ale przecież ona nie pisała nigdzie, że była aplikantką.
OdpowiedzNie bardzo tu znajduje piękność. Wiesz, że szukali kogoś dodatkowo, wiesz że dawali zlecenie - i zgodziłaś się wiedząc że masz 2,5h dojazdu w jedną stronę. Nie obraź się ale chyba bardzo nie szanujesz swojego czasu.
Odpowiedz@gawronek Jak się zgadzałam, to wyglądało na to, że będę pracować większą ilość godzin. A co do zlecenia, to w mojej branży jest to standard, tylko szczęśliwcy mają umowę o pracę, najczęściej osoby dużo starsze ode mnie. Nie umawiałam się na 3 godziny dziennie. Tak zaczęło się robić, gdy kancelaria miała słabszy okres.
Odpowiedz@NiebieskaOrzelka: w takim razie- nie dało się umówić, że np.pracujesz co drugi dzień?
Odpowiedz@NiebieskaOrzelka: "Nie umawiałam się na 3 godziny dziennie." - to ile godzin dziennie miałaś w umowie?
Odpowiedz@gawronek Umawiałam się na więcej godzin. Mieli do mnie pisać albo dzwonić, jak będę potrzebna na więcej godzin, a tu wychodziło w ten sposób. Szefostwu było głupio, ale nie na tyle, żeby tak nie robić.
Odpowiedz@NiebieskaOrzelka: Czyli "piekielność" bo wywiązywali się z umowy, którą podpisaliście oboje? Bo pisali dzwonili że jesteś potrzebna, jak byłaś potrzebna, a nie dzwonili jak nie byłaś? Żartujesz chyba? Kiedy ostatnio ty płaciłaś komuś dokładnie za nic? Zgaduję, że nigdy. Czyli jesteś równie piekielna!
Odpowiedz@bloodcarver Ja nie zawracam głowy ludziom, których ostatecznie nie potrzebuję. Nie umawiałam się na dwie godziny pracy, czyli na jaja z pracownika, tylko na rozsądną ilość godzin. Nie tymi słowy, ale taki był sens naszej umowy. Gdy ją podpisywałam, mówiłam, na ile godzin opłaca mi się przyjeżdżać i zaakceptowano mój warunek, a potem przestali tego przestrzegać. Pacta sunt servanda - umów należy dotrzymywać. W zamierzeniu przy podpisywaniu miałam się przenieść za jakiś czas do nich na pełen wymiar godzin. W jednym miesiącu pracowałam po 5 lub 6 i mi to pasowało, ale wtedy nie było to moje główne źródło utrzymania. Miało być więcej godzin, a potem zrobiło się mniej.
Odpowiedz@hulakula: z tym umawianiem roznie wychodzi. Pracuje w weekendy jako wykladowca jakies 3,5 godz pociagiem od mojego miasta. Zaczynajac prace bylam umowiona, ze czesc zajec bedzie online, a czesc stacjonarnie i na miejscu bedzie max 1 weekend w miesiacu. Jak przyszlo co do czego, mialam 9 zjazdow stacjonarnych pod rzad. W umowie mam 360 godzin pensum, wyrobilam 455, nadgodziny oczywiscie wyplaca, ale umowa byla inna.
OdpowiedzCo tu jest piekielnego? Od początku wiedziałaś, jaki to rodzaj umowy, że szukają kogoś dodatkowo a nie na pełen etat, płacili za to, co zrobiłaś. Wszystko idealnie! A że dorobić to się można tylko na swoim? No każdy by chciał dorobić się nie ponosząc ryzyka finansowego i gospodarczego. Ale to tak nie działa. Jak ty założysz własną firmę, to będziesz chciała dorobić się sama, czy raczej oddasz zyski pracownikom, a na siebie weźmiesz całe ryzyko?... No właśnie! Zmień rejon, zmień pracę, przejdź na swoje, ale nie przypisuj piekielności firmie, która wszystko robiła absolutnie poprawnie i w porządku.
OdpowiedzJestem ciekawa, jak była skonstruowana umowa. Nie dziwię się, że jak nie potrzebowali pracownika to Cię nie "wzywali" tylko po to, żeby płacić za nic, to jednak firma, a nie działalność charytatywna. Dziwię się, że zakładałaś, że będzie się opłacać dojeżdżać bez jakiejś gwarancji godzin, typu umawiamy się na minimum 6h w tygodniu, w razie potrzeby więcej (umawiamy się na piśmie, nie na gębę). No chyba, że bardziej zależało ci na doświadczeniu i zobaczeniu, jak praca wygląda "od środka"...
Odpowiedz@marcelka Umawiałam się na te około 6 godzin dziennie, mniej więcej, a w dalszej perspektywie na jeszcze więcej. To jeszcze było dla mnie opłacalne. Gdy byłam w pracy w środę, wyglądało na to, że w piątek będzie dużo czynności i będę potrzebna na 6 albo 8 godzin. W piątek, gdy byłam na miejscu, dowiadywałam się, że czynności prawie nie ma, bo odwołane. Skoro wiedzieli o tym w czwartek, to dlaczego mnie nie powiadomili i całkiem nie odwołali? Mówiłam im, żeby mnie wołali, gdy będzie więcej pracy. Rozsądny człowiek wie, że dorosła osoba po studiach musi z czegoś żyć i nie ma sensu zabierać jej czasu, w którym mogłaby pracować u kogoś innego. Pracodawca nie prowadzi działalności charytatywnej, ale ja też nie.
Odpowiedz@marcelka A umowa to zwyczajne zlecenie, bez podanej liczby godzin, jak każda moja (i pewnie moich znajomych też), umowa w kancelarii. Z reguły nie możemy liczyć na nic lepszego.
Odpowiedz@NiebieskaOrzelka: To trzeba było z nimi uzgodnić, że tyle i tyle ma być minimum, jeśli się nie dało to zrezygnować. Skoro tego nie dopilnowałaś to jest to tak naprawdę twoja wina. Kancelaria nie była piekielna.
OdpowiedzAni ja, ani większość moich znajomych podczas studiów czy później aplikacji nie pracowaliśmy na podstawie umowy zlecenia, a mieliśmy zawarte umowy o pracę. Możliwe, że w Twoim regionie jest inaczej, ale skoro dojeżdżasz tam 5 godzin dziennie, to może warto poszukać pracy w innym regionie. Umawiałaś się, że będziesz pomocą w kancelarii i tak byłaś traktowana. Wzywali Cię wtedy, kiedy byłaś potrzebna i była dla Ciebie praca do wykonania. Właśnie w takich sytuacjach zatrudnia się osobę z doskoku - żeby nie płacić jej za cały etat (kiedy pracy jest na kilka/kilkanaście godzin w miesiącu), a żeby ta osoba później przesiedziała 3/4 tego czasu nic nie robiąc (bo nie ma pracy). Gdybyś faktycznie była umówiona na większą liczbę godzin (umówiona, czyli gdyby zostało to zawarte w umowie), to jak najbardziej mogłabyś oczekiwać wywiązywania się z tej umowy przez szefa. Inną rzeczą jest to, że pracodawcy ani zleceniodawcy w zasadzie nie interesuje jak długi pracownik/zleceniobiorca dojeżdża do pracy - skoro podjął zatrudnienie w tym miejscu, to raczej to miejsce mu odpowiada. Trochę śmieszne jest to Twoje pacta sunt servanda - przecież oni dotrzymywali podpisanej umowy. Jeśli ustalaliście ustnie warunki, które później zostały zmienione w umowie pissmnej i taką umowę zawarliście, to szef postępował zgodnie z nią. Oni nie zabierali Ci czasu, który mogłabyś poświęcić na inna pracę - oni Ci za ten czas płacili. Jeśli warunki CI nie odpowiadały, w każdej chwili mogłaś zrezygnować ze zlecenia. Szef nie miał też obowiązku zastanawiać się, za co się utrzymujesz i czy dodatkowo nie podjęłaś jakiejś pracy. Tym bardziej, skoro w jednym miejscu pracowałaś 5 lub 6 (godzin? dni?) i to Ci odpowiadało. Chciałabyś dorobić się u kogoś? Czyli ktoś ma inwestować własne środki i własny czas, a dodatkowo ponosić odpowiedzialność i brać ryzyko, że Klientów może nie być, a lokal, ZUS i pracowników trzeba opłacić tylko po to, żebyś Ty mogła się dorobić? Otwórz własną kancelarię (szczególnie w mieście, gdzie Klientów jest bardzo mało z tego co piszesz), zatrudnij pracowników i daj im się dorobić.
Odpowiedz@Nanatella Miasto jest bardzo duże, wojewódzkie, znam kancelarie, w których pracuje się tam od rana do nocy, 6 dni w tygodniu. Gdy szukałam pracy, akurat nie było jej w takich miejscach. Na rozmowie o pracę szefostwo było bardzo miłe i ustnie zaakceptowało moje warunki. Rozumiało moją sytuację związaną z dojazdem. Akurat wtedy pracowałam w niepełnym wymiarze godzin u innego zleceniodawcy. Na rozmowie o pracę wskazałam termin, w którym mogłabym się przenieść do nich docelowo, bo zależało im na tym, w dalszej perspektywie. Ustnie zaakceptowano moje warunki, w tym to, żeby wzywano mnie, gdy będę potrzebna np. na 6 godzin albo więcej, tylko w praniu wyszło, że kancelaria zaczęła mieć słabszy okres i w którymś miesiącu z rzędu zaczęły się dziać takie rzeczy. Szefostwo znało nadchodzący termin rozwiązania mojej umowy z poprzednim zleceniodawcą. Gdy moja umowa z poprzednią kancelarią uległa rozwiązaniu, na co złożyło się kilka czynników, w tej, o której piszę, nagle brakowało dla mnie pracy, choć było zapowiadane, że będzie jej więcej niż wcześniej. Gdy miałam dwie prace, pasowało mi dorabianie sobie w tej, którą opisuję, np. 5 albo 6 godzin, ale gdy zostałam z jedną pracą, w której bywałam 2 i pół godziny, przestało to być opłacalne. Pracowałam w życiu w kilku kancelariach na zleceniach i w żadnej umowie nie było wskazanej liczby godzin - widocznie u nas to powszechna praktyka. Na szczęście teraz mam normalną pracę.
Odpowiedz@Nanatella A co do zarobków, to u nas zarabia się tyle samo (minimalną), w każdej kancelarii, nieważne, czy ma mało klientów i małe obroty, czy zarabia kilkaset tysięcy rocznie. Pracowałam w kilku, mam też wielu znajomych i nikt nie zarabia więcej, niż minimalna. Nieważne, czy zakłada perfekcyjnie sprawy na dłużników u komornika, oraz wykonuje szereg innych prac, czy pisze najtrudniejsze akty notarialne u jednego z najbogatszych notariuszy w mieście. Nawet przy pełnym wymiarze godzin, i tak pracując u kogoś, nie dorobi się. Ale pewnie w innych branżach jest podobnie.
Odpowiedz