Swego czasu jeździłem na busach jako tzw. skoczek - wskakuję za kierowcę który "akurat teraz nie może".
Przydarzyła się awaria auta, bojowe zadanie - wziąć drugiego busa, dojechać do uszkodzonego, przeładować towar na sprawnego, czekać przy uszkodzonym na lawetę. Czas operacyjny - 2 dni.
Wydłużyło się jednak do 4 dni, bo laweta miała tachograf - takie ustrojstwo pilnujące, by kierowca był wypoczęty, jak w ciężarówkach.
Na miejscu zrzucamy popsutego, szefu bierze mnie na bok i "słuchaj Fahren, ja ci policzę po niższej stawce, bo przez te 4 dni nie przewiozłeś żadnego ładunku".
szef
Hej, i tak nieźle :D Ja musiałem się kiedyś ostro kłócić, bo "kierownik" stwierdził, że skoro nie jeździłem, to nie ma za co mi płacić.
OdpowiedzTrzeba było policzyć 4 dni po 8h pracy + reszta nadgodziny. Bo przez cały ten czas byłeś w pracy.
Odpowiedzczekaj, 4 dni siedziałeś w busie w oczekiwaniu na lawetę? i skąd ta lawet jechała? z południowo-wschodniego krańca Polski? czy w ogóle ze Słowacji?
Odpowiedz@gmiacik: Dzień 1: dojazd do uszkodzonego. Dzień 2 - przeładunek, czekanie na lawetę. Dzień 3 - dojazd lawety, zapakowanie auta i w drogę z tacho. Dzień 4 - dojazd na bazę
Odpowiedz