Sporo ludzi wspomina ostatnio pierwszy lockdown sprzed 3 lat, więc i mnie wzięło na wspominki...
Jeden z moich kotów, zaczął zwracać karmę podejrzanie za często i w różnych kolorach tęczy tuż przed pierwszym lockdownem. Przy tym, szybko stracił też sporo wagi. Kiedy doszłam do wniosku, że to nie alergia ani zwykłe zatrucie, zaczęłam szukać weterynarza. A że akurat ogłoszono lockdown, to padło na tego najbliżej mojego miejsca zamieszkania. Na dzielnicowej grupie miał dobre opinie.
Po wejściu do gabinetu, wytłumaczyłam, co się dzieje i jakie kocur ma objawy. Weterynarz ledwo kota obejrzał i pomacał po brzuchu, po czym stwierdził, że czuje guza i to na pewno rak. A jak rak, to operacja, chemioterapia, różne leki i tak dalej, więc będzie to dużo kosztowało. Wszystko wypowiedziane tonem sugerującym, że nie stać mnie na takie koszty.
Pamiętam, że w tamtej chwili zakręciło mi się w głowie z nerwów i zszokowało mnie to, że od razu mówimy o pieniądzach, ale najważniejsze było dla mnie uratowanie mojego 7-letniego wówczas kocura, który był ze mną od początku swojego życia.
Weterynarz zaproponował najpierw zrobienie USG, „bo akurat we wtorki przychodzi specjalistka w tej dziedzinie”. Przystałam na badanie, zostawiłam kota w gabinecie na cały dzień żeby mogli zrobić to USG i wróciłam do domu zalewając się łzami.
Weterynarz zadzwonił do mnie po południu, żeby spytać o pozwolenie na zrobienie punkcji, bo musieli kotu podać narkozę, żeby móc w ogóle zrobić badanie. Zgodziłam się. Przy okazji powiedział, że ma dobrą wiadomość, bo z USG wynika, że to jednak nie rak.
Nie powiem, kamień z serca mi spadł.
Kota odebrałam kilka godzin później, zapłaciłam niemałą sumę za badania, „pobyt w szpitalu” i leki.
Punkcja również nie wskazała niczego dziwnego, jednak podczas kontrolnej wizyty, weterynarz zaczął sugerować zrobienie biopsji (czyli otworzenie kota, żeby zobaczyć, co ma w środku i pobranie wycinka lub usunięcie guza) dodając między wierszami, że ta specjalistka od USG nie jest w sumie taką specjalistką i często się myli. Do tego oczywiście wzmianka o dużych kosztach.
Przez cały ten czas byłam w kontakcie z weterynarz, która do tej pory zajmowała się moimi kocurami i zna je od małego. Odradziła mi jakąkolwiek operację, bo, jeśli to jednak nowotwór, to można tylko przyspieszyć jego rozwój taką biopsją. Ustaliłyśmy więc, że, skoro kocur czuje się lepiej na lekach (wymioty ustały, zaczął jeść normalnie i przybierać na wadze), to zbadamy go jeszcze raz kiedy pojawię się w Polsce*.
Tak też zrobiłyśmy. Kolejne USG, tym razem bez narkozy, bo mogłam przy nim być i kota trzymać, oraz inne badania wskazywały na chłoniaka albo na zapalenie jelit. Ciężko było postawić jednoznaczną diagnozę, bo objawy nie pasowały w 100 % do żadnej z tych dwóch chorób, ale weterynarz przychyliła się do chłoniaka. Dobra wiadomość była jednak taka, że leczenie w obydwóch przypadkach jest takie samo: kortyzon, który mój kot już przyjmował od miesięcy. Chemioterapia miałaby taki sam efekt, a jest dużo droższa i trzeba by było odizolować kocura na kilka dni, bo wydzielałby po niej toksyczne dla ludzi substancje.
Po powrocie do Francji, kontynuowałam więc leczenie, ale po jakimś czasie stan kota zaczął się dosyć szybko pogarszać. Musiałam więc znowu udać się do weterynarza na miejscu, tym razem poleconego przez koleżankę z pracy. Podejście do zwierzaka oraz do mnie zupełnie inne niż u pierwszego weterynarza. Najpierw spokojnie wysłuchał całej historii, obejrzał wyniki, spokojnie i dokładnie zbadał kocura, a następnie powiedział, co proponuje na początek (prześwietlenie) i co możemy zrobić potem w zależności od wyników. Każdy etap, wynik, badanie było ze mną dokładnie omówione. Ani słowa o pieniądzach, zero sugestii, że może mnie nie stać na leczenie. Koniec końców, prześwietlenie wykazało guza w okolicach żołądka (prawdopodobnie w samym żołądku, dlatego nie był widoczny na USG) i płyn w klatce piersiowej, więc zostało nam tylko leczenie paliatywne. Wizyta, badanie, leki, a następnie samo uśpienie kota kilka tygodni później, kosztowało mnie o ponad połowę mniej niż marcowa wizyta u pierwszego weterynarza i za każdym razem temat kosztów był wprowadzany delikatnie i z taktem, a ja nie czułam się w gabinecie jak intruz.
* Mały disclaimer zanim podniosą się głosy, że z kotami się nie podróżuje: koty, jak psy i ludzie, są różne. Mnie akurat trafił się egzemplarz „wszędzie dobrze byle z moją panią”, który źle znosił pozostawanie w domu pod opieką innych, znajomych mu osób. Z kolei mój drugi kocur wyznaje zasadę „nieważne z kim, nieważne gdzie, bylebym dostawał smaczki”.
Weterynarz
Współczuję...
OdpowiedzWeterynarze bywają koszmarni :/ Psiak znajomych zranił się w łapę, poszli do dużej kliniki otwartej 24/7. Sądzili, że to w sumie nic takiego, krew oczywiście była, ale rana nie wyglądała na aż tak dużą. Tymczasem w klinice usłyszeli, że potrzebny będzie przeszczep części poduszki - koszt ok. 3 tys złotych. Dosyć ich ścięło, młodziutki psiak, był u nich dopiero dwa miesiące, a tu taka rana i takie koszty. Ale po weekendzie poszli do naszej osiedlowej weterynarz, która złapała się za głowę na to, co wygadywał ten wet w klinice. Okazało się, że rana nawet nie wymagała szycia, szczeniak musiał tylko chodzić ok. miesiąc w opatrunku i oczywiście unikać biegania i zabaw z innymi psami. Makabra, nie dość że zamiast ludzi uspokoić to oni przeciwnie - nakręcili dodatkowe nerwy, to jeszcze chcieli ich naciągnąć na potężne koszta przy czymś, co absolutnie takiego leczenia nie wymagało.
Odpowiedz@jass: Weterynarze podobnie jak lekarze lubią skubać naiwnych i przewrażliwionych. Jak ktoś z zadrapaniem leci do lekarza to już dużo o nim mówi i wcale mnie nie dziwi, że da sobie nawet wmówić, że rękę trzeba przeszczepić.
Odpowiedz@digi51: Lepiej, żeby właściciel poleciał z głupotą niż żeby ignorował problem. Poza tym nawet przy mniejszej ranie zwierzę może dostać leki przeciwbólowe, więc i tak warto.
Odpowiedz@Ohboy: Dokładnie, zresztą częściej zdarza się właśnie, że ludziom nie chce się pójść do weta aż problem nie przerodzi się w coś znacznie poważniejszego. Zresztą, digi51 - nawet jeśli ktoś pójdzie faktycznie z drobiazgiem naprawdę Twoim zdaniem to usprawiedliwia naciąganie ludzi i narażanie zwierząt na niepotrzebne procedury?
Odpowiedz@jass: nie usprawiedliwia, alw tłunaczy.
Odpowiedz@digi51: Weterynarze 24/7 i tak biorą dużo więcej niż zwykli już za samą wizytę (u nas w mieście za samo wejście do gabinetu poza standardowymi godzinami płaci się 150 zł), więc nie trzeba dodatkowo kłamać. Szanse na to, że ktoś od razu zgodzi się na ich rozwiązanie są niewielkie, a pracują w ten sposób opinię kłamców, naciągaczy i partaczy, bo nie potrafią sobie poradzić z prostym urazem.
OdpowiedzZ weterynarzami jest jak z lekarzami. Albo masz jednego, dobrego, zaufanego albo potwierdzasz diagnozy u jeszcze dwóch innych. Przy moim stadzie już się nauczyłam..
OdpowiedzAle guza slusznie wyczul. I znowu ten mit o przyspieszeniu rozwoju raka przez biopsje... Niektorzy nawet twierdza, ze biopsja uzlosliwia nowotwor, a to juz parodia.
Odpowiedz@Samoyed Nie wydaje mi się, żeby to był mit, bo nie chodzi o to, że jakakolwiek ingerencja chirurgiczna uzłośliwia raka. Po prostu organizm zajęty rekonwalescencją po takim zabiegu traci odporność, co sprzyja rozwojowi komórek rakowych jeśli takie już są w organizmie.
Odpowiedz@poliglotka: Ammmm, yyyyy, hmmm, a mozesz to jakos rozwinac? Jak to technicznie dziala? Jak organizm traci odpornosc, pozwalajaca sie rakowi rozwinac? Jest to sprzeczne ze wszystkim co wiem o anatomii czlowieka, ale moze malo wiem.
Odpowiedz@Samoyed: O ile się nie mylę, to, podobnie jak ja, nie jesteś powiązana ze środowiskiem medycznym ani weterynaryjnym (bo w historii mowa jest o kocie, a nie o człowieku, więc zauważ proszę, że mechanizmy leczenia mogą nie być takie same, tym bardziej, że zabieg może być bardziej inwazyjny dla kota niż dla człowieka oraz że chemioterapia u kotów nie jest standardem). Osobiście nie uważam się za osobę wszechwiedzącą, więc mogę się mylić… O ile dobrze pamietam, wszystko rozbija się o układ immunologiczny. Jeśli tenże układ jest skupiony na walce z rakiem (lub inną chorobą, zapaleniem, czymkolwiek…) i w tym samym momencie serwujemy organizmowi operację, nasza odporność musi skupić się również na dochodzeniu do siebie po zabiegu, co może osłabić jej walkę z pierwotnym problemem, a więc „wspomóc” jego rozwój skoro obrony brak. Wojna na dwa fronty rzadko jest dobrym pomysłem. Wiem, że powiedzenie, że rak nie lubi noża wzięło się z dawnych metod wycinania nowotworów. Oczywiście, leczenie raka jest wspomagane obecnie innymi metodami, a i zabiegi inaczej się wykonuje. Jednak przypuszczam, że, skoro zwykle przeziębienie jest wystarczającym powodem do przesunięcia nawet małoinwazyjnej operacji, to raczej nie dlatego, że chirurg boi się złapać katarek.
Odpowiedz@poliglotka: Nie mylisz sie, nie jestem zwiazana ze srodowiskiem medycznym. Juz nie jestem. Nie jestem tez weterynarzem, a szkoda. Natomiast cwierc wieku temu, kiedy skonczylam medycyne, dowiedzialam sie, ze mimo tego, ze ludzie nie chca tego przyjac do wiadomosci, blizej im do kota niz im sie wydaje. I prawie wszystko, co sprawdza sie u ludzi, sprawdza sie u kotow. Pewnych rzeczy sie nie robi, bo sa zbyt kosztowne, bo nie maja sensu, skoro dlugosc zycia kota jest krotsza itd. Ich systemy sa na pewne rzeczy bardziej odporne, na inne mniej. Ale mechanika jest ta sama. A tu bym sie pomylila co do ciebie, bo osoba, ktora absolutne nieprawdy wyglasza z takim przekonaniem musi sie uwazac za wszechwiedzaca. System immunologiczny czlowieka, kota, szczura i kangura nie walczy z rakiem. W tym caly problem. Nie widzi go jako zagrozenia. Z operacja tez nie walczy. Walczy z jej skutkami, jezeli taka walka jest potrzebna. I dalej nie walczy z rakiem. Ba, mozna pojsc dalej. Rak ma taka odpornosc jak nasz system immunologiczny. Jest komorkami, ktore nas zabijaja, ale jest NASZYMI komorkami. To jest NOWOTWOR, czyli cos, co sie nowo wytworzylo, nie jest cialem obcym, jest zbudowany z naszego wlasnego zmutowanego ciala. Wiec i takie zdolnosc jak nasze cialo ma. Najczesciej na raka choruja ludzie zdrowi. Taka prawda. Wplyw biopsji czy ogolnie operacji na rozwoj lub zaawansowanie raka to mozna polozyc na tej samej polce, co koty kradnace oddech i leczenie zdrowaskami w piecu. To sa bzdury.
Odpowiedz@Samoyed Jak napisałam, mogę się mylić, ponieważ nie mam wykształcenia medycznego. Niemniej jednak, wolę zaufać dwóm weterynarzom w kwestii tego czy warto robić biopsję czy nie, oraz dopytać lekarza, który nadal pracuje w zawodzie, w kwestii rozwoju raka czy też osłabienia organizmu po operacji. Przez 25 lat sporo się zmieniło w medycynie, a i każdy może napisać co chce w internecie, więc nie mam powodów by ufać bardziej anonimowej osobie na jakimś portalu niż lekarzowi czy weterynarzowi, których spotykam na żywo.
Odpowiedz@poliglotka: Alez sie ta ewolucja szybko rozkreca! 25 lat i wszystkie mechanizmy anatomii sie zmienily. Postep, panie, postep... Popieram, dopytaj lekarza. Ale lekarza, a nie inszyniera Zieby z Lomzy, ktory raka leczy sokiem cytrynowym. A i taka podpowiedz: technik weterynarii od zapladniania krow w pgr to nie weterynarz, oni maja pokonczone zawodowki, zapytaj takiego, ktory skonczyl weterynarie. Zaden lekarz ani weterynarz nie powiedza, ze biopsja roznosi raka albo go uzlosliwia. Ale w tym kraju juz zaden zabobon mnie nie zdziwi. Kwestia zasadnosci biopsji to kwestia indywidualna, czasami jest ta wiedza niepotrzebna, ale rozpowiadanie po jakis randomowych forach madrosci cioci Fisi ze wsi, to juz mega ciemnota.
Odpowiedz@Samoyed: Oczywiście, wszyscy wokół są tępi, a ty jedyna światła i wszechwiedząca. Moja weterynarz też mówiła, że są dwie szkoły - jedni weterynarze uważają, że warto robić biopsje i nowotwór jak najszybciej usuwać, a inni właśnie że najlepiej niczego nie ruszać i tylko monitorować sytuację. Skądś się takie przekonanie u lekarzy specjalistów jednak wzięło, może więc warto wiedzę zaktualizować zanim się zacznie wypisywać prawdy objawione.
Odpowiedz@jass: A o czym ty teraz do mnie? Ja tez napisalam, ze zasadnosc biopsji u kota to kwestia indywidualna. Jezeli kot ma 14 lat to predzej starosc go zabije niz rak, zwlaszcza jezeli jest malo inwazyjny, objawy mozna lagodzic lekami. Nawet u mlodszych kotow leczenie czasami zrobiloby wiecej szkody niz pozytku. To niepopularny poglad, ale u niektorych ludzi tez. Niemniej tutaj mowa o ZABOBONIE, ZE BIOPSJA PRZYSPIESZY LUB UZLOSLIWI NOWOTWOR. Doczytaj zanim sie rozdziamiesz.
Odpowiedz@Samoyed: I dokładnie o to mi chodziło przy drugiej szkole, że lepiej nic nie ruszać, bo może się rozsiać/uzłośliwić. Sądziłam że to oczywiste w kontekście wcześniejszych wypowiedzi, ale najwyraźniej niektórym trzeba pisać jasno i prosto jak krowie na rowie.
Odpowiedz@jass: Rozsiac i uzlosliwic :D :D :D Szkoda, ze mozgi sie nie rozsiewaja, moze byscie sie czyims zarazili... Ja pierdziele :D :D :D Parodia :D :D :D
Odpowiedz@Samoyed Oj, komuś chyba się ulało… Zapewniam Cię, że weterynarz, zarówno ten w Polsce jak i we Francji, są po weterynarii, a nie po zawodówce (swoją drogą, zawodówka z weterynarii nie istnieje we Francji). Zięba jest u mnie na tym samym poziomie, co anonimy w internecie. I te „zabobony”, jak je określasz, nie wypłynęły z ust osób mieszkających na wsi, a w obydwu przypadkach mówimy o stolicy. Swoją drogą, gratuluję podejścia do osób ze wsi. Może Ty akurat z niej wyszłaś skoro uważasz się za najmądrzejszą, ale wieś z Ciebie nie za bardzo. ;)
OdpowiedzBardzo dziękuję, że to napisałaś. Mój kot właśnie zaczął chudnąć, wyszła nadczynność tarczycy, ale również stłuszczenie i guzki na watrobie i nieregularne węzły krezkowe, co również wskazuje na chłoniaka albo zapalenie jelit. W tej chwili mocno rozważamy biopsję, ale kot ma 14 lat a nie 7, więc trochę inny temat, niemniej na swój sposób pomogło mi przeczytanie tego tekstu. Jutro kot ma pobranie krwwi kolejny raz, zobaczymy wyniki i zobaczymy czy będzie można wprowadzić steryd (i czy steryd pomoże). Dwa USG w ciągu dwóch miesięcy wykazują pogorszenie stanu wątroby, co wskazuje albo na raka, albo to że leki na tarczyce ją obciążają. Jestem świadoma, że nawet jak kot ma chłoniaka, to ma on chorą wątrobę, więc chemia i tak by go dobiła. Niemniej, to co powiedziałaś o biopsji również mnie utwierdziło w tym przekonaniu. Oczywiście przejdę się jeszcze go kociego onkologa i porozmawiam z lekarzami, zanim podejmę decyzję. A, ciekawostka: na samą diagnozę i leki już poszło ponad 1500 zł w ciągu dwóch miesięcy od pójścia do weterynarza.
Odpowiedz@pixdrzwi Cieszę się, że ten wpis Ci pomógł i mam nadzieję, że z kotem będzie wszystko dobrze. Co do sterydu (u nas był to kortyzon), to chyba jest to jedyna metoda leczenia przy chłoniaku. W każdym razie, nawet kiedy nie wiadomo było, co kotu dolegało, kortyzon był wskazany i mu nie zaszkodził. Wręcz przeciwnie, bo dzięki temu kot zaczął jeść.
Odpowiedz