Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

piekielni.pl

Pokaż menu
Szukaj

Historia o studentach i kserówkach przypomniała mi inne piekielności z książkami prowadzącego.…

Historia o studentach i kserówkach przypomniała mi inne piekielności z książkami prowadzącego.

Profesor X był legendą mojego wydziału - typowy profesor starej daty, znienawidzony albo uwielbiany, pasjonat, jedyny w swoim rodzaju. Popełnił on 3 książki, może nie cegły, może nie strasznie drogie, ale wyjątkowo nudne. Częściowo związane z przedmiotem, który wykładał, ale raczej nikt nie przeczytałby ich, jeśli nie był mocno zainteresowany tematem gospodarki, ekonomii i handlu w kontekście danego regionu.

Profesor X miał też na punkcie swoich książek, wyjątkowego fizia. Nikt nie przyniósłby na zajęcia kserówki na biurko, bo to oznaczało praktycznie samobójstwo. Profesorek utrudniał tej osobie życie, i uwalałby na egzaminie tak długo, jak to tylko możliwe.

Miał też niemożliwą obsesję, aby każdy jego książki przeczytał. Nawet nie tyle co kupił, bo profesor "tolerował" osoby, które miały np. jedną książkę, czy pożyczyły z biblioteki, sam nawet komuś pożyczył swój egzemplarz, gdy osoba mu się przyznała, że nie ma pieniędzy.

Prace, które nam zadawał, wymagały by jego książki przeczytać od deski do deski. Kazał nam np. wypisać, informacje o Niemczech, w książce, która tyczyła się historii gospodarczej Włoch i Francji w XIX wieku. Wzmianek o Niemczech było może z 10 rozsianych po całej książce i żeby je zebrać, trzeba było książkę po prostu przeczytać.

Schiza profesorka miała jednak swoje dobre strony. Gdy ktoś książki kupił, nosił ze sobą na zajęcia, to po ustaleniu, że te książki przeczytał (ustne pytania na egzaminie), osoba ta zdawała egzamin, nawet jeśli uwaliła część pisemną.

Tak, Profesor był dumny z własnych książek.

Studia

by ~Sora
Dodaj nowy komentarz
avatar FrancuzNL
3 3

A to ciekawostka, jak ja chodziłem na studia to jak ktoś nie zdał pierwszej części egzaminu (przeważnie pisemnej) to do drugiej części nie był dopuszczony.

Odpowiedz
avatar hrzo
2 4

@FrancuzNL: A, to różnie w czasie bywało. W pewnym momencie wymyślono, że nie można oblać studenta po samym pisemnym. Docent H., o którym mówiono, że po zdaniu egzaminu u niego można się czuć prawie magistrem, zapraszał studenta, po czym pytał: — Pan jest spoza W. Mieszka Pan na stancji? — Nie, w akademiku. — A często jeździ Pan do domu? — Tak raz w miesiącu. Po paru pytaniach w tym rodzaju stwierdzał: "Według nowego regulaminu mieliśmy porozmawiać, a teraz proszę indeks" i wpisywał dwóję.

Odpowiedz
avatar VAGINEER
1 1

@hrzo: ale że czemu tak robił? nie łapię

Odpowiedz
avatar Jorn
2 2

@FrancuzNL: Uczelnie są autonomiczne i same ustalają zasady egzaminowania. Mogą być one różne w różnych uczelniach i zmieniać się w czasie.

Odpowiedz
avatar hrzo
1 3

@VAGINEER: Student nie umiał, co było wiadomo po pisemnym. Kazali przeprowadzić część ustną, to "przeprowadzał".

Odpowiedz
avatar Pantagruel
1 1

Mój profesorek od prawa autorskiego dawał zaliczenie za kupienie jego książki :)

Odpowiedz
avatar bazienka
0 0

u mnie niedawno warunkiem zaliczenia bylo przeczytanie konkretnej ksiazki, ktorej nie bylo w bibliotece ani na chomikach itp., trzeba bylo zakupic do dzis zachodze w glowe, czy wykladowca nie ma jakiejs umowy z wydawnictwem

Odpowiedz
avatar Arry
0 0

@bazienka: Zapewne ma. Zasadniczo na studiach dużo jest takich gagatków, którzy sobie dorabiają do pensji. Pamiętam, że miałem jedną taką prowadzącą, która sobie wydała kilka książek z "ćwiczeniami" na zajęcia. Z tych ćwiczeń zadawała zadanie do zrobienia na następne zajęcia - wysyłała odpowiednie zadania na maila grupowego. Ale jak ktoś miał kupione te książki, to w zasadzie nie musiał nawet tych zadań robić tylko dostawał zaliczenie na ładne oczy (i 150 zyla, które trzeba było wybulić na "podpałkę").

Odpowiedz
Udostępnij