Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

piekielni.pl

Pokaż menu
Szukaj

Miał być komentarz w dyskusji pod historią #90043, ale wyszedłby za długi,…

Miał być komentarz w dyskusji pod historią #90043, ale wyszedłby za długi, więc...

Na wstępie - wiem, że sytuacje życiowe i finansowe różnych osób są różne, często niezbyt dobre, i czasem ktoś ma wybór między złym a kiepskim.

Ale też pamiętam "boom" na kredyty frankowe i zupełny brak zastanowienia u osób, które je brały (pewnie nie wszystkich, ale znacznej części na pewno). I mam taki przykład w rodzinie.

Dwie moje kuzynki z mężami w jednym czasie kupowały mieszkanie. Obie pary mniej więcej w tym samym wieku, obie mieszkały w tym samym mieście, ich sytuacja finansowa była (o ile mi wiadomo) podobna, kuzynki nawet pracowały w tym samym zawodzie, choć w różnych firmach.

Obie pary miały zdolność kredytową w złotówkach, ale wiadomo - dużo mniejszą, niemal o połowę mniejszą, niż we frankach, no i na gorszych warunkach (wyższy procent, prowizja itd.).

Kuzynka nr 1 - nazwijmy ją Basia - zdecydowała z mężem, że biorą kredyt w złotówkach. Oszczędności i kredyt wystarczały na zakup mieszkania - niewielkiego, ale jak stwierdzili, na tamten moment dla nich wystarczającego, które pomału sobie odnawiali/urządzali.

Kuzynka nr 2 - dajmy na to, że Ewa - wzięła z mężem kredyt we frankach. Pod korek, ile się dało. Kupili spore mieszkanie, od razu je też urządzili, projektant wnętrz zaprojektował wystrój, kupili sprzęty i materiały z wyższej półki.

I pamiętam wkrótce po tym spotkanie w rodzinnym gronie, na grillu, to chyba był jakiś długi weekend majowy, gdzie Ewa z mężem krytykowali i wyśmiewali decyzję Basi i jej męża. Że są frajerami, że jak bank daje, to trzeba brać, no chyba, że jest się głupim, po kilku głębszych to nawet tam kilka grubszych słów poleciało.

Basia z mężem coś tam wspomnieli, że jednak ze złotówkami czują się bezpieczniej, ale dało się wyczuć, że reszta rodziny raczej myśli tak jak druga kuzynka. Nawet matka Basi coś mówiła, że "oj, wzięlibyście te franki, to mielibyście większe mieszkanie, nie tę waszą klitkę".

A co było dalej, nietrudno się domyślić.

Basi z mężem udało się spłacić kredyt wcześniej, teraz oszczędzają i rozglądają się pomału za czymś większym, ale mieszkanie już mają swoje - bez hipoteki.

Ewę i męża kurs franka dobił. W pewnym momencie mimo iluś lat spłaty mieli do zapłacenia dużo więcej, niż na początku. Sprzedali mieszkanie, cała kwota poszła praktycznie na spłatę kredytu, zostali z niczym - dosłownie. Początkowo Ewa razem z dziećmi (w międzyczasie dorobili się dwójki) przeprowadziła się do swoich rodziców, bo była na urlopie, a jej mąż tułał się po kolegach i chyba też wynajmował jakiś pokój i został w mieście (bo praca), od jakiegoś czasu, jak Ewa wróciła do pracy, wynajmują mieszkanie, ale dużo mniejsze, niż było to ich.

I nawet by mi szkoda było Ewy i męża, bo to jednak chore, że tyle pieniędzy wydali, i nic z tego nie mają, gdyby nie ta sytuacja sprzed lat, gdy tak kozaczyli i "jechali" po Basi i jej mężu, wyzywając ich od frajerów, i byli tacy pewni siebie. Teraz oczywiście są w pierwszym rzędzie krzyczących, że "te banki to oszusty".

A druga sytuacja - tym razem z mojego doświadczenia. Niedawno (niecałe dwa lata temu) brałam kredyt. Na samochód - a raczej część samochodu, powiedzmy 1/3, resztę miałam oszczędności. Była pandemia, stopy procentowe zerowe - ja się uparłam na stałe oprocentowanie, choć było wyższe, niż przy kredycie ze zmienną stopą, no i rata oczywiście też była wyższa. Ale nie trzeba być ekonomistą (ja nie jestem), żeby zakładać, że jak jest oprocentowanie zmienne, to ono się zmieni - co z samej nazwy wynika, a skoro jest teraz tak niskie, to się zmieni na niekorzyść, bo przecież poniżej zera nie spadnie.

Reakcje sporej części znajomych/rodziny? Na przykład kuzyna, który też w czasie pandemii wziął kredyt - w złotówkach - na maksa na mieszkanie? Że się sfrajerzyłam, że co będę bankowi przepłacać, i że na taką kwotę to najlepiej chwilówkę wziąć, a nie w banku zwykłym kredyt. Kto teraz przepłaca, gdy raty wzrosły - łatwo się domyślić. Oczywiście kuzyn dołączył do grona krzyczących "banki to oszusty".

A odnosząc się do dyskusji jeszcze pod pierwotną historią, odnośnie do obwiniania ofiar. Według mnie, co innego paść ofiarą oszusta, a co innego paść ofiarą własnej głupoty...

banki kredyt frank

by marcelka
Dodaj nowy komentarz
avatar Crannberry
8 12

Przypomina mi się Irlandia wczasach końcówki tygrysa celtyckiego. Banki wciskały ludziom kredyty hipoteczne, a ludzie brali po kilka. Kupowali mieszkania, które wynajmowali polskim budowlańcom, polscy budowlańcy budowali więcej mieszkań (na szybko i fatalnej jakości), Ireneusze brali kolejne kredyty, traktując je jak darmową gotówkę, i kupowali kolejne mieszkania, które wynajmowali kolejnym polskim budowlańcom. Dochodziło już do tego, że człowiek z miesięcznym dochodem ok 2500€ miał ratę kredytu wynoszącą czterokrotność jego pensji. I tak się to bańka pompowała, aż pękła. Przyszła recesja, rynek koncertowo je*nął, polscy budowlańcy wrócili do Polski, a Ireneusz został z czterema pustymi mieszkaniami z kartonu i kredytem, którego nie był w stanie ugryźć. A kogo obarczano za to winą? „Niedobre niemieckie banki”

Odpowiedz
avatar pasjonatpl
6 8

@Crannberry Abstrahując od jęczenia strasznie nieodpowiedzialnych ludzi, to z tymi niedobrymi niemieckimi bankami to częściowo prawda. Tzn. Niemcy miały wtedy inną koniunkturę niż Irlandia, ale dużo więcej do powiedzenia na temat polityki fiskalnej w strefie euro. I zdecydowali o utrzymaniu niskich stóp procentowych, żeby stymulować niemiecką gospodarkę, podczas gdy w Irlandii właśnie trzeba było te stopy podnieść, żeby zatrzymać tę bańkę kredytową, żeby zniechęcić głąbów do zaciągania kolejnych kredytów. P.S. A dlaczego Ireneusz, a nie tradycyjny Polski Janusz czy jego irlandzki odpowiednik, czyli Paddy?

Odpowiedz
avatar Crannberry
2 4

@pasjonatpl: Wzrost stóp mieli już w 2006 i w niczym ich to nie powstrzymało. Koniunktura koniunkturą, ale Niemcy nie prowadzili Irlandczyków pod bronią i nie zmuszali ich do brania 17 kart kredytowych i kredytów, których rata kilkakrotnie przekraczała ich miesięczny dochód. Owszem, banki wciskały na potęgę, ale rozsądny człowiek powinien wiedzieć, kiedy odmówić. „Ireneusz” jest z dublińskich felietonów Piotra Czerwinskiego. Nota bene, jeśli są jeszcze gdzieś dostępny, to polecam lekturę - bardzo trafna i humorystyczna obserwacja irlandzkiego społeczeństwa

Odpowiedz
avatar hulakula
4 4

@Crannberry: to moje guilty pleasure - programy o 'wydawaczach" kasy. kelnerka, lat 22, 68786 kart kredytowych i 200 tysi długów. :D

Odpowiedz
avatar z_lasu
4 10

U mnie w bliskiej rodzinie (dlatego jestem zorientowany) małżeństwo z 2 dzieci, oboje pracujący na etatach + w własna działalność gospodarcza, żeby dorobić. Mieli własne małe mieszkanie, które sprzedali. Do zakupu większego potrzebowali 150tys. Okazało się, że nie mają zdolności kredytowej w złotówkach. Wyliczyli im ratę złotówkową na prawie 2tys. i to było za dużo, bank kredytu w zł nie udzielił. We frankach zaproponowano im 300 tys. Wzięli 150tys., tyle ile planowali, choć pokusa, żeby wyremontować i wyposażyć była wielka. Zmiana mieszkania związana była m.in. z chorobą i koniecznością poprawy warunków i dostosowania mieszkania, a to kosztuje. Ale stwierdzili, że skoro rata mała, prawie wszystko idzie w kapitał to albo szybko spłacą, albo odłożą na wyposażenie. Pierwsza rata frankowego, po przeliczeniu na złotówki, to było niecałe tysiąc zł. Nie chcę kłamać, ale chyba coś bliżej 800 zł niż 1000. Niestety, nie cieszyli się długo tą niską ratą. Jak frank znacznie podrożał pomysł nadpłacania poszedł w odstawkę, bo i tak każda rata była coraz wyższa i nawet przy nadpłacaniu, wartość pozostałą do spłaty rosła. Był taki moment, że zrobiło się ciężko ze spłatą, ale dali radę. I kłopoty wynikały z tego, że przy wzroście kursu pojawiły się zawirowania z pracą. Teraz sądzą się z bankiem i są na dobrej drodze do wygranej. I nie na wielkość raty narzekają, (wzrosła dwukrotnie, ale jeszcze nie osiągnęła poziomu pierwszej złotówkowej, na którą nie mieli zdolności) bo wzięli niewiele kasy, nie przeszacowali swoich możliwości. Narzekają na to że wartość kredytu pozostałego do spłaty, po 15 latach sumiennego spłacania, zbliża się do 200 tys. I niewiele można z tą nieruchomością zrobić. Bo sprzedaż, wiąże się z tym, że większość kasy trzeba będzie oddać do banku w ramach spłaty "taniego" kredytu. I teraz powiedz, jak mieli ogarnąć lepsze warunki mieszkaniowe bez tego nieszczęsnego kredytu frankowego? To nie był lokal na wynajem, to nie było kredytowanie się "pod korek". A mimo to tkwią w tym bagienku - jest szansa, że już niedługo.

Odpowiedz
avatar Balbina
5 5

@z_lasu: Znajoma to samo. Czwórka dzieci, ich dwoje. Chcieli poprawić warunki mieszkaniowe. Sprzedali swoje mieszkanie własnościowe i kupili szeregówkę z rynku wtórnego. Nie dali im kredytu w złotówkach tylko we frankach. On działalność jednoosobowa, ona nauczycielka. Wzięli 16 lat temu 140 tys i do dziś nic się nie zmieniło. Mają praktycznie tyle samo do spłacenia jak nie więcej.

Odpowiedz
avatar pasjonatpl
4 4

@z_lasu Nie rozumiem tylko, dlaczego bank uznał, że nie mają zdolności kredytowej na kredyt w złotówkach, ale we frankach tak. Ktoś może mi to wytłumaczyć? Może są jakieś inne powody, których nie rozumiem, ale to wygląda właśnie na jakiś wałek, celowe wciskanie ludziom kredytu w obcej walucie, bo wiedzą, że jej wartość może wzrosnąć i wtedy zapłacą więcej, niż by było w złotówkach.

Odpowiedz
avatar mati22252
1 1

@pasjonatpl: wziąłeś od banku 50000 franków po 2 zł a spłacasz prawie po 5 a była większa zdolność bo w Polsce stopy byly na poziomie 5-6% a w Szwajcarii 1% stąd różnica w wysokości podważanie umów polega na tym, że te franki były tylko na papierze ale jak było niskie oprocentowanie to im to nie przeszkadzało.

Odpowiedz
avatar pasjonatpl
2 2

@mati22252 To wiem, ale nie rozumiem, dlaczego banki odmawiały przynajmniej niektórym kredytów w złotówkach, ale bez problemu udzielały kredytów we frankach. Nie za bardzo rozumiem, na czym polegała różnica.

Odpowiedz
avatar marcelka
1 3

@pasjonatpl: to wynikało z matematyki. Licząc zdolność kredytową bierze się pod uwagę całą sumę, jaka potencjalnie będzie do spłaty: czyli kwotę, którą dostaniesz do ręki + wszystkie opłaty, prowizje i oczywiście procent w skali roku, razy ilość lat, na jaki brany jest kredyt. A różnica między kredytami w złotówkach i we frankach polegała właśnie na oprocentowaniu, procent na złotówkach był chyba ok. 5-6% w skali roku, na frankach chyba 1 czy 2%. Dlatego jeśli powiedzmy komuś łączna zdolność kredytowa wychodziła 300 tys. - w obu przypadkach - to w złotówkach mógł dostać do ręki powiedzmy 150 tys., a we frankach 250 tys. Zdolność kredytowa w obu przypadkach była taka sama, tylko we frankach ludzie mogli dostać więcej "do ręki". I potem z tego też wynikał gigantyczny wzrost sumy do spłaty. Zakładając, że ktoś dostał "do ręki" 250 tys. złotych - to oznaczało, przy kursie franka 2 zł, kreydt na 125 tys, franków. Jak kurs franka podskoczył do 5 zł, no to sobie pomnóżcie te 125 tys. franków razy 5 - wychodzi 625 tys. zł. do spłaty, plus oprocentowanie - i w ten sposób ktoś pożyczając kilkaset tysięcy kończy z długiem na milion.

Odpowiedz

Zmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 14 stycznia 2023 o 11:22

avatar pasjonatpl
1 3

@marcelka: Ok. Teraz rozumiem. Ale mimo wszystko banki mogły po prostu obniżyć oprocentowanie kredytów w złotówkach i tyle. Przecież i tak by na tym zarobiły. A taka polityka to albo rzeczywiście dobroduszność bankierów i wiara w stabilną cenę obcej waluty względem złotego albo liczenie na to, że jednak cena waluty pójdzie do góry i będą mieli dłużnika na całe życie. A sami dłużnicy, poza tymi, którymi odmówiono kredytu w złotówkach, też niezbyt rozgarnięci, jeśli o tym nie pomyśleli. Jak już, to może lepiej by było postarać się po kursie najdroższej waluty, bo byłoby mniej prawdopodobne, żeby jej cena skoczyła do góry, a raczej spadła w dół. Aczkolwiek wątpię, żeby banki chętnie dawały kredyty w takiej walucie.

Odpowiedz
avatar zendra
3 3

@z_lasu: Otóż to! W kredytach "frankowych" wcale nie chodziło o to, że ktoś wziął za dużo, jak to przedstawiła @Marcelka. To nie w tym rzecz! Podany przez ciebie przykład doskonale ilustruje na czym polega problem: przecież te osoby z twojej rodziny wzięły tyle samo kredytu we frankach, ile planowały w złotówkach, a mimo to mieli problem ze spłatą. Wyjaśnijmy coś: 1. Branie kredytu w złotówkach ze stałym oprocentowaniem nie jest gwarantem niezmiennych rat kredytu, co zapewne będzie szokiem dla @Marcelki (a już na pewno nie jest objawem jakiegoś geniuszu finansowego). Zgodnie z kodeksem cywilnym, w razie nadzwyczajnej zmiany stosunków, na wniosek strony umowy sąd może orzec o jej rozwiązaniu lub o zmianie jej warunków. Co oznacza, że gdyby WIBOR/stopa referencyjna w Polsce wzrosła tyle, ile podrożał frank i bank wiedziałby, że ta zwyżka nie ma charakteru tymczasowego, tylko że jest to trwałe zjawisko, które przyniesie niepowetowane straty dla banku, to @Marcelka, nomen omen, ma jak w banku, że ten wystąpiłby do sądu o zmianę warunków umowy lub jej rozwiązanie z obowiązkiem zwrotu przez @Marcelkę kapitału, na podstawe art. 357(1) k.c. (nadzwyczajna zmiana stosunków). 2. Frankowicze wygrywają sprawy w sądach o unieważnienie umów lub usunięcie klauzul abuzywnych - i chyba dzieje się tak nie bez powodu. Określanie takich osób jako ofiar swojej głupoty jest słabe.

Odpowiedz
avatar z_lasu
1 1

@zendra: 1. Oni mieli problem w związku z sytuacją zawodową. Gdyby wzięli złotówki też by mieli problem :) Nie zadłużyli się "pod korek". Ale pomimo sumiennej spłaty są zadłużeni na kwotę wyższą niż ta którą wzięli z tendencją na rozwój w górę. 2. Stałe oprocentowanie nie jest gwarantem niczego, ale dobrze wiedzieć, że jest taka możliwość. A czy ludzie biorący kredytyw 2021-2022 byli informowani o takich możliwościach? I konsekwencjach decyzji i tendencjach na rynku? 3. I tutaj się zgadzam. Banki przekombinowały z chęcią zysku i chyba nie przewidziały skali spraw sądowych.

Odpowiedz
avatar zendra
1 1

@z_lasu: Kredytobiorcy frankowi, jako podmioty nieprofesjonalne, nie mieli świadomości skali ryzyka kursowego. Rynek bankowy podlega silnym regulacjom prawnym właśnie po to, aby chronić przeciętnego zjadacza chleba, który nie ma pojęcia nie tylko o międzynarodowych rynkach finansowych, ale o krajowym też nic nie wie. Taka ochrona nie jest jakimś przeregulowaniem, fanaberią, jest konieczna, bo wykorzystywanie słabej wiedzy klientów w połączeniu z żądzą zysku banków, może doprowadzić do bańki inwestycyjnej, która gdy pęknie, dotknie nas wszystkich. Nie taka sama, ale trochę podobna sytacja miała miejsce w latach światowego krachu finansowego 2007 roku, gdy zagraniczne banki w Polsce, minimalizując ryzyko, zaczęły wycofywać z Polski swoje aktywa finansowe, dramatycznie ograniczając akcję kredytową dla przedsiębiorstw, co w krótkim czasie doprowadziłoby do załamania naszej gospodarki. Na szczęście rząd miał wpływ na bank PKO, który po prostu został zmuszony do zastąpienia innych banków w finansowaniu przemysłu, dzięki czemu Polska dosyć sprawnie przeszła ten kryzys. Załamanie na rynku kredytów hipotecznych mogłoby doprowadzić do podobnej sytuacji: drastycznego ograniczenia akcji kredytowej, niewypłacalności banków, co uderzyłoby w nas wszystkich. Nie popisała się tutaj Komisja Nadzoru Finansowego, bo to jest organ, którego zadaniem jest monitorowanie rynków finansowych i zapobieganie niebezpiecznym zjawiskom. W sprawie kredytów frankowych Komisja poległa na całej linii, nie powinna dopuścić do takiej sytacji. W niektórych krajach prawo bankowe tak silnie chroni konsumentów, że dopuszcza udzielanie kredytu tylko w walucie, w jakiej kredytobiorca osiąga dochody. Czyli, jeżeli np. Polak wykazałby, że ma firmę w Szwajcarii i tam osiąga dochody we frankach, to może dostać kredyt we frankach; a jeżeli osiąga dochody tylko w Polsce w złotówkach, to kredyt może dostać wyłącznie w złotówkach. Można wierzyć albo nie, ale to wszystko jest dla naszego wspólnego dobra, nawet jeśli my sami nie bierzemy kredytów. Czytając niektóre komentarze mam wrażenie, że rozumienie tych zagadnień jest dosyć powierzchowne. "A czy ludzie biorący kredytyw 2021-2022 byli informowani o takich możliwościach? I konsekwencjach decyzji i tendencjach na rynku?" - O możliwości zmiany umowy w razie zmiany stosunków z pewnością nie byli informowani, nie ma obowiązku informowania o czymś, co wynika z przepisów prawa, chyba że przepis wprost mówi o takim obowiązku, a tutaj nie mówił. Niestety pojawia się w tej kwestii pewien niuans prawny, bo inna jest sytuacja, gdy ktoś umawia się na stały procent, ale zaszła nagła, niemożliwa do przewidzenia zmiana stosunków, a co innego, gdy ktoś bierze kredyt indeksowany/denominowany według kursu jakiejś waluty - wtedy z góry godzi się na zmienność. W takiej sytuacji trudno byłoby wykazać, że art. 357(1) k.c. ma zastosowanie. Natomiast, co do drugiej części pytania (tendencje na rynku), odpowiedź brzmi: nie, klienci nie byli dostatecznie informowani, i właśnie ten fakt jest podstawą zaskarżenia umów frankowych. W relacji podmiot profesjonalny (bank) - podmiot nieprofesjonalny (Kowalski), prawo bankowe wymaga zbadania zdolności kredytowej klienta oraz szczegółowego poinformowania go o ryzykach finansowych, kursowych. Obowiązek informowania o ryzykach kursowych sądy interpretują tak, że nie wystarczy poinformować "ryzyko zmiany kursu istnieje", ale też określić ramy tego ryzyka, jego rozmiar, a jeżeli skala ryzyka jest nieograniczona, to klient również musi zostać poinformowany. O skali ryzyk nie informował praktycznie żaden bank.

Odpowiedz
avatar hulakula
0 0

@zendra: jakoś ciężko mi uwierzyć, że ci, którzy mieli zdolność na 200 tysie a wzięli pol bańki już pospłacali te kredyty ( w sensie te pół bańki wyjściowe).

Odpowiedz
avatar z_lasu
0 0

@pasjonatpl: To dość proste. Wyobraź sobie, że rata jaką wg banku możesz płacić to 2,5 tys. zł. Krótkie mocno uproszczone obliczenia: Przy oprocentowaniu kredytu złotówkowego na 12% wychodzi ci, że mogą ci pożyczyć 200 tys. (200tys/30lat/12miesięcy=555PLN - rata kapitałowa, 200tys.*12%/12miesięcy=2tys - odsetki. Wychodzi 2 555zł Ale kredyt we frankach jest oprocentowany na 3% Więc na starcie, za taką samą ratę bank może ci zaproponować 400 tys. (400tys/12m-cy/30lat =1111 - rata kapitałowa, 400tys.*3%/12miesięcy=1000 - odsetki Razem 2111 PLN) Więc kwota pożyczona 2x większa a rata niższa. Niestety w związku ze wzrostem kursu - nie pykło :)

Odpowiedz
avatar zendra
0 0

@hulakula: Dla precyzji: nikt nie może wziąć kredytu większego niż ma zdolności kredytowej, prawo bankowe tego zabrania. Jeżeli ktoś dostał "pół bańki" (jak rozumiem indeksowane we frankach), to znaczy, że miał taką zdolność kredytową w tej walucie.

Odpowiedz
avatar hulakula
0 0

@zendra: mialam na myśli- że jakoś ciężko mi uwierzyć, że większość ludzi już nominalnie pospłacała te kredyty na pół bańki i wyższe, jeśli w zlotówkach mieli zdolność znacznie niższą.

Odpowiedz
avatar mama_muminka
0 0

@hulakula Dlaczego nie. Jeśli przez ostatnie 15 lat płacili bankowi średnio 2.700 lub więcej to właśnie spłacili 500 tys.

Odpowiedz
avatar zendra
0 0

@hulakula: To jest jak najbardziej możliwe ze względu na niższe oprocentowanie, wyliczenia przedstawił powyżej użytkownik @z_lasu.

Odpowiedz
avatar z_lasu
0 0

@hulakula: Znowu matematyka. Normalnie, jeżeli spłacasz kredyt to powinno być tak, po spłacie każdej raty zostaje ci do spłacenia coraz mniej. Rata zazwyczaj spada, bo nawet jeżeli jest stała, to oprocentowanie liczone jest od kwoty pozostałej do spłaty. I taki mechanizm jest/był prawdziwy przy złotówkach. W przypadku franków w zasadzie też działa ale nie do końca. Jak było do spłaty 300 franków tak pozostało. Tylko że pierwsza rata to było 600zł (CHF=2zł) a teraz to 1400 zł po kursie 4,7. Ale to nic. Jeżeli ktoś wziął 108 tys. franków, dostał 216tys. PLN. Po 15 latach i spłacie po 300 franków miesięcznie do spłaty pozostało mu 54tys franków. Tylko, że wartość pozostała do spłaty w PLN to w dniu dzisiejszym to 254tys.

Odpowiedz
avatar Ohboy
3 7

Pod tamtą historią wspomniałam, że ktoś z mojej rodziny wziął kredyt i kozaczył. To akurat nie był człowiek biedny, kredyt wziął, bo "tanio" i spłacił zanim zaczęły się dramaty frankowe. Ale przykładem jego kozaczenia było to, że jak u niego byliśmy, to do mnie, dziecka, powiedział: "fajny dom, nie? a wy wynajmujecie takie małe mieszkanko..." Po mnie spłynęło to jak po kaczce, ale wiem, że mojej matce było bardzo przykro.

Odpowiedz
avatar gawronek
10 12

"jak bank daje to trzeba brać". O borze szumiący. Bank NIGDY NIKOMU NIC NIE DAJE.

Odpowiedz
avatar bazienka
-3 5

wracam z kolezanka, ktora zarabiala nieco powyzej najnizszej krajowej w sklepie z meblami, nie mieli wrzutni nocnej, wiec wieczorem wplacala, rano wyplacala- i obrot sie zrobil w dobie COVIDu nabrala kredytow m.in. na kurs IT dla syna, na remont mieszkania itp., teraz rata przekracza jej dochod

Odpowiedz
avatar ZawszeRacja
-1 5

Największym oszustem w tej historii jest państwo polskie

Odpowiedz
avatar Windowlicker
-2 4

Oj, jak zapiekło debili spod znaku "pani redaktur my podpisali, a teraz każo płacić" zapiekło, że zminusowali :)

Odpowiedz
avatar victoriee
1 5

Nie rozumiem ludzi komentujących: wzięli 15 lat temu kredyt na 200 tysięcy, spłacają 15 lat i nadal mają 200 tysięcy do spłaty. W moim rodzinnym mieście w 2019 roku mieszkanie 50 metrowe kosztowało 100 tysięcy, teraz identyczne mieszkania kosztują 250 tysięcy, a minęły tylko 3-4 lata. Moja krewna 15 lat temu dostała od rodziców działkę na wsi, wartą wówczas 3 tysiące. Rok temu sprzedała tę działkę za 120 tysięcy. 200 tysięcy 15 lat temu nie równa się 200 tysięcy dziś.

Odpowiedz
avatar z_lasu
2 2

@victoriee: Załóżmy, że ktoś w 2007 roku wziął kredyt na 30 lat na 500tys. PLN we frankach :), kupił i wyposażył mieszkanie/dom, Wartość zaciągniętego kredytu po dzisiejszym kursie to ponad milion (prawie 1,2mln). Pewnie do spłaty pozostało mniej, ale nie każda wartość nieruchomości wzrosła aż tak. I teraz, zakładając, że ten ktoś spłacał regularnie (co mogło być ciężkie, bo rata też wzrosła ponad 2x a po drodze mamy drugi albo trzeci kryzys), ma w złotówkach, do spłaty nadal co najmniej to co pożyczył. Nominalnie spłacił więcej niż te 500tys. Jego nieruchomość raczej nie podrożała do 1,5mln - raczej jest bliżej miliona (albo i nie). Zmieniły się technologie, moda, inne są wymagania co do instalacji, ogrzewania. Poza tym dom ma już 15 lat. Zaczynają się nakłady na remonty. Więc chcąc ją sprzedać musi oddać bankowi jeszcze 500-600 tys. Po sprzedaży nieruchomości zostanie mu kasa co najwyżej na kawalerkę. Jak będzie spłacał do końca okresu kredytowania zapłaci więcej niż 1,5ml. Zostało jeszcze 15 lat. Kurs cały czas rośnie. I nie ma możliwości, żeby przewidzieć jaki będzie koszt tego kredytu.

Odpowiedz
Udostępnij