Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

piekielni.pl

Pokaż menu
Szukaj

Ostatnio przeczytałam na głównej historię o domówkach w Anglii i panującej tam…

Ostatnio przeczytałam na głównej historię o domówkach w Anglii i panującej tam gościnności.

I krótko mówiąc, mam wrażenie, że i w Polsce, w dużych miastach taka "gościnność" się przyjęła.

Oboje z mężem pochodzimy z małych miasteczek. Podobnie jak autorka piekielnej historii, z domu wynieśliśmy podobne zwyczaje. Jak idziemy w gości to zawsze zabieramy coś ze sobą (ciasto, jakieś przekąski, coś do picia, czasem (w zależności od okazji) jakiś upominek, np.na nowy dom).

Jako, że wprowadziliśmy się do nowego domu, postanowiliśmy Sylwestra zorganizować u nas. Zaprosiliśmy ok. 16 osób- część znajomych z Krakowa (z uczelni, pracy), część z naszych stron rodzinnych.

Jako, że osób było sporo, a my dopiero co się wprowadziliśmy, poprosiliśmy, aby każdy przyniósł (w miarę możliwości) coś do jedzenia, picia, ot, żebym i ja szykowania miała mniej.

Znajomi z mniejszych miejscowości jak zwykle nas miło zaskoczyli- przywieźli furę jedzenia, napoje, alkohol. Nawet kwiaty i inne upominki na nowy dom, co było naprawdę miłą niespodzianką. Niektórzy przyjechali pociągiem, więc mieli przeprawę z dowiezieniem takich ilości jedzenia.

Wraz z mężem również przygotowaliśmy sporo jedzenia (kilka dużych misek sałatek, sporo kanapek, 3 blachy ciasta, słone przekąski, krokiety i barszczyk) plus napoje, alkohol.
Znajomi z Krakowa- cóż, skromnie, ale też coś przywieźli. Mówiąc skromnie mam na myśli, że jedna para przyniosła paczkę chipsów, inni sok (1 l), jeszcze inni wędlinę i jakiś pasztet. Nic domowego, coś kupionego na szybko. Jednak nie to jest piekielne.

Piekielne było na koniec.

Jako, że jedzenia zostało to oczywiście na koniec postanowiliśmy to podzielić między gośćmi, żeby zabrali ze sobą. Oczywiście, nie spisywałam co kto przyniósł, więc rozdawałam jedzenie losowo, starając się je równo podzielić (uwzględniając w to osoby, które prawie nic nie przyniosły). Para, która jak się okazało przyniosła pasztet i wędlinę oburzyła się, bo zauważyli, że nie zdążyłam otworzyć pasztetu od nich i wyłożyć go na stół, a go nie odzyskali.

Byłam zdziwiona, bo jednak spakowałam im sporą wałówkę, znaczenie przewyższającą wartość pasztetu, poza tym, jak wspomniałam- nie spisywałam co kto dokładnie przyniósł, więc nie pomyślałam, żeby ten nieszczęsny pasztet włożyć do paczki dla nich (pomijając już fakt, że przecież siatek z jedzeniem nie podpisywałam, tylko rozdawałam "jak leciało").
Jakież było moje zdziwienie, gdy poprosili, aby poszukać tego pasztetu, bo było go aż 500 g, a jest z "markowych" delikatesów".

Powiem szczerze, że zszokował mnie fakt, że pijąc "cudzy" alkohol, jedząc przekąski i dania przygotowane przez innych + dostając spory zapas jedzenia do domu, komuś nie było głupio domagać się zwrotu tego nieszczęsnego pasztetu. Zostaliśmy z mężem wychowani tak, że jak coś przynosimy, to zostaje to dla gospodarzy (wiadomo, zwracało się jedynie talerz czy jakiś pojemnik, ale nie samo jedzenie czy napoje). Cóż, jako, że prawdopodobnie pasztet "przypadł" innej parze, która już swoją wałówkę odebrała, zaproponowałam zwrot pieniędzy. Powiedzieli, że już trudno. Z wyraźnym fochem.
No cóż, widać nie bez powodu wzięło się powiedzenie o krakowskim centusiu. Zgodnie z mężem uznaliśmy, że nie ma sensu więcej zapraszać znajomych, którzy z byle czego fochy strzelają.

Inna sytuacja. Znajomi z pracy zaprosili nas na roczek córeczki. Kupiliśmy prezent, nie najdroższy, nie jakiś najtańszy (w granicach 250 zł). I zdziwienie, bo impreza była w jakimś klubie zabaw, gdzie za jedzenie i picie trzeba było sobie zapłacić. Jedynie tort i woda były cenie. My byliśmy bez dziecka, ale inni znajomi wspominali, że jak przyszło się z dzieckiem, które chciało skorzystać z atrakcji sali zabaw, to trzeba było opłacić wstęp.

Tu też byliśmy zdziwieni, bo organizując urodziny, wszelakie koszty związane z organizacją braliśmy na siebie.

Chyba jeszcze sporo wody w rzece upłynie zanim przywykniemy do tej "miejskiej gościnności".

Krk

by ~Anabell90
Dodaj nowy komentarz
avatar helgenn
21 23

Powtórzę to co inni pisali w komentarzach. Takie zachowanie nie wynika z miejsca urodzenia tylko z tego co się wyniosło z domu. Ja jestem ze wsi, ale u mnie w domu się wiecznie oszczędzało. Idąc na imprezę zawsze zabierałam np. alkohol dla gospodarzy, ale niewiele więcej. Mój mąż potrafiłby przepuścić kilkaset złotych na "imprezowe przekąski", bo jemu się zawsze wydaje, że przyniesie za mało. Teraz mamy wypracowany kompromis, ja już tak nie skąpie a męża hamuję jak trochę za bardzo szaleje na zakupach.

Odpowiedz
avatar Ohboy
14 14

Po prostu masz dziwnych znajomych. Zgadzam się z helgenn, to kwestia wychowania. U mnie wszyscy znajomi, poproszeni o przygotowanie czegoś, przychodzą z czymś porządnym, a tylko jedna osoba jest ze wsi. (jak za dzieciaka byłam na urodzinach znajomej w takiej knajpie, to też nic nie płaciłam ;)

Odpowiedz
avatar Bryanka
14 14

Potwierdzam, że to zależy od wychowania. Ja zawsze piekę ze dwa ciasta jak idziemy na domówkę, a mąż zawsze marudzi, że za dużo od siebie daję. Obydwoje pochodzimy z Warszawy.

Odpowiedz
avatar I_m_not_a_robot
6 6

My mamy całkiem dobry system ze znajomymi. Imprezy zwykle nie są spontaniczne, tylko raczej planowane. Wcześniej obgadujemy co jest potrzebne i robimy tabelkę na doodle.com, każdy się zapisuje do przyniesienia czegoś. Nie ma kłótni, nie ma nic za dużo ani za mało.

Odpowiedz
avatar digi51
5 27

Sorry, ale chyba Cię fantazja poniosła z tymi urodzinami dzieciaka. Wszystkie sale zabaw organizują urodziny na tej samej zasadzie. Organizator płaci za najczęściej 2h zabawy, daje stolik i umówiony wcześniej zakres jedzenia/picia dla dzieci, zazwyczaj można przynieść własny tort. Ta cena obejmuje wstęp dla podanej przez organizatora liczby dzieci i na tyle jest przygotowany stół. Nikt Ci nie zorganizuje urodzin dzieciaka na zasadzie - przyjdzie, kto przyjdzie, będzie ile będzie, a wy nam tu torcia pokrojcie i podajcie. Szczególnie w weekendy sale zabawą nie pozwolą sobie na taki chaos i "spontan". No, ale dam Ci szansę, podaj co to za sala zabaw, zobaczymy co tam piszą o organizacji urodzin, czy można ot tak sobie wbić w parę osób z tortem. A pierwsza historia to leczenie kompleksów chyba. Jedna para znajomych wieśniacko się zachowała, a Ty tu piszesz elaborat o wspaniałych małomiasteczkowcach co na plecach blachy ciasta do Krakowa nieśli i skąpych krakusach, co pasztet przynieśli. I oczywiście mówię to jako "wielkomiastowa", bo już któraś z kolei historia o tym jak wspaniale gościnni są ludzie ze wsi i skąpi miastowi. Jakoś u mnie wśród miastowych znajomych nigdy takich zachowań nie było.

Odpowiedz
avatar Nana_
0 0

@digi51 też jestem ciekawa co to za sala, bo sama mam dzieci, mieszkam w Krakowie i zawsze wyglądało to tak jak powiedziałaś, z tym że na niektórych salach można były mieć swoje przekąski na sali, płaciło się za pokrojenie tortu, salkę na wyłączność i ilość dzieci ale nie mniej niż ileś dzieci. Zawsze też rodzice solenizanta otwierali rachunek dla dorosłych na kawę, herbatę, wodę kto na stolikach dla dorosłych też zawsze jest jakieś ciasto. Także ciekawa jestem co to za sala zabaw

Odpowiedz
avatar AnitaBlake
6 8

U mnie w domu imprezy zawsze były spore, jedzenia sporo i zawsze to gospodarz wszystko zapewniał. Chyba, że jako dziecko/nastolatka czy studentka w swoim gronie znajomych coś organizowaliśmy to się składaliśmy. Teraz jak coś organizuje u siebie, urodziny czy spotkanie w gronie znajomych, to w życiu bym nigdy nikogo o nic nie prosiła. Wyniosłam z domu, że to ja wszystko przygotowuje. Ostatnio robilam urodziny. Najpierw zaplacilam za sale zabaw dla dzieci-jak juz napisano wyzej chyba nie da sie robic urodzin gdzie sie za gosci nie placi. Chyba ze mowa o atrakcjach typu karuzela czy cos, w tej sali co ja bylam byly tez atrakxje gdzie te 2zl trzeba bylo wrzucić. Potem kilku znajomych na urodziny meza przyszli do nas. 3 salatki, tort, ciasto, sery, wedlina, grzybki, pomidory, ogorki, picie, alkohol. Po co kogoś zapraszać jak się o jedzenie prosi. Rozumiem wieksze akcje, typu sylwester czy ognisko. Jednak drobne imprezy moim zdanie są po stronie zapraszajacych.

Odpowiedz
avatar rodzynek2
2 10

Wielu pisze, że to kwestia wychowania, a ja może dodam, że to kwestia zwyczajów panujących w danym regionie/ekipie/rodzinie. Choć, moim zdaniem, lepiej jest uzgodnić, kto co i ile przynosi, żeby się nie dublować. Kiedyś, jak mi się wydaje, takie noszenie jedzenia/picia/przekąsek było o tyle koniecznością, że wiele rzeczy było na kartki i trudno było wymagać, żeby ktoś wyzbywał się lwiej części przydziału na jedną imprezę.

Odpowiedz
avatar pasjonatpl
3 5

@rodzynek2 Kiedyś też wielu rzeczy po prostu nie było w oficjalnym obiegu i każdy kombinował. A nuż któryś z gości znał jakiegoś rzeźnika czy pracownika sklepu, więc mógł więcej załatwić.

Odpowiedz
avatar livanir
3 15

Czyli nie dogadaliście się, ale winni są miastowi, bo dali mniej? Bo zrobili inaczej? Jestem z małego miasta, ale nigdy nie lubiłam tej gościnności. Gotowanie, noszenie... więcej z tym irytacji niż przyjemności na miejscu. A jeszcze chciej zrobić świeże, to już jest się zmęczonym(nie lubie kuchni). Dlatego uwielbiam tę "miastową" kulturę miasta królów- każdy przyniesie przekąskę, każdy przyniesie ile wypije, a na imprezie myślimy co zamówić. Bez męczenia się i noszenia kilogramów z dworca, bo wypada. Zdecydowanie wole pragmatyzm miejskiej gościnności.

Odpowiedz
avatar Windowlicker
0 0

@livanir: mieszkańcy krakowa to naprawdę fascynujący gatunek

Odpowiedz
avatar Aniela
12 14

Z drugiej strony jak ktoś zaprasza i mowi " przynieście coś do jedzenia i picia" bez konkretów to tak trochę słabo, że później obgadujesz, że przynieśli za mało. Gdyby mnie tak ktoś powiedział, też bym wpadła pewnie z paczką czipsów, paluszkami i sokiem :D Sama mówię znajomym, że jak zapraszam na kawę to na kawę. Nic więcej nie mam, bo ciast nie piekę bo później nam zostają a my nie jemy tego. Klucz to rozmowa.

Odpowiedz
avatar marcelka
8 8

Definitywnie to wina braku komunikacji. Jak się mówi "coś przynieście", bez zdefiniowania co to ma być, to potem może tak wyjść, że będzie 10 flaszek i jedna paczka chipsów albo pięć sałatek i jedno wino na 10 osób. W moim kręgu znajomych (osoby z miasta, ze wsi, z małych miasteczek) jak jest "składkowa" impreza, to przy umawianiu się każdy deklaruje "to ja zrobię sałatkę", "ja mam czas, to upiekę ciasto", "ja będę jechać prosto z pracy, to kupię jakieś chipsy po drodze", "ja kupię alkohol taki i taki" "ja kupię napoje" - i nie ma nieporozumień, i niczego nie brakuje nigdy.

Odpowiedz
avatar Librariana
8 8

@marcelka: No właśnie, najprościej rozdzielić zadania, biorąc pod uwagę umiejętności i wolny czas zaproszonych osób. W zeszłym roku pracowałam w sylwestra, więc dostałam w "przydziale" zakup słonych przekąsek.

Odpowiedz
avatar Librariana
9 9

Tak podkreślacie kwestię wychowania, ale jeśli ktoś przynosi coś na imprezę to jako gospodarz obowiązkowo powinnaś to wyłożyć na stół. Ktoś kupił pasztet i wędlinę - okazuje się, że z górnej półki, więc zrobił to w dobrej wierze (niektórzy pracują w sylwestra i nie mają czasu pichcić domowego jedzenia). Pasztet ląduje w lodówce a potem w siatce dla kogoś innego - trochę słabo. Też byłoby mi przykro.

Odpowiedz
avatar Natanata
3 3

@Librariana Zgadzam się. Ktoś się postarał, kupił coś droższego, żeby wszyscy spróbowali, a tu nawet nie było możliwości. Czasami nawet nie chodzi o pieniądze, bo pewnych rzeczy nie da się kupić ponownie, gdyż są tylko od święta.

Odpowiedz
avatar dayana
1 1

Przecież po takich ludziach wcześniej widać, że oszczędzają na czym się da. Rozumiem przy pierwszym spotkaniu się na to natknąć, ale przecież znaliście ich już jakiś czas?

Odpowiedz
avatar Nanatella
1 1

Według mnie imprezy dzielą się na składkowe i organizowane. Jeśli umawiam się ze znajomymi na imorezę składkową, od razu rozdzielamy co kto przynosi. Ja uwielbiam piec, więc z mojej strony zazwyczaj są ciasta, mój mąż zabiera alkohol. Nie wyobrażam sobie jednak, żeby zapowiedzieć, że organizuję imprezę (gdzie w domyśle to gospodarz powinien o wszystko zadbać), poprosić gości o przyniesienie czegoś - ciesząc się jeszcze, że przynieśli i jedzenie, i prezent dla mnie, obciążać tym gości jadących z daleka pociągiem, narzekać, że ktoś przyniósł za mało (mimo, że nikt nie powiedział czego oczekuje), wybrzydzać, że ktoś przyniósł kupne jedzenie i jeszcze nie postawić przyniesionego przez gości jedzenia na stole. A tutaj jest narzekanie, że goście przynieśli za mało, a naatępnie narzekanie, że za siebie trzeba zapłacić. Przecież jak byliście zapraszani, to chyba wiedzieliście gdzie - czy do domu czy gdzieś indziej. A na salach zabaw tak to się zazwyczaj odbywa - opłacany jest tort, napoje i czasem jakieś przekąski typu chipsy czy paluszki.

Odpowiedz
avatar Windowlicker
-1 1

Krakowski spleen w teorii i praktyce :)

Odpowiedz
avatar Nana_
1 1

Dla mnie jako mieszkanki Krakowa jest dziwne zapraszać ludzi na swoją imprezę typu domówka, urodziny i wymagać by ktokolwiek coś przyniósł

Odpowiedz
Udostępnij