Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

piekielni.pl

Pokaż menu
Szukaj

Przygody z dnia dzisiejszego z lekarzami u naszych zachodnich sąsiadów. Mieszkamy w…

Przygody z dnia dzisiejszego z lekarzami u naszych zachodnich sąsiadów.

Mieszkamy w małym miasteczku w jednym ze wschodnich landów. Jest ogromny problem z dostępem do lekarzy. Ogólnie lekarza rodzinnego trzeba sobie znaleźć samemu, ale większość nie przyjmuje nowych pacjentów, jedynie w nagłych przypadkach. Specjaliści - temat rzeka. Dostać termin do niektórych specjalistów to misja godna własnego filmu hollywoodzkiego z cyklu "Mission Impossible".

W zeszłym tygodniu byliśmy w Polsce i mąż miał mały wypadek, pogotowie, założone szwy... Dostał receptę na leki przeciwbólowe i zalecenie zmiany opatrunków, dezynfekcji i zdjęcia szwów po tygodniu oraz kontaktu z lekarzem w razie pogarszającego się stanu rany.

Niestety, wczoraj właśnie przy zmianie opatrunku zauważyłam, że obszar wokół rany wyraźnie spuchł, zaczerwienił się i zebrała się ropa.

Nie mamy lekarza rodzinnego, bo nie ma miejsc. No to lecimy do pierwszego lepszego i tłumaczymy jaka sytuacja, rana szyta w Polsce, podejrzenie wdania się infekcji. Pani z rejestracji zaleciła... udać się lekarza, który ranę szył. Tłumaczę, że jest 400km dalej. Kobieta jak mantrę powtarza, że trzeba skontaktować się z lekarzem, który ranę szył. W końcu daje nieco sensowniejszą radę udania się do miejscowego szpitala. Tak też zrobiliśmy. Tam odesłano nas z kwitkiem - to nie jest przypadek dla szpitala, proszę udać się do chirurga.

Gabinet chirurga - pani kręci nosem, że nie ma skierowania i powinniśmy je przynieść od lekarza rodzinnego. Mąż tłumaczy, że nie ma lekarza rodzinnego. Pani robi wielkie oczy i zaczyna się na męża wydzierać, że co to za niefrasobliwość, że nie ma lekarza rodzinnego! Musiałam roześmiać się w głos. Od dwóch lat, czyli od kiedy tu mieszkamy regularnie obdzwaniamy wszystkich lekarzy rodzinnych i zawsze słyszymy, że nie ma miejsc.

W końcu pani proponuje termin w piątek. Za 4 dni. Mąż kolejny raz tłumaczy, że rana jest czerwona, spuchnięta, zaropiała. Pani pozwala sobie na chamskie komentarze na temat polskich partaczy i pretensje, że przychodzimy, żeby naprostować błędy lekarzy z Polski. Mówi, że to nie jest nagły przypadek i nie przyjmie. Poprosiłam o potwierdzenie tego na piśmie.

Tu kobieta wyraźnie się zestresowała i pyta:

- A co ja mam pani dać na piśmie?
- Odmowę przyjęcia.
- Ja pani tego nie dam, bo nie jestem lekarzem
- Ale właśnie nam pani odmówiła, skoro może pani odmówić wizyty, to dlaczego nie może pani swojej decyzji potwierdzić pisemnie?
- Takich rzeczy nikt nie robi!
- Ale z jakiego powodu? Skoro uważa pani, że nie ma podstaw to chyba żaden problem napisać dokładnie to samo na kartce i się podpisać?
- Nie, ja nie jestem lekarzem i nie będę brała na siebie takiej odpowiedzialności!
- Ale bierze na siebie pani odpowiedzialność odmówienia pacjentowi z zakażoną raną kontaktu z lekarzem?
- No nie dam pani tego na kartce, ale daję państwu możliwość iść do innego lekarza.
- Co?
- No mogą państwo iść do innego lekarza.
- Ale na jakiej zasadzie pani daje nam taką możliwość?
- No informuję, że pani może.
- I pani zdaniem potrzeba nam na to pani pozwolenia?
- No wie pani, mogłam wcale nie pomóc i nie informować, że mogą państwo iść do innego lekarza!
- Przepraszam, ale pani chyba się w głowę rano uderzyła. Do widzenia!

Jednak wyniknęło z tego coś dobrego. Gdy wyszliśmy z gabinetu zaczepiła nas jakaś Polka i powiedziała, że słyszała, że nie mamy lekarza rodzinnego, a u niej sąsiedztwie akurat gabinet otworzyła nowa lekarka, która przyjmuje nowych pacjentów. Tam poszliśmy, udało nam się zapisać do niej, od razu obejrzała ranę, przepisała maści i antybiotyk. Więc końcem końców można powiedzieć, że skorzystaliśmy na całej sytuacji.

Piekielność poboczna. Na lokalną grupę polonijną wrzuciłam post, że jeśli ktoś szuka lekarza rodzinnego (a wiem, że takich ludzi jest mnóstwo) to na ulicy takiej a śmakiej gabinet właśnie otworzyła lekarka rodzinna o takim a takim nazwisku i ma miejsca dla nowych pacjentów. Sprawdzałam - gabinet jak najbardziej figuruje na googlach. Oprócz lajków i podziękowań za info kilka osób w komentarzach zapytało o nr telefonu. Odesłałam do googli. Dostałam kilka wiadomości na priv i odpowiedzi na komentarz, że mogłabym od razu nr telefonu podać i chyba by mnie to nie zbawiło trochę pomóc. To te łagodniejsze. Bardziej hardcorowa roszczeniowość:

- może mnie pani tam zapisać?
- pani pójdzie ze mną i mnie zapisze.
- pani nie pomyśli, że niektórzy nie znają się na internecie i sobie nie znajdą, trochę zrozumienia i empatii, kobieto

Serio? Profil na fb, kilkanaście postów dziennie na grupie, ale trzech słów w google nie potrafi wpisać i sprawdzić nr telefonu? A niby to młodzież taka nieogarnięta i roszczeniowa...

sluzba zdrowia niemcy

by ~takasluzbazdrowia
Dodaj nowy komentarz
avatar dayana
1 3

No niestety, tak się kończy pomoc.

Odpowiedz
avatar gawronek
6 6

Zablokować wiadomości od nieznajomych i problem z dyni. Co do takich postów - zawsze można wyłączyć komentarze i też ma się spokój.

Odpowiedz
avatar Crannberry
8 14

I standardowe komentarze, że „Polak Polakowi wilkiem”, bo nie nakarmiłaś rodaka srebrną łyżeczką, za swoje pieniądze i w swoim prywatnym czasie ;)

Odpowiedz
avatar pasjonatpl
9 11

Gratuluję optymizmu i altruizmu. Ja po pierwszych kilku miesiącach na emigracji oduczyłem się pomagania rodakom w podobny sposób. Bo zawsze kończyło się ciągłymi pretensjami i zawracaniem głowy o każdej porze. W sumie teraz może byłbym bardziej skory do czegoś takiego, bo ta "najzdolniejsza" część Polonii w większości wróciła do Polski albo się ucywilizowała. Ale jeśli udostępniłbym jakąkolwiek informację na jakimś polskim forum, to tylko, jeśli nie musiałbym podać danych kontaktowych. A swoją drogą to hzzauważyłem, że sporo ludzi ma w jednym palcu różne aplikacje typu Facebook czy instagram, ale mają problem z praktycznym zastosowaniem technologii, np wydrukowanie czegoś, skopiowanie pliku czy wysłanie pliku mailem albo przez jakiś komunikator.

Odpowiedz
avatar Armagedon
3 17

@dayana: @gawronek: @Crannberry: @pasjonatpl: Oj ludzie, ludzie... Nie kochacie wy raczej rodaków na obczyźnie, choć są dokładnie tacy sami jak w kraju. RÓŻNI. Autorka dostała przecież podziękowania i lajki, sama jest osobą empatyczną, na taką również trafiła pod gabinetem. Gdyby nie ona - kto wie czy nie skończyłoby się ponowną, przymusową wizytą w kraju? Zawsze i wszędzie znajdzie się paru roszczeniowców i chamów. Zresztą - autorka sama uznała ten wątek za poboczny, a wy - już wskoczyliście na ulubionego konika (zero kontaktów z rodakami na obczyźnie) i galopujecie, zamiast skupić się na meritum historii. Zwłaszcza, że jako emi/imi-granci mielibyście pewnie na ten temat sporo do powiedzenia. Bo to co autorka opisuje jest wręcz nie do pojęcia. Ciekawe, czy potraktowano ją tak bo jest Polką, czy niemiecka, państwowa służba zdrowia prezentuje poziom, przynajmniej, trzy razy niższy niż polski NFZ? Bo jestem świadoma, że gdyby chciała wydać grubą kasę prywatnie - pewnie żadnych problemów z tym by nie było. A najbardziej mnie wściekło... "Pani pozwala sobie na chamskie komentarze na temat polskich partaczy i pretensje, że przychodzimy, żeby naprostować błędy lekarzy z Polski." Niewyobrażalna wręcz arogancja, bezczelność, brak choćby podstaw kultury i dobrego wychowania. Nigdy, przenigdy nie wyemigruję z kraju. Tu się czuję jak u siebie w domu, a "domowe" chamstwo jakoś łatwiej przełknąć.

Odpowiedz
avatar digi51
3 9

@Armagedon: Sprawa z niemiecką służbą zdrowia jest nieco bardziej skomplikowana. Patrząc ogólnie - na pewno jest o kilka poziomów wyżej niż Polska. Jeśli mieszkasz w dużym mieście, a szczególnie w zachodnich Niemczech, nie masz żadnego problemu z dostępem do lekarzy, przynajmniej ogólnych lub popularnych specjalizacji. Z rzadkimi specjalizacjami jest nieco gorzej. Jeśli mieszkasz, jak autorka, w małym mieście na wschodzie - masz przechlapane. Szczególnie jako osoba, która nie mieszka tam od urodzenia, a już na pewno obcokrajowiec. Wschodnie Niemcy są rasistowskie i tkwią dużo bardziej w realnym socjalizmie niż Polska. Mam znajomych, którzy mieszkają na pograniczu - mieszkają w Polsce, ale pracują w Niemczech, ponieważ pracują w Niemczech mają niemieckie ubezpieczenie, chodzą do lekarzy w Niemczech. Tam dramatycznie brakuje lekarzy i przyjęcie do lekarza często trzeba wybłagać, a panie recepcjonistki mają się za boginie. Moją znajomą przy próbie zapisania do lekarza, recepcjonistka zapytała o nazwisko. Gdy okazało się, że jest polskie stwierdziła, że mają wystarczająco dużo niemieckich pacjentów, których trzeba leczyć. Koleżanka nagrywa wszystkie rozmowy przez telefon i zgłosiła sprawę do czegoś na kształt izby dyscyplinarnej, niestety jak do tej pory sprawa nie ruszyła z miejsca, a przynajmniej nic o tym nie wiadomo. W dużych miastach to lekarze biją się o pacjenta, bo każdy pacjent przynosi hajsy z kasy chorych, w małych zdychaj człowieku pod płotem. I nie chodzi o zdychanie po wypadkach, bo wtedy owszem, pogotowie pomoże. Chodzi o to, że czasem ludzie przyjmują leki na stałe, a nie mając lekarza rodzinnego mają problem z tym, żeby ktoś im wydał kolejne recepty. Sama po pobycie w szpitalu miałam mieszanie uczucia - z jednej strony czułam się wspaniale zaopiekowana, z drugiej zaś pewna część personelu była arogancka i zachowywała się jakby łaskę robiła, że pracuje. Po porodzie musiałam małego dokarmiać MM, bo ciężko mu szło ściąganie z cyca. Poszłam wieczorem na dyżurkę poprosić o porcję MM (były wydawane pojedynczo), położna najpierw wypchnęła mnie z dzieckiem na rękach z dyżurki, a potem na siłę wyjęła mi pierś spod bluzki drąc się "niech się pani w końcu nauczy karmienia, a nie ciągle pani po mleko przychodzi".

Odpowiedz
avatar Crannberry
7 7

@Armagedon: Źle zrozumiałaś moją wypowiedź. Odniosłam się tylko do jednej części historii, do punktu, z którym akurat mam doświadczenie. O dostępie do usług medycznych czy traktowaniu imigrantów w landach wschodnich się nie wypowiem, bo tam nie mieszkam i nie mam doświadczenia. W Bawarii problemu z dostępem do usług medycznych nie ma, lekarze rodzinni biją się o pacjentów, w pilnych przypadkach specjalista przyjmiecie tego samego dnia. Jeśli chodzi o rasizm, Monachium jest tak kosmopolitycznym miastem, Że problem też w zasadzie nie występuje. Tzn. owszem, zdarza się, że ktoś rzuci jakiś głupi komentarz, ale są to raczej pojedyncze przypadki, którymi nie ma co zawracać sobie głowy. Teren byłej NRD to inny świat. Trochę jakbyś porównywała centrum Warszawy z popegeerowską wsią na ścianie wschodniej. Wszędzie pracują ludzie i może się zdarzyć cham, niezależnie od zawodu i narodowości. W czerwcu leżałam w szpitalu i warunki oraz opieka były ogólnie jak w Leśnej Górze, poza jedną pielęgniarką - leniwą i niegrzeczną wobec pacjentów. Akurat była to Chorwatka, czyli też przyjezdna. Nie mam nic do rodaków, nacja jak każda inna. Wśród monachijskiej Polonii mam kilkoro bardzo dobrych przyjaciół, często mi się zdarza pomagać ludziom w różnych sprawach - sama pamiętam, jak to było, kiedy byłam tu nowa i ogarniałam języka ani spraw urzędowych i w większości ludzie okazują wdzięczność. W komentarzach odnieśliśmy się do jednego, specyficznym typu rodaka, który niestety króluje na grupach polonijnych - roszczeniowca, który sam we własnych sprawach nie kiwnie palcem, a od innych żąda, że mu wszystko mają podać na złotej tacy. Taki któremu dasz palec, a ten ci wyrwie rękę razem z barkiem i zrobi awanturę, że masz mu dać jeszcze korpus. Zrób, załatw, zapłać i podaj pod nos, bo jak nie, to jesteś „hitlerowcem, folksdojczem i ptakiem, który sra we własne gniazdo”. Przykład: - ktoś potrzebuje, żeby zameldować go w urzędzie i pomóc mu otworzyć konto w banku. Odpisujesz, że akurat jutro masz czas, więc możesz mu pomóc, spotkacie się rano przed urzędem, potem pójdziecie do banku, niech ma ze sobą takie i takie dokumenty i niech ci tylko zwróci za bilet na metro. Odpowiedź? On nigdzie nie będzie jeździł, ty masz mu to sam pozałatwiać, ewentualnie jeśli koniecznie musi tam być, to masz po niego przyjechać. Kasy za żaden bilet ci nie odda, bo twoim obowiązkiem jest mu pomóc za darmo, bo inaczej jesteś „folksdojczem, który dorabia się na rodakach”. Po czym zaraz znajdują się następni komentatorzy, którzy go poprą i to ty jesteś tym złym. I takie posty są codziennie.

Odpowiedz
avatar Armagedon
5 5

@digi51: Dzięki za wyjaśnienia. Nie brzmi to jednak optymistycznie.

Odpowiedz
avatar czydredy
0 4

@digi51 Co do Twoich ostatnich zdań- w polskich szpitalach jest dokładnie to samo. Jak poszłam rano do dyżurki po mleko, bo Młody robił się głodny, to butelkę dostałam jakieś 3 godziny później po wielu upomnieniach- a bo to poród był, a bo to coś, a to coś. Zrobienie gotowej butelki zajmuje pielęgniarkom/ położnym dosłownie 2 minuty. Nie wspomnę o położnej, która kilka godzin po CC kładła mi ciśnieniomierz na brzuch :D

Odpowiedz
avatar Armagedon
3 3

@Crannberry: Ale przecież w kraju masz to samo. Od cholery "bomisiów", lub "dej, mam horom curke". Tacy ludzie są wszędzie. I pewnie macie rację, że należy się od nich trzymać z daleka. Ale ja już się tyle nasłuchałam od znajomych, jacy to Polacy (nowa emigracja) na obczyźnie są wredni, podli, roszczeniowi, nieuczciwi, albo (stara emigracja) jaśniepańscy, pyszałkowaci, niewyrozumiali, niepomocni... że łeb już mam spuchnięty. I - prawdopodobnie - obie strony mają dużo racji. Zależy na kogo się trafi. Wiem, że niektórzy W OGÓLE nie chcą mieć żadnych kontaktów z rodakami (bo to tylko kłopoty i strata czasu), a do kraju pochodzenia przyznają się niechętnie i w ostateczności. Lecz są i tacy, którzy jadą niemal w ciemno, z pustą ręką, oczekując podania wszystkiego na tacy. Pracy, mieszkania, załatwiania spraw urzędowych i podcierania tyłka. Wszystkiego im mało i ze wszystkiego są niezadowoleni. Ale też nie brakuje podejścia "ja wszystko sam ogarniałem, nikt mi nie pomagał - to ja też nie będę". Zaś, co do twojego ostatniego akapitu. Każdy medal ma dwie strony i wszystko zależy od nastawienia. Jeżeli słyszysz "masz mi", lub "ale ty musisz" - to oczywiście możesz to olać. Ale jeśli wiesz, że człowiek słabo zna język, nie zna miasta, a z forsą u niego bardzo krucho i bez ciebie sobie nie poradzi - to chyba można po niego podjechać, pokazać trasę, a kasę za metro odpuścić. Zwłaszcza, jeśli ładnie prosi. Inna rzecz, czy taki ktoś powinien w ogóle ruszać tyłek z kraju, licząc na wszechstronną pomoc wszystkich dookoła - bo się może lekko zdziwić i ciężko "przejechać". PS A jeśli chodzi o Niemcy... no cóż, mur niby runął, ale okazuje się, że nadal tam jest, nawet po takim czasie - tyle, że wirtualny...

Odpowiedz
avatar Crannberry
2 2

@Armagedon: Oczywiście, zarówno w kraju, jak i na emigracji masz zarówno wartościowych ludzi, jak i hołotę. Tak samo nie znoszę wrzucania do jednego wora i komentarzy w stylu „trzymaj się z daleka od Polaków” - jeżeli kogoś otacza wyłącznie hołota i patusy, to znaczy, że takie środowisko sobie wybrał. Tak, patusów jest sporo, ale jest też mnóstwo fantastycznych, inspirujących ludzi. Odnośnie pomagania - oczywiście, jeżeli ktoś ma faktycznie ciężką sytuację (matka z małym dzieckiem, która przyjechała do męża, a on wywalił ją na ulicę, bo mu się odwidziało czy facet, który przyjechał do pracy z zakwaterowaniem, a na miejscu dowiedział się, że go oszukano), to takim ludziom bez dwóch zdań się pomaga. Nigdy nie wiem, co mnie samej przyniesie jutro i czyja pomoc będzie mi kiedy potrzebna. Zwłaszcza że już przeszłam w życiu bardzo chu*owy okres i kilka fajnych osób zrobiło wtedy dla mnie fajne rzeczy. Natomiast takich, którzy żądają, żeby im za darmo pisać pisma urzędowe, „bo praca umysłowa to nie praca, ty wykształciuchu i darmozjadzie”, je*ie się prądem. Wyjeżdżanie do innego kraju zupełnie w ciemno, nie znając języka i nie mając pracy ani dachu nad głową to głębszy temat, bo tu ilu ludzi, tyle historii i powodów. U jednych głupota, u innych desperacja czy jeszcze coś innego. Mur owszem runął, ale mentalność pozostała. Tu musi nastąpić wymiana pokoleniowa, i na wschodzie, i na zachodzie.

Odpowiedz
avatar digi51
3 3

@Crannberry: Dodałabym jeszcze, że "trzymaj się z dala od Polaków" mówią najczęściej osoby, które same mają różne rzeczy za uszami. Pamiętam jak jako gówniara przyjechałam do Monachium i poznałam gościa ok.40-50 lat, co ciągle mnie ostrzegał przez polonią i twierdził, że z Polakami zadają się tylko wieśniaki, którzy nie umieją mówić po niemiecku. Pod koniec naszej znajomości próbował mnie prymitywnie okraść :D

Odpowiedz
avatar pasjonatpl
1 1

@Armagedon Wątek niemieckiej służby zdrowia jest mi obcy, więc nie znam realiów i nie będę się wypowiadał. Wątek roszczeniowych rodaków, zwłaszcza jak się okaże, że potrafisz się komunikować w języku kraju, w którym mieszkasz, nie mówiąc już o płynnej znajomości języka, jest mi bardzo dobrze znany. I to nie jest tak, że nie lubię rodaków. Są tacy, których wręcz kocham, są moimi dobrymi przyjaciółmi. Po prostu do nowo poznanych rodaków podchodzę bardzo sceptycznie i próbuję wyczuć, z kim mam do czynienia. Na ogół takie roszczeniowe mendy bardzo łatwo rozpoznać, jak już się trochę mieszka za granicą. @digi51 Kiedyś pojadę do zachodnich Niemiec odwiedzić jednego znajomego i jestem bardzo ciekaw różnicy, bo w Polsce mieszkałem przy granicy z Niemcami i zbyt dobrze ich nie wspominam. Z drugiej strony też się za bardzo nie dziwię, że nie lubią Polaków, bo w latach dziewięćdziesiątych, zanim zaczęli się lepiej pilnować, zatrudniać ochronę w sklepach, stosować różne zabezpieczenia, to właśnie Polacy kradli tam na potęgę, co się tylko dało. Cholerna juma. Niestety jak się mieszkało w małej mieścinie, to nie dało się nie mieć żadnych kontaktów z tym środowiskiem czy całkowicie ich unikać. Jak w Niemczech kradło się coraz trudniej, to hołota zaczęła kraść na potęgę na swoim podwórku. Były takie sytuacje, że zajechali drogę rowerzyście i ukradli rower. I co miał zrobić sam przeciwko kilku? @Crannberry Na aż tak zdolnych nie trafiłem, ale bywało tak, że z jednej małej przysługi robiło się kilka. Np. pomóż przetłumaczyć jakiś papier. Ok. Potem się okazało, że tych papierów było więcej. A potem jeszcze taki chciał, żebym pomógł mu załatwić jeszcze coś. I tak z paru minut robiła się godzina albo i kilka. A jak się w końcu powiedziało "dość", bo chciałoby się mieć czas i na swoje sprawy, to wielka obraza majestatu. Szczytem było, jak jeden się obraził, że nie mógł się do mnie dodzwonić, bo wyłączyłem telefon, jak miałem rozmowę kwalifikacyjną. No właśnie dlatego wyłączyłem, że takie dzbany nie rozumieją, jak się im tłumaczy, żeby od tej do tej pod żadnym pozorem do mnie nie dzwonił.

Odpowiedz
avatar Samoyed
2 2

@Armagedon: Ja jakos nie spotykam sie wcale z rodakami za granica, poza znajomymi, nie po drodze mi, nie to ze unikam, po prostu mam za malo stycznych ze spolecznoscia polska w UK. Ale co sie nasluchalam z wiarygodnych (dla mnie) zrodel to moje. Generalnie to prawda, ze ludzie sa wszedzie przerozni, ale wiekszosc z jakiegos powodu ma wrazenie (albo nadzieje), ze fakt, ze urodzili sie na tych samych 300 tysiacach km kwadratowych daje im przewage nad innymi, ktorzy sie w tym samym kraju nie rodzili. Np. moj kolega lekarz, jest rozrywany przez Polakow, bo zna polski, wiadomo, nawet jezeli sie zna angielski o chorobach latwiej w ojczystym (a i z angielskim u rodakow w UK roznie). Zyje z tego dobrze, bo przyjmuje na NHS, ale i prywatnie. I o ile na NHS problemu nie ma, to prywatnie zaczynaja sie schody. Nie zliczy ile razy slyszal: to pan jest POlakiem i taka kase pan z Polaka ciagnie? Inny kolega, trener personalny jak ma Polaka jako klienta ZAWSZE slyszy: cena taka, rozumiem, a dla rodaka to ile bedzie?

Odpowiedz
avatar Samoyed
2 2

@Armagedon: A tak out of topic - emigracja zmienia perspektywe i punkt widzenia. Nigdy nie wyemigrowalam na dobre, bo pracuje od 20+ lat za granica, ale polowe czasu spedzam w Polsce lub innych krajach, ale to jest i tak bezcenne doswiadczenie. Widzisz inaczej przede wszystkim swoj kraj, ale i siebie. Polska nie wyglada dobrze w porownaniu, niestety. Nie tylko wzgledy ekonomiczne sprawiaja, ze jezeli kiedys mi przyjdzie wybrac, to nie zostane w Polsce.

Odpowiedz
avatar digi51
1 1

@Samoyed: " Ale co sie nasluchalam z wiarygodnych (dla mnie) zrodel to moje. " - ale tu trzeba by dodać, że my, Polacy za granicą, najwięcej wiemy o środowisku polonijnym. Mam różnych znajomych - Słowaków, Rumunów, Węgrów, z krajów bałkańskich, Turków. I każdy by opowiedzieć kilka historii o tym, jak jego krajanie walili w tyłek swoich rodaków. Najwięcej i najgorszych historii słyszałam o "Jugolach". Jeśli im wierzyć - o, pani, to my Polacy jeszcze dużo moglibyśmy się od nich nauczyć w kwestii wykorzystywania i oszukiwania rodaków (i nie tylko).

Odpowiedz
avatar pasjonatpl
0 0

@digi51: Możliwe. O Węgrach raczej słyszałem same pozytywy. Jeden kumpel sporo ich poznał. Ale najzdolniejsi, oczywiście w negatywnym sensie, jakich spotkałem, to byli Łotysze. Niektórzy, ale przebili wszystko, co widziałem w wykonaniu niektórych Polaków. No zawsze tak jakoś wychodzi, że tam, gdzie jest dużo Polaków, są właśnie takie roszczeniowe mendy, co szukają frajerów, którzy będą im życie naprawiać i jeszcze do tego dopłacać, bo to przecież zakichany obowiązek pomóc rodakowi. I właśnie na takich forach dla Polaków też się znajdą i będą zawracać głowę, bo na obcojęzycznych to co najwyżej z tłumaczem google mogą próbować coś zdziałać.

Odpowiedz
avatar digi51
1 1

@pasjonatpl: I widzisz, jak różne potrafią być doświadczenia - z Węgrami mam nie za fajne doświadczenia. Jedna kobieta, owszem, fajna, miła, samodzielna, mimo, że słabo mówiła po niemiecku. Ale poza tym kilka pospolitych cwaniar, totalny leser i przygłup (i również cwaniak) i jedna arogancka wariatka z przepalonym ziołem mózgiem. Ale nie mam nastawienia typu "O Boże, Węgier, byle dalej od niego". Ludzie to ludzie - bardziej niż narodowość liczy się tu środowsko z jakiego pochodzą/w jakim się obracają.

Odpowiedz
avatar Hideki
0 0

@digi51: "Patrząc ogólnie - na pewno jest o kilka poziomów wyżej niż Polska." Moje doświadczenia tego nie potwierdzają. Wiem, dowód anegdotyczny, ale na kilka kontaktów ze służbą zdrowia w zachodnich Niemczech wszystkie na minus (w zakresie kompetencji).

Odpowiedz
avatar Hideki
1 1

Piszę w drugim komentarzu, bo Piekielni nie pozwalają mi zedytować tego powyżej. Co do niemieckiej polonii, to teraz mniej, ale przed Covidem w mieście, w którym mieszkam, wszędzie było słychać polski, potem Polacy się wynieśli, bo nie było roboty. Moje średniej wielkości miasto ma aż 3 grupy "Polacy/Polonia w (tu nazwa miasta)" z powodu dram. Raz jeden zaangażowałem się w coś na grupie (organizacja drużyny piłkarskiej Polaków), to organizator nas orżnął na kasę. Co chwila też posty takie same jak na polskim FB, tzn. "uwaga na pana/panią X - OSZUSTKA!!!" Tak, według moich obserwacji Polacy Polaków dymają na każdym kroku, bardziej niż w Polsce. Żeby było zabawne, wśród dymających dominują fejsbukowi patrioci i obrońcy polskich wartości. Jeśli jestem gdzieś na mieście z żoną i sobie gadamy po polsku, po czym słyszymy Polaków, przechodzimy na angielski.

Odpowiedz

Zmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 16 września 2022 o 17:21

avatar este1
6 8

To ja z autopsji powiem tak: mój rodzinny uważa że lekarstwem na wszystko jest tydzień zwolnienia, odpoczywać i dużo pić. Takie zalecenia na rwę kulszowa, hipotonię ortostatyczna i nie pamiętam o jeszcze. Też wschodnia część i mam ochotę po prostu poszukać rodzinnego w Polsce żeby jeździć to może będą leczyć. Bo na razie to tylko szef na mnie krzywo patrzy że znowu w pracy nie jestem.

Odpowiedz
avatar szafa
1 1

@este1: w wielu wypadkach jest to rzeczywiście świetny sposób, ale jednak nie we wszystkich :D. Ciekawe jak skończył studia?

Odpowiedz
avatar Bryanka
7 7

To w ogóle jest legalne, żeby odmawiać zapisania do rodzinnego?

Odpowiedz
avatar HelikopterAugusto
6 10

Jak zaczęła mówić o polskich partaczach to było jej powiedzieć, że do takich sław niemieckiej medycyny jak Josef Mengele, Karl Brand czy Herta Oberheuser to rzeczywiście naszym daleko.

Odpowiedz
avatar HelikopterAugusto
4 4

@Honkastonka: gdzie w moim komentarzu jest cokolwiek rasistowskiego?

Odpowiedz
avatar hrzo
1 1

@HelikopterAugusto: No, przecież o "rasie" aryjskiej. ;-)

Odpowiedz
avatar malutkamrowcia
3 3

Hmm chyba widziałam ten post :D A co do reakcji - niestety, ale tego chyba nie da się uniknąć :( Niektórzy to z internetu potrafią posługiwać się jedynie fejsem i tik tokiem.

Odpowiedz
avatar Bitteeinbit
2 2

Tak może na pocieszenie, to nie jest tylko problem w Niemczech wschodnich, mieszkam pod sama granica Luksemburga i u nas jest ten sam problem. Po przeprowadzce z Trier do Bitburg żaden mnie do dziś nie chce przyjąć. Wiec dalej do Trier jeżdżę. Bardziej zauważalny problem jest z lekarzami dla dzieci, u nas jest jeden na miasto z 15k mieszkańców i do tego masę wiosek. Czasem u niego jest jak ta taśmie w fabryce, ale jest dobry. Nawet w Trier byłby problem znaleść lekarza dziecięcego. W szpitalu dwie panie położenie - Polki, anestezjolog - Polak, chirurg - Polak i to na jednej zmianie. Rząd dał przykaz odgórnie, ze uczenie maja przyjąć więcej studentów na studia medyczne, wiec może się kiedyś sytuacja poprawi. W co do pomagania innym, trafiłam na różnych ludzi. Ale z góry nie powinnismy wrzucać wszystkich do jednego worka.

Odpowiedz
avatar Jorn
-2 2

Szczerze powiedziawszy, też mnie zawsze gotuje, jak ktoś w odpowiedzi na pytanie o jakąś informację poleca Google. Już lepiej nic nie napisać.

Odpowiedz
avatar konto usunięte
2 2

@Jorn: To pewnie wynika z tego, że niektorzy sa leniwi i chca wszystko miec podane na tacy i wtedy sama pisze "wyguglaj" i włóz minimum wysiłku. Mam sporo wiedze na temat pielegniarstwa w UK i chetnie się nią dziele, ale naprawde rece opadaja jak ktoś sie pyta jak sie zarejestrowac w UK, odpowiadam zacznij od NMC a osoba odpowiada "co to jest". Wygooglaj to sie dowiesz..

Odpowiedz
avatar szafa
0 0

Ludzie starsi i w średnim wieku mają bardzo wybiórczą umiejętność posługiwania się internetem. Sama mam znajome po 40, które korzystają z fejsa, od biedy coś tam wyszukają w google, ale już otwarcie strony konkretnej firmy przekracza ich umiejętności, podobnie nawigacja po niej. Nie odróżniają też strony firmy od np. informacji z google maps, które im się wyświetlają.

Odpowiedz
Udostępnij