Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

piekielni.pl

Pokaż menu
Szukaj

Przewinęło się kilka historii o korepetycjach, więc dodam swoją, z perspektywy ucznia.…

Przewinęło się kilka historii o korepetycjach, więc dodam swoją, z perspektywy ucznia.

Nigdy nie byłem dobry z matematyki. Podstawówkę i gimnazjum przeszedłem, pierwszą klasę liceum z trudem, a w drugiej groził mi niedostateczny na semestr. Rodzice uznali więc, że potrzebne będą korepetycje.

Pierwszym korepetytorem był starszy pan, emerytowany nauczyciel. Brał 20 zł za godzinę i w tamtych czasach była to standardowa cena. Przyszedł, porozmawialiśmy, zobaczył podręcznik i zeszyt, powiedziałem mu jakie tematy obecnie przerabiamy, co mam do poprawienia na semestr i wzięliśmy się do "nauki". Napisał mi zadanie i kazał rozwiązywać:
- Nie wiem jak mam to rozwiązać, nie wiem nawet jak zacząć.
- Jak to? Powinieneś to umieć.
- Właśnie nie umiem i to po pan tu jest, żeby mnie nauczyć. Proszę mi chociaż powiedzieć od czego mam zacząć.
- Ja cię niczego nie nauczę, to są zaległości z gimnazjum. To nie ma sensu.

Przyznałem panu rację. Pierwsza i ostatnia lekcja zakończyła się po niecałych 10 minutach. Idziemy do rodziców i pan mówi:
- On nic nie umie.
Ojciec:
- No i po to pan tu jest, żeby go nauczyć.

Porozmawiali chwilę, pan zrezygnował z uczenia mnie i nawet nie chciał pieniędzy za tę niedokończoną lekcję, ale ojciec i tak mu dał.

Drugi korepetytor.

Mama gdzieś pocztą pantoflową usłyszała o genialnym korepetytorze, który "leczy przypadki kliniczne", ale bierze 40 zł za godzinę, czyli dwukrotność standardowej stawki. Rodzice go wzięli. Pan koło 40-tki, aktywny zawodowo nauczyciel. Zapoznaliśmy się, obejrzał podręcznik i zeszyt, powiedziałem mu co mam do poprawy i zaczęliśmy. Pozaliczałem wszystko. Przychodził do końca mojej nauki w liceum. Przerabialiśmy na bieżąco tematy z lekcji. To, czego nauczycielka w szkole nie potrafiła mi wytłumaczyć, on potrafił. Kartkówki i sprawdziany przestały być problemem, zaliczałem wszystko za pierwszym podejściem. Pewnym jest, że gdyby nie on, to kiblowałbym przez matematykę.

Nie ma złych uczniów, są tylko źli nauczyciele.

nauczyciel korepetycje

by HelikopterAugusto
Zobacz następny
Dodaj nowy komentarz
avatar Ohboy
20 24

Nie ma złych uczniów, ale są uczniowie słabi, którzy np. nigdy nie wyjdą poza dwóję. Ludzie mają swoje mocne i słabe strony, a niektórzy są mniej inteligentni od innych. Jeśli chodzi o nauczanie w szkole, to problemem jest również to, że nauczyciel nie jest w stanie dostosować metod nauczania indywidualnie do każdego ucznia, na co już korepetytor może sobie pozwolić. Twoja historia pokazuje natomiast, że jak weźmiesz dobrego fachowca i dobrze mu zapłacisz, to osiągniesz lepsze wyniki. Niby oczywiste, a jednak nawet jako autor historii tego nie zauważyłeś.

Odpowiedz
avatar jotem02
11 11

@Ohboy: Dwie dychy za godzinę, to były w prehistorii. Ale jest faktem, że korepetytor może dopasować tempo pracy i sposób tłumaczenia do potrzeb konkretnego ucznia. Z drugiej strony, jest mnóstwo nauczycieli, którzy powinni mieć prawny zakaz zbliżania się do młodzieży. W czasie wakacji prowadziłem panienkę, której udało się oblać podstawową matematykę (duża rzecz!). Okazało się, że nie przerabiano z nią w czwartej klasie zadań maturalnych i że nie pokazano jej jak korzystać z książki wzorów. A, i zdiagnozowałem u niej poważną dyskakulię (ale na maturze jest kalkulator). Jak wynika z wywiadu, po moich zajęciach powinna mieć z poprawki około 75%. Można? Można. Tylko trzeba chcieć.

Odpowiedz
avatar Ohboy
5 11

@jotem02: Nie wiem, jak teraz, ale kiedyś średnia rynkowa korków wcale nie była odpowiednią zapłatą, tylko wynikała z zaniżania cen w ramach konkurencji (te +/- 10 lat temu odpowiadali za to głównie studenci). Oczywiście, że jest wielu złych nauczycieli - sama miałam cudowną nauczycielkę od matematyki w gimnazjum, a w liceum tragiczną i ocena to odzwierciedlała, z fizyki miałam samych beznadziejnych nauczycieli, ale problem jest skomplikowany, a autor koniecznie chce tu zobaczyć tylko winę nauczycieli ;)

Odpowiedz
avatar jotem02
6 6

@Ohboy: Nie dokończyłem wątku, bo musiałem odejść od lapka. Są kiepscy nauczyciele i są, niestety, uczniowie, którzy oczekują, że z zerowym wkładem ich pracy korepetytor wszystko im magicznie włoży do mózgowia. Jeśli widzę, że gostek się miga i nic nie robi, to po prostu dziękuję za współpracę. Dzięki Bogu chętnych mam więcej niż potrzeba.

Odpowiedz
avatar Balbina
5 7

W liceum mojej córki, pani od chemii miała wywalone na lekcjach. Przeczytajcie od-do i po tłumaczeniu. Pani mimo skarg była nie do ruszenia. Ale wymagania przy klasówkach czy odpytywaniu duże. No to trzeba wziąć korki. Pojechała do emerytowanej nauczycielki skąd wyszła tak głupia jak przyszła. Drugą młodą poprosiłam do domu. Uprzedziłam o zerowej wiedzy młodej i poprosiłam o wytłumaczenie jak dla przedszkolaka. No i stał się cud. Córka skumała wszystko. Były potrzebne przez jakiś czas regularne spotkania a po nich córka w szkole tłumaczyła koleżankom co i jak. Tak ją wyszkoliła że po paru latach bez problemu pomagała bratu w lekcjach.

Odpowiedz
avatar digi51
9 9

Podobnie jak u mnie z prawem jazdy. Podstawowy kurs - facet w wieku emerytalnym gada mi w czasie jazd o swoich poglądach politycznych głównie. Kolejne jazdy z innym instruktorem, facetem po 30. Gada mi o swoich babach. Trzeci instruktor, facet ok.50. Podrywa mnie. Czwarty - cudotwórca. Nagle okazuje się, że nie jestem niereformowalna i po 10 jazdach z nich zdałam egzamin. Było to moje czwarte podejście. W czasie poprzednich 3 nawet nie wyjechałam z placu. Niemniej, choć uważam, że poprzedni instruktorzy nie przykładali się do roboty, to ja też ciężkim przypadkiem byłam. Nie z powodu kompletnego braku talentu, raczej z powodu łatwego rozpraszania się i wrodzonej niecierpliwości.

Odpowiedz
avatar livanir
4 4

Czasem nie ma złych nauczycieli, tylko ich podejście i tłumaczenie jest nieodpowiednie dla ucznia. Zawsze miałam 4-5 z matematyki. Do czasu. W liceum miałam nauczyciela matematyki. Wszyscy go zachwalali, oceny w klasie się podniosły wszystkich, poza moimi. Ledwo zdałam liceum z matematyki, bo nic z niej nie rozumiałam.

Odpowiedz
avatar Shi
4 4

@livanir: to trochę jak na moich studiach - 4,5 z analizy na semestrze z "profesorem u którego nikt nie zdaje". To była jedna z najwyższych ocen na roku, a mieliśmy dużo studentów bardziej utalentowanych niż ja. Na dodatek ja się nawet nie uczyłam po zajęciach... Na następnym semestrze inny prowadzacy - większość roku 4 i 5, a ja? Dwója. Po prostu jak ten prowadzący tłumaczył to ja miałam wrażenie, że do mnie po chińsku mówi. Wchodziło jednym uchem, wychodziło drugim. Nawet nie potrzebowałam korków by rok później zdać, potrzebowałam podręcznika z PRL'u który tłumaczy nie opisowo i słowami, a na wzorach i przykładach.

Odpowiedz
avatar didja
4 6

Są źli nauczyciele: 1) Ludzie bez talentu do swojego zawodu - do nauczania, a nierzadko i bez wiedzy w zakresie przedmiotu, który nauczają, 2) Ludzie bez cech psychocharakterologicznych, wymaganych przy nauczaniu młodych ludzi: bez umiejętności nawiązywania kontaktu z młodzieżą, bez umiejętności tłumaczenia w sposób zrozumiały dla istoty, której mózg, procesy kognitywne, emocjonalne oraz społeczne dopiero się kształtują, bez umiejętności ciekawego opowiadania, bez kreatywności, bez umiejętności wypracowania sobie autorytetu metodami nierepresyjnymi. Bez umiejętności przekazania wiedzy rozumianej jako ciekawość świata i chęć zrozumienia mechanizmów jego działania. Te umiejętności, w większości prac nazywane miękkimi, w pedagogice są podstawą zawodu.

Odpowiedz
avatar pasjonatpl
8 8

To nie takie proste. Zaczynam się uczyć, jak to wygląda z perspektywy nauczyciela. No i pomagałem jednej nauczycielce. Głównie w czasie lekcji pracowałem z jednym uczniem, który miał olbrzymie zaległości. I jak go uczyłem sam na sam, był bardzo skupiony i robił postępy. Także jest wystarczająco inteligentny, żeby to opanować. Ale jak mnie nie było, a nauczycielka uczyła wszystkich, nie mogła pracować z nim indywidualnie, to chłopak momentalnie się rozpraszał i nic nie wynosił z lekcji. A ja wcale nie jestem lepszym nauczycielem od niej. Wręcz przeciwnie. Owszem, są kiepscy nauczyciele, ale też wszystko wygląda zupełnie inaczej jak uczysz co najmniej kilkunastu uczniów i jak pracujesz z kimś sam na sam czy w kilkuosobowych grupach.

Odpowiedz
avatar Etincelle
11 11

Nie do końca tak jest. Istnieją i źli nauczyciele, i źli uczniowie. Dodatkowo porównywanie efektów pracy nauczyciela i korepetytora jest bez sensu, bo pierwszy ma program do zrealizowania z 30-tką uczniów, a drugi może całkowicie dostosować materiał do jednego. Dawałam kiedyś korki z połowy przedmiotów chłopcu z 1 klasy gimnazjum, zagrożonemu z tejże połowy. Grzeczny, spokojny i wybitnie niezdolny. Owszem, w końcu zaliczył wszystko, ale siedzieliśmy niemal dzień w dzień po kilka godzin przez miesiąc. On też mógłby wysnuć wniosek, że nauczyciele do dupy, bo ja go przygotowałam z całego semestru w tak krótkim czasie, ale to żaden dowód. Bo np. w jaki sposób nauczyciel angielskiego miał go nauczyć czegokolwiek o past simple, kiedy ten chłopiec nie rozróżniał czasów w języku polskim? Co miał zrobić nauczyciel fizyki, jeżeli młody nie umiał rozwiązać równania typu 2 x X = 15? Ja w takiej sytuacji mogłam wrócić do podstaw z polskiego czy matmy, a co ma zrobić nauczyciel w szkole, jak mu się trafi taki z zaległościami? Poświęcić mu całe godziny na tłumaczenie czegoś, czego nie ma w programie? Czy może dawać darmowe korki po lekcjach?

Odpowiedz
avatar pasjonatpl
1 3

@Etincelle Chyba tego drugiego chcieliby najbardziej roszczeniowi rodzice, którzy z takich czy innych powodów zwyczajnie nie pilnują, czy ich dziecko jest na bieżąco z materiałem.

Odpowiedz
avatar jotem02
-4 4

@Etincelle: Kwestia podejścia. Zamiast dawać równanie 2x=15 (pacjent nie wie, co to jest równanie) powiedz: pod znakiem x ukrywa się batonik. Za dwa batoniki zapłaciłeś 15. Ile kosztował jeden batonik? A jeszcze można to narysować i wszystko jasne. 4x+5 = 21 - za cztery batoniki zapłaciłeś 21 i dostałeś 5 reszty. Ile kosztował batonik. I rysunek. I wszystko jasne.

Odpowiedz
avatar Etincelle
5 5

@jotem02: wiesz, ja mu to jakoś wytłumaczyłam, bardziej chciałam wskazać rozmiar zaległości, który miewają słabsi uczniowie. I to, że nauczyciel fizyki może świetnie uczyć, ale jak dziecko nie umie rozwiązać najprostszego równania z jedną niewiadomą, to np. z przekształcania wzorów nic nie będzie. Druga rzecz, ten uczeń był, jak wspomniałam, WYJĄTKOWO niezdolny. Do tej pory pamiętam, jak stwierdził, że w zdaniu "dostałem list" nie da się określić czasu, bo mógł ten list dostać teraz albo kiedyś. I takich rzeczy było mnóstwo, więc ja się mogłam "bawić" i rozwiązywać kolejne problemy, nauczyciel w szkole - nie bardzo.

Odpowiedz
avatar Etincelle
4 4

@pasjonatpl: racja. W tym przypadku rodzice nie byli razem, matka wychodziła z założenia, że w szkole tyyyle wymagają, biedny synuś. Korki zaczęły się, jak młody przyznał się ojcu do ocen. I było tak: - ojciec - ucz go, ma siedzieć, ile będzie potrzeba, przecież to dopiero pierwsza klasa, a co będzie dalej; - matka - ojej, a wiesz, że [ojciec_dziecka] to chciał, żeby on nawet w długi weekend się uczył? Ojejej...

Odpowiedz
avatar digi51
3 3

@Etincelle: Jedno to są osobiste predyspozycje ucznia. Udzielałam korepetycji - byli uczniowie zwyczajnie leniwi, którzy wszystko mieli gdzieś i budzili się z ręką w nocniku, gdy mieli już zaległości z całego semestru. Byli tacy, którzy po prostu nie rozumieli. No po prostu nie. Wymagali dużego nakładu pracy, ale też kreatywnego podejścia. Myślę, że nauczycielom w szkole często tego ostatniego brakuje. Nie mówię, że każdemu z 30 uczniów trzeba tłumaczyć indywidualnie, ale trochę to smutne, że pamiętam bardzo wielu nauczycieli, którzy jedyne co robili na lekcjach to dyktowanie notatek do zeszytu przeplatane nudnawymi wykładami. I to już w podstawówce. Robiłam praktyki w szkole u swojej byłej nauczycielki. Świetna kobieta. Na jej przykładzie było widać, że nie trzeba się spalać, żeby uczniów zaciekawić. A dodam, że nauczała niemieckiego, powszechnie znienawidzonego języka, którego nikt nie chciał się uczyć. Opowiadała anegdotki, podawała ciekawe metody na zapamiętanie słówek, puszczała piosenki (takie z list przebojów, a nie jakieś pieśni ludowe) i ogólnie babka na luzie. Pamiętam jak obserwowałam jej lekcję z 1 czy 2 klasą liceum. Same chłopy. Temat o wakacjach i babka puściła im jajcarską piosenkę o wyjeździe wakacyjnym. Do końca życia nie zapomnę, jak nagle 15 chłopa zaczęło samo z siebie gromkimi głosami śpiewać i dopraszać się o wspólne przetłumaczenie tekstu. Niestety, nie czarujmy rzeczywistości. Zawód nauczyciela ma zerowy prestiż. Na ten moment nie idą tam pracować "najlepsi z najlepszych" tylko "najgorsi z najgorszych". Przyjść, napić się kawy, ponarzekać, kazać gówniakom coś tam robić byle 45 minut minęło, a potem iść ponarzekać na niskie płace. Młodsze pokolenie nauczycieli to w dużej mierze ludzie o zerowych, ale to zerowych ambicjach. A starsze pokolenie, które jeszcze pamięta czasy, kiedy nauczyciel to był ktoś z misją, wymiera.

Odpowiedz
avatar pasjonatpl
2 2

@digi51 To też nie zawsze jest takie proste. Uczę się tego zawodu, ale w innym kraju, gdzie nauczyciele naprawdę dobrze zarabiają. I wierzę, że mogę robić to dobrze. Na studiach dużo nam mówią o kreatywnym podejściu do nauczania. Ale w trakcie praktyk miałem jedną taką klasę, że o kreatywności można było zapomnieć. Trzeba było, że się tak wyrażę, złapać ich za jaja, i zmusić, żeby cały czas pisali. Trochę czasu minęło, zanim zaczęli się zachowywać, jak cywilizowani ludzie. Nie można było dać im chwili luzu, bo zaraz zaczynali coraz głośniej gadać i trzeba by było poświęcić jakieś 10 minut, żeby ich uciszyć. I tak zaczęli się w miarę zachowywać dopiero, jak przez kilka lekcji pod rząd tym najgłośniejszym wpisywałem uwagi do dziennika. Jak się przekonali, że ze mną nie mogą sobie pogrywać, to w końcu dało się z nimi pracować i można było pomyśleć nad czymś bardziej kreatywnym. Zgadzam się, że wielu nauczycieli w Polsce ma wszystko gdzieś, ale są też klasy, z którymi po prostu wielu rzeczy nie da się zrobić.

Odpowiedz
avatar Etincelle
1 1

@pasjonatpl: i to jest kolejna różnica między korepetytorem a nauczycielem. Korepetytor będzie uczył tego, co chce się uczyć. Oczywiście są też sytuacje, gdzie to rodzic chce, a dziecko ma w nosie, ale wciąż ma wtedy rodzica po swojej stronie. A w przypadku, kiedy rodzic oczekuje cudów przy zerowym wkładzie dziecka, korepetytor żegna się czule i tyle. Nauczyciel takiej możliwości nie ma, ba, nie ma właściwie żadnych sposobów na postawienie ucznia do pionu, jeśli rodzic nie będzie współpracował (a czasem nawet - jeśli będzie). I to dla mnie byłby w sumie największy problem w pracy nauczyciela, bo w układzie "nauczyciel uczy - uczeń się uczy" ten drugi może robić, co chce, bez żadnych konsekwencji właściwie. @digi51: jasne. Też miałam różnych nauczycieli, chociaż muszę przyznać, że zazwyczaj miałam do nich wyjątkowe szczęście i ci beznadziejni to były pojedyncze przypadki. No i tak mi jeszcze jedna rzecz przyszła do głowy. Nauczyciele często byli oceniani przez uczniów nie za umiejętność nauczania, tylko za wymagania, a trudność w zrozumieniu przedmiotu czy niechęć do niego też często miały na ocenę wpływ. I im słabszy uczeń, tym więcej nauczycieli uważał za złych. Największe "kosy", które wymagania miały wysokie, nigdy nie były popularne, chociaż uczyły dobrze. Za świetnych nauczycieli uchodzili ci wyrozumiali dla braku zdolności, którzy się z nim godzili, a nie próbowali walczyć (i dawali plusik za skoczenie w czasie lekcji po miód do herbaty - autentyk). Gdzieś pod koniec liceum to się zmieniało, ale nie u wszystkich, więc gdy słyszę historię od słabego ucznia o złym nauczycielu, to jakoś automatycznie dzielę przez dwa. ;)

Odpowiedz
avatar pasjonatpl
1 1

@Etincelle Też mam wrażenie, że najwięcej rewolucyjnych pomysłów i najwięcej (w sensie negatywnym) mają do powiedzenia ci, którzy, łagodnie mówiąc, orłami nie byli czy to przez brak predyspozycji czy przez lenistwo. A odnośnie tej klasy, którą wspomniałem, to część z tych, którzy zachowywali się najgorzej, miałem też na innych lekcjach i było ok. Ale akurat w takiej konfiguracji, jak ich miałem na tej konkretnej lekcji, to sporo czasu zajęło mi ustawienie ich do pionu i dopiero wtedy można było normalnie pracować. Ale wszystkie aktywności polegały na tym, że mieli coś układać albo pisać. Wszyscy musieli mieć zajęcie non stop. Żadne gry czy zabawy, że jedna osoba coś robi, a inni czekają na swoją kolej. To byłoby możliwe tylko, gdyby dozwolone były kary cielesne i jeden dla przykładu dostałby po d...e. A miałem takie klasy, gdzie w luźnej atmosferze można było zrobić wszystko. Ale to już ci starsi i bardziej odpowiedzialni.

Odpowiedz
avatar digi51
1 1

@Etincelle: Hmmm, moje doświadczenie jest nieco inne. Mało wymagających nauczycieli nikt nie nazywał "świetnymi" w sensie dydaktycznym. Fajny, miły, lubiany - tak, ale nikt nie chwalił jak świetnie nauczają. Kosy - różnie. W liceum przedmioty ścisłe mi nie szły, nie ukrywam, że z lenistwa w największej mierze. Od biologii po matematykę, 2 od góry do dołu. Matematyczka - surowa, wymagająca, osoba, która budziła respekt bez darcia ryja i wstawiania uwag za byle co. Nikt na nią nie psioczył, mimo, że klasa humanistyczna i sporo osób miało problemy z zaliczeniem przedmiotu. Chemiczka - niby podobnie, z tą różnicą, że była wredną babą i oceniała niesprawiedliwie. Tak serio niesprawiedliwie, bo potrafiła jednej osobie zaliczyć źle zrobione zadanie, żeby tym samym naciągnąć ocenę ze sprawdzianu, a inną bez powodu posądzić o ściąganie, bo za dobrze napisała sprawdzian i kazać dodatkowo odpowiadać przy tablicy lub po prostu zaniżyć ocenę, na zasadzie "No niby wychodzi 4, ale ty to tak raczej na 3 zasługujesz". Cała szkoła na nią psioczyła. Fizyczka - mega surowa, większość się jej bała. Nie sposób jej jednak było odmówić tego, że ciekawie prowadziła lekcję i tym bardziej docenialiśmy, gdy rzuciła żartem na lekcji i pokazywała się od bardziej ludzkiej strony. Była raczej lubiana. W liceum też przeżyliśmy zmianę polonistki. Pierwsza była super, zabawna, ciekawie prowadzone lekcje, ale co wymagała to wymagała. Po niej przyszła pani, która nie wymagała prawie nic, na lekcje kazała przynosić bryki zamiast lektur i potrafiła pół lekcji opowiadać o swoich czasach studenckich (była to raczej młoda lasia). No nie uwierzysz, ale poprosiliśmy o zmianę nauczyciela, bo chcieliśmy się dobrze przygotować do matury (większość zdawała rozszerzenie). To tak z przykładów co pamiętam. Tak więc wiesz... nic zerojedynkowe nie jest.

Odpowiedz
avatar Habiel
0 0

@Etincelle: Ja nauczyłam się czasów z angielskiego, gdy o polskich jeszcze technicznie nie miałam pojęcia. Wystarczy to dobrze wytłumaczyć i moja korepetytorka tłumaczyła to na żywym organizmie, a nie na teorii. Nie tłumaczyła mi gramatyki jako gramatyki, ale bardziej jako zdania. Także to kwestia podejścia. Tak samo miałam kłopot z ogarnięciem liczb minusowych, bo nauczycielka w szkole tłumaczyła je na termometrze. Przyszłam do domu, nie potrafiłam ogarnąć zadania. Mama wytłumaczyła mi to szybko i banalnie: jak masz 10 zł długu, a dostajesz 20 zł, to ile zostanie ci po spłaceniu długu? Oczywiście że 10 zł.

Odpowiedz

Zmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 2 września 2022 o 19:05

avatar Jorn
3 3

@jotem02 Na batonikach może tłumaczyć nauczyciel z drugiej czy trzeciej klasy podstawówki uczący dzieciaki podstaw działań na równaniach lub korepetytor nadrabiający z delikwentem zaległości. Nauczyciel starszej klasy nie ma fizycznej możliwości uczenia jednego ucznia podstaw, które ten powinien poznać kilka lat wcześniej. Odbyłoby się to kosztem realizacji bieżącego programu ze szkodą dla pozostałych uczniów.

Odpowiedz
avatar Jorn
1 1

@digi51 W późnej podstawówce miałem młodą (świeżo po studiach) nauczycielkę fizyki i chemii, dodatkowo wychowawczynię mojej klasy. Z późniejszej perspektywy stwierdzam, że wymagania miała wysokie, ale nikt tego nawet nie zauważał, bo traktowała uczniów po partnersku i lekcje przebiegały w świetnej atmosferze. Najlepsza i najbardziej lubiana nauczycielka, jaką kiedykolwiek spotkałem. Tylko minimalnie ustępował jej historyk / WoSowiec z tego samego okresu mojej "kariery" uczniowskiej. Z kolei w liceum miałem chemiczkę, której się wszyscy bali. Ja jednak miałem szczęście, bo się okazało, że u niej bardzo się liczyło pierwsze wrażenie, a te przypadkiem zrobiłem dobre. I potem miałem względny spokój.

Odpowiedz
avatar Jorn
2 2

@Habiel Nie wiem, jak jest teraz, ale w moich czasach szkolnych przyswojenie liczb ujemnych było utrudnione programem nauczania początkowego. Mianowicie matematyczka musiała w pierwszych klasach udawać, że liczby ujemne nie istnieją (4-5=0), a w trzeciej czy czwartej klasie następował nagły zwrot narracji (jednak się okazało, że 4-5=-1). Mnie pomogło sceptyczne podejście na początku, bo mi nie pasowało, że 4-5=4-7, a po wprowadzeniu liczb ujemnych okazało się, że miałem rację, więc po prostu odrzuciłem to pierwsze prymitywne podejście, ale niektóre dzieciaki były skołowane tą nagłą zmianą.

Odpowiedz
avatar Schattenspiel
0 0

@pasjonatpl: Nie. Rodzice mogą po prostu nie zdawać sobie z tego sprawy. Nauczyciel powinien zauważyć, że uczeń nie daje rady, skonsultować z innymi nauczycielami, i zostawić dzieciaka na drugi rok, a jednocześnie uczeń powinien dostać skierowanie do poradni, żeby dziecko przebadali - jeden po prostu dorasta później (i nadrobi, tyle że później), drugi jest zwyczajnie mało inteligentny.

Odpowiedz
avatar szary_mysz
0 2

@Jorn: Oczywiście, że liczby ujemne nie istnieją. Dowód: niech dziecko w I klasie spróbuje odjąć 6 kasztanów od 4 kasztanów i potem niech powtórzy ten eksperyment w VIII klasie. Wynik w obu przypadkach będzie taki sam: nie da się! :))

Odpowiedz
avatar szary_mysz
2 2

"Nie ma złych uczniów, są tylko źli nauczyciele. " To nie tak. Nauczyciele są oczywiście i dobrzy i źli. Natomiast "źli" uczniowie istnieją jak najbardziej, ale dzielą się na takich, którzy chcą to zmienić (Ty się do nich zaliczałeś) i na takich, którzy mają te jedynki i dwójki gdzieś; a takim nawet najlepszy nauczyciel ani korepetytor nie pomoże bo jeśli uczeń w ogóle nie chce się uczyć to nauczyciel jest bezradny.

Odpowiedz
avatar konto usunięte
0 2

Kolega z uczelni pracował od 18r życia w pewnym zakładzie (koneksje rodzinne) zawsze kilka zł. Ale nie o to chodzi. Studiował także ten kierunek i uwaga. Miał problemy ze zdaniem budowy maszyn i technologii. Prowadzone przez dziadka profesora. Bo uwaga ma kiepska wiedzę.zdal u innego na komisyjnym byli pod wrażeniem jego wiedzy.

Odpowiedz
Udostępnij