Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

piekielni.pl

Pokaż menu
Szukaj

Przychodzę do Was z historią, w której nie ma dramatycznych zwrotów akcji,…

Przychodzę do Was z historią, w której nie ma dramatycznych zwrotów akcji, żadnej wracającej karmy. Po prostu strasznie irytująca sytuacja, z którą męczę się od kilku miesięcy.

Na potrzeby działalności gospodarczej wynajmuję pomieszczenie w pewnym budynku. Po prostu budynek z różnymi pomieszczeniami, całość ma ok. 800 m2, trzy piętra. Większość pomieszczeń wynajmują firmy pod działalność typu kursy samoobrony, zajęcia z jogi, ktoś ma tam prywatną siłownię, jest chyba jedno studio fotograficzne. Wygląda to tak, że każdy najemca ma klucz do głównego wejścia i do własnego pomieszczenia. Rano przychodzi dozorca, otwiera główne wejście, robi obchód, sprawdza zgłoszenia od najemców i wraca dopiero wieczorem, aby zamknąć drzwi.

Drzwi wejściowych nie wolno zamknąć na klucz aż do powrotu dozorcy wieczorem. Nie jest to piekielnością samą w sobie, ale do piekielności prowadzi. Specyfika mojej pracy jest taka, że do południa pracuje w biurze (nie przyjmuję tam klientów), a potem jestem w terenie. Sądząc po parkingu pod budynkiem zazwyczaj jestem tam jedyną osobą w tych godzinach, gdyż, co logiczne, większość kursów i zajęć odbywa się po południu. Co również ważne, moje biuro znajduje się na pierwszym piętrze, w skrzydle, które wcześniej w całości wynajmowała firma organizująca przeróżne kursy (pierwszej pomocy, kurs komputerowy dla seniorów i różne inne kompletnie ze sobą niepowiązane). Również - ich szyld nadal wisi przy wejściu do budynku, a także przy wejściu do tej części budynku, gdzie swoje cztery kąty mam i ja.

Z początku lubiłam zostawiać otwarte na oścież drzwi do biura, gdyż lubię przewiew, a skoro byłam jedyną osobą z budynku zakładałam, że nikomu to nie przeszkadza. Szybko z tego zrezygnowałam, gdyż okazało się, że niemal codziennie po budynku kręci się mnóstwo ludzi szukających tej firmy. Nazwijmy sobie tę firmę Piekiełko. Nie dziwota, że kierują do mnie, bo inne pomieszczenia są zamknięte na cztery spusty i są święcie przekonani, że reprezentuję Piekiełko. Oczywiście, muszę tłumaczyć, że tak nie jest i tłumaczyłam, że Piekiełko przeniosło się pod inny adres - notabene 100 m dalej. Tu często słyszałam, że przecież w internecie jest podany ten adres. Sprawdziłam - nie, jest podany aktualny. Problem jest taki, że to tylko jeden numer dalej, więc ludziom trzeba tłumaczyć jak głupim, że na wejściu do budynku jest numer 34 i jest to naprawdę numer 34, a nie 36.

Dozorcy zwróciłam uwagę, że warto by zdjąć te szyldy, skoro Piekiełko nie ma tu już swojej siedziby. Przyjął do wiadomości i tyle z tego. Po pewnym czasie skontaktowałam się również z Piekiełkiem, aby wpłynęli na byłego już wynajmującego, aby szyldy zdjął albo aby sami się o to zatroszczyli. Odpowiedź była bardziej niż olewcza, gdyż nie było jej wcale.
Na własną rękę powiesiłam na drzwiach wejściowych kartkę z informacją, że Piekiełko znajduję się 100 m dalej pod numerem 36. Oczywiście zgarnęłam opieprz od dozorcy, no jak ja śmiem cokolwiek na drzwiach wieszać. Kolejny raz obiecał się kwestią szyldów zająć. Spytałam czy może to zrobić mój mąż - skoro właściciela budynku to przerasta. Oczywiście absolutnie jest to zakazane pod karą natychmiastowego wypowiedzenia umowy najmu.

Od tej pory zaczęłam zamykać drzwi do biura na klucz. Myślicie, że pomogło? A gdzieżby. Ludzie słysząc, że za moimi drzwiami coś się dzieje (taka praca, że nie da się pracować w ciszy, gdyż praca wiążę się z przesłuchiwaniem nagrań, a dla mnie osobiście słuchanie na słuchawkach jest bardzo niekomfortowe) dobijają się, a gdy nie ma reakcji... dobijają się jeszcze głośniej. Oczywistym jest, że dla świętego spokoju w końcu otwieram i tłumaczę kolejnym delikwentom, że nie, to nie siedziba Piekiełka, a ja nie jestem pracownicą tej firmy. Mało tego - na drzwiach powiesiłam sobie szyld z nazwiskiem i zawodem jaki wykonuje - nieważne, nadal się dobijają, chociażby, żeby dopytać, gdzie to Piekiełko. A ja, no cóż, od niedawna mówię, że nie mam pojęcia i wydaje mi się, że firmy już dawno nie ma. Mi ma zależeć, żeby ICH klienci byli zadowoleni?

W zeszłym tygodniu nastąpił szczyt szczytów. Standardowo około 10 słyszę, że ktoś kręci się po korytarzu i w końcu próbuje się do mnie dobić. Chwilę to ignoruję i słyszę za drzwiami:

- Ale to tu? Tu jest napisane, że to jakaś Anna Iksińska.
- No, ale jest napisane, że tu jest Piekiełko.
- Mhm, no ale chyba nikogo tu nie ma.
- No jak, no jest, przecież słyszę.
- No to zapukaj mocniej.
I następuje chyba potężny kop w moje drzwi.

Otwieram wściekła i pytam o co chodzi. Przede mną stoi kobieta i facet w wieku może 40+ i mówią:

- A no, w końcu pani otworzyła! My na kurs na 10!
- Jaki kurs?
- No kurs ten o 10.
- Nie prowadzę żadnych kursów.
- Jak to? My mamy tu potwierdzenia z firmy Piekiełko.
- A widziała pani szyld na drzwiach? Nie jestem z Piekiełka.
- No wie pani, to co pani tu robi?
- Pracuję!
- No to gdzie jest ten kurs?
- Nie wiem.
- Jak to pani nie wie?
- Nie wiem, nie pracuję dla tej firmy, to skąd mam wiedzieć?
- Ale pani jest niemiła, ja na panią skargę złożę!
- Tak? A do kogo?
- No do pani szefa.
- Proszę, może pani od razu, słucham.
- Pani jest nienormalna!
Zamknęłam drzwi i rozpoczęłam proces "ochłoniania".

Zadzwoniłam bezpośrednio do biura właściciela budynku. Pani, z którą rozmawiałam potwierdziła, że owszem, mają zgłoszenie z prośbą o ściągnięcie szyldów i czekają na wolny termin firmy, która to zrobi.
A ja? Mam dość. Szukam nowego lokalu, jak tylko znajdę rzucam wypowiedzeniem umowy najmu. Jeszcze trochę...

biuro

by ~kretttka
Dodaj nowy komentarz
avatar Honkastonka
3 19

Mój kolega z pracy ostatnio powiedział, że od tej wolności się ludziom pop*erdoliło. Co prawda pojęcie "wolności" mamy inne (on po prostu bardzo nie lubi lewicy), ale muszę się z tym zgodzić. Mam wrażenie, że ludzie są coraz głupsi i jest coraz gorzej; że społeczeństwo jest leniwe i połowa nie ma mózgu. Tu nie chodzi o to, że ja się czuję jakaś lepsza, tylko nie rozumiem jak można nie ogarniać np. przycisków na przejściach dla pieszych. Sieroty stoją i czekają aż się zielone zapali, ale guzika nie nacisną, bo po co. Większość nie radzi sobie z kasami samoobsługowymi. I to wcale nie emeryci. Generalnie z moich obserwacji wynika, że najgorszą i najbardziej upośledzoną życiowo grupą są ludzie, którzy aktualnie mają między 40-50 lat. Oczywiście nie wszyscy. Ale z to właśnie z tymi najczęściej mnie koorwica strzela.

Odpowiedz
avatar menelluin
4 8

@Honkastonka: Mam to samo wrażenie. Piętro na którym pracuję jest, wydawałoby się, nieskomplikowane. Prosty korytarz z windą (która na bank wygląda jak winda), drzwiami do schodów (całe przeszklone, ślepy by zauważył), drzwiami na jednym końcu (prowadzą do fizjoterapii i psychologa, i są opisane), oraz drzwi na drugim końcu korytarza - do mojego labu, opisane wielkimi literami "pomieszczenie służbowe". I teraz, ja też jestem sierotka niekiedy i w niektórych urzędach się gubię, ale na rany boskie... nie zliczę ile już było mistrzów nie mogących znaleźć schodów... żądających od nas umówienia np. wizyty w fizjo (nieważne że jesteśmy zupełnie inną firmą), żądających od nas naprawienia windy bo oni mają kaprys zjechać albo mistrzu tłumaczący się tym, że on nie rozumie co to jest "pomieszczenie służbowe". Pracujemy najdłużej na piętrze, przez co wszystkie zbłąkane spóźnione owieczki trafiają do nas i jest spoko, jak ktoś grzecznie zadzwoni i zapyta. Ale mnóstwo osób domaga się obsługi lub odpowiedzi na pytania które nas po prostu nie dotyczą i stają się wręcz agresywni jak im odmówić i to jest przerażające. (Jeśli ktoś się zastanawia czemu pomieszczenie służbowe jest otwarte: staramy się pilnować ich zamykania ale w ciągu dnia przez lab przewija się jakiś tuzin kurierów wte i wewte, pielęgniarek czy lekarzy i czasami po prostu nie mamy czasu za każdym zamknąć.)

Odpowiedz
avatar livanir
4 8

@Honkastonka: Z ciekawości, czemu uważasz, ze są coraz głupsi ludzie? Pytam, bo czasem słucham podcastów o życiu międzywojennym i ludzie wcale nie wydają się mądrzejsi.

Odpowiedz
avatar Honkastonka
2 4

@livanir życiowo głupsi. Nie oceniam poziomu wiedzy czy wykształcenia. Tylko takiej "życiowości" i umiejętności radzenia sobie.

Odpowiedz
avatar Balbina
19 19

Jeżeli zaczynasz się rozglądać za nowym lokalem to może warto poinformować o tym właściciela lokalu. Wystosować pismo za potwierdzeniem odbioru że w związku z niemożnością spokojnego korzystania z wynajmowanego pomieszczenia a także że z ignorowania twoich próśb o zdjęcie nieaktualnego szyldu będziesz zmuszona do rezygnacji z czasem z umowy. Może jak zobaczą że im pieniądze za wynajem znikną to się w końcu ogarną.

Odpowiedz
avatar FikMikfeegiel
24 24

Ja bym odwołał kurs, albo przeniósł go na inny dzień i kazał kontaktować się z szefem telefonicznie. Po którymś niezadowolonym kliencie firma piekiełko ogarnie sprawę.

Odpowiedz
avatar clockworkbeast
8 8

@FikMikfeegiel: dokładnie to samo pomyślałam. Przełożyć kurs na za tydzień, a jak ludzie stracą przez to czas i pieniądze, to się tej firmie oberwie. Trochę niebezpieczne, bo ludzie mogą wrócić i się awanturować. Ale co tam, wtedy rżniesz głupa i mówisz, że miałaś na myśli jakiś twój kurs, a o tamtej firmie nic nie wiesz.

Odpowiedz
avatar decPL
1 3

@clockworkbeast: zawsze można powiedzieć to ogólnie - że Ty nic nie wiesz, ale wszystkie kursy, które miały być w tym budynku są odwołane - i że muszą się kontaktować z właścicielem. Nie imiennie czyjś kurs - po prostu nie ma już kursów w tym budynku i Ty nie jesteś uprawniona przekazywać dalszych informacji, jak coś potrzebują to kontakt z firmą. Krótko i treściwie.

Odpowiedz
avatar hrzo
13 15

A nie można tych, którzy *nie chcą* zrozumieć, wysyłać do nowej siedziby, ale nie 100 m dalej, tylko tak na drugim końcu miasta?

Odpowiedz
avatar Error505
1 3

Ciekawi mnie ile czasu minęło od pojawienia się problemu do prośby do dozorcy o zdjęcie szyldu i ile od prośby do teraz. Moim zdaniem problem jest realny ale Twoje sposoby na jego rozwiązanie nieskuteczne. Ja pewnie zacząłbym od kontaktu z właścicielem a nie z dozorcą. Dodatkowo jeśli rzeczywiście do popołudnia nikogo, oprócz Ciebie, tam nie ma to można próbować ustalić z właścicielem, żeby rano główne drzwi były zamknięte. To by załatwiło problem. Natomiast propozycje wysyłania pism poleconych czy odwoływania kursów skomentuję w ten sposób: Najlepsza byłaby czarcia zapadka.

Odpowiedz
avatar glan
5 5

Ja bym wrzucił na drzwi kartkę "Firma Piekiełko przeniesiona. W sprawie szczegółów dzwonić pod numer XXX" przy czym podałbym numer dozorcy. Jakby jego ludzie zaczęli nachodzić telefonicznie to zaraz mu się zechce załatwić sprawę szyldu.

Odpowiedz
avatar MasterMJ
0 0

@glan to w sumie świetny pomysł, ale zamiast dozorcy powinien być nr właściciela budynku, oni powinni przyspieszyć sprawę zdjęcia szyldu, a dozorca nic nie zrobi, co najwyżej będzie się awanturował

Odpowiedz
avatar GrubyTomek
4 4

Tak długo jak problem będzie tylko twój, to ani właściciel, ani dozorca, ani nawet ta firma nic z tym nie zrobią. Zrób z tego ich problem, to zobaczysz, że wszystko szybciutko załatwią.

Odpowiedz
avatar decPL
2 4

Ja bym inaczej z ludźmi rozmawiał: "Państwo do Piekiełka? Naprawdę? To nie wiecie Państwo co to za firma? Ja nie mogę wprost nic złego o nich powiedzieć, bo mnie będą po sądach ciągać, ale poszukałbym na Państwa miejscu informacji w Internecie, moze jeszcze możecie Państwo zrezygnować z kursu i odzyskać pieniądze - jeśli się da? A gdzie jest ich siedziba? No na pewno nie tutaj, coś ktoś naściemniał w Internecie, zupełnie mnie to nie dziwi..."

Odpowiedz
avatar Honkastonka
2 2

@decPL Brzmi jak straszna strata czasu. Po co tak gadać, skoro zajmie to tyle samo czasu co tłumaczenie że to nie ten adres?

Odpowiedz
avatar decPL
0 0

@Honkastonka: nie wiem, czy czytaliśmy ten sam post szczerze powiedziawszy. Problemem autorki jest, że tłumaczenie nie pomaga.

Odpowiedz
avatar midori
1 1

Norma, ludzie są nieraz na tyle leniwi, że nie chce im się przejść dwóch metrów tylko muszą o wszystko pytać. Sytuacja z poprzedniej roboty, centrum handolwe, idę do kibla z wiadrem wypełnionym po brzegi wodą, więc ciężko mi a państwo stojący z założonymi rękami pod drogowskazem- wielkim widocznym słupem - pytają mi się jak dojść w gdzieś tam. Droga była wyznaczona strzałką, wystarczyło ponieść głowę, ale po co, lepiej stać i czekać aż ktoś za rączkę weźmie. Często też pytali mi się o sąsiedni sklep, który był bardzo oblegany, ale pracownicy też mieli swoje potrzeby i wychodząc zawsze wieszali kartkę "zaraz wracam". Kiedyś już nie wytrzymałam i na kolejne pytanie, czy sklep otwarty, zapytałam faceta czy umie czytać, bo jak byk wisi kartka

Odpowiedz
Udostępnij