To, że pijaczki mają gdzieś zasady społeczne, to wiadomo. Dziś byłem świadkiem jednego z takich chamskich zachowań. Na początek rys sytuacyjny: główna droga biegnąca przez osiedle. Po jednej jej stronie szeroki chodnik, po którym porusza się większość pieszych, po drugiej - przystanki tramwajowe. Start akcji: chodnik na wysokości przystanku, 50 metrów dalej przejście dla pieszych (takie dziwne ułożenie ze względów praktycznych, w tym momencie nieistotnych).
Stoję z boku chodnika, czekając na kumpla. Widzę dwóch królów Amareny, zbliżających się do ulicy. Czyli chcą przejść. Manewr możliwy... ale gdzieś po 21-22, jak ruch jest przyzerowy, nie koło 16, gdzie ciąg aut jest praktycznie nieprzerwany. Ale nie, oni wchodzą na jezdnię, niemal przed maskę auta. Kierowca zatrzymuje pojazd z piskiem opon, klakson - dostaje środkowy palec i życzenia szybkiego oddalenia się. Czy przechodzą dalej? Nie, czekają, aż podjedzie kolejne z naprzeciwka. Jeden idzie znów pod maskę, drugi cofa się, żeby kolejne auto z pasa, który minęli, znów nie mogło się ruszyć. Jak się łatwo domyślić, znów zostali obtrąbieni. Wywiązała się "rozmowa", która z racji wysokich decybeli i chwilowego braku ruchu była dobrze słyszalna:
(uwaga, duże stężenie przekleństw)
[P]ijaczek: Tu kut... co mnie trąbisz?
[K]ierowca: Co? Ch***w sto! Spier... stąd menelu, śmieciu społeczny!
[P]: Taki silny jesteś? Cho się bić!
[K]: Ta, gazem po oczach dostaniesz, to ci się odechce kozakowania. Spiep... stąd, bo nie ręczę za siebie.
Zacząłem w myślach kibicować już krewkiemu kierowcy. Fani tanich trunków odstąpili jednak od konfrontacji, bo przyjechał im tramwaj.
I tak sobie myślę. Na takich ludzi chyba nic nie działa. Nawet aresztowanie - wygodnie, ciepło, jeść dadzą, tylko alkoholu trochę brakuje. A pobicie w prawie przecież zakazane...
pijaki
Niedaleko pracy jest menel, którego jeszcze w życiu trzeźwego nie widziałem. Łażenie środkiem ulicy , to dla niego norma
Odpowiedz