Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

piekielni.pl

Pokaż menu
Szukaj

Miał być komentarz do historii jotem02, ale będzie osobny wpis. Radom, szkoła…

Miał być komentarz do historii jotem02, ale będzie osobny wpis.

Radom, szkoła podstawowa i publiczna, pełen etat.
Do 1 maja zarabiałem 2949 zł brutto. Mniej niż minimalna krajowa, którą otrzymuje się na starcie w każdej innej pracy. W okolicach stycznia zacząłem zazdrościć pani w piekarni, że odbębni swoje 8h razy pięć dni i ma święty spokój, a zarabia więcej ode mnie.

Nie mam żadnych dodatków, żadnego wiejskiego, miejskiego, stołecznego, srecznego, motywacyjnego (pierwsza praca, świeżakom się go u nas nie przyznaje "bo nie"), wychowawczego, nie mam żadnego dodatku za uciążliwe warunki, ani wysługi (bo zaczynam pracę). Zasadnicze wynagrodzenie wystarcza na wynajem za mieszkanie, opłaty, a po 42 latach odkładania 300 zł miesięcznie, bo tyle mogę, aby nie umrzeć z głodu, uzbieram na 1/3 własnego mieszkania, ale nie dostanę kredytu, bo nie mam odpowiedniej zdolności kredytowej.

Z tego wszystkiego w rzyci mi się poprzewracało i raz na miesiąc jadam pizzę za 19,99 w promocji. Z szynką, a co.

Moje 18h przy tablicy było takimi we wrześniu. Właściwie przez pierwsze dwa tygodnie września, gdy zapoznawałem się z klasami i lekcje były bardziej integracyjne niż dydaktyczne (przykaz kuratorium, aby integrować klasy po nauczaniu zdalnym). Potem zamieniły się w dodatkowe 2-3h godziny zegarowe spędzane w szkole, aby przygotowywać lekcje, materiały, zajmować się dokumentacją koniecznie z 3 egzemplarzach i z pieczątką Matki Boskiej. Na przełomie września/października spędzałem w szkole średnio 6h, nadal profit.

W październiku rodzice uczniów klas siódmych zobaczyli pierwsze oceny swoich dzieci z nowych przedmiotów jak chemia i fizyka. Niemożliwe, że dzieci są niedouczone/zaniedbane w domu/niedopilnowane/zajęte przy komputerach i z nosami w telefonach. To wina nauczyciela, że mój syn/córka nie potrafi wymienić dat rozbiorów Polski, zamienić ułamka zwykłego na dziesiętny, odnaleźć azotu na tablicy Mendelejewa. Ale jak to zajęcia wyrównawcze, niech pan nie robi z mojego dziecka debila.

Skoro nauczyciel taki zły i robi kartkówki, to nie będę puszczać dziecka do szkoły w takie dni. Ale jak to musi nadrobić materiał?! Jak to moje dziecko ma być PYTANE?! Wielkie oburzenie, że wychowawca reaguje na nieobecności i zgodnie z prawem informuje o możliwym nieklasyfikowaniu + zawiadomieniu sądu.

W połowie października w szkole skończyły się materiały biurowe, papier, toner do drukarki. Organ prowadzący dorzucił 500 zł na bieżące wydatki. Starczyło na tydzień, więc materiały do lekcji (karty pracy, tablice itp.) przygotowywałem w domu, z własnych zasobów. Z braku funduszy, które poszły na materiały, zrezygnowałem w październiku z pizzy, ale za to zjadłem czekoladki, które dostałem na dzień edukacji narodowej. No, powiedzmy że profit.

A, tak, akademia z okazji "święta" się sama nie przygotuje, więc jako "humanista" i stażysta miałem się tym zająć. Zostawanie po lekcjach 2-3h więcej, bo trzeba poczekać, aż wszystkie dzieciaki skończą zajęcia i zrobimy próbę. Akademia z DEN skończona, no ale zbliża się 11 listopada. Znów próby i zostawanie po lekcjach. Brak profitu, bo nie ma czekoladek.

Połowa listopada, przychodzą pierwsze powiewy jesiennego covidu. Część nauczycieli na zwolnieniach, bo kwarantanna, izolacja, kontakt z osobami zakażonymi. W pewnym momencie mieliśmy 20 wyłączonych nauczycieli, no to robimy zastępstwa. Brak kadry = naginanie przepisów prawa, jeden nauczyciel zajmował się na przykład jednocześnie 2 klasami. Fajnie mieć 55 dzieciaków pod opieką, super zabawa. Urwało się to po anonimie do dyrekcji, że doniosą do kuratorium i wydziału edukacji. Donos i tak chyba poszedł, bo była jakaś kontrola.

Dzięki nadgodzinom byłem dwa razy na pizzy i wziąłem nawet extra ser.

Grudzień i proponowane oceny. Uczniowie nadal nie umieją dodawać ułamków, a pierwiastek chemiczny to dla nich alkohol (hehe, bo wie pan, tata mówi, że tyle pamięta z chemii, heheh). Specjaliści w szkole nieśmiało sugerują rodzicom, aby niektórych delikwentów kierować na badania w poradniach, bo z obserwacji wynika, że tutaj zaburzenia mogą ocierać się nawet o niepełnosprawność umysłową. Reakcja rodziców jest w 9/10 przypadków taka sama: oburzenie, foch i skarga do dyrekcji.

Idą święta, rezygnuję z przygotowywania materiałów na każdą lekcję, lecę z gotowców z poradników metodycznych. Trochę nudne, ale trudno, muszę mieć czas na umycie okien dla Jezusa i zamarynowanie karpia, a kasę wydawaną na papier i tusz odkładam na prezenty. W szkole nie mamy talonów, dodatków świątecznych ani paczek pod choinkę. Na lekcjach tuż przed świętami puszczam film edukacyjny, uczniowie oglądają, ja robię pierwsze podchody do uzupełnienia dokumentacji śródrocznej i zaczynam odpisywać rodzicom, dlaczego Brajanek z ocenami bz (brak zadania),bz,2 i 5+ nie będzie miał 3 na semestr.

Popełniam błąd dodając na końcu "pozostaję do dyspozycji", bo mama Brajanka postanawia dysponować moim czasem wolnym przez kolejne tygodnie, aż do końca semestru wypisując po 2-3 wiadomości dziennie, dlaczego jej syn zasługuje na 3. W pracy spędzam już powyżej 8h dziennie, chodzę z własnym laptopem i tabletem, bo na wyposażeniu placówki są dwa (słownie: dwa) komputery na użytek nauczycieli, z czego jeden jest awaryjnym, gdyby zepsuł się któryś w sali. Te w salach psują się średnio raz na tydzień, bo mają swoje lata (wiecznie niedofinansowana oświata), a nauczycieli mamy w szkole 70.

Ale zyskuję w oczach 8-klasistów, bo etui na tablet mam z Gwiezdnych Wojen, a okazuje się, że to klasa fanatyków tego uniwersum.

Zaczynają się pielgrzymki rodziców do szkoły, kolejki na dniach otwartych (1h przewidziana, w praktyce siedzieliśmy 4h, oczywiście w czynie społecznym), wypisywanie elaboratów w dzienniku elektronicznym o 2 w nocy, aby o 7 rano dodać "dlaczego pan nie odpisuje, mój Szymonek ma lekcje z panem o 8, skąd mam wiedzieć, z czego go przygotować??????" No nie wiem, może z terminarza w e-dzienniku, gdzie co najmniej 2 tygodnie wcześniej wpisuję wszelkie sprawdziany, zakres materiału oraz termin przewidywanej poprawy.

Święta, covid w pełni, przechodzimy na kilka dni na zdalne. Hura, nie muszę nic drukować, będę miał pieniądze na pizzę. Babcia ratuje mnie kasą pod choinkę, mogę opłacić sobie kurs doszkalający, bo dyrekcja krzywo patrzy na same internetowe webinaria i szkolenia. Fundusz na szkolenia ze szkoły to śmieszne pieniądze, w dodatku podzielone na wszystkich nauczycieli (a każdy się ciągle dokształca, bo taki wymóg). Udaje mi się wyrwać 200 zł dodatku, więc dopłacam tylko 600 zł z babcinej kieszeni.

Styczeń wrzuca mnie w breję błota, gdzie według rządu jest moje miejsce, bo podniesienie płacy minimalnej dla wszystkich nie oznacza, że wzrosną też moje zarobki. Nie jestem pracownikiem, jestem tylko nauczycielem, dla mnie podwyżki nie ma. W Google pierwsza podpowiedź na słowo "jak" to "jak napisać wypowiedzenie nauczyciel". Miasto przyznaje nam nowe fundusze na materiały biurowe, mamy nawet kolorowy tusz. Dostajemy konspekt z programu laboratoria przyszłości, może uda się kupić nowe i sprawne kompute... a nie, sorry, nie możemy, ale jeśli chcemy stacje lutownicze i zestawy klocków do układania to są dostępne od ręki.

W lutym populacja osób z opiniami i orzeczeniami zwiększa się. O ile we wrześniu na 550 uczniów w szkole było takich dokumentów łącznie może z 20, o tyle w lutym jest dwa razy więcej. To oznacza dla wychowawców dodatkową robotę papierkową, dla nauczycieli uczących pisanie obserwacji i uzupełnianie arkuszy wielospecjalistycznej oceny oraz regularne spotkania zespołów nauczycielskich z rodzicami, oczywiście po godzinach i w czynie społecznym.

Wielospecjalistyczna ocena poziomu funkcjonowania ucznia (WOPFU) oraz IPET, czyli Indywidualny Program Edukacyjno – Terapeutyczny są dokumentami, które wychowawca (przynajmniej w naszej szkole) tworzy dla uczniów z takimi orzeczeniami. W orzeczeniu są wskazówki i zalecenia dla nauczycieli, w jaki sposób indywidualizować nauczenie takiego ucznia (czyli dostosowywać mu warunki pracy na lekcji, np. poprzez specjalne materiały, karty pracy, osobne sprawdziany). W praktyce oznacza to, że mając w klasie 2 takich uczniów, przygotowuję nierzadko 3 różne scenariusze. Jeden dla całej klasy odjąć 2 uczniów, jeden dla ucznia z pierwszym orzeczeniem i jeden dla ucznia z drugim orzeczeniem. W teorii powinien mi pomagać nauczyciel wspomagający. Z braku funduszy mamy w szkole tylko 4 nauczycieli wspomagających. Na ten moment już wiadomo, że od września powinno ich być co najmniej 10.

Nadal panuje covid, więc część dzieci jest na kwarantannie/izolacji. Kuratorium wpada na świetny pomysł, aby prowadzić lekcje pół-zdalnie. Czyli zdrowa część klasy przychodzi do szkoły, a chora lub na kwarantannie łączy się z domu. 3/4 lekcji spędzam na powtarzaniu 2x tego samego: raz do klasy w szkole, drugi raz do mikrofonu w laptopie, bo nic nie słychać, gdy stoję przy tablicy. Oczywiście nic też nie widać, bo przedpotopowe laptopy nie mają kamerek.

Psycholog potrzebuje sama terapii, bo grupy dzieciaków z pomocy psychologiczno-pedagogicznej zaczynają pękać w szwach. Starszy stażem kolega wyjaśnia mi zagadkę tego lutowego wzrostu: zbliżają się egzaminy i rodzice chcą zapewnić swoim dzieciom podstawy do specjalnych warunków przeprowadzania tych egzaminów (wydłużony czas pracy, pomoc nauczyciela wspomagającego itp.) Na szczęście są ferie.

Przypominam sobie, jak smakuje pizza.

W marcu pracuję już tylko 6h dziennie w szkole i 2h w domu, bo nie ma żadnych akademii do przygotowania, a dodatkowo znalazłem super stronę z materiałami dodatkowymi, które muszę jedynie lekko zmodyfikować, co pozwala mi zaoszczędzić czas. Przychodzi wiosna, a wraz z nią kontrole w placówce, więc 70 nauczycieli sprawdza po milion razy, czy każdy egzemplarz papierów ma pieczątkę i podpis gdzie trzeba oraz błogosławieństwo lokalnego proboszcza. Kolejka do szkolnej drukarki jest tylko nieco krótsza od tej za papierem toaletowym za PRL, chociaż wartość nawet szarej srajtaśmy jest zdecydowanie wyższa od bezsensownej szkolnej makulatury.

ДОБРОГО РАНКУ УКРАЇНО!
Do szkoły trafiają dzieci z Ukrainy, z czego zdecydowana większość jest w traumie i nie otrzyma z powodu bariery językowej absolutnie żadnej pomocy w samej szkole. W całym mieście tworzone są 3 (słownie: trzy) oddziały przygotowawcze, w których mają naukę polskiego. U nas ulokowanych zostaje 18 Ukraińców, siedzą na lekcji na sztukę, bo się z nimi nie da dogadać, nic nie rozumieją, nudzą się i z nudów grają na telefonach. Polscy uczniowie czują się pokrzywdzeni, bo oni też chcą sobie pograć.
Minister mówi, że mamy ukraińskich uczniów nie oceniać, oni w szkole się jedynie integrują.

W kwietniu powtórka z pielgrzymkami rodziców. Na dniu otwartym spędzam tylko 3h, więc o 20 jestem w domu, matematyczka wychodzi o 22:30 i tylko dlatego, że włącza się automatyczny alarm wykrywający ruch w budynku. Zaczynam słuchać rad starszych nauczycieli i na wiadomości w dzienniku odpisuję tylko w godzinach teoretycznej mojej pracy, czyli 7-15. Okazuje się, że rodzice widzą godziny moich logowań (błąd systemu e-dziennika, bo nie powinni mieć takich uprawień) i dostaję wezwanie do dyrekcji, aby odpowiedzieć na skargę brzmiącą mniej więcej: "Wysłałam wiadomość do pana A. o 14:05, widziałam, że był aktywny o 15:12, 17:36 i 21:43, a mi nie odpisał".
Czarnek oznajmia, że są pieniądze dla nauczycieli, aby uczyli Ukraińców języka polskiego. Dyrekcja szuka chętnych, stawka: 30zł za godzinę, grupy około 25 osobowe, zróżnicowane wiekowo (dzieciak z zerówki i 8-klasista w jednej). Chętnych jakoś brak.

Nadchodzi maj, więc humanista i stażysta przygotowuje kolejną akademię. Pomaga mi inny nauczyciel, nie zostaję już tak często po godzinach. Zbliża się egzamin klas 8, w szkole nerwowość, dyrekcja pyta, czy mogę poprowadzić dodatkowe zajęcia przygotowujące do egzaminu, oczywiście za darmo, w czynie społecznym, ładnie będzie wyglądało w sprawozdaniu ze stażu. Szukam wolnego terminu w planie zajęć, no mogę, to tylko 3 tygodnie, korona mi z głowy nie spadnie. To środa o 17? Dyrekcja kręci głową. Uczniom nie pasuje, bo musieliby przyjeżdżać drugi raz do szkoły, może wtorek o 7:30? We wtorek to ja lekcje mam formalnie 13-17, chociaż przyjeżdżam na 11, aby wszystko przygotować, ale nie, mimo wszystko nie będę przyjeżdżał dwa razy. Chcę zjeść w maju pizzę a nie wywalić kasę na benzynę po 8 złociszy.

Znowu wystawiamy oceny proponowane, teraz na koniec roku. Liczba rodziców (uczniowie mają to w 90% w rzyci) piszących "średnia mojego syna/córki wynosi 4,32, czy ma szansę na 5?"; "dlaczego proponowana ocena to 2 a nie 3, przecież ma średnią 3,03", "uważam, że moje dziecko zasługuje na 6, ma średnią 5,50" osiąga pułap bliski odległości Ziemi od Księżyca. Tłumaczenie, że "magiczna średnia" to nie wyznacznik oceny, bo na tą składają się jeszcze inne elementy, mija się z celem. Dyrekcja postanawia na stronie szkoły przytoczyć zapisy ze statutu opisujące, na podstawie czego wystawiana jest ocena roczna.

Wyjaśnia się, po kim niektórzy uczniowie odziedziczyli ćwierć mózgu zamiast całego, bo rodzice nie rozumieją tego prostego komunikatu.

Minister oznajmia, że on zrobił wszystko jak należy i to szkoły mają sobie wybrać, co zrobić z Ukraińcami. Aha, a z tym, że mamy ich nie oceniać, to on tylko żartował i jak są przyjęci oficjalnie do szkół, to muszą mieć oceny. Cytując niemal dosłownie "skoro ich przyjęliście do swojej placówki, to sobie radźcie". Uczniowie klas 0-7 po prostu dostaną oceny z powietrza, albo jak w moim przypadku, za ładne pokolorowanie obrazka (7 klasa). Uczniowie klas 8 przystąpią dodatkowo do egzaminu (paradoksalnie to najmniejszy problem, mimo że egzamin po polsku, z polskiej podstawy programowej), ale jednocześnie kończą też szkołę. A żeby skończyć szkołę, muszą mieć oceny z takich przedmiotów jak np. muzyka, plastyka, technika, przyroda, które się realizuje w klasach programowo niższych i w 8 ich po prostu nie ma. Minister kazał sobie radzić, więc szkoła sobie radzi.

Fałszujemy dokumenty, wpisując Ukraińcom, że zaliczyli te przedmioty, bo ministerstwo nie chce uznać ich świadectw z Ukrainy, zresztą uczniowie ich zwyczajnie nie mają. Jak uciekasz przed wojną, twoim priorytetem nie są świadectwa.

Przez cały rok raz w miesiącu w weekend organizowałem dla uczniów nieformalne "wycieczki". Wszystko prywatnie, w prywatnym czasie. Ot, byliśmy raz z muzeum, raz na rajdzie rowerowym, raz na spływie itp., zawsze był też zaangażowany w to jakiś rodzic lub rodzice. Dyrekcja o niczym nie wiedziała, dopóki nie wygadał się jeden z nich (chciał dobrze, po prostu mnie chwalił). W efekcie dyrekcja próbuje teraz przypisać moje działania do koszyczka szkoły, jakobym robił to pod szyldem koła turystycznego.

24 czerwca kończy mi się umowa, nie dostanę żadnej pensji w czasie wakacji, nie będę ubezpieczony, nie wiem, czy mnie zatrudnią na kolejny rok, bo dowiem się pewnie w połowie sierpnia.

To tylko jeden rok z jednej placówki, ale takich opowieści jest na pęczki. Polska szkoła to jeden wielki mem. To nawet nie jest kartonowy kolos na glinianych nogach. Ale jestem tym typem nauczyciela, który kocha uczyć, uwielbia uczniów i (jeszcze) ma do tego zapał. Więc tak, będę się pewnie dalej podlił za 2000 na rękę, jadł szczaw i mirabelki, bo nie wyobrażam sobie nie pracować w szkole. I jak to mówił klasyk: praca wspaniała, tylko system kurka.

polska szkoła

by amros
Dodaj nowy komentarz
avatar KatzenKratzen
10 10

Pochodzę z rodziny nauczycielskiej. Nauczycielką też jest obecnie moja najbliższa przyjaciółka, jeszcze z ławy szkolnej (no, prawie 40 lat przyjaźni już). Mam więc porównanie, jak było wcześniej jak jest teraz. Nigdy nie było różowo ale teraz jest beznadziejnie. Ale nie wiedziałam, że aż tak! Wyrazy współczucia i szacunku. Powiedzenie "bodajbyś cudze dzieci uczył" naprawdę nie wzięło się z niczego.

Odpowiedz

Zmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 21 czerwca 2022 o 20:58

avatar jotem02
7 9

@KatzenKratzen: Nie gloryfikuję poprzedniego systemu, ale nauczyciel to wówczas był ktoś. Po studiach (warszawiacy) wywiało nas na wieś. Bezpłatne mieszkanie trzypokojowe (standard jaki był, taki był, ale wszyscy wtedy mieli do d,,,). Trzymiesięczne pobory na zagospodarowanie się. W razie potrzeby remonty na koszt gminy. Żadnych stopni awansu i papierologii. Każdy miał stawkę wynikającą z wykształcenia i stażu pracy. 20% dodatku wiejskiego i 2/3 hektara działki do samodzielnej uprawy (a mięta dawała niezły zysk). Poważanie ze strony rodziców, bo nauczyciel, lekarz, proboszcz, to była śmietanka towarzyska, Co za tym idzie żadnych dyskusji w kwestii ocen. Wyposażenie szkoły z centralnego rozdzielnika przewidującego ile w szkole ma być szkieletów karpia, a ile zasilaczy niskonapięciowych. I jeszcze coś bardzo ważnego (na wsi) - świadomość uczniów, że wykształcenie, to jedyna szansa na wyrwanie się z zagnojonych gumiaków. Amen

Odpowiedz
avatar jotem02
3 3

@KatzenKratzen: Taki drobny edit: zaczęliśmy pracę w 1979. To te czasy.

Odpowiedz
avatar pasjonatpl
7 7

@jotem02 Mój znajomy, nauczyciel w podobnym wieku, dostał mieszkanie w małym miasteczku. To w sumie było trochę dziwne, bo w swojej rodzinnej miejscowości nie mógł na takie liczyć, ale przyjezdni nauczyciele jak najbardziej. Ale jak on zdecydował się wyjechać gdzie indziej, to też mieszkanie dostał. I jak to porównać do dzisiejszej sytuacji? Ja tamte czasy pamiętam z perspektywy dziecka. Tak. Nauczyciel to był ktoś. No i były kary cielesne. Miało to wiele wad, bo jak trafił się jakiś sadysta, to zwyczajnie się go baliśmy, ale wtedy żadna banda orangutanów nie rozwalała lekcji. Zwykle starczyło tylko słowo ze strony nauczyciela. A już w ostateczności wystarczyło jedno zdanie: "Bo powiem rodzicom". W tamtych czasach żaden uczeń nie chciał, żeby rodzice się dowiedzieli, że sprawiał problemy w szkole. Bicie przez nauczyciela to było nic w porównaniu z tym, co czekało w domu. A teraz? Rodzice na ogół mają pretensje do nauczycieli i mają ich za nic. Jeszcze tylko brakuje, żeby próbowali ich bić, bo wystawiają ich pociechom za niskie oceny. Oczywiście dawne podejście miało mnóstwo wad. Nauczyciele bywali omylni albo zwyczajnie złośliwi, a rodzice zawsze brali ich stronę. Powiedzmy, że w ten sposób rodziły się problemy z zaufaniem. No i przemoc między dziećmi. Po pierwsze uczyliśmy się, że wpier...l, to właściwy sposób rozwiązywania problemów, a po drugie, gdzieś trzeba było się wyżyć, odreagować. Raczej nie na dorosłych. Dzisiaj przegina się w drugą stronę i część rodziców uczy swoje dzieci kompletnego braku szacunku dla nauczycieli. I jak tu zapanować nad klasą, gdzie co najmniej kilku uczniów ma nauczyciela w d...e, ciągle przeszkadza, a rodzice jeszcze im wtórują?

Odpowiedz
avatar jotem02
9 11

Tak, cała edukacja to kolos na glinianych nogach podpierany przez zap...cych wyrobników systemu! Brawo, że wytrzymałeś. Jak najszybciej poszukaj sobie pracy poza publiczną - społeczne, albo prywatne (oni też szukają). Może nie zapłacą Ci o wiele więcej, ale wyposażenie będzie lepsze, mniejsze klasy i docenienie przez dyrekcję. Rodzice niestety będą tacy sami, a może nawet gorsi (płacę i wymagam). Serdecznie pozdrawiam.

Odpowiedz
avatar fursik
5 5

Jako nauczycielka powiem - satysfakcja z tej pracy naprawdę wynagradza niskie zarobki i siedzenie przy komputerze do nocy. Ale roszczeniowi rodzice potrafią jeszcze całą tę satysfakcję zabrać...

Odpowiedz
avatar kepak
-3 7

To po cholerę dalej pracujesz, póki będą frajerzy którzy za takie grosze będą robić więcej niż potrzeba to ten chory system nigdy się nie zmieni, załóżcie związek byłych nauczycieli, pozwalniajcie się i wy będziecie dyktować ministerstwu na jakich warunkach możecie wrócić...

Odpowiedz
avatar jotem02
12 12

@kepak: Ja wytrzymam - korków mam po kokardkę i emeryturę. A młodzi mają ząbki w ścianę wbić i tynkiem się odżywiać? Poza tym to jest coś w rodzaju powołania - chcesz to robić i robisz, nawet za gównianą kasę.

Odpowiedz
avatar GrubyTomek
-2 4

@jotem02: i właśnie przez takich nauczycieli z powołania będzie wam tylko gorzej. Jak już robisz za g*wniane pieniądze, to równie chętnie będziesz to robić za darmo, albo nawet będziesz płacić za możliwość uczenia w szkole, bo "powołanie".

Odpowiedz
avatar pasjonatpl
2 8

Od dawna jednym z największych absurdów pracy nauczyciela jest obowiązek ciągłego dokształcania, często za własną kasę. K...a mać. Szkolenia kosztują i zajmują czas. A nauczyciel ze swojej żałosnej pensji musi jeszcze za to płacić. Serio. Każdy, kto uważa, że nauczyciele mają tak dobrze, powinien iść do tej roboty na tydzień albo miesiąc, a najlepiej żeby uczył dokładnie takie dzieci jak jego własne, o ile posiada. Źeby się dowiedział, jaki to jego Brajanek jest zdolny i grzeczny, zwłaszcza pomnożony przez 10 albo i więcej. A z tej historii wynika, że dzisiaj nauczyciel jest traktowany jak śmieć. I jak w takich warunkach uczyć, być kreatywnym, przygotowywać super lekcje, gry i zabawy edukacyjne? Kiedy, jak i za co? W sensie skąd nauczyciel ma wziąć fundusze na jakieś dodatkowe materiały, żeby urozmaicić lekcje?

Odpowiedz
avatar szafa
2 10

Doczytałam do "non profit" i zaczęłam się śmiać. Drodzy nauczyciele, zdecydujcie się, czy dostajecie pensję za pół etatu czy za etat ;). Bo jeśli zarabiasz 2000 za 18 godzin i tyle oczekujesz, to zarabiasz bardzo dobrze. Generalnie nauczyciele mają takie pensum a nie 40 lekcji tygodniowo, bo wlicza się w to właśnie wszystkie dodatkowe zajęcia. Nie jest to więc wcale "non profit". Jeśli oczekujesz zarabiać więcej niż 2000 za 18 godzin i tylko 18 godzin, to rzeczywiście w dupie się poprzewracało.

Odpowiedz
avatar Shi
7 7

@szafa: dokładnie to pełen etat nauczyciela ma 40 h, z czego część jest "tablicowych". Ale jeśli dyrektor się uprze to może legalnie kazać nauczycielom siedzieć 7-15 w szkole i kazać wszystko szykować w tym czasie, sprawdzać kartkówki, etc. Więc to, że się siedzi dłużej niż "tablicowe" to nie są godziny "non profit"...

Odpowiedz
avatar amros
5 7

@szafa: tam nie powinno być "non profit" tylko "nadal profit". Nie wiem, skąd to "non", albo admin uznał, że trzeba dopisać, albo autokorekta dorzuciła, a ja nie zauważyłem. Zarabiam 2000 zł netto z kawałkiem za pełen etat, czyli za 40h pracy. Z czego niecała połowa to są godziny lekcyjne przy tablicy. Pozostały czas jest na przygotowanie lekcji, szkolenia, papierologię i wszystko to, o czym ludzie nie mają pojęcia, co się robi w szkole, a co musi być zrobione. Owszem, dyrektor może się uprzeć i kazać siedzieć nam w szkole. I dla mnie byłoby to cudowne rozwiązanie. Siedzę 8h, wracam do domu i nic mnie potem nie obchodzi. Nie przyjeżdżam na żadne dni otwarte, nie wyjeżdżam na 2-3-4-pierdyliardniowe wycieczki jako opiekun. Za siedzenie na radzie pedagogicznej płacą mi nadgodziny jak w normalnej firmie, szkolenia odbywam w godzinach pracy. Niestety problemem jest to, o czym zapomina się (albo nie chce specjalnie pamiętać) nagminnie, czyli brak jednoczesnego miejsca dla tylu nauczycieli. Szkoła to nie call center z dziesiątkami biurek, komputerów i stanowisk. W naszym pokoju nauczycielskim jest jeden duży stół na ~20 krzeseł. Do sal nie pójdziemy, bo trwają lekcje, więc realizacja godzin nie przy tablicy siłą rzeczy odbywa się najczęściej w domu na własnym sprzęcie i własnych zasobach.

Odpowiedz
avatar aspera82123
-2 6

aż założyłam konto by to skomentować. po 1 - szkolenia są opłacane z budżetu miasta - z treści wynika że to duża szkoła, nawet bardzo duża - 70 nauczycieli i ponad 500 uczniów - średnio policzyłam z pensji mianowanego (żeby uśrednić zarobki stazysty i dyplomowanego) - to na szkolenia szkoła ma zgodnie z prawem oświatowym powyżej 30 tys zł do wydania (szkolenia indywidualne to od 100 do 500 zł na 1 szkolenie) po 2 skoro duża szkoła to budżet tez powinien być duży - nie jest to szkoła wiejska - owszem jakieś 10 lat temu może tak było- teraz jest inaczej, więc trochę dziwna ta sytuacja, o której piszesz (brak sprzętu i papieru). po 3 skoro na covidzie było tylu nauczycieli na kwarantannie i l4 to było bardzo dużo zastępstw - one są dodatkowo płatne plus z zkk lub godziny do dyspozycji dyrektora - jakieś kółka zainteresowań czy inne - też dodatkowa wypłata przychodzi na koniec miesiąca za to kilka pizz wyjdzie ;) po 4 - pracuję w szkole w obsłudze - i proszę mi wierzyć wiem jak obecnie wygląda przygotowanie do zajęć - kolejka do xera z materiałów dostarczanych przez firmy które dostarczają podręczniki do szkół, materiały z tych firm wykorzystywane w interaktywnych tablicach, rzutnikach - jedyne co to przedmiotowcy mają więcej roboty przy sprawdzaniu i przygotowaniu sprawdzianów Rodziców i zachowań uczniów nie komentuję bo faktycznie roszczeniowa postawa i brak wychowania wychodzi od razu. Zarobki, cóż po 2 latach będzie lepiej, a jako dyplomowany to już w ogóle fajnie :)

Odpowiedz
avatar Zlociutki
-1 3

@aspera82123: i glosujesz pewnie na Pis?

Odpowiedz
avatar amros
3 3

@aspera82123: 1. Praktycznie wszystko jest opłacane z budżetu miasta i sumy mogą wydawać się duże, ale w praktyce nie są. Nawet 35k do podziału na 70 nauczycieli to 500 na głowę. Oczywiście nie każdy się dokształca w danym momencie, ale z drugiej strony są i tacy, którzy robią kurs za kursem. U nas regulamin dopłat jest dokumentem wewnętrznym, w praktyce dyrektor decyduje komu i ile da (niby jest jakaś komisja, ale nie mam pojęcia, jak to działało w praktyce). Dodatkowo jeden kurs kosztuje 300zł, inny 1000zł a studia podyplomowe też finansowane z funduszu szkoleń to już o wiele większe kwoty. Jestem wręcz przekonany, że ja bym się na żadne dofinansowanie nie załapał, gdyby nie argument, że robię staż i MUSZĘ. 2. Tak, duża szkoła i duże potrzeby. Co z tego, skoro dyrektor nie wyczaruje pieniędzy z kapelusza, a odpowiedzi z wydziału edukacji zwykle były w stylu "nie mamy środków w budżecie". Pamiętam pierwszą radę po Nowym Roku, dyrektorka prawie płakała, gdy mówiła, że budżet ROCZNY na ogrzewanie to 40 tysięcy, podczas gdy za sam okres wrzesień-grudzień poprzedniego roku faktury przyszły na 30. 3. Tak, zastępstw było sporo, dorobiłem wtedy koło 300 zł na rękę, dodatkowa pizza też wpadła, smak tego ekstra sera czuję do dzisiaj. 4. Zazdroszczę że macie interaktywne tablice, u nas są trzy na całą szkołę i to w klasach 1-3, bo tam najbardziej potrzebne. Mój przedmiot też ma gotowe karty pracy, ale część z nich jest przygotowana bardzo po łebkach, dlatego przygotowuję własne materiały. Nie wiem, może po 5 latach pracy już mi się nie będzie chciało i zacznę pracować na gotowcach, ograniczę się do drukowania i kserowania i wtedy faktycznie spędzę w szkole godziny przy tablicy + czas na ksero w porywach na wypicie herbatki i poplotkowanie na przerwie, gdy akurat nie mam dyżuru.

Odpowiedz
avatar aspera82123
0 0

@Zlociutki: nie, dlaczego? która część mojej wypowiedzi skłoniła Cię do takiego wniosku?

Odpowiedz
avatar aspera82123
1 1

@amros: ad 1. budżet na studia podyplomowe to osobny rozdział z budżetu ogólnego, studia nie są opłacane z puli dokształcania. u nas dokształt to ok. 10 000 i mamy problem by go wydać... potem robimy duże szkolenia dla całej Rady. ad. 2 jestem zaskoczona, moja szkoła liczy 350 uczniów, 33 nauczycieli i na ogrzewanie mamy więcej niż podałeś Ty. Więc trochę się zastanawiam jak to z waszym budżetem jest, skoro szkoła prawie 1x większa....a myślałam że w moim mieście jest źle jeżeli chodzi o finansowanie oświaty ad. 3 u nas są nauczyciele, którzy w ramach tzw. stałych nadgodzin oraz zastępstw są w stanie 1000 - 1900 zł wyciągnąć miesięcznie ad. 4 przyznaję, że młodym nauczycielom jeszcze się chce, ci dyplomowani robią już wszystko po linii najniższego oporu

Odpowiedz
avatar kojot__pedziwiatr
2 2

@Zlociutki: historia jest na poziomie, to byś mógł też spróbować komentować na poziomie.

Odpowiedz
avatar Boniu
2 2

@aspera82123 to może ja ci napiszę kilka słów. Moja żona jest nauczycielem w klasach 1-3 w mieście 120tys + mieszkańców. Faktycznie przy tablicy spędza 18h, średnio raz w tygodniu dochodzi zebranie rodziców, rady pedagogicznej itp (1-2h), dodatkowe kółka, które prowadzi co tydzień, spotkania z rodzicami, o które sami proszą, lub przychodzą po lekcjach i zawracają jej głowę (i nie mówię tu o 5 minutach). Do tego Ra w tygodniu wyjazd na basen (3h z transportem). Do tego dochodzi praca w domu: przygotowywanie zajęć, sprawdzanie zeszytów, zadań itp, odpisywanie rodzicom i uzupełnienie e-dziennika (sporo tego), co w praktyce wygląda tak, że siada około 21 do komputera ( jak położymy dzieci) i siedzi czasem do północy, czasem do 1. Od dwóch lat wszelkie karty pracy, zadania, obrazki czy inne pierdoły w ilościach x20 drukuje jej w pracy ja (teraz nawet dyplomy drukowałem na jej kartkach) bo oni w szkole wiecznie ksero zepsute/brak materiałów/tuszu itp. Dodatkowo wszelkie szkolenia w weekendy. Studia magisterskie opłacała sama, z dwóch podyplomowek dostała niewielkie dofinansowanie tylko do drugiej. Obecnie robi trzeci awans zawodowy (jak dobrze pamiętam trwa to 2 lub 3 lata) i w ramach tego DODATKOWO robi różne akcje społeczne z dziećmi, jakieś zajęcia czy inne tego typu innowacje wymagane do awansu (zgodnie z planem ułożonym przez opiekuna) To wszystko za zawrotne 2450 netto. Tak, za pracę, gdzie wymagane jest wykształcenie wyższe, ciągle dokształcanie i robienie specjalizacji (bo z gołej magisterki ciężko utrzymać się w pracy nie mając umowy na stałe, więc robi te podyplomowo z nauczania dzieci z jakimiś dysfunkcjami itp) dostaje grosze... Zawodu nie zmienia bo zwyczajnie jej szkoda tylu lat nauki tego zawodu i wydanych na to pieniędzy, więc dopóki ja zarabiam trochę więcej i jakoś żyjemy, ona pracuje tam i liczy że będzie lepiej.

Odpowiedz
avatar pasjonatpl
0 0

@Boniu Obawiam się, że twoja żona jest niepoprawną optymistką i nie będzie lepiej. A z wiekiem coraz trudniej będzie jej zmienić branżę, także im szybciej tym lepiej. Gdyby jeszcze uprawnienia polskiego nauczyciela były honorowane w innych krajach, to znając język na odpowiednim poziomie mogłaby próbować. Znałem kiedyś jednego pedagoga szkolnego, który pluł sobie w brodę, że nie nauczył się niemieckiego, bo dostał ofertę pracy w niemieckiej szkole, blisko granicy, nie musiałby się przeprowadzać. I tak zarabiałby chyba €2000 miesięcznie. Niecałe 20 lat temu to było naprawdę coś.

Odpowiedz
avatar kojot__pedziwiatr
3 3

Szkoda, że nie miałem więcej nauczycieli z takim powołaniem. Chciałbym Ci jakoś pomóc, ale nie wiem jak.

Odpowiedz
avatar fursik
2 2

@kojot__pedziwiatr: Np. następnym razem przy urnie.

Odpowiedz
avatar thunder666
3 3

Coś w tym jest niestety strasznie prawdziwego... Moja była partnerka rzuciła pracę w szkole po 10 latach miała dość tego wszystkiego o czym piszesz. Moja znajoma podobnie po około 10 latach pracy w zawodzie rzuciła szkołę. Kurier który wozi mi paczcki także były nauczyciel ... Także tego coś mocno na rzeczy

Odpowiedz
Udostępnij