Rok temu miałam ci ja ślub, a po nim wesele. Z racji tego, że mój mąż pochodzi z bogatej rodziny, wszystko było tak jak sobie wymarzyłam - gołębie przed kościołem, wiejski stół z prosiakiem z jabłkiem w buzi oraz wodzirej, natomiast swój pierwszy taniec wykonaliśmy do pięknej, klasycznej piosenki zespołu 2 plus 1 pod tytułem "Windą do nieba". Mimo tego pozornego przepychu, samo wesele było małe, w niewielkim pałacyku na Mazowszu, zaś liczba gości oscylowała wokół 150. O ile rodzina męża zachowywała się na poziomie, tak moja przyniosła mi wiele powodów do wstydu:
a) o ile kobiety z rodziny męża wiedziały, że należy przyjść w stroju eleganckim, tak te z mojej przyszły w kiczowatych sukienkach bezach. To jeszcze bym zniosła, gdyby nie fakt, że miały przy tym zrobione sztuczne paznokcie, niczym jakieś prostytutki. Podobnie z mężczyznami - ci od męża byli ubrani przyzwoicie, zaś ode mnie, zwłaszcza ci po 50, często mieli koszule z krótkim rękawem. Młodsi zaś, mimo przyjścia w marynarkach, pozwalali sobie na późniejsze zdjęcie ich. Gdy później rozmawiałam o tym z teściową to myślałam, że spalę się ze wstydu, na szczęście to wyrozumiała kobieta i nie ocenia mnie za pochodzenie. Wręcz przeciwnie, podziwia mnie, że udało mi się wybić ponad to prostactwo.
b) skoro już o teściowej mowa, to moja matka była na tyle bezczelna, aby krytykować jej pomysły dotyczące organizacji ślubu, mimo faktu, że sama dołożyła tylko jakieś grosze z racji biedy. Teściowa zaproponowała, abyśmy jechali białą limuzyną, oczywiście przyozdobioną w różowe szarfy, serduszka i aniołki, aby było tak słodko i weselnie. Naturalnie właśnie tak jechaliśmy, niemniej matka wtrąciła wcześniej swoje trzy grosze proponując dorożkę.
c) wracając do stroju - jedna z dziewuch z mojej rodziny, Zosia, przyszła w szpilkach, strasznie kiczowatych ze względu na obecność cyrkonii. Jak się potem okazało, buty były ze sklepu z trzema identycznymi literami alfabetu w nazwie, zaś wysokość samej szpilki wynosiła 8,5 cm. Skąd to wiem? Podczas tańca szpilka ta odpadła od buta, w wyniku czego Zosia złamała nogę. Z racji że dziewucha choruje na hemofilię to nie wahaliśmy się od razu wezwać karetki. Nigdy nie kupujcie tanich butów.
Od tamtej pory nasze relacje z moją częścią rodziny wygasły nieomal całkowicie, choć, oczywiście, już wcześniej staraliśmy się trzymać ich na dystans.
wesele
Innymi słowy - "Mi zasponsorowali, a goście się nie dostosowali". Cholera, myślałem że wesele jest po to, by się bawić w gronie obu rodzin, a wychodzi na to, że to pokaz mody
OdpowiedzŻeby na weselu puszczać piosenkę "Windą do nieba" trzeba być analfabetą funkcjonalnym.
Odpowiedzsłaby troll
OdpowiedzA mnie tam rozśmieszyło, zwłaszcza większość komentarzy pod Twoimi historiami :)
OdpowiedzTroll.
OdpowiedzTroll, i do tego niepełnosprawny umysłowo. Opowieść cienka jak siurek komara.
OdpowiedzŚmiechłam. Ale zdecydowanie brakuje akapitu o kopertach
Odpowiedz@Crannberry: Ogólnie jest niedopracowane. Zabrakło finezji, żeby skutecznie udawało prawdziwą historię, dlatego troll 3/10.
OdpowiedzZmyślona historia trolla. Tylko minusowac
OdpowiedzNie, spoko, twoja rodzina zachowała się normalnie. Ale faktycznie, widać u ciebie prostactwo. Niestety, to jest wybitne prostactwo. Oczywiście, o ile ta opowiastki jest prawdziwa...
Odpowiedz@shpack: Ja przynajmniej nie daję się manipulować sąsiadom zza wschodniej granicy...
Odpowiedz@Agrestowa: Bo nie gadają z dwunastolatkami?
OdpowiedzOjej, mężczyzna na weselu zdjął marynarkę. Kij z tym, że jak zje gorący rosół a potem pójdzie tańczyć to się upoci jak świnia. Marynarka musi być!
Odpowiedz