Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

piekielni.pl

Pokaż menu
Szukaj

Zawsze lubiłam czytać historie o piekielnych rekruterach i Januszach biznesu... Dopóki sama…

Zawsze lubiłam czytać historie o piekielnych rekruterach i Januszach biznesu... Dopóki sama ich nie spotkałam na swojej drodze. Dorzucę więc kilka historyjek z przebytych w ostatnich miesiącach rozmów kwalifikacyjnych i z pracy, która okazała się koszmarem.

Pracuję w teatrze w jednym z zachodnioeuropejskich krajów i w tym sektorze szukałam pracy.

Na pierwszą rozmowę trafiłam do firmy produkującej koncerty i trasy koncertowe mniejszych i większych artystów. Wysłałam CV około godziny 15, a o 17 zadzwoniła do mnie dziewczyna z HRu, żeby dopytać o szczegóły i umówić się na rozmowę. Ogłoszenie dotyczyło kierowniczego stanowiska, ale podczas tej telefonicznej rozmowy dowiedziałam się, że stanowiska do obsadzenia są w zasadzie 2 - dla kierownika całego działu oraz dla osoby zarządzającej, zależnej od kierownika. Zakręciło mną to mocno, więc kiedy usłyszałam pytanie o to, ile chciałabym zarabiać, nie bardzo wiedziałam, co odpowiedzieć. Tak, moja wina, powinnam była się lepiej przygotować, ale z drugiej strony, to była pierwsza odpowiedzieć na moje CV i nie spodziałam się jej tak szybko. Palnęłam więc, że nie chciałabym schodzić poniżej mojej obecnej pensji. Dziewczyna z HR to odnotowała, ale powiedziała mi jeszcze, że o zarobkach i tak będziemy rozmawiać na drugiej rozmowie kwalifikacyjnej z dyrekcją. Tyle, że drugiej rozmowy nie było. Trzy dni po pierwszej, dostałam telefon, że firma chciałaby, żebym do nich przeszła na stanowisko zarządcy. HRka zaczęła wymieniać mi wszystkie zalety pracy u nich przez telefon, dopytywać kiedy bym mogła zacząć itd. O pensję musiałam dopytać sama - proponowali mi tą samą kwotę, co moja była firma, za wyższe stanowisko i większą odpowiedzialność. Podziękowałam.

Następnie, trafiłam na rozmowę kwalifikacyjną do publicznego teatru, którego jeden z założycieli obchodziłby w tym roku 400 urodziny. Teatr posiada obecnie 3 sale, a stanowisko zastępcy kierownika działu dotyczyło najmniejszej z trzech sal. Żeby była jasność - mówimy o publicznym teatrze, który otrzymuje rządowe dotacje, do którego bilety jednak swoje kosztują i którego spektakle są praktycznie zawsze wyprzedane. Zaproponowano mi pensję o 100€ wyższą niż to, co miałam w poprzedniej firmie, a podczas 2-godzinnej rozmowy usłyszałam co najmniej 10 razy, że teatr nie ma pieniędzy. Z tego, co wiem, to pracownicy głównego teatru nie narzekają na pensje i mają sporo innych bonusów.

Kolejna rozmowa w prywatnym teatrze, który otwierał się na nowo po 2 latach przerwy... Stanowisko typu "szwajcarski scyzoryk", czyli robisz wszystko na raz, co bardzo mi odpowiadało, bo kompetencje rosną, pensja bardzo dobra, świetnie mi się rozmawiało z dyrektorem - jako pierwszy w całej mojej teatralnej karierze zapytał mnie o ulubionych dramaturgów i reżyserów. Pod koniec rozmowy, spytał mnie jak mi poszło w mojej ocenie. Odpowiedziałam, zgodnie z prawdą, że nie wiem, bo staram się nigdy nie nastawiać, tym bardziej, że myślałam, że położyłam rozmowę podczas rekrutacji w mojej poprzedniej pracy, a właśnie tam mnie przyjęli. Zapewnił mnie, że świetnie mi poszło, mimo że z 5 wybranych kandydatów byłam pierwsza na rozmowie. Siłą rzeczy, miałam nadzieję, że tu się uda. A potem słuch o nim zaginął... Dowiedziałam się przez pocztę pantoflową, że dziewczyna, która pracowała w tymże teatrze przed jego zamknięciem dostała propozycję powrotu, a koniec końców nikt stanowiska nie zgarnął, bo praca została rozdzielona między pracowników firm partnerskich, które odkupiły teatr razem z dyrektorem.

W międzyczasie dostałam propozycję pracy w firmie produkującej trasy koncertowe rosyjskich, ukraińskich i białoruskich baletów w kraju i zagranicą. Zaakceptowałam ją, mimo że dosyć często widziałam ogłoszenia o pracę do tej firmy, co wydawało mi się podejrzane. Niezbyt wiele się pomyliłam, bo okazało się, że praca w tej firmie to po prostu jakiś żart. Powierzono mi zadania poniżej moich kompetencji, które wykonywałam dobre 5 lat temu, ponieważ mój współpracownik kategorycznie odmówił oddania mi zarządzania choćby jedną trasą koncertową. I nie chodziło tu o to, że bym sobie nie poradziła... Dyrekcja wprost powiedziała mi, że "on ma trudny charakter i nic nie można z tym zrobić". Trudny charakter polegał również na tym, że koledze zmieniał się humor z minuty na minutę. Mógł przyjść do pracy w dobrym humorze, a 10 minut później zacząć się wyżywać na mnie czy na innej koleżance.

Siłą rzeczy, zaczęłam przychodzić do pracy mocno zestresowana, bo nigdy nie wiedziałam, w jakim nastroju zastanę kolegę, z którym miałam tworzyć ekipę i czy przypadkiem nie zacznie mi ubliżać za nic. Z czasem zauważyłam również różne nadużycia ze strony dyrekcji i administracji, np. godzina przerwy obiadowej była z góry narzucona od 13 do 14, jeśli trzeba było zrobić coś, przez co traciło się część przerwy, to nie można było przedłużyć sobie przerwy o ten stracony czas i wrócić do pracy, np. o 14.20 (co jest w tym kraju nielegalne), odmówiono mi zgody na 30 minut spóźnienia ze względu na wizytę u lekarza, mimo że zaproponowałam, że te 30 minut odpracuję zostając dłużej (wizyta na 9 rano, pierwsza w kolejce, a pracę miałam zacząć o 9.30), nie mogłyśmy z koleżanką wyjść podczas pracy zrobić test do apteki, podczas gdy obydwie byłyśmy wystawione na kontakt z osobą zarażoną Covidem, bo jadłyśmy z nią lunch kilka dni wcześniej.

Krótkie wyjaśnienie: firma mieściła się na przedmieściu, gdzie apteki i poczta są zamknięte między 12 a 14 godziną. Pracując od 9.30 do 18.30 i doliczając dojazd z i do domu, nie mogłyśmy zrobić testu w innych godzinach niż podczas pracy.

Miarka przebrała się, kiedy dostałam maila od dyrekcji, w którym oskarżano mnie o popełnienie błędów w sprawozdaniach z Dziadka do orzechów i o niewliczenie do nich 3000 miejsc do tabelki w Excelu. Kiedy chciałam wyjaśnić sprawę i upewnić się czy to faktycznie moje błędy, powiedziano mi, że "to tylko formułka w Excelu się nie załączyła". Spytałam więc jaką mają pewność, że formułka wyskoczyła przeze mnie skoro tabelka była w użyciu na długo przed moim przyjściem do tej pracy. Dyrekcja nie potrafiła mi odpowiedzieć, ale nadal upierała się przy swoim.

Zaczęłam więc znowu szukać pracy, tym razem na gwałt. Odezwała się do mnie firma produkująca koncerty i trasy koncertowe, zależna od dużej wytwórni płytowej. Na koniec rozmowy, dyrektor oznajmił mi, że przyjmuje mnie do pracy, więc następnego dnia mogę składać wypowiedzenie, a on załatwi z HRem, żeby wysłali mi propozycję zatrudnienia. Na szczęście, nie zrobiłam tego następnego dnia, bo zadzwonił do mnie facet z HRu i, po kilku standardowych pytaniach, usłyszałam po drugiej stronie, że "nikt nie wchodzi do wytwórni bez rozmowy z HRem" i w ogóle to dyrektor nie mógł o niczym zdecydować.

Kilka dni później, zaproszono mnie na kolejną rozmowę, z owym facetem z HRu oraz z innym dyrektorem. Po przybyciu na miejsce, okazało się, że rozmowę będę miała z tym samym dyrektorem, co tydzień wcześniej, bo facet z HR jest zajęty, a drugi dyrektor siedzi z dziećmi w domu. Po tej drugiej rozmowie, wiem, że wytwórnia zadzwoniła do dyrektora artystycznego z mojego poprzedniego teatru, który nie był moim bezpośrednim przełożonym i nie wiedział, czym dokładnie się zajmowałam, oraz do mojej firmy od rosyjskich baletów, żeby dowiedzieć się czy aby na pewno mogę zerwać umowę na czas określony (moja umowa to zakładała, mimo że prawo mówi trochę inaczej). Firma skorzystała z okazji, żeby mnie oczernić, a że nie byli z tym zbyt dyskretni, to mam wystarczająco dowodów, by zgłosić to do inspekcji pracy i wywalczyć odszkodowanie w sądzie.

Koniec końców, odezwał się do mnie mniejszy, prywatny teatr, w którym poleciła mnie osoba, po której bym się tego nie spodziewała, więc powyższe perypetie mają swój happy end.

praca; zagranica

by poliglotka
Zobacz następny
Dodaj nowy komentarz
avatar Lypa
5 17

- Ile chcesz zarabiać? - Dajcie przynajmniej tyle, co miałam do tej pory. Firma: Daje tyle, co miała do tej pory. Autorka: Teraz to już nie chcę!

Odpowiedz
avatar Balbina
8 10

@Lypa: Jej błąd ale... proponowali mi tą samą kwotę, co moja była firma, za wyższe stanowisko i większą odpowiedzialność. Podziękowałam.

Odpowiedz
avatar Crannberry
11 13

@Lypa: pytanie "ile chcesz zarabiać" tak naprawdę oznacza "zgadnij, jakie mamy widełki i się w nie wstrzel". Jeśli się nie wstrzelisz, nawet się nie dowiesz, jakie były, tylko ci podziękują.

Odpowiedz
avatar Lypa
5 5

@Crannberry: Nie wiem, ja nie odpowiadam po prostu na ogłoszenia, w których nie ma widełek.

Odpowiedz
avatar Crannberry
11 11

@Lypa: Pod warunkiem, że mieszkasz w kraju, gdzie jakikolwiek pracodawca te widełki podaje. W Irlandii widełki płacowe były w każdym ogłoszeniu, w Niemczech nie ma nigdzie. Gdyby chciało się nie odpowiadać na takie ogłoszenia, byłoby się bezrobotnym. Co nie zmienia faktu, że to ku*stwo i marnowanie czasu kandydata i rekrutera

Odpowiedz
avatar poliglotka
4 4

@Lypa Wiem, że sama się wkopałam po części, ale, jak napisałam w historii, była to pierwsza rozmowa raptem 2 godziny od wysłania CV i chodziło o 2 wyższe stanowiska niż to, na którym zarabiałam tą konkretną kwotę. Zdarza się. Przy następnych rozmowach byłam mądrzejsza, a i tak dostawałam pytania o pensję w poprzedniej firmie. Tyle, że zazwyczaj rekruter miał inną propozycję.

Odpowiedz
avatar Ohboy
8 8

@Crannberry: No właśnie... W Polsce w większości przypadków widełki lub konkretną kwotę zobaczysz, jak sobie z fusów wywróżysz.

Odpowiedz
avatar Lypa
0 0

@Crannberry: Mieszkam w Polsce, ¯\_(ツ)_/¯

Odpowiedz
avatar Samoyed
-5 11

Dziwna ta opowiesc. Firmy nie dzwonia do obecnych pracodawcow, chyba ze kandydat powie, ze moga. Nikomu nie zalezy, zeby innemu robic kolo piora. Samemu sie podaje osoby do referencji. "Firma skorzystala z okazji, zeby mnie oczernic". A dlaczego do diaska firma czekala na taka okazje? Tak bez powodu oczerniaja, bo tak? I wszyscy od dyrektora do HR sa uprzedzeni? Nie mowiac o tym, ze w wiekszosci normanych krajow nie mozna oczerniac. W Anlii mowia, ze nie chca wystawiac opinii i do widzenia - to nie swiadczy dobre o kandydacie i jest mocno jednoznaczne, ale niemniej oczerniac nie daja. Szczerze to za duzo szukasz dla siebie wymowek. Chodzisz nieprzygotowana na spotkania, nie wiesz czego chcesz, masz zajmowac kierownicze stanowisko, a asertywnosc ci szwankuje. Moze powinnas popracowac nad swoja wartoscia rynkowa? Albo metodami sprzedazy siebie.

Odpowiedz
avatar Ohboy
9 11

@Samoyed: Skąd przekonanie, że firmy potrzebują zgody kandydata na zadzwonienie do poprzedniego pracodawcy, skoro nie wiesz nawet, o jakim kraju mowa?

Odpowiedz
avatar Samoyed
-5 7

@Ohboy: Nigdy sie z czyms takim nie spotkalam, to wszystko, a HRy i rekrutacja sa blisko mojej dzialalnosci sluzbowej od dawna w roznych firmach. To jest uniwersalna wiedza, ze w wiekszosci przypadkow ludzie szukaja pracy zanim odejda z poprzedniej. Poza tym rzecz sie dzieje we Francji, nie widzisz? Kultura pracy podobna angielskiej.

Odpowiedz
avatar Ohboy
10 12

@Samoyed: Gratuluję wiedzy o zasadach na CAŁYM ŚWIECIE, bo pracujesz blisko HR. (:

Odpowiedz
avatar Samoyed
-2 2

@Ohboy: O Francji akurat mam. Tez nie wolno mowic zle, wolno odmowic.

Odpowiedz
avatar poliglotka
2 4

@Samoyed Ciekawe, że potrafisz ocenić moje przygotowanie, to, jak wypadłam na rozmowie czy asertywność po jednej historii… Owszem, oczernianie pracownika jest nielegalne we Francji, ale mówimy o firmie, w której nadużyć jest dużo i która nie cieszy się dobrą opinią w środowisku. Dlatego sprawa skończy się w sądzie, bo mam na to dowody i świadków. W innym przypadku byłoby to trudne do udowodnienia. Rekruterzy nie potrzebują zgody kandydata, by móc zadzwonić do byłego pracodawcy. Niektórzy pytają o zgodę, ale nie jest to regułą, bo w moim sektorze wszyscy się znają i/lub ze sobą współpracują, więc kontakt jest ułatwiony. Ta firma była jedyną, która wydała negatywną opinię o mnie (bezpodstawnie, bo nie miałam nawet szansy pokazać swoich umiejętności w ciągu 3 miesięcy pracy). Mój obecny teatr sam się do mnie odezwał po tym jak dwie osoby, z którymi współpracowałam jakiś czas temu mnie poleciły dyrektorowi. Oficjalna rekrutacja nie została nawet ogłoszona, więc chyba nie jest tak źle z moimi kompetencjami.

Odpowiedz
avatar Crannberry
5 5

@Samoyed: pamiętam z irlandzkich czasów (mówię tu o latach 2005-2008), że dzwoniono po aktualne referencje kandydata do jego obecnego pracodawcy jeszcze zanim zaproponowano mu pracę. Z reguły proszono kandydata o podanie osoby, z którą można się skontaktować, ale czasami dzwoniono w ciemno (i w ten sposób pracodawca dowiadywał się, że pracownik szuka sobie nowej pracy). W czasach mojej pracy w liniach lotniczych Aer Lingus (irlandzki narodowy przewoźnik) zaczął rekrutację na masową skalę i aplikowało tam kilkadziesiąt osób z Ryanair (co stanowiło chyba połowę personelu pokładowego w dublińskiej bazie). Kadry z Aer Lingusa właśnie dzwoniły do supervisorów w Ryanair prosząc o referencje każdego kandydata. Kiedy w Ryanie pokapowali się, co się dzieje i że mogą się liczyć z utratą takiej ilości personelu, która ich sparaliżuje, wszystkim wystawili ch*jowe referencje, licząc, że w ten sposób zatrzymają personel u siebie (odchodzenie pojedynczych osób nie stanowiło problemu, było nawet mile widziane, bo na ich miejsce zatrudniało się kolejnych na jeszcze gorszych warunkach i kasowało od nich kilka tysi za szkolenie, problem stanowiło, że chcieli odejść wszyscy naraz). Nie wiem, czy robili to legalnie, czy nie, ale ta firma raczej ma wywalone na takie kwestie.

Odpowiedz

Zmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 21 lutego 2022 o 16:47

avatar weron
6 6

@Crannberry: nieco nie na temat, ale też o referencjach. Blisko rok temu zaczęłam szukać pracy, bo przez koronę i lockdowny moja działalność przestała przynosić jakiekolwiek zyski (jak zarobiłam ze dwie dychy to tydzień był udany), wysłałam aplikację do lokalnego centrum testów na koronę zarządzanego przez lokalny council. Dość szybko zostałam zaproszona na rozmowę, a po rozmowie dość szybko zaakceptowana i poproszona o dostarczenie wszystkich dokumentów, łącznie z referencjami. Trochę się załamałam, bo ostatni raz pracowałam na etacie 10 lat temu, przez agencję, która ze dwa razy zmieniła nazwę a potem przestała istnieć. Sama sobie przecież też nie wystawię, bo w councilu pomyśleliby, że robię sobie jaja, a to taka szanowna instytucja. Podałam więc dane mojej wieloletniej klientki oraz dane doradczyni w klinice rzucania palenia. Zaczęłam pracę dosłownie dzień później, praca świetna, choć momentami nudnawa, współpracownice i szefowa również super. Zbliżała się połowa maja, czas wypłat, a tu managerka prosi mnie na stronę i mówi, że moje referencje nie zostały ukończone, bo klientka nie odebrała telefonu (prosiłam, żeby kontaktowali się z nią mailowo, bo z angielskim niezbyt u niej), a numer do kliniki był nieczynny (przeszli na pomoc zdalną, moja wina, mogłam sprawdzić) i jeśli nie będzie to załatwione, nie dostanę w maju wypłaty. Na szczęście udało mi się na szybko poprosić innego klienta o referencje (które sama mu pomagałam wypełniać), a managerka powiedziała, że zrobi wszystko, żeby ci wyżej nie zostawili rozpatrywania tych referencji na ostatnią chwilę i słowa dotrzymała. Co nie zmienia tego, że wydawało mi się, że council, jako poważna publiczna instytucja załatwi wszystko jak należy, a jeśli im się to nie uda, da mi RACJONALNĄ ilość czasu na naprawienie tego, pomijając już to, że jakoś im brak referencji nie przeszkadzał w tym, żebym pracowała, zaczął przeszkadzać dopiero kilka dni przed wypłatą. A ja dowiedziałam się w niedzielę, że referencje muszą być rozpatrzone przed środą, bo w piątek jest wypłata. Ale spróbuj, człowieczku, nie wysłać im jakiegoś pisma czy maila w terminie albo nie zapłacić podatku lokalnego na czas, wtedy to dopiero pokażą, gdzie twoje miejsce.

Odpowiedz
avatar Samoyed
4 4

@poliglotka: O przygotowaniu sama pisalas. Ja oceniam tez jako nieprzygotowanie krygowanie sie w sprawie opinii o sobie samej i swoich szansach na rozmowe. Dobrze, ze idziesz do sadu, daj im popalic. Do bylego pracodawcy moga dzwonic. Do obecnego nie. Stawiaja cie w zlym swietle, a tego im robic nie wolno. Tak jak nie wolno wystawiac negatywnej opinii.

Odpowiedz
avatar Samoyed
2 2

@Crannberry: Robili to nielegalnie. Nie wolno stawiac pracownika w zlym swietle od bardzo dawna, co najmniej 20 lat istnieja te regulacje. Znaczy w WB i cywilizowanych krajach. Z tym, ze odmowa opinii jest rowna ze zla opinia. Tylko, ze swoja droga wystawianie zlej opinii obecnemu pracownikowi, to strzelanie sobie w kolano. Jak jest tak kiepski to czemu go jeszcze trzymasz? I w zasadzie jest na plus dla pracownika. Skoro tak bardzo chca zatrzymac, ze psy na nim wieszaja, to musi byc cos wart. Ot przekora.

Odpowiedz

Zmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 21 lutego 2022 o 17:17

avatar Samoyed
5 5

@weron: Wstrzymanie wyplaty, bo referencji nie ma? To dopiero jest nielegalne... A masz w umowie, ze wyplata po sprawdzeniu referencji? Jezeli cie zatrudnili i dali umowe do podpisania, to znaczy, ze zgodzili sie na to co im oferowalas. Ich wina, ze nie sprawdzili. Tym samym zrezygnowali z tego prawa. Jezeli po weryfikacji, po podpisaniu umowy doszliby do wniosku, ze jednak jest do kitu, bo uzyskane wstecznie referencje sa fatalne, to moga wypowiedziec umowe ze wzgledu na utrate zaufania. Ale to im zycze powodzenia, zeby udowodnic to w sadzie. Referencje jako rzecz od podstawy subiektywna, nie moze sluzyc w zadnym stopniu ustaleniu kwalifikacji. Koniec kropka.

Odpowiedz
avatar Crannberry
3 3

@Samoyed: dla mnie w ogóle ta cała koncepcja z podawaniem kontaktów do byłych pracodawców, żeby rekturer mógł podzwonić brzmi średnio. Przecież przez lata ktoś mógł 5 razy zmienić pracę, pójść na emeryturę, wyjechać z kraju, czy zwyczajnie nie pamiętać każdej osoby, która przewinęła się przez firmę. Jeżeli nie utrzymuję z kimś prywatnie kontaktu, skąd mam wiedzieć, gdzie mam go w ogóle szukać (jeżeli nie korzysta z LinkedIn lub nie mam go w kontaktach)? Lepszym wyjściem jest otrzymanie reference letter odchodząc z pracy, którego kopię wysyłam potencjalnemu pracodawcy.

Odpowiedz
avatar poliglotka
2 2

@Samoyed Chodziło o przygotowanie się do pierwszej rozmowy telefonicznej. Po prostu byłam zaskoczona telefonem 2 godziny po wysłaniu CV. Co do reszty, to nie kryguję się. Po prostu mam taką zasadę w życiu żeby się nie nastawiać. Ani pozytywnie, żeby się nie zawieść, ani negatywnie, żeby nie psuć sobie nastroju. Nie zmienia to faktu, że na rozmowach daję z siebie wszystko. Potem wychodzę z założenia, że będzie, co ma być. Zawsze może się trafić ktoś lepszy lub gorszy ode mnie.

Odpowiedz
avatar weron
2 2

@Samoyed: umowy jako takiej nie było, głównie jakieś papierki do skarbówki, mój numer konta, x pytań czy zatrudnienie mnie nie powodowałoby konfliktu interesów (czy któryś z członków mojej rodziny nie pracuje na wyższym stanowisku tam bądź nie ma jakichś poważniejszych interesów z councilem), kwestionariusz zdrowotny, poświadczenie, że nie mam nieodbytych wyroków - i to by było na tyle, bo spisałam z maila. W UK na jakieś mało poważne stanowiska rzadko kiedy dostaje się kontrakt, co najwyżej jakieś regulaminy i tyle, a w kwestiach spornych kieruje się prawem pracy. Nie zaprzeczam, że wina ich, bo ja numery podałam, papiery wszystkie dostarczyłam, do pracy przyszłam (a zdarzają się ludzie, którzy pracę mają już dogadaną, po czym bez słowa się nie zjawiają i wystawiają pracodawcę do wiatru), zrobiłam wszystko, co było ode mnie wymagane. Gdyby pracodawca wykazał choć minimum wysiłku i te referencje sprawdził, i nawet nie mówię, że przed zatrudnieniem mnie (bo aplikację wysłałam 5go kwietnia, 12go zadzwoniła do mnie pani poinformować, że chcą mnie zaprosić na rozmowę kwalifikacyjną i po mojej akceptacji zostałam umówiona na rozmowę 15go, a pracę rozpoczęłam 18go kwietnia, więc wszystko w biegu w sumie), ale powiedzmy, że dwa tygodnie byłyby rozsądnym terminem, zwłaszcza, że tłumów nie mieli, dobierali dodatkowych pracowników na weekendy po prostu. Co do fatalnych referencji, miałam o tyle dobrze, że moja klientka była nią od dawna, załatwiłam jej wiele spraw i raczej złego słowa by o mnie nie mogła powiedzieć, a babka z kliniki też nie miałaby na pewno fatalnej opinii o mnie, ponieważ zaoferowałam im, że mogę tłumaczyć Polakom w ramach wolontariatu, co oszczędzało im czas i pieniądze. Podczas tej akcji podałam im kontakt do innego mojego klienta i potem przez telefon mu mówiłam, co i gdzie ma wpisać w formularzu referencyjnym, pilnowałam jedynie, żeby nie brzmiało jakbym ja sama to pisała ;) Myślę, że człowiek, który ma wybór, do referencji poda pracodawcę, który był z niego zadowolony a nie takiego, od którego musiał uciekać z powodu nadużyć, łamania prawa pracy itd, bo taki pracodawca rzeczywiście po złości może wystawić bardzo negatywną opinię z zemsty za utratę jelenia, pardon moi, wspaniałego i lojalnego pracownika, który dobro firmy stawiał nad swoje. Do sądu z councilem nie chciałabym iść, pewnie miałabym potem tak przesrane, że musiałabym się wyprowadzić do innego miasta, a ze względu na charakter mojej działalności, wolałam mieć z nimi dobre stosunki. Bardziej martwił mnie fakt, że pobierałam Housing Benefit (dodatek mieszkaniowy) i zgłosiłam w councilu że pracuję, a w związku z brakiem reakcji przez blisko miesiąc, zadzwoniłam z ochrzanem, że ja sprawę zgłosiłam od razu, do tej pory zero odpowiedzi, a z ich zapłonem zdążą mi zapłacić przez kolejne pół roku pełną stawkę, a potem będą żądać zwrotu nienależnie pobranego zasiłku, w odpowiedzi pani urzędniczka powiedziała, że w takim razie wstrzyma tymczasowo płatności dopóki nie będzie wiadomo ile zarobię, więc wyszłoby tak, że nie miałabym ani wypłaty ani dodatku, a czynsz zapłacić trzeba.

Odpowiedz
avatar weron
1 1

@Crannberry: a według mnie to dobry pomysł, pod warunkiem, że stanowisko, o które się ubiegasz jest z tych poważniejszych i bardziej odpowiedzialnych, mających związek z np dziećmi, drogimi maszynami, pieniędzmi. I w takim wypadku zakaz wystawienia negatywnych referencji nie powinien być nielegalny, oczywiście pod warunkiem, że pracodawca nie mija się z prawdą i ma dowody na potwierdzenie swoich słów. Gdyby było tak jak mówisz, ktoś nieuczciwy zatrzymałby sobie list z jedynymi pozytywnymi referencjami, a do kolejnych prac przychodził na bani, kradł pieniądze czy sprzęt albo odsprzedawałby dane klientów/pracowników jakimś szemranym firmom i zdążyłby wykorzystać i okraść wiele firm zanim sprawa by się rozniosła. Jeśli kasjer wyleciał z pracy za kradzieże (udowodnione i zgłoszone), operator dźwigu za pracę pod wpływem alkoholu (również udowodnione), moim zdaniem poprzedni pracodawca powinien mieć zarówno moralny jak i prawny obowiązek poinformować nowego potencjalnego pracodawcę o wyczynach byłego pracownika. Wtedy nad takim opijusem i złodziejem ciążyłby bat, bo wiedziałby, że kolejnego pracodawcy, którego będzie mógł ograbić, nie wykorzysta, bo zwyczajnie nie znajdzie kolejnej pracy ze względu na swoją opinię.

Odpowiedz
avatar weron
0 0

@Crannberry: ja, dzięki pracy na testach, zyskałam wspaniałą osobę do referencji, bo nasza managerka była zarówno świetną szefową jak i człowiekiem. Parę miesięcy temu wysłałam aplikację (również do councilu) na dwujęzycznego pomocnika (bilingual support assistant) do pomocy w szkołach, podczas spotkań z rodzicami itd, i dostałam tę pracę, podejrzewam, że w dużej mierze dzięki niej, bo nie mam ani wykształcenia ani doświadczenia w tej dziedzinie. Parę dni temu znalazłam ofertę dla tłumacza na zastępstwo, również z councilu, i również ją poproszę o referencję. Do referencji na poprzednie stanowisko podałam managerkę z mojej obecnej pracy, ale obawiam się, że gdybym podała jej dane do referencji ponownie, pomyśli, że albo chcę zrezygnować z pracy albo nie będę w stanie wyrobić swoich kontraktowych godzin (16 godzin tygodniowo), w dodatku było ostatnio parę mało przyjemnych sytuacji, które mogłyby wpłynąć na to, co powiedziałaby o mnie potencjalnemu pracodawcy. Na szczęście mam też kolejną managerkę z agencji tłumaczo-pomocników, więc nie powinno być tak źle ;)

Odpowiedz
avatar weron
0 0

@weron: szajse, nie wyszło tak ładnie jak się spodziewałam, ale zobaczcie sobie, że przy środkowej pozycji (czyli pracy na testach) nadal widnieje informacja, że przeprowadzają kontrolę przed zatrudnieniem, a pracę tam zakończyłam pod koniec czerwca ;)

Odpowiedz
avatar Crannberry
1 1

@weron: O referencje na piśmie chodzi mi z każdej pracy, jaką się wykonywało, a nie że z jednej firmy, a potem nic przez 10 lat. Gdyby kandydat dostarczył mi referencje z pracy, którą wykonywał 5 lat temu, A przez kolejne pięć lat zaliczyłby pięć innych miejsc pracy, w żadnym nie zagrzał miejsca i z żadnego nie był w stanie przedstawić referencji, To jest to bardzo podejrzane i na pewno go nie zatrudnię. Będąc kandydatem, nie chciałabym być zmuszona poszukiwać ludzi, z którymi pracowałam ileś lat temu i od dawna nie mam kontaktu oraz ryzykować, że któryś momencie kiedy zadzwoni do niego rekruter, będzie akurat miał zły humor i powie coś głupiego. Nie będąc kandydatem nie miałabym z kolei ochoty, Żeby wydzwaniano do mnie i zawracano mi głowę za każdym razem, kiedy jakiś praktykant, którego ileś lat temu wdrażałam w firmie po raz kolejny zmienia pracę, A ja nawet nie pamiętam jego imienia

Odpowiedz
avatar weron
0 0

@Crannberry: taki list pewnie łatwo by było podrobić swoją drogą. Nie mówię, że numeru czy emaila do 'pracodawcy' też nie, ale nie wiem, czy ja bym zaufała takiemu listowi. Co do poszukiwania, zgadzam się. Jeśli ktoś od x lat pracuje np na własnej działalności, jest to jego pierwsza praca w danym kraju albo wraca do pracy po dłuzszej chorobie/ urlopie wychowawczym, może mieć problem. Ja pracę straciłam będąc w ciąży, przez problemy z wypłatą macierzyńskiego (dostałam je dopiero w listopadzie, a młody urodził się w maju) zarejestrowałam się jako bezrobotna, kiedy moje dziecko miało trzy miesiące. Ani mi się do pracy nie uśmiechało iść, ani nikt też za bardzo nie chciał zatrudnić kobiety z dzieckiem, większość firm chwalących się elastycznym czasem pracy miało tak naprawdę na myśli, że to kandydat ma być elastyczny, jak chcieli referencji to też nie miałam kogo poprosić, a urzędnik z urzędu pracy nie miał prawa mi ich wystawić. Dlatego ja przed podaniem pracodawcy danych do poprzedniego managera, pytam, czy się zgadza, choćby po to, żeby spodziewał się telefonu i nie powiedział 'co, jaka Weronika?'. Nawet jeśli wiem, że moja managerka z testów i tak by się zgodziła, z szacunku dla niej pytam, czy mogę podać jej dane kontaktowe. Ale jak nie ma się kontaktu z tą osobą, to faktycznie kicha.

Odpowiedz
avatar FlyingLotus
0 0

@Samoyed: skoro to jest taka powszechna wiedza, że pracy szuka się jeszcze przed odejściem z aktualnej, to czy w takim razie jesteś mi w stanie wyjaśnić jedną rzecz - dlaczego wszyscy rekruterzy, którzy się ze mną kontaktowali, nigdy nie byli w stanie umówić się ze mną PO godzinach MOJEJ pracy? Bo wiesz, jakoś nie uśmiecha mi się rozpier*lić całego urlopu na rozmowy, po których okazuje się, że jednak szukają kogoś innego... I nie, nie kończę swojej pracy jakoś wybitnie późno.

Odpowiedz

Zmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 21 lutego 2022 o 20:56

avatar Samoyed
0 0

@FlyingLotus: Bo to bylo tez PO ICH godzinach pracy?

Odpowiedz
avatar Samoyed
0 0

@weron: O tej konkretnej pracy to przyjmuje do wiadomosci co mowisz, bo w koncu nie znam :) Ale co do jednej rzeczy sie nie zgodze. W UK pracuje z przerwami od 20 lat. I wszedzie sa umowy, do kazdej pracy, na godziny, zero hour contracts, bez umowy nikt nie zaczyna pracy. Jak zaczynaja to na wlasna odpowiedzialnosc. A juz w councilu wydawaloby sie, ze to podstawa, ale pewnie tylko wydawaloby sie.

Odpowiedz
avatar Samoyed
0 0

@poliglotka: Pewnie musialabym cie w tym zobaczyc, zeby ocenic, ale jezeli rozmawiam z kandydatem, ktory ma byc zatrudniony na wyzszym stanowisku niz sprzataczka albo magazynier i nie jest pewny swego i swojej umiejetnosci pokazania sie, to wypada u mnie zle, niestety.

Odpowiedz
avatar Samoyed
0 0

@Crannberry: Tez jakos nie mam zaufania do referencji. Ten pracodawca z jakieos powodu jest byly. To troche jak w zwiazkach. Mozemy zostac przyjaciolmi, ale rzadko takimi od serduszka... Jezeli bylas szczegolnie ceniona przez pracodawce, a odeszlas, bo zycie jest zyciem, to mozesz miec list - to dobry pomysl. Ale jak slusznie zauwazylas, dziala w pierwszej nastepnej pracy, no moze drugiej.

Odpowiedz
avatar weron
0 0

@Samoyed: w mojej obecnej pracy kontraktu na oczy nie widziałam (magazyn internetowy sklepu savers), zastanawiam się, czy dostałabym go w ogóle do poczytania, bo wyniknęła ostatnio nieprzyjemna sytuacja. W ferie miałam z młodym deal, on zostaje grzecznie w domu, nie wysadza chałupy w powietrze, pilnuje porządku po sobie, za to dostaje dychę za 'samoopiekę'. Po jakimś czasie zapytałam, czy odpowiadałoby mu, gdybym w weekendy też czasem do pracy poszła, bo zawsze to lepiej mieć więcej kasy niż mniej, a chciałam lecieć do Polski na ferie w lutym. Młody się zgodził i skończyło się tak, że w pracy byłam CODZIENNIE od 7go grudnia aż do 23go. Bo skoro mogę, to przecież nikt już nawet nie będzie pytał czy chcę. Sprawa się lekko zrypała, jak kierowniczka wyskoczyła pewnego dnia, że telefonów od dnia dzisiejszego nie możemy mieć w torbie na stołówce tylko mają być odkładane do szuflady przy biurku managerki. Bardzo rozczarowana taką postawą kierownictwa (bo ponoć zarządzenie spowodowane było tym, że ja i taki chłopak zaglądaliśmy do telefonu w czasie pracy, z tym, że ja zaglądałam czy młody nie napisał a koleś zamykał się z telefonem w kiblu na 15 minut) powiedziałam managerce, że bardzo mi przykro, ale w związku z tym ja już nie będę mogła pracować w weekendy. Niby zrozumiała, z grafiku zniknęłam, a w zeszły weekend znów się w grafiku pojawiłam, a od managerki usłyszałam, że ona też ma dzieci i że muszę zorganizować opiekunkę, że grafik blablabla. Szkoda, że grafiki innych są honorowane i dostosowywane np do college'u, opieki nad wnukami, innej pracy itd, tylko ja nagle miałam się dostosowywać do grafiku. Najgłupsze z ich strony było to, że nikt nawet mnie nie poinformował, że na grafiku jestem wpisana, a ja miałam prawo przypuszczać, że moja prośba również została uszanowana i w weekendy będą przychodzić ci, którzy mogą pracować. Pominę, że gdy jeden raz się skusiłam i dałam telefon do szuflady, a o 14 dokańczałam pracę, kierowniczka dała mój numer innemu kierownikowi ze słowami 'dasz Weronice jak skończy'. No kurde, to jest MÓJ telefon, nikt nie zapytał, czy ja w ogóle wyrażam zgodę na to, żeby jakiś gówniak sobie z moim telefonem chodził po magazynie, dla mnie to z lekka upokorzenie pracownika, że ma latać za młodszym od siebie o 10 lat dzieciakiem i jeszcze tracić kolejne minuty swojego dnia na szukanie go, to tak na dobrą sprawę było już po końcu mojej zmiany i powinna była mi mój telefon, w moim mniemaniu, oddać. Od tamtego wydarzenia telefon zaczęłam zostawiać u znajomej w sklepie, oczywiście były pytania gdzie mój telefon i czemu już go ze sobą nie przynoszę, a raz kierowniczka była na tyle głupia, że ze swojej komórki zadzwoniła na mój numer, żeby sprawdzić czy nie brzęczy gdzieś w mojej torbie, po czym, przy 'przeszukaniu' (mamy taka tarcze ze wskazowka i losowo okazuje się torbe, kieszenie, torbe i kieszenie lub nic, pewnie dużo kradzieży mieli) wysłała mnie po rzeczy, zapewne wskazówkę przekręciła tak, żeby to przeszukanie jednak było, po czym dość dogłębnie przyjrzała się zawartości mojej torby i kieszeni (oczywiście telefonu nie miałam, więc nie miałam nic do ukrycia), a po tym jednym razie wróciło do pierwotnej wersji przeszukania, czyli pokręcenie wskazówką, wpisaniu na liście obecności co zostało wylosowane i pożegnaniu się z pracownikiem (nie przeszukując go, bez względu na to co wskazówka pokazała) Ostatnio jeden gostek w pracy powiedział, że ponoć w kontrakcie mamy zakaz przystępowania do związków zawodowych, aż się nie mogę doczekać, żeby sprawa z weekendami lekko przycichła i chyba poproszę o wgląd do niego ;) w pracy tłumacza umowę dostałam, w tej na testach nie. Jak tam poszłam pierwszego dnia i managerka pokierowała mnie do krzesełka i kazała zrobić sobie test na koronę, przez chwilę pomyślałam, że musiałam chyba doznać totalnego zaćmienia i wszystko zupełnie nie tak zrozumieć i szukali ludzi do robienia sobie testów a nie pracowników. Chwała Bogu, że testy były potwierdzeniem dla councilu, że człowiek był

Odpowiedz
avatar weron
0 0

@Samoyed: a co do councilu i podstaw, nie wiem jak u Ciebie, ale mój council wszelkie terminy odpowiedzi, rozpatrzenia wniosków i wprowadzenia zmian traktuje bardzo liberalnie, ale tylko ze swojej strony. Jeśli zwykły śmiertelnik spóźni się choćby o jeden dzień, nawet gdyby miał dobrą wymówkę w postaci zaświadczenia od lekarza, że leżał pod respiratorem/w śpiączce/w kostnicy, council będzie miał to w poważaniu. No dobra, może ociupinkę przesadziłam. Ale gdy ja zgłosiłam zmianę sytuacji, dwa miesiące zajęło im rozpatrzenie tego, za to kiedy okazało się, że powinnam była zgłosić, że przez dwa miesiące miałam wyższe zarobki (ferie, święta i deal z młodym) i anulowali mój zasiłek, nikt nie patrzył na to, że zwyczajnie o tym nie wiedziałam. Co najciekawsze, podczas rozmowy z urzędasem wyszło, że od ponad dwóch miesięcy nie zaktualizowali mojego miejsca pracy, mimo że dostałam od nich list jakoś w listopadzie i zadzwoniłam jeszcze tego samego dnia, a wniosek był anulowany pod koniec stycznia/na początku lutego. Jak przypomniałam urzędasowi, że ostatnio moje zgłoszenie rozpatrywali przez dwa miesiące, usłyszałam, że mają zaległości i wszystkim zajmują się tak szybko jak mogą. Szkoda, że ja nie mogę powiedzieć tego samego, gdyby zdarzyło się, że przeoczyłam jakiś termin

Odpowiedz
avatar Samoyed
1 1

@weron: Od zawsze councilu unikam jak morowej zarazy. Nawet taxu im nie place, bo mieszkam u kogos. Ale w mojej pracy mam spory styk z payrollem i wiem jakie cyrki sie dzieja z ludzmi i ich zasilkami. Na przyklad jak firma zaplaci dzien za wczesnie i sie dwa okresy platnicze zbiegna, to ofiara nie dostanie UC przez dwa miesiace, bo w poprzednim miala dwie wyplaty. A to, ze to nie ma ze soba zwiazku to nie ich sprawa. Ostatnio gadalam z kims z Cineworldu - probowalas u nich? Maja zero hours contracts, ale normalnie traktuja pracownikow. Placa tylka nie urywa, ale w magazynach savers tez chyba kokosow nie ma... I nadal nie rozumiem jak mozna kontraktow ludziom nie dac, nie spotkalam sie z czyms takim, a w kontraktach siedze.

Odpowiedz
avatar weron
0 0

@Samoyed: co do UC, to może go w danym miesiacu nie dostanie, ale za to ma dwa razy wypłatę w danym okresie rozliczeniowym. Na ten problem najbardziej narzekają ci, którzy wypłatę rozwalają bez pomyślunku, 'bo za dwa tygodnie dostanę zasiłek', a potem zdziwienie, że jednak grosza nie ma. Jeśli ktoś dostaje wypłatę co 4 tygodnie, logicznym jest, że w którymś okresie rozliczeniowym będą brane pod uwagę dwie wypłaty i po prostu trzeba o tym pamiętać, a nie liczyć, że zawsze dostanie się parę stów zasiłku. Jeśli w danym miesiącu zarobiło się np 2x tysiąc funtów, to wiadomo, że universal nie dopłaci nic lub dopłaci grosze, zwłaszcza, że te 2 tysiące to i tak więcej niż tysiąc wypłaty plus zasiłek. Znam całkiem sporo takich osób, tygodniówki nie mają już w okolicach poniedziałku, jak dostają raz w miesiącu to wszystko wydadzą na głupoty a potem trzeba się landlordowi tłumaczyć, że czynszu nie dostanie na czas albo pożyczają od znajomych a potem i tak nie mają z czego oddać, bo jak wypłatę dostaną to znów rozpieprzą na głupoty. Przodowała w tym moja koleżanka. Pracowała na część etatu oraz dostawała zasiłki na trójkę dzieci (na starych zasadach), ja ledwo otworzyłam działalność i dostawałam zasiłki na jedno dziecko. Jakimś cudem ona nigdy kasy nie miała, musiała pożyczać ode mnie, ale jak zobaczyłam, na co te pieniądze pożycza (ciuchy z czaritek czy staffshopu nexta), powiedziałam jej, że pieniądze pożyczyłam mamie. Podobnie postąpiłam z sąsiadem, który pracował na cały etat, dzieci co prawda nie miał, więc zasiłków nie dostawał, ale miał więcej kasy z pensji niż ja z zasiłków (co jest oczywiście logiczne), z tym, że jego wypłata szła na automaty do gier. Raz pożyczył ode mnie pieniądze 'na czynsz', a dwie godziny później przyszedł oddać mi je i podjarany pokazał, że na automacie wygrał 400 funtów (całą kwotę ode mnie wrzucił w automat), ochrzaniłam go wtedy i przestałam pożyczać mu cokolwiek. Skoro ja sobie radzę sama z dzieckiem, niech inni też się nauczą być odpowiedzialnym za swoje życie, a nie wiecznie od kogoś pomoc ciągną. W savers płacą minimalną, nawet management ma wyprane mózgi, podejrzewam, że może zarabiają ze 2 funty więcej na godzinę, w kontrakcie mają 45 godzin, jak ktoś wyrobi mniej, dostanie mniej kasy, za to jak zrobi więcej, nie dostanie za to ani pensa. Myślę, że gdyby większa grupa osób się zebrała i zaprotestowała, warunki by się poprawiły, w końcu ci na wyższych szczeblach nie przyjdą pakować podpasek do pudełek. Póki co praca tam jest znośna, managerka wie, że prowadzę działalność i okazjonalnie będę musiała mieć wolne lub zacząć później/wcześniej. Zbieram się w sobie i na dniach składam też podanie o pracę tłumacza, gdyby okazało się, że godziny będą w miarę regularne (praca dorywcza, ale nigdy nie wiadomo), być może zrezygnuję całkowicie z saversa

Odpowiedz
avatar weron
0 0

@Samoyed: co do councilu, wiem, jaki burdel mają w moim, z osób, z którymi miałam styczność tylko dwie są naprawdę kompetentne i pomocne. Swego czasu miałam przez nich niemałe kłopoty. Przez to, że na dwa tygodnie wyjechałam do Polski wyrobić dowód osobisty, straciłam status osoby zatrudnionej (do zasiłku dla bezrobotnych) i byłam traktowana jakbym tu przyjechała dosłownie chwilę wcześniej. W councilu zgłosiłam wyjazd, pan poklepal w klawiaturę i powiedział, że nie będzie problemu. Po powrocie okazało się, że problem jest, bo zmieniły się przepisy, musiałam zwracać część Housing Benefit i straciłam do niego prawo. Założyłam działalność, ale dostałam od nich jedynie trzy miesiące na rozruch, według ich zasad, powinnam zarabiać minimum 153 funty tygodniowo, w przeciwnym razie nie dostanę HB. Oczywiście, po trzech miesiącach nie zarabiałam aż tyle, więc znów straciłam HB, dług za czynsz rósł, w desperacji złożyłam wniosek o Income Support, po jakimś czasie dostałam odpowiedź, że muszę udowodnić prowadzenie działalności, a moje faktury od trzech miesięcy trzymał council. Poszłam tam wściekła, a recepcjonistka pyta, czy dostałam list, że mogę je odebrać. Powiedziałam że nie, ale skoro podjęli już decyzję, to faktury powinny być do odbioru, list mógł zaginąć albo nie być wysłany wcale (co by mnie nie zdziwiło), pani niezadowolona podeszła do biureczka z kserokopiarką i przyniosła mi z lekka już przykurzoną ogromną kopertę formatu A3. Podejrzewam, że gdybym się o nie nie upomniała, wylądowałyby za jakiś czas w niszczarce, a ja nie miałabym jak się potem rozliczyć. Income Support dostałam, złożyłam ponowny wniosek o HB, poprosiłam również o wyrównanie od momentu przyznania Income Support i na tę drugą prośbę otrzymałam odpowiedź negatywną, ponieważ wg nich powinnam była złożyć nowy wniosek od razu po utracie poprzedniego. Napisałam odwołanie, w którym zaznaczyłam, że to przez ich tempo decyzja o poprzedni zasiłek przeciągnęła się o ponad trzy miesiące, a składanie wniosku o zasiłek, do którego nie ma się prawa byłoby kompletnie bez sensu. O dziwo, bez szemrania zwrócili mi pieniądze za te zaległe miesiące. Ogółem historii o ich braku kompetencji mam na pęczki, ale nie chcę nikogo tu zanudzić ;)

Odpowiedz
avatar Samoyed
0 0

@weron: Nawet nie chodzi o ludzi bezmyslnych, chociaz takich to na kopy i peczki, zasilkobiorcow i pasozytow. Taki przypadek - council bierze przychody od 27go do 26go nastepnego miesiaca. Pay day jest normalnie 27go, ale akurat w tym miesiacu 27 to niedziela, wiec pay day jest 25. Council oblicza, ze ta osoba dostala dwie wyplaty w danym okresie. Tak naprawde obie dostala w terminie z prawie miesiecznym odstepem, ale council nie patrzy. tym sposobem osoba zostaje z gola wyplata. Jezeli nie starcza to jej sprawa...

Odpowiedz
avatar weron
0 0

@Samoyed: wszystkie wypłaty są z miesięcznym odstępem. Council, przynajmniej mój, ma swój sposób liczenia kompletnie z dupy, ze się tak brzydko wyrażę, bo część dochodów się nie liczy, część zasiłków się nie liczy, poza tym obliczają średnią z dwóch czy trzech miesięcy a nie na bieżąco tak jak Universal. Który to zresztą uważam za poroniony pomysł, bo trudno się z niego utrzymać, gdyby straciło się pracę, rozpatrywanie czasem trwa wieki, urzędnicy popełniają mnóstwo błędów, a obrywa petent. Z drugiej strony ukrócił praktyki rodzin/kobiet, które narobiły dzieci i na każde dziecko dostawały tyle kasy, że bez sensu było iść do pracy. Moja koleżanka z samego Universal Credit wyciąga jakieś 1600 funtów na trójkę dzieci (czwartego universal nie obejmuje, bo urodziło się po kwietniu 2017) i jeszcze narzeka, że mało dają i pracuje na czarno. Nie wspomnę już o 'samotnych' matkach, które też narzekają na wysokość zasiłków. Ja z kolei wolę dostać mniej i spać spokojnie niż dostać więcej a za rok czy dwa usłyszeć, że mam wszystko zwracać. A najchętniej dotarłabym do takiego progu zarobków, żeby wszelkie urzędy mieć w wielkim poważaniu.

Odpowiedz
avatar Jorn
0 0

@Crannberry: To w UE na pewno nie jest legalne, bo narusza RODO (choc pewnie pośrednio).

Odpowiedz
avatar pasjonatpl
0 0

@weron: A ja nie mogę pojąc, co mają referencje do wypłaty. Na podstawie referencji można dostać pracę, ale wypłata powinna zależeć wyłącznie od efektywności pracownika. Także nie rozumiem tej logiki.

Odpowiedz
avatar weron
0 0

@pasjonatpl: ja rowniez nie moge tego pojac. Moze ich system by tej wyplaty nie przepuscil bez odznaczenia wszystkich kratek? A moze rekruterka schrzanila sprawe i nie chcac zeby ta wyszla na jaw, po prostu mnie straszyla brakiem wyplaty? A moze to byl jakis debilny test, czy sobie poradze pod presja? Teraz juz i tak sie nie dowiem. Fakt, ze i ja nieco schrzanilam, bo podalam numer, pod ktorym nikt nie odbieral, ale wiedzieliny o tym, gdyby za referencje wzieli sie nieco wczesniej.

Odpowiedz
avatar Crannberry
0 0

@Jorn: to był 2005 rok, nie wiem jak wyglądało wtedy irlandzkie prawo w temacie ochrony danych. Wystawiania negatywnych referencji, zwłaszcza fałszywych, legalne raczej nie było. Z tym że Ryanair takimi bzdetami jak legalność to się akurat najmniej przejmuje. A jak ktoś pójdzie do mediów i wybuchnie skandal, to się cieszą, że jest o nich głośno i mają darmową reklamę.

Odpowiedz
Udostępnij